Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-06-2018, 21:55   #46
Bounty
 
Bounty's Avatar
 
Reputacja: 1 Bounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputację
Kilyne i Chasequah ruszyli dziarsko w stronę wyspy. Sama wycieczka miała zająć chwilę, ale dla spragnionych wrażeń nie była to żadna przeszkoda. Nie zdążyli jednakże przejść dwóch przecznic, kiedy z jednej z ulic wyszła piękna rudowłosa dziewczyna, przyspieszając kroku kiedy ich zobaczyła. Na jej ustach pojawił się zachęcający uśmiech, piersi mocno widoczne w dużym dekolcie kołysały się bardzo hipnotycznie, a sukienka przyjemnie obejmowała ciało równie ładne co sama twarz.


- Witaj przystojniaku! - zwróciła się bezpośrednio do Kasa, zachodząc mu drogę. - Słyszałam tyle dobrego. Jestem pewna, że mógłbyś mi pomóc… z takim małym problemem - nieśmiało spuściła spojrzenie, ale jakby w tym samym momencie wypięła pierś do przodu.
Wojownik nie próbował nawet patrzeć jej w oczy. Dopiero po chwili opamiętał się i oderwał wzrok od dekoltu rudowłosej, żeby z pewnym skrępowaniem zerknąć na Kilyne.
- Eeee - zająkał - Pomóc my czy tylko ja?
Czarnowłosa zaplotła ramiona na piersi i zgromiła wzrokiem rudowłosą. Zacisnęła wargi, robiąc przy tym kwaśną minę. Rudowłosa zupełnie ją zignorowała, zamiast tego prawie przyklejając się do Kasa.
- Jestem pewna, że wystarczysz ty, takie mięśnie… - zamruczała, wyciągając dłoń i dotykając bicepsów. - Jestem Shayliss. Odkąd mój ojciec gania za moją siostrą, aby ta nie wdawała się w romanse, nikt nie ma czasu przypilnować dobrze sklepu. W piwnicy widziałam szczury. Taaakie! - pokazała co najmniej pół metra i z każdą chwilą ów szczur się powiększał. - Gdybyś pomógł, to byłabym baaaardzo wdzięczna.
- Pewnie jeszcze te szczury mają rude futerka? - sarkastycznie zapytała Kilyne, ani na jotę nie zmieniając swojej postawy.
- Szczury miewają różne umaszczenie - rzekł poważnie Shoanti, prostując się i napinając mięśnie. - I slyszałem, że bywają i takie wielkie. To poważna sprawa. Wypada pomóc, kiedy proszą. Tak, na pewno sam sobie z nimi poradzę. Powiedz, który to sklep a przyjdę za godzinę - zwrócił się do Shayliss.
- Oh, cudownie! - rudowłosa przytuliła się do niego i poczuł jak duże piersi opierają się i rozpłaszczają o jego ciało. Oderwała się po zdecydowanie zbyt długim czasie jak na zwykły uścisk radości. - To tu zaraz - wskazała dłonią na szyld "Skład Vindera". - Będę czekała, och tak… - to ostatnie było już otwarcie erotyczne. Pomachała i pobiegła z powrotem, tym razem kołysząc biodrami przed ich oczami.
Kilyne patrzyła za nią przez dłuższą chwilę, zanim podjęła przerwany spacer w kierunku wyspy.
- Uważam, że to niesprawiedliwe. Dlaczego jej wdzięki mają być tylko dla ciebie? Nawet mnie nie zauważyła.
Kas również odprowadził wzrokiem Shyliss, po czym ruszył za Kilyne.
- Znaczy, że… ona ci się podobała? - był równie zaskoczony co zaintrygowany. - W sensie, że… eee… Wiesz, mogę ją zapytać czy… no wiesz. Z kim jak z kim, ale z tobą mogę się nią podzielić. Jak już załatwię te szczury - wojownik najwyraźniej wciąż wierzył w ich istnienie.
- Cycki rzeczywiście miała niezłe. Lubię podziwiać ładne okazy - Kilyne powiedziała to jak coś zupełnie naturalnego. Spojrzała na Kasa. - Ale ty nie myślisz chyba, że tam naprawdę są jakieś szczury? Ona chce być tylko pomacana przez bohatera. Tylko pamiętaj, aby skutecznie zamknąć jej usta, żeby połowy miasta nie przywołała - dodała rozbawionym tonem.
Kas się roześmiał.
- Będę pamiętał. Bycie bohaterem daje dużo korzyści - rzekł, zerkając na Kilyne. - Ty też jesteś... bardzo ładnym okazem.
- Nie jestem żadnym okazem. Ona jest, bo wystawia się na widok jak ci handlarze dziwnościami z rynku w Magnimarze - Kilyne zwięźle wytłumaczyła zawiłości postrzegania innych według własnych kryteriów. - Świecenie piersiami nie jest konieczne, o ile nie ma się w tym innych celów.

Były szczury czy nie, wkrótce para wyszła z miasta, aby skorzystać z najłatwiejszej drogi zejścia i po plaży dotarła do miejsca, gdzie wyspa niemal stykała się z lądem. Dotarcie pod klif nie stanowiło najmniejszego problemu i wkrótce Kilyne była już w tym samym miejscu co dzień wcześniej, tym razem przygotowana i z kimś, kto także chciał spróbować, a w razie czego mógł również pomóc. Bo po Izambardzie żadne z nich nie spodziewało się zapędów alpinistycznych. Kilyne spojrzała w górę, wybierając miejsce, gdzie klif był najniższy. Zdjęła z ramienia linę z kotwiczką i wręczyła ją Kasowi.
- Skoro już tu jesteś, to przydaj się i zarzuć ją na samą górę.
Shoanti chwycił linę, luzując jej koniec.
- Taka wyspa to w sumie dobra kryjówka dla jakiegoś nekromanty, czy innego śmierdzącego złomaga - zauważył. - Trudno dostępna, żadne straże jej nie pilnują, można dostać się z i do miasta nie przechodząc bram… Odsuń się kawałek - polecił Kyline.
Zakręcił zaopatrzonym w hak końcem liny i zarzucił na górę. Za pierwszym razem hak odbił się od skały i spadł na ziemię. Za drugim jednak zaczepił się o coś. Kas uwiesił się na zwisającej linie, sprawdzając czy dobrze trzyma, po czym od razu zaczął się wspinać.
- Wejdę pierwszy! - zawołał. - Jeśli utrzyma mnie to i ciebie.
Na jego szczęście tym razem miał rację. Lina trzymała dobrze, a wspinaczka te kilkanaście metrów w górę nie była aż taka trudna dzięki miejscom na stopy. Nie obciążeni, w dostosowanych do tego strojach, oboje nie mieli szczególnych trudności z wejściem. Choć trochę się zdyszeli.

Szczyt klifu nie był tak atrakcyjny jakby się zdawało. Znajdowali się na dużej pochyłości i trzeba było wspinać się po nierównym, zarośnietym gęstymi krzakami terenie aby dostać się na szczyt wyspy i móc w pełni podziwiać widoki. Z jednej strony miasto - na wyższym klifie, więc niezbyt widoczne, z drugiej morze i zatokę. Na szczycie nie było nic interesującego, wszędzie tylko zarośla. Dopiero na samym końcu, nieco niżej, wznosiła się ruina drewnianego budynku, także całkiem zarośnięta.
- Chociaż widok jest ładny - zdecydowała Kilyne, odczepiając natrętną gałąź od swojego ubrania. Luźne i lekkie bardzo ułatwiało wspinaczkę, lecz utrudniało poruszanie się po krzakach. - Idę do tego domu. Jak się zwał ten morderca? Rzeźnik? Rębacz? Ciekawe, że nawet nie spalili go tu razem z całym budynkiem.
Ruszyła ostrożnie, starając się omijać wszystkie pułapki. Nie liczyła na to, że znajdzie coś interesującego. Ciekawym było bowiem samo badanie tajemnic, zapuszczanie się do miejsc od dawna przez nikogo nie odwiedzanych.
Stąpając ostrożnie udało się nawet nie porozrywać delikatnego materiału zwiewnego stroju Kilyne. Wiatr wiał tu mocno i sprawiał, że krągłości kobiety były dość dobrze uwypuklane tym sposobem, na co Kas nie zamierzał narzekać. Po chwili stali już bardzo blisko mocno zarośniętego chaszczami domu. Była to zwyczajna chałupa z bali, z zawalonym dachem i wejściem. Dostępna była jedynie przez otwór okienny, pozwalający także spojrzeć na bałagan w środku. Widać było jeszcze ślady krwi na deskach, wyblakłe od czasu. Jedyne co tak naprawdę się wyróżniało, to niezwykłe rzeźby ptaków. Były wszędzie - na budynku i wewnątrz jego. Część jako płaskorzeźby, reszta jako ptaki naturalnej wielkości. Wykonane z drewna wydawały się zawierać każdy szczegół i wyglądały jak żywe, choć większości gatunków ani Kilyne, ani Chasequah nie rozpoznawali. Czarnowłosa zbliżyła się bardziej, zaglądając głębiej do środka. Liczyła wcześniej, że zostało tu coś wartościowego, lecz teraz zaczynała wątpić. Mimo to gotowa była nawet wśliznąć się do wnętrza, gdyby coś zwróciło jej uwagę.
- Wygląda na to, że zabijanie nie było jedynym talentem Rębacza - dotknęła jednego z wyrzeźbionych ptaków, przesuwając po nim palcami i uśmiechając się.
- Ładne - zgodził się Kas, ładując się przez okno do środka chaty. - Wyglądają jak prawdziwe ptaki zaklęte w drewno. Ciekawe czy znajdzie się sokół. I ciekawe czemu nikt ich nie zabrał. Ja zdecydowanie zamierzam wziąć sobie kilka.
Rozejrzał się po zacienionym wnętrzu, starając się wybrać taką ilość mniejszych rzeźb, z którą będzie mógł swobodnie wrócić do miasta.
Problem z tymi rzeźbami był taki, że wszystkie były częścią chaty. Bez trudu dało się odciąć te, które stały na nogach i tylko nimi były przytwierdzone, ale nie zmieniało to jednego: ten artysta tworzył jedynie w ten sposób. W środku zauważyli zresztą kilka niedokończonych dzieł. Jedna noga od stołu była połową jakiegoś małego ptaka. Chasequah nie znalazł sokoła, największy był jastrząb na dachu, ułamany przy czubku. Do wyboru było za to kilka mniejszych ptaków, które przetrwały wewnątrz budynku jako choćby nogi od stołka czy część palików wieszaka na ubrania. To były główne skarby tutaj. Kilyne w swoim poszukiwaniu dorwała się do zaledwie pięciu srebrnych monet i garści piętnastu miedziaków. Wyglądało na to, że człowiek tu mieszkający nie dbał o dobra doczesne. No i była jeszcze zardzewiała od pokrywającej ją od lat krwi siekiera. Wystawione na deszcz i wiatr przedmioty korodowały i to samo spotkało również zestaw do rzeźbienia, prawdopodobnie najdroższą rzecz tutaj.
- Ciekawe czy to ta siekiera, którą zarąbał tylu ludzi? - Kas podniósł broń i z jej pomocą zdemontował kilka mniejszych rzeźb ptaków, chowając je do plecaka.
- Wygląda na to, że od jego śmierci nikt tu nie mieszkał - ocenił wnętrze zrujnowanej chaty. - Wracamy, czy chcesz obejść resztę wyspy?
Kilyne zabrała monety, po co miały tu rdzewieć? Nie przejawiała takiego zainteresowania rzeźbami jak barbarzyńca. Wzięła jedynie małego, mieszczącego się niemal w dłoni ptaszka, chowając go do swojej torby. Na pamiątkę, że tu była.
- To chyba już jest reszta wyspy - odpowiedziała na pytanie Kasa. - Wracajmy. Tylko zostaw tę siekierę - dodała z uśmiechem. - Ciekawe co zrobili z ciałem.
Ciała rzeczywiście nie było, trudno było powiedzieć co się mogło z nim stać. Większa plama na podłodze mogła sugerować, że właśnie tu umarł, ale potem ktoś musiałby go wynieść. Może został zrzucony z klifu do morza? Może spalony? Ale po spaleniu również nie odnaleźli śladów. Pozostało im tylko wracać do miasta, co okazało się proste i nawet przyjemne. Słońce nie przygrzewało za mocno, a wiatr był silny, ale niebo czyste, a słona bryza orzeźwiająca. Specyficzny człowiek mógłby rzeczywiście czerpać przyjemność z mieszkania tutaj.
I potem zwariować jak to pokazało życie.

***

Do Sandpoint wrócili, kiedy jeszcze słońce wysoko wisiało na niebie. Ludzie pogrążeni w codziennych sprawach nadal ich zauważali, ale pewnie wkrótce przywykną do ich widoku i legend, jakie o nich krążyć zaczynały. Niewielkich na razie, ale kto wie? Nie mieli dalej wielkich planów. Na Kasa czekała ognista dziewczyna, na Kilyne… pewnie też by sobie kogoś znalazła, biorąc pod uwagę jaką uwagę, u młodych mężczyzn szczególnie, przyciągały jej kształty uwidaczniane przez przylegający do ciała, cienki materiał.
Kilyne miała już podążyć w swoją stronę, gdy zawahała się i obdarzyła spojrzeniem Kasa. Złapała go za ramię i zwróciła na siebie uwagę.
- Nie mówię, żebyś nie szedł szukać tych szczurów, ale zachowaj ostrożność. W miastach jest na pewno inaczej niż u ciebie. Tu spółkowanie z młodymi dziewczynami bez zaręczenia i zgody jej rodziców, kiedy wyjdzie na jaw, to… - zastanawiała się przez moment nad odpowiednim słowem - …to na pewno stracisz status bohatera w Sandpoint - uśmiechnęła się, nie wiedząc czy dobrze mu to przedstawiła.
Wojownik zmarszczył czoło. Jak każdy Shoanti przywiązywał sporą wagę do swojej reputacji i ta perspektywa wyraźnie go zmartwiła.
- Nie żeby u nas było tak zupełnie inaczej - przyznał, burząc mit Płaskowyżu Storval jako krainy wolnej i niczym nie skrępowanej miłości. - To znaczy kobiety Shoanti same decydują z kim kładą się na futrach i nikt nie ma nic przeciwko dopóki nie ma z tego dziecka. Jak się je zrobi to trzeba się ożenić a nikt nie chce mieć zięcia gołodupca, który nie ma czym się wkupić do rodu. Wszystko zależy od tego ile masz krów i koni i jaką cieszysz się sławą w klanie.
Spoglądał to na Kilyne to w stronę sklepu ojca Shyliss.
- Muszę iść pomóc ze szczurami, bo obiecałem - oznajmił. - Ale nie tknę tej rudej. Niechaj to będzie próba woli. Tylko potem mogę być trochę rozdrażniony - uprzedził, co i rusz omiatając spojrzeniem zgrabną sylwetkę rozmówczyni.
- Oh, i jak to okażesz? - zapytała z uśmiechem, kładąc dłoń na biodrze i odchylając je odrobinę w bok. - Wszystko to kwestia nie zostania przyłapanym, Kas. Mogę cię kiedyś nauczyć. Najlepiej sprawdza się do tego noc. Mogę iść z tobą, może coś sobie wybiorę w składzie.

Główny skład był masywnym, wkomponowanym w Sandpoint budynkiem na jeden z centralnych ulic. Kiedy wchodziło się do środka, człowieka (i nie tylko) ogarniała klaustrofobia od ustawionych blisko siebie towarów, czasami aż pod sam sufit. Okna prawie nie dawały światła i te zastępowały lampy. W środku było raczej duszno, kiedy spacerowało się wąskimi alejkami. Większość sprzedawanych tu produktów wydawała się zupełnie zwyczajna. Oprócz ich dwójki w składzie przebywało jeszcze kilka innych osób, w tym ognistowłosa Shayliss, która uśmiechnęła się szeroko na widok Kasa i skrzywiła spostrzegając Kilyne. Uśmiech wrócił, gdy czarnowłosa wydała się bardziej zajęta towarami.
- Ah, jesteś! - zawołała radośnie, podbiegając do barbarzyńcy. Wydatne piersi kołysały się tak bardzo przy tym ruchu, że sprawiały wrażenie gotowych do wyskoczenia z gorsetu i to zaraz. - Masz swój… wielki miecz? - zapytała cicho. - Są w piwnicy… - dodała szeptem, dotykając męskiego torsu.
- Mhm… - Kas wyprężył się i odruchowo byłby złapał dziewczynę za tyłek, lecz przypomniał sobie słowa Kilyne i cofnął dłoń. Nie tutaj. Gdyby był bledszy byłby się zaczerwienił.
Półtoraręczny miecz zwisał przy pasie, ciężko go było nie zauważyć. Czy ona miała coś ze wzrokiem?
- Miecz mam - oznajmił mimo to - chociaż prawdę mówiąc na szczury lepsze są trutki albo pułapki…

Kilyne obdarzyła ich zażenowanym spojrzeniem, kręcąc głowę. Wzrokiem szukała co ciekawszych przedmiotów wystawionych na sprzedaż. Nie miała zamiaru kupować łopaty ani ziemniaków. Interesowały ją te małe, skromne, ale mające swoją wartość. Skoro ruda chciała iść do piwnicy, to nie powinno zostać tu dużo pracowników. Rozglądała się, próbując się rozeznać kto tu pracuje, a kto kupuje.

- Przy takich dużych tylko duży miecz pomoże! - zadeklarowała ogniście młoda panna Vinder, otarłszy się o barbarzyńcę. Za chwilę już ciągnęła go w stronę widocznych z boku drzwi. - Chodźmy, bo zjedzą wszystkie zapasy.
Czy mógł się oprzeć? Weszli na kamienne schodki, z dołu powiało chłodem. Pociągnęła go dalej, zamykając za nimi drzwi i otwierając kolejne. Zdjęła lampę ze ściany, ale okazało się, że w środku płoną co najmniej dwie inne, rzucając odrobinę światła na dużą piwnicę zastawioną towarem.
- To tam, w głębi - szepnęła, pokazując przeciwległą ścianę.
Najwyraźniej jednak szczury rzeczywiście tu były, bo żadni świadkowie nie mogli już przeszkodzić ewentualnym lubieżnym planom.
- Załatwię to szybko i zaraz do ciebie wrócę - wymruczał Kas i nie musząc się już powstrzymywać ścisnął pośladek Shyliss.
Następnie wziął lampę w jedną rękę a drugą dobył miecza i wolno ruszył w głąb piwnicy, wypatrując wielkich gryzoni. Nie widział żadnych szczurów. Jak na piwnicę pełną towaru było tu względnie czysto i porządnie. Szelest usłyszał w ostatniej chwili.
Zaraz przed tym, jak dłoń złapała go za pośladek.
- Tu nikt nam nie będzie przeszkadzał - wyszeptał głos Shayliss niedaleko jego ucha, a barbarzyńca poczuł jak dziewczyna przytula się do niego od tyłu.
Przez chwilę wojownik toczył wewnętrzną walkę. Ale tylko przez chwilę. Nie widział wszak rodziców dziewczyny w sklepie, zatem musiało ich tu nie być.
Dla pewności jednak zapytał:
- A twój ojciec?
Ale pytając chował już do pochwy miecz i odstawiał lampę na najbliższą skrzynię z towarem, wzrokiem szukając innej skrzyni - na której dałoby się dziewczynę posadzić i dobrać się do tego największego skarbu rodziny Vinderów, skrywanego pod jej ubraniem.
- Nigdy się nie dowie - wymruczała Shayliss, lekka niczym piórko kiedy podnosił ją i sadzał na skrzyni. Nogi rozsunęły się jej same, sukienka odsłoniła zgrabne łydki. Pierś dziewczyny poruszała się szybko, kiedy przyciągnęła go do siebie i złapała jego wargi swoimi, obejmując mężczyznę namiętnie i pożądliwie.
- … ali się! - dotarło do uszu Kasa jakieś zawołanie z góry. - … scy … ścia…!
- Co to było? - Shoanti oderwał się od ust dziewczyny. Dłonie na chwilę przestały pieścić wnętrze jej uda i jedną z bujnych piersi, którą już zdążył uwolnić spod sukienki.
Nie słyszał wyraźnie i nie do końca biegle znał język wspólny.. “Wali się! Wszyscy do ścian!”? Nie, to bez sensu. “Dymali się! Wszyscy na gościa!”? Hmm… Tak czy inaczej w sklepie coś się działo a zamieszanie mogło przyciągnąć ojca dziewczyny.
- Ktoś krzyczy tam na górze. Lepiej to sprawdzić. - odkleił się w końcu od Shyliss i poprawił ubranie.
- Oh, nic mu nie będzie - w ton głosu panny Vinder wdała się lekka irytacja na to, że ktoś śmie im przeszkadzać. Złapała Kasa za fraki i spróbowała z całkiem sporą siłą ponownie przyciągnąć do swoich ust. - Jeszcze chwilę poczekają, mój ty bohaterze - wymruczała kusząco.
Trzeba było jej przyznać, że miała sporą siłę przyciągania i Kas przyciągnąć się pozwolił. Ale tylko na krótki pocałunek, po którym delikatnie lecz stanowczo wyzwolił się z jej objęć.
- Tam jest moja przyjaciółka - powiedział. Ten argument nie mógł spodobać się Shyliss, ale Shoanti nie był mistrzem wyczucia. - A co jak gobliny znów zaatakowały Sandpoint? Sprawdzę tylko i wracam. - z tymi słowy ruszył żwawo ku schodom.
- Oh! - dosięgło go oburzenie Shayliss, ale ani ona nie zdążyła powiedzieć nic więcej i w pełni poprawić swojego stroju, ani on przejść więcej niż kilku kroków, gdy drzwi otworzyły się i stanął w nich szeroki w barach, ogorzały mężczyzna. Zatrzymał się w progu, z wyraźnym wzburzeniem widocznym na twarzy.
- Co tu się dzieje?! Shayliss, czy on ci coś zrobił?! - zawołał, zaciskając solidne pięści.
Kas miał już na końcu języka “nie zdążyłem”, ale w porę się opamiętał.
- Szukaliśmy wielkich szczurów - odpowiedział. - Ale chyba się pochowały. Czy gobliny atakują? - zapytał z dłonią na mieczu.
- Nikt nie atak… - dostrzegł jak rudowłosa poprawia sukienkę, co zdecydowanie nie wyglądało jak szukanie szczurów. - Jakie szczury, tu nigdy nie było szczurów. Coście tu robili? Shayliss, co on ci zrobił?! - mężczyzna ani myślał ustąpić z drogi barbarzyńcy. Ustępował mu trochę wzrostem, ale w barach był szerszy i masywniejszy od Kasa.
- No.. on… nic takiego tatku… - niezbyt pewnie, przestraszonym głosem tłumaczyła się dziewczyna, a jej ojca wyraźnie świerzbiły zaciśnięte pięści.
Widząc, że tak prosto się nie wyłga, Kas zmienił taktykę.
- Tylko się całowaliśmy - wzruszył ramionami. - Nie wiedziałem, że tutaj to coś złego. Jestem Chasequah, wojownik Shriikirri-Quah i chcę panie, wziąć twoją córkę za żonę. Shayliss jest bardzo urodziwa i ma szerokie biodra. Jestem pewien, że gdy zabiorę ją na płaskowyż Storval, urodzi mi wielu silnych synów.
- COOOOO?! - krzyknęła Shayliss.
- COOOOO?! - powtórzył jej ojciec, dodając coś jeszcze podczas zakasywania rękawów i ruszania na Kasa z uniesionymi pięściami. - Moja córka to nie jakiś towar, ty bydlaku. Najpierw napastuje, a teraz…! - Vinder najwyraźniej skończył już gadać, gotów resztę załatwić bardziej dosłownie.
Shoanti z ulgą przyjął odrzucenie oferty matrymonialnej - na to przecież liczył - ale nie spodziewał się tak ostrej reakcji. Nie dobył oczywiście broni, ale chwycił jakiś worek, który miał pod ręką i rzucił nim w ojca dziewczyny.
- To jakiś tutejszy obyczaj? - zapytał, próbując ominąć go i przedostać do schodów. - Bitka zięcia z teściem? Ej, człowieku, to zaszczyt mieć za zięcia wojownika Klanu Sokoła!
Nie zamierzał bić Vindera, ale nie zamierzał też dać się mu pobić. Póki co postanowił się ograniczyć do blokowania ciosów i prób przewrócenia i wyminięcia troskliwego ojczulka a następnie ucieczki z tej drobnomieszczańskiej pułapki. Ojczulek okazywał się zaskakująco silny i szybki. Próba ominięcia zupełnie się nie udała, Kas został chwycony za fraki i w ostatniej chwili udało mu się złapać przeciwnika i nie zostać ciśniętym o pobliskie beczki. Za to zatoczyli się na skrzynie, przy krzykach Shayliss wpadając na nie i zrzucając kilka. Coś trzasnęło, ale kto tam wiedział co, kiedy oba ciała upadły na ten cały rozgardiasz, szamocząc się.
- Ja ci dam bałamucić moją córkę…! - warczał stary, próbując rąbnąć głową barbarzyńcy o cynowy garnek.
Kas szarpnął się gwałtownie w drugą stronę, by uniknąć zderzenia czaszki z naczyniem.
- Przecież muszę sprawdzić co ma pod ubraniem zanim się ożenię! - wyjaśnił, po czym wymierzył cios w skroń mężczyzny, aby go ogłuszyć. Sprawność sklepikarza zaskoczyła go mocno.
- W ogóle jak chcesz wydać ją za żonę z takim podejściem do kandydatów?! Pogadajmy lepiej o posagu!
- Z kozą się ożeń, barbarzyńco! - ryknął Vinder i jakoś zablokował cios Kasa, który co prawda uniknął garnka, ale dostał z dyńki w nos, aż mu pociemniało przed oczami, a z nosa poszła krew. I ciągle był w żelaznym uścisku ojca Shayliss, która skakała dookoła walczących, nie mając pojęcia co zrobić. Jej tatulek chyba miał dużą wprawę w zdecydowanym pozbywaniu się chętnych na swoje córki.
- Kogo nazywasz barbarzyńcą!? - oburzył się Shoanti. - To ty się rzucasz z pięściami na gości! Shayliss, uspokój swojego ojczulka!
Złapał ojca dziewczyny za ręce, żeby powstrzymać go przed zadawaniem ciosów, kopnął kolanem i spróbował przeturlać się razem z nim, aby znaleźć się na górze. Nawet udała mu się pierwsza i druga część tego planu. Kolejne uderzenie Vindera zostało odbite, a kolano wbiło się tak głęboko, że tamten aż sapnął i na chwilę osłabił uścisk, co spróbował wykorzystać barbarzyńca. Na próżno. Pięść starego pojawiła się znikąd i kiedy już wydawało się Kasowi, że znalazł się na górze, dostał takiego gonga, że aż potoczył się po podłodze aż pod nogi Shaliss, plując krwią z rozbitej wargi i nosa. A obok podnosił się ojczulek jakże mniej teraz ponętnej rudowłosej. Chociaż w sumie, bo odskoczyła podkasając spódnicę i znowu pokazując te zgrabne łydki.
Zamroczony Chasequah nie miał zbytnio czasu ich teraz podziwiać. Sapiąc zerwał się na nogi, ale nie zaatakował. Przyjął pozycję obronną, cofając się tyłem w stronę schodów.
- Nie chcesz dać córki to nie, pojąłem - wycharczał. - Pójdę sobie. Ale jak spróbujesz mnie jeszcze raz uderzyć to ostrzegam, że zacznę cię bić.
- Jeszcze raz cię zobaczę próbującego zbeszcześcić moją córkę, to otłukę kijem do nieprzytomności! - warknął Vinder, ale tym razem nie zaatakował od razu, dając Kasowi szansę na ucieczkę.
Ów skrzywił się, ale powstrzymał się przed odpryskiwaniem. Nie zamierzał jednak czmychać biegiem. Odwrócił się i ruszył normalnym krokiem na górę.
Zatrzymał się jeszcze w progu i rzucił w półmrok piwnicy:
- Tylko pomnijcie, że jeśli urośnie jej brzuch to nie moja sprawka! - po czym zamknął szybko drzwi za sobą.
 
Bounty jest offline