| A dalej tak?
Wychowała się w niewielkiej osadzie pod Vitevem, wraz z szóstką rodzeństwa, w gospodarstwie, w którym dzieńga oglądana jest na obie strony przed wydaniem, a pocerowane spodnie i suchy chleb liczą się za majątek. Od pacholęctwa pomagała w domu, później – już jako podlotek – wypasała gęsi. Nader szybko ze szczypiorowatego dziewczęcia przeistoczyła się w postawną pannę z pokaźnymi… walorami, co nie uchodziło uwadze zwłaszcza dojrzałych mężczyzn, którzy zwabieni świeżością rozkwitającego kwiatu, tłoczyli się wokół, próbując upić choć łyk z kielicha jej niewinności. Pośród adoratorów wyróżniał się przede wszystkim Stiepan Stiepanowicz Konowałow – niemłody już wojak, któremu powierzono funkcję nadzorcy w obozie karnym w Vitevie; człek szorstki w obyciu, apodyktyczny i krewki, co w połączeniu z chorobliwą wręcz zazdrością tworzyło osobowość raczej trudną we współżyciu; do tego opój, hołdujący – jak wielu Kislevitów – przekonaniu, że mężczyzna, który nie bije swej kobiety, tak naprawdę jej nie kocha.
Mimo tych „drobnych” mankamentów wioskowa piękność z zapadłej dziury, upatrując szansę na poprawę swego statusu materialnego, poślubiła gwałtownego Stiepana i bez zbędnych sentymentów przeniosła się do jego domu w Vitevie, gdzie została wreszcie panią na swoim. Nie zrezygnowała przy tym ze swych przyzwyczajeń. Pod maską zaradnej gospodyni i posłusznej, cierpliwej żony wciąż kryła się spragniona emocji i wyzwań trzpiotka, folgująca swym słabościom, których istotą zazwyczaj byli atletycznie zbudowani, pełni wigoru parobkowie. Relacje pomiędzy Galiną a jej mężem dalekie były od romantycznych, jednak oboje darzyli się czymś na kształt osobliwego przywiązania, wynikającego ze strachu – przed samotnością lub biedą. Od jakiegoś czasu mir tego niewielkiego – rozpalonego na miarę trudnych warunków – ogniska, został naruszony. Stiepan, zatrważająco szybko, staczał się w przepaść alkoholizmu i coraz częściej podnosił rękę na żonę.
O ile na co dzień dziewka sobie z tym jakoś radziła – na ile było to możliwe znikając sprzed oczu prześladowcy, usłyszawszy od progu chrapliwe pijackie sapanie lub odgłosy spadających przedmiotów – tak feralnego dnia zmogła ją choroba i przysnąwszy, straciła czujność. Ukochany zwlókł ją brutalnie z łoża i pobił do nieprzytomności. Ocknęła się posiniaczona, upstrzona zakrzepłą krwią i obolała dopiero po dwóch dniach. Obmacała się odruchowo w poszukiwaniu urazów. Znalazłszy jedynie jedno czy dwa złamane żebra, ostrożnie odetchnęła z ulgą. „Miarka się przebrała, stary łajdaku”, zawyrokowała w myślach, zacisnęła mocno usta i z zimnym blaskiem w oczach rozpoczęła przygotowania do ucieczki.
Przez kilka kolejnych dni ogrywała rolę wzorowej żony, udając że nic się nie stało, w ukryciu jednak wypełniała swój plan szczegółami i kompletowała sakwę podróżną. Spakowała nieco prowiantu i odzienia, krzesiwo i hubkę oraz najcenniejszą rzecz jaką miała – złote zausznice, prezent ślubny od swego oprawcy. Brakowało jedynie pieniędzy... Jako że Stiepan zawsze je nosił przy sobie, pozostało odnaleźć drogę do jego sakiewki. W dniu ucieczki odwiedziła męża w pracy – strażnica w istocie była nieco większym, zaopatrzonym w oręż, barakiem przylegającym do palisady – i słodko szczebiocząc, raczyła go niebotycznymi ilościami kvasu, zaprawionego środkiem nasennym. Tak jak przewidywała – Stiepan, wybełkotawszy pijacką tyradę sławiącą zalety swej połowicy, w końcu osunął się w ciemność. Galina zaczęła go starannie przeszukiwać. Po trzosie niestety nie było śladu. Gorączkowo rozgarniała papiery na biurku, przetrząsała szkatułki i pojemniki. Nagle mężczyzna się ocknął, wargi miał prawie czarne w obfitej białej pianie, w oczach spowitych mgłą czaił się dziki błysk. Z miejsca rzucił się na nią, przygniatając spoconym cielskiem do klepiska i dusząc. Przeraźliwy pisk zainaugurował szamotaninę, w której Galina była z góry na przegranej pozycji. „Czyżby... trucizna?!”, rozpaczliwa myśl przemknęła jej przez głowę. Zdezorientowana i przestraszona zapomniała, żeby się bronić...
Niepostrzeżenie jeden z więźniów zakradł się przez uchylone drzwi. W ułamku sekundy dopadł Stiepana, zacisnął dłonie na jego szyi, odciągając go na kilka kroków i z nienaturalną zapalczywością zaczął wymierzać mu śmiertelne razy. Pozostali więźniowie – wychudzeni niczym zjawy – nie zamierzali się przyglądać widowisku, powodowani zemstą solidarnie ruszyli w sukurs kamratowi. Przekleństwa wypluwane przez nadzorcę wraz z krwią i śliną, zwłaszcza w kierunku swojej żony, stanowiły wymowne epitafium. W końcu ucichły...
Mężczyźni ukryli zwłoki, zabrali kilka rzeczy, w tym odzienie nieboszczyka, okowitę, nieco oręża i ruszyli ku bramie wiodącej do wolności. Ten, który okładał Stiepana, odwrócił się u wyjścia, omiótł wzrokiem siniaki wciąż jeszcze widoczne na jej rękach i zważył coś w myślach. Po chwili utkwił w niej zmęczone spojrzenie wielkich oczu.
– Pójdź! – rzekł cicho i wyciągnął odruchowo rękę, tylko po to, by ją ze zmieszaniem cofnąć w pół drogi.
W odpowiedzi na wyszeptane zaklęcie, wyrwane z letargu ciało Galiny niemalże bez udziału woli ruszyło w stronę wyjścia.
Ostatnio edytowane przez adsum : 08-06-2018 o 12:48.
Powód: więcej winy!
|