Lżejszy o łupy zdobyte na bandytach - poza koniem, na którego najwyraźniej nikogo nie było stać - a bogatszy o dwa ostre kawałki stali i najwygodniejszy plecak jaki kiedykolwiek miał - załomotał w drzwi Ligii Handlowej.
- Otwarte! - dobiegł go męski głos ze środka, a kiedy przekroczył drzwi, wszedł do czegoś w rodzaju biura, z dużym biurkiem za którym siedział młody, długowłosy mężczyzna oraz krzesłami dla interesantów. Młody skrobał coś piórem po papierze, nie zaszczycając spojrzeniem wchodzącego. O ile Lugir wiedział, to nie był właściciel, tamten musiał być starszy. Wskazał białowłosemu miejsce. - Proszę siadać i przedstawić swoją sprawę
- Postoję - burknął nienawykły do takiego formalnego traktowania Lugir - Szukam Cydraka, a na powiadają że ponoć tu bywa - nie dodał, że usłyszał także o chłoptasiu, a jedynie bacznie patrzył na reakcję młodego mężczyzny.
- Nikogo takiego dzisiaj nie widziałem - odpowiedział tamten, bez podnoszenia wzroku. Skrobał coś uparcie. - Czy to wszystko? - zapytał takim samym tonem co wcześniej.
- A kto tu nie trzyma głowy cały czas w papierach i mógł coś widzieć? - białowłosy ciekawskim wzrokiem zapuścił żurawia w powstający tekst. Sprawa z nożami żadną miarą nie była pilna, ale nie lubił kiedy wisiało mu coś niezałatwionego. A jako nawykłemu do swobody i bezpośredniości, biurokratyczne problemy podnosiły ciśnienie.
- Trudno nie widzieć jak ktoś ładuje się do środka bez spraw do załatwienia w gildii i zagląda przez ramię - odparł chłopak, nie przerywając skrobania. Wyglądało na to, że przepisuje liczby z jednej kartki na drugą, ustawiając je w jakieś słupki. Lugir niewiele z tego rozumiał.
- To w takim razie jakie sprawy załatwia się w gildii? - druid już miał zbierać się do wyjścia ale skoro okazało się że młodzieniec nie jest jednak zupełnym nieużytkiem, to cierpliwie ciągnął temat - Jak nazwałbyś moją sprawę?
- Nieistotną z punktu widzenia Ligi Handlowej. Cydrak jest jak mi wiadomo mieszkańcem tego miasta, ale jego interes - zawiesił głos na moment, ale nie zmienił jego tonu - to nie sprawa gildii. A jeśli ma pan interes do niego, to Liga tylko może życzyć powodzenia. My zajmujemy się handlem pozamiastowym, zarówno karawanami jak i prywatnymi przesyłkami. Kupnem i sprzedażą.
- Sprzedażą i kupnem, tak? Takim kupnem jak zdobyczny koń, czy takim jak ściąganie tabuna koni z Manigmaru? - druid nie znał takich wyrafinowanych słów jak hurt i detal, ale spotkął już ludzi dla którycch pojedynczy koń był niewarty uwagi. Uważał to za znaczący błąd, bo to siedzenie na grzbiecie tego szybszego konia w kluczowym momencie stanowiło różnicę między życiem a śmiercią - nie ważne ile koni było dookoła. Ale temat był ciekawy o tyle, że miał konia do sprzedania.
I zleceniodawcę napadu do wytropienia.
- Na organizacji i nadzorze karawan, nie tylko na południe do Magnimaru, ale także do i z innych rejonów. Prowadzimy aktywną wymianę handlową z Shoanti jak również wysyłamy nasze produkty na północ, w tym przypadku głównie są to wyroby z huty, bo te osiągają wysokie ceny w dalszych miastach i opłaca się to robić - chłopak machinalnie odpowiadał na zadane pytania, nie przestając skupiać się na tych wypisywanych cyferkach i liczbach.
- Karawan? Takich jak ta na którą napadły gobliny przedwczoraj? - druid, w przeciwieństwie do chłopaka, za grosz nie interesował się cyferkami. W najlepszym razie tym co przedstawiały. A jemu teraz nie przedstawiały nic. Rozglądał się więc po pomieszczeniu, szukając ciekawostek. - Ona też była wasza?
- Nie nie, to było co innego - pokręcił głową młodzieniec. - Ale tak, karawana to grupa podróżujących razem kupców wraz z ochroną - poczuł się zobowiązany wyjaśnić. - Formujemy podobne i wysyłamy je w różne miejsca.
- A skąd bierzecie ochronę teraz, kiedy dookoła Sandpoint grasują gobliny? Nie widziałem w mieście zbyt wielu zbrojnych, a przydałoby się - rad że udało mu się nawiązać nić porozumienia druid dopytywał dalej.
- Ataki w tej okolicy nie należały do częstych zjawisk. Jeśli teraz się to zmieni, będziemy musieli zatrudniać ochotników. W Magnimarze na pewno się znajdą - chłopakowi wydawała się ta rozmowa przeszkadzać i irytować, lecz nie próbował zbyć druida czymś więcej niż krótkimi, nie rozwijającymi tematu odpowiedziami.
- Ochotników z Magnimaru, aha - coś w tej wypowiedzi niezwykle rozbawiło druida, ale zostawił to do siebie. Z figlarnym błyskiem w oku spojrzał na młodzieńca - A masz może jakiś pomysł gdzie mogę znaleźć Cydraka, zamiast tu na niego czekać?
- Nie pracuje ani nie mieszka tu nikt taki - otrzymał odpowiedź. - Może spróbować w jego domu?
- Nie mieszka, nie pracuje, to co tu robi? - białowłosy nie dodał “z kim” - Bo w domu byłem zanim zacząłem zawracać ludziom głowy, i rzeczono mi że będzie tutaj.
- A kto tak niby gadał? Ja tam nikogo takiego nie widziałem tutaj - wzruszył ramionami młodzieniec. Albo rzeczywiście nie wiedział, albo doskonale grał swoją rolę w tym teatrze.
- Życzliwi bliźni. Kogo takiego, jeszcze raz? - niepocieszony niepowodzeniem fortelu druid być może włożył trochę zbyt dużo powątpiewania w życzliwość tych sąsiadów. Ale był pewny że Cydraka nie opisywał. Co niewiele znaczyło, w Sandpoint pewnie każdy znał każdego. Ale, przynajmniej z jego życiowych obserwacji, między niewiedzą a kręceniem, miastowi rzadziej nie wiedzieli a częściej kręcili.
Chłopak aż uniósł wzrok, marszcząc brwi.
- Cydraka, przecież o nim ciągle mówisz
- Alem go nie opisał, a znać że go znasz, i to dobrze - druid spojrzał na twarz chłopca i machnął machnął ręką, zrezygnowany. Nie miał pojęcia w czym tkwił problem. Nie lubił takich problemów. Zwierzęta były ... przyjemniejsze w obyciu. Koniec końców i tak udało mu się tego dnia sporo załatwić, a że nadchodził czas obiadu, skierował kroki w stronę gospody Ameiko.