Wątek: X-COM
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-06-2018, 19:41   #2
MTM
 
MTM's Avatar
 
Reputacja: 1 MTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputację

Jakiś czas wcześniej

Mdłe światło skromnej toalety przygasło, by po chwili rozjarzyć się ponownie. Rozebrany do pasa mężczyzna wyprostował się znad umywalki, jednocześnie sięgając po biały ręcznik. Kiedy już skończył się osuszać, w lustrze przed nim pojawiła się młoda, może dwudziestokilkuletnia twarz. Wąskie, lekko skośne oczy, smukła szczęka i delikatnie żółta cera zdradzały Azjatyckie pochodzenie.

Oblicze operatora X-COM wyrażało mieszaninę stresu, zawziętości i zmęczenia. Nie narzekał. Od tego miał ludzi. Pozwalał im stękać, żalić się i marudzić – zwłaszcza George, który był w tym najlepszy. Sam jednak nigdy nie wyraził słowa zwątpienia. Był specjalistą, geniuszem od cyberbezpieczeństwa i sieci komputerowych, ale przede wszystkim był kierownikiem wydziału. Jego zadaniem było spajać swoją drużynę i wykorzystywać ich potencjał. I jeśli czegokolwiek nauczył się odkąd wstąpił do X-COM, to właśnie szacunku do własnych obowiązków.

Law-Tao spojrzał na zegarek. „8:55” wyświetlało się na elektronicznym ekraniku. Zarządził zbiórkę własnego wydziału w swojej kwaterze na godzinę dziewiątą. Miał jeszcze pięć minut, plus kolejne pięć, przez które zwyczajowo powinien się spóźnić Ruben. Czarnoskóry technik nie przepadał za musztrą jeszcze bardziej od George’a, w czym zresztą rywalizowali. Jego ludzie nie byli żołnierzami, więc nie mógł od nich za wiele wymagać. Mimo to starał się trzymać ich w ryzach.

- Ciekawe, który dział tym razem - westchnął mężczyzna, zerkając w stronę lampki podwieszonej pod sufitem. Jakby w odpowiedzi zamrugała ponownie, na co mężczyzna pokręcił tylko głową i wyszedł z toalety.

***


Pierwsza weszła Yoshiaki, pseudonim „BlackR4in”. Szarowłosa, drobna Azjatka wemknęła do kwatery Lawa niemal niepostrzeżenie. Jej postura oraz ubiór nigdy nie rzucał się w oczy, jakby był to celowy zabieg. Prawda była taka, że dwudziestosiedmioletnia hakerka po prostu nie cierpiała bycia w centrum uwagi. Unikała ludzi jak mogła, a komunikację z kompanami ograniczała do minimum. Chociaż nie robiła powalającego wrażenia, Yoshiaki była piekielnie dobra w łamaniu zabezpieczeń. I tyle wystarczyło, by zasłużyć sobie na szacunek załogi.

Law siedzący na krześle w centrum niezbyt przestronnego pokoju skinął jej głową na powitanie i wskazał ręką, by zajęła miejsce na kanapie obok. Ta jednak podciągnęła drugie krzesło i usiadła na nim jak najbliżej wyjścia. Narzucony na głowie kaptur zakrywał część jej oblicza, a schowany za grzywką, spuszczony wzrok nie zachęcał do wszczęcia z nią rozmowy.


Drugi był George Bitterstone, znany również jako „Bo1”. Młodszy o rok od Lawa Kanadyjczyk miał skwaszoną minę, jednak wchodząc do kwatery szybko się rozchmurzył, szczerząc zęby do swojego przełożonego. To była jedna z wielu cech George’a. Kochał narzekać jednocześnie pozostając niepoprawnym optymistą. Znali się z Lawem od szkoły średniej, gdzie razem założyli pierwszy zespół i ramię w ramię dotarli aż do tego dnia. Kiedy Law zachowywał wyrachowanie i chłodno kalkulował, Bitterstone poddawał się swoim emocjom i działał gwałtownie. Był za to dobrym hakerem i nie powstrzymywał się przed podejmowaniem ryzyka. Włamywanie się do punktów dostępowych w centrum miasta lub sabotowanie systemów placówek tuż pod nosem Adventu to była dla niego pestka. Zaś przede wszystkim był lojalny. Gotów skoczyć za swoim przyjacielem w ogień.

„Bo1” zawołał coś wesoło, nie przestając się przy tym szczerzyć i żywo wskoczył na kanapę, rozglądając się przy tym zaciekawiony po kwaterze Japończyka.


Wedle przewidywań Lawa, ostatni zjawił się Ruben “Ace” Graham. Czarnoskóry Kubańczyk bez dwóch zdań wyróżniał się na tle kolegów i koleżanek. Był umięśniony a jego ciało pokrywały skomplikowane tatuaże. Sprawiał wrażenie groźnego i może bardziej nadawałby się do roli nieustraszonego gangstera, a nie informatyka. Można by doszukiwać się w tym ziarna prawdy, bowiem Ruben nie był uzdolnionym hakerem. Znał się jednak na sprzęcie. Kiedy pozostała trójka obracała się głównie w softwarze, jego światem był hardware. Elektryk, elektronik i mechanik-amator w jednym. Kiedy coś się zepsuło albo trzeba było coś zepsuć, wtedy wchodził „Ace”. Nie wspominając już o tym, że jego mięśnie przydawały się również w pracy z ludźmi. Graham był otwartym człowiekiem. Lubił alkohol, kobiety i hazard, przy czym to ostatnie zaliczało się jako jego nałóg (chociaż Law posądzał go o wszystkie trzy rzeczy).

Ruben pozdrowił swoich towarzyszy niezbyt wylewnie i zajął miejsce obok George’a, który przez wzgląd na posturę tamtego, musiał ustąpić mu trochę miejsca. Od „Ace’a” cuchnęło papierosami i browarem, co oznaczało, że obficie zaczął poranek.

I oto byli. Zbieranina przeróżnych ludzi, którzy z jakiegoś powodu podążali za Lawem i wykonywali jego rozkazy. Każdy z własnymi wartościami i przekonaniami oraz celem w życiu. Połączeni przez jednego człowieka. Przed zwerbowaniem do X-COM członkowie jego grupy hakerskiej, teraz operatorzy Wydziału Skanu w Dziale Informacyjnym. Żołnierze niepodległej Ziemi.



- Powiesz o co chodzi, czy będziesz się tak na nas gapił? - odezwał się basowym głosem Ruben, drapiąc się jednocześnie po łopatce.

- Dołączam się do pytania. Nie żeby coś, ale w bufecie serwują właśnie jajka w majonezie i chciałbym, żeby coś dla mnie zostało - zawtórował „Bo1”. Na reakcję Yoshiaki nie mieli co liczyć.

Law wziął głęboki wdech, po czym przemówił, patrząc przy tym każdemu po kolei w oczy.
- Dobrze wiecie, po co tu jesteście. Znacie naszą misję i swoje obowiązki. Za parę dni, może tydzień opuszczamy Nowy Jork i jedziemy do New St. Louis. Chciałem wam tylko przypomnieć, że nasz czas się zbliża. Kiedy pojedziemy do nowej placówki, mogą minąć miesiące, nim opuścimy miasto. Muszę was upomnieć, że nie będzie powrotu. Nie od razu. - Law zrobił przerwę, upewniając się, że wszyscy go słuchają.

Ich twarze wyrażały nonszalancję albo brak zainteresowania, ale on wiedział, że się boją. On również się bał. Do tej pory gnieździli się pod ciepłym skrzydłem starszych i bardziej doświadczonych operatorów X-COM. Wszystko już działało, kiedy tu przybyli. Musieli jedynie dbać o to, by tak pozostało. Jednak w New St. Louis to oni będą tymi, którzy założą nowy system i sieć. Jeśli nawalą, placówka nie wystartuje, albo zostanie spalona. Ryzykowali życiem swoim i dziesiątek operatorów z innych wydziałów. Znali stawkę.

- Załatwcie, co macie tutaj do załatwienia. W miarę możliwości nie zostawiajcie nierozwiązanych spraw. Nie chciałbym, żeby coś was później rozpraszało. Wypocznijcie. Czeka nas mnóstwo pracy. Zabierzcie wszystko, co potrzebujecie. Środki mamy ograniczone, dlatego nie możecie wybrzydzać. I pamiętajcie… losy mieszkańców New St. Louis będą zależeć od naszych czynów. Jeśli chcemy ich wyzwolić, musimy dać dobry przykład. Nie zepsujmy tego. - Cisza, jaka nastała, pozostawiła wszystkich w chwili zadumy. Nawet Bitterstone wyjątkowo nie rzucił kąśliwym komentarzem. Law nie chciał ich straszyć. W końcu nie posyłał ich na front razem z wydziałem szybkiego reagowania. Wiedział natomiast, że może na nich polegać.

- Zabrać większy zapas gumek, przyjąłem, szefie - odezwał się Ruben, przerywając milczenie. Spowodował tym samym speszenie u „BlackR4in” oraz uśmieszek na twarzy George’a. Law westchnął tylko, przewracając przy tym oczami.

- Pytania? Brak? No to możecie się rozejść - zakomenderował kierownik wydziału, na co pierwsza wstała Yoshiaki będąca najbliżej drzwi. W ślad za nią podążył „Ace”, rozciągając się przy tym i ziewając na zmianę.
W pokoju zostali tylko Law i George, który przyglądał się swojemu przełożonemu ukradkiem.

- Wierzysz, że sobie poradzimy, prawda? - zapytał „Bo1”, pozbawiony chwilowo głupkowatości. Law-Tao odpowiedział zamyślonym spojrzeniem, jakby sam dopiero co zadawał sobie to pytanie.

- Tak. Jeśli ma się udać, to właśnie nam - odezwał się po chwili Japończyk. Odważył się przy tym na delikatny uśmiech.

Bitterstone kiwnął żywo głową, po czym wstał z kanapy, jakby gdzieś się śpieszył. Bez słowa ruszył do drzwi, jednak zatrzymał się w progu, odwracając się jeszcze do Lawa.

- Spoko przemowa, ojciec byłby dumny. Tylko… mogłeś na końcu użyć „nie spierdolmy tego”, zamiast „nie zepsujmy”. Taka tam luźna sugestia - rzucił z rozbawieniem, po czym zniknął za drzwiami. Law mógł jeszcze usłyszeć niosące się po korytarzu: „jeśli nie będzie już jajek, to dam im zamoczyć moje w majonezie!”.

***

Był już późny wieczór, jednak Law jeszcze nie spał. Zamiast tego wpatrywał się tępo w ekran komputera, na którym otwarty miał czysty dokument tekstowy. Musiał napisać wiadomość. Do matki i siostry. Jedynej rodziny, jaka mu pozostała. Nie potrafił jednak zacząć. Od dwóch godzin zastanawiał się nad tym, co napisać. Wiedziały o tym, co robi, chociaż dla ich dobra nigdy nie podawał im szczegółów.

Jak miał im wyjaśnić, że nie odwiedzi ich po nowym roku? Że wyjeżdża na parę miesięcy i że może już nigdy nie wrócić?

Law nigdy nie szczycił się wylewnością, co nie oznaczało, że był pozbawiony uczuć. Już kiedy opuszczał dom, by dać się zrekrutować do X-COM było ciężko. Jednak do tej pory mógł się z nimi widywać i je odwiedzać. Był niemal na miejscu i zawsze mógł pomóc.

A teraz… zostawi je, jak ojciec. Ojciec, którego przez całe życie podziwiał. I którego losy nie są im znane aż po dziś dzień.


„Kochana mamo, droga siostro…” zaczął, pochylając się nad klawiaturą.
 
__________________
"Pulvis et umbra sumus"
MTM jest offline