Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-06-2018, 02:29   #264
Icarius
 
Icarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Icarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputację
Brok był maleńką osadą. Nie posiadał żadnych murów czy palisady. Całość stanowiły cztery domy. Cztery bardzo podobne domy. Składały się głównie z drewna i szarego kamienia. W całej wiosce nie było widać kompletnie nikogo. Jakby wioska została opuszczona. Między domami był kościół. Węższy i wyższy niż inne zabudowania. Tuż przy kościele znajdował się mały cmentarz z prostymi kamiennymi nagrobkami.

Przy zabudowaniach znajdowały się zagrody. Wypełnione były owcami i kozami. Właśnie owcy i kozy zdawały się jedynymi żywymi istotami w tej zimnej okolicy. Do tego wszystkiego kropił deszcz. Na początku dawał dużo radości, bo mogli zapomnieć o nieznośnym upale. Jednak później był już irytujący. Część ubrań mieli już przemoczoną.

Wyszedł do nich kapłan. Na oko mógł mieć dwadzieścia pięć lat. Skłonił się i rzekł:
- Zowią mnie Sisto. Cieszę się, że przybyli tu tak znamienici goście. Oto zbliża się koniec czasów, powrót Pana w chwale, a wy przybywacie tu do Broku jako ten miecz ognisty, przed panem.
Pokłonił się ponownie.
- Cieszę się, że przybył ktoś, kto uwolni nas od ciężaru tej czarownic! Ktoś kto pozbędzie się armii wilków czatującej pod miastem. Mówił płynną łaciną z egzotycznym akcentem. Na pewno nie pochodził z Broku. Pewnie też nie z księstwa. A jakby na poparcie jego słów wilk zawył głośno.

Klara wzdrygnęła się słysząc wilcze wycie. To był naturalny dźwięk, który dziewczyna ze wsi znała i nie raz słyszała, ale po niedawnej wizycie nieznajomego zakonnica znów zaczeła obawiać się go, zupełnie jakby znów była małą dziewczynką. Palce mimowolnie silniej zacisnęły się na materiale ubioru Witolda, który ją prowadził. Młody Inkwizytor był tym, który powinien się odezwać pierwszy, bosa, towarzysząca mu zakonnica na pewno nie powinna odzywać się pierwsza. Dlatego też Klara skromnie milczała.
- Zdrożeni jesteśmy drogą. Witoldzie prowadź nas do ciotki waszej. Sisto widać żeś człowiek wiary. Opowiadaj w szczegółach i po kolei co tu się u was dzieje. Zaradzimy coś jako sługi Boże. - Eberhard poprawił kaptur intensywny deszcz dał się mu już we znaki.

Witold nie odezwał się. Po surowej reprymendzie jaką otrzymał od Eberharda poprzedniego ranka znał już swoje miejsce w szeregu. Klara również dołożyła swoją cegiełkę. Wszak to ona rzekła mu, że ich wiara ma być przykładem i posłuszeństwo wobec Eberharda jest lepsze niż ciche podcinanie jego autorytetu. Witold wskazał bez wątpienia największy z czterech domów i ruszyli w jego kierunku. Tymczasem kapłan zaczął mówić:
- Zbliża się koniec. Apokalipsa. Paruzja Chrystusa Pana. Widać to po znakach na niebie i ziemi. Plagi to iście egipskie. Kilka miesięcy temu zaćmienie księżyca. Potem te deszcze. Mistrz zaznaczył, że ktoś tu jest jego krewniakiem? Zamoyscy? Ich klęska dotknęła najmocniej. Wszak winogrona najgorzej radzą sobie z tą wilgocią. Ale i innym niełatwo. Większość mieszkańców Broku utrzymuje się z hodowli owiec i kóz, a teraz gdy wilcy pod lasem, to nie ma jak ich wypasać. To czarownica je przywiodła tutaj. Wszak pismo mówi, że przed końcem czasów czarowników i czarownice między owcami Pana znajdować będziem. - głos Sisto był hipnotyzujący. Jakież płomienne kazania musiał przekazywać z ambony ten człowiek! W jego głosie było tyle entuzjazmu. Nie bał się końca. Czekał z podniesionym czołem na sąd ostateczny. Ktoś taki mógł zrobić ogromną karierę w kościele. W takim Płocku, czy Gnieźnie. Zamiast tego miał kościółek w Broku. Ilu tu było mieszkańców? Trzydzieścioro?

Klara słuchała płomiennej przemowy kapłana jednym uchem. Większość jej uwagi zabierał Witold, zakonnica wyraźnie martwiła się jego stanem. Woń jaśminu otulała jego sylwetkę, ale siostra nie czuła się z tym dobrze. Instynktownie wyczuwała napięcie i niezbyt dobry nastrój swojego towarzysza.
- Bóg nas poprowadzi właściwą ścieżką Witoldzie. Powinieneś uśmiechać się na spotkanie z ciotką, a i pomoc jaką im przyniesiemy na pewno będzie doceniona - szepnęła do młodego Inkwizytora, którego chyba potraktowała zbyt szorstko przedwczorajszego wieczora, miała wrażenie, że podupadł na duchu.
- Rzeknijcie coś więcej o tych wilkach. Ile ich czy od dawna są i co złego do tej pory zrobiły.
- Co złego? Koniec świata zwiastują. Niechybnie. Jako ten deszcz. Zaliż to będzie trzeci miesiąc jak pada. A dni ostatnie najgorzej. Zwierza w lesie nie ma, bo prawie nic nie porosło. Zamoyscy klną, bo większość ich dobytku to winnica. A tego roku wino zmarniało przez brak słońca. Oni są na tyle znaczni, że pozostałych ludzi zatrudniają do pracy w winnicy. A teraz pracy nie ma. No ale nie tylko wino zmarniało. W lesie nie ma jagód, jeżyn. Przez to mało rogacizny. No a wilki jak nie mają co żreć, no to podchodzą pod domy. Nie wiem ile ich. Dwadzieścia? Pięćdziesiąt? Kto ich tam wie. Ale nie ma tygodnia, żeby jakiejś owcy czy kozy nie capły. A to ciężko panie, no bo zimą głód cierpieć będziem. Choć pewnym. Tylko jeden zbieg okoliczności nadwyraz ciekaw. Z Olchy stada nie pożarły bestie żadnej, nawet kulawej kozy! - ksiądz wzburzył się przy ostatnich słowach.
- Teraz raczcie wybaczyć, parafia nasza nie jest bogata. Tedy sam muszę zadbać o to czy strawę zjem, czy będę pościć ku chwale Pana. A skoro już pod domem Zamoyskich to już was pożegnam.
Skłonił się niemal dwornie, po czym ruszył w stronę strzelistej wieży kościoła.

Dom Zamoyskich był duży jak na standard Broku. Kamienie były solidnie poklejone. W drzwiach stanął wychudły jegomość z pytaniem:
- Gdzież to zdążają szlachetni goście?
- Janek? Janek Żeszota? To ja! Witold, syn Tomasza. Gdy was ostatnio widziałem nie mieliście tylu siwych włosów.
- A wy nie wystawaliscie głową nad ten płot - siwy i chudy mężczyzna wskazał palisadę, która może miała ze cztery stopy wysokości.
- Prowadź do cioci.
- Szlachetna pani Anna zmarła zeszłej zimy. Pan Marcin jest dziedzicem. Zapraszam panicza i - spojrzał na ludzi stojących za Witoldem - waszą świtę. Za chwilę podamy obiad.

Eberhard uśmiechnął się na wzmiankę o świcie. Nie miał oczywiście nikomu tego za złe. Poczekał na reakcje młodzieńca. Zamierzał oczywiście skorzystać z zaproszenia na obiad. O ile obejmowało ono ową świtę. Przy posiłku po długiej podróży może w końcu ktoś wyjaśni rzeczowo na czym problem w Broku polegał. Duchowny którego spotkali był mało precyzyjnym źródłem informacji. Zaproszenie owszem obejmowało świtę. Nie mniej nie przyjęto ich z wielkimi zaszczytami. Kapusta kwaszona zasmażana z boczkiem była lepszym jedzeniem niż to co spotkało ich w karczmach, jednak daleko było mu do posiłków jakich zasmakowali na dworze księcia.

Witold dopełnił formalności i przedstawił ich paniczowi. Eberhard odczekał do połowy posiłku. Każdy zaspokoił już wtedy pierwszy głód. Można było w spokoju przejść do rzeczy.
- Panie Marcinie potrzebuje by ktoś nam rzetelnie przedstawił fakty dotyczące tutejszych wydarzeń. Wydaje się Pan odpowiednią osobą.
Marcin był młodzieńcem niewiele starszym od Witolda. Posiadał gęsta brązową brode, którą regularnie zaczesywał lewą dłonią. Na prawo od niego siedziała jego żona Bożeciecha. Młoda dziewczyna o bujnych blond włosach. Aktualna pani na włościach Zamoyskich. Urodziwa, choć nie tak jak jej młodsza siostra - Świebora. Ta urodziwa blondyneczka zdawała się rówieśniczką Klary. Była też urodziwsza od siostry zakonnej, co dotychcas rzadko się zdarzało.

Marcin odsunął od siebie talerz i przetarł usta kawałkiem serwetki. Był to obyczaj jakiego nie spotykało się w tej części europy. Prawdopodobnie Marcin podpatrzył go w czasie swych studiów w Paryżu. Był to drobny szczegół o którym napomknął Witold w drodze do Broku.
Gdy już młody pan na włościach skończył gładzić swą brodę odpowiedział Eberhardowi.
- Wilki atakują miasto. Podchodzą coraz bliżej i bliżej. Niedługo zaczną atakować ludzi. A nie ma już wśród nas wielu wojowników. To jest największy problem.
Przy stole zebrani byli wszyscy członkowie rodziny, jednak nikt nie wtrącił nic do wypowiedzi Marcina. Młodszy brat Marcina Bolemir jadł żując powoli, zaś Anna - matka Świebory i Bożeciechy siedziała niewzruszona i obserwowała z uwagą inkwizytorów i dwóch rycerzy. Poza Jankiem nie dało się zauważyć żadnej innej służby. Eberhard zjadł kolejny kawałek smażonego boczku. Smaczny tłuszczyk rozlał się smakiem po jego podniebieniu. Co jakiś czas Eberhard zerkał w stronę Świebory. Miał słabość do piękna wszelakiego typu i cieszył nią oczy. Pozwolił sobie na tyle na ile mógł…
- Lubię konkrety gdy prowadzę rozpoznanie sytuacji. Wspomniałeś o innych problemach prócz tego najważniejszego. Opowiedz nam też jak to wszystko się zaczęło? Kiedy przybyły wilki i czy było jakieś wydarzenie które to poprzedziło. Słyszeliśmy też o czarownicy która z wilkami ponoć biega. Potrzebuję jak najrzetelniejszych informacji Marcinie i jak najszerszego opisu. - zwrócił się do głowy domu. Mówił spokojnie jakby tłumaczył coś dziecku. Bardzo często miewał taki ton gdy zadawał pytania w przyjaznej atmosferze.
 
Icarius jest offline