Nagle uciążliwe stukanie o dach karczmy ucichło. Przez na wpół otwarte okno można było zobaczyć, że po wielkiej ulewie zaledwie kropi. Nagle drzwi karczmy otworzyły się z hałasem, a do środka wszedł mężczyzna ubrany czarny płaszcz. Zatrzymał się, zamykając drzwi, zdjął kaptur z głowy, wzdychając z ulgą. Dokładnie zlustrował pomieszczenie, jego wzrok skupił się na waszej czwórce. Spokojnym krokiem podszedł do waszego stolika. Rozpoznaliście w jego oczach, że jest to ten człowiek, który kazał się wam tu spotkać.
- O. – mężczyzna odpiął płaszcz. – Widzę, że już się zapoznaliście. Tym lepiej.
- Wziął krzesło i przysiadł się do stolika.
- Pozwólcie, że przejdę do sedna. Jesteście nowi w mieście, toteż zlokalizowanie was nie było wielkim problemem, ale dlatego możecie być mi przydatni. Jestem Rudolf Hoffer, kapitan miejscowej straży miejskiej.
W tym momencie zobaczyliście, jak na jego szyi swobodnie zwisa niewielka ozdoba, w postaci młota z tarczą na łańcuszku. Nosił też pordzewiały i poobdzierany napierśnik, jednak wciąż wydawał się dobrze służyć swojemu właścicielowi. Dalej u pasa dostrzegliście zatknięty u pasa pałasz.
- Potrzebuje was do pewnej sprawy, jednak obiecajcie mi, że podejmiecie się tego wyzwania, inaczej dalsza rozmowa nie ma sensu. |