Mieszkanie Jacka Wood - Skądś go znam - burknął do siebie Jack, stojąc w uchylonych drzwiach, ciągle bezwiednie zaciskając dłoń na chłodnej rękojeści glocka zatkniętego z tyłu za pasek spodni.
- Tego, co uciekł, czy tego z baseballem? - dopytała rzeczowo Darla. - Chyba nie powinniśmy się do tego mieszać…
Wojsko kazało pozostać w pomieszczeniach a tamci wyglądali, jakby byli w środku jakiś sprzeczki... serio musieli się do tego wtrącać? Ona by odpuściła, ale ojciec był, jaki był. Prospołeczny. To chyba było to słowo.
- Co? - ojciec zatopiony w swoich myślach, na początku najwidoczniej nie zrozumiał pytania. - Ten z kijem… przecież to chyba… mały Strode! - rzekł już z pewnością, wychodząc przed dom.
Darla poszła za ojcem, odruchowo można powiedzieć.
- Mały Strode? - określenie nie pasowało do faceta w jej wieku. Darla dopiero teraz dostrzegła kontekst sytuacji, więc dopytała: - To jego lokal? - Nie… nie wiem… nie sądzę… - wydukał Jack. - Jego ojciec i brat zginęli na kopalni gdy był jeszcze szczylem.
I wszystko jasne. Pracowali w kopalni, a nawet zginęli, co natychmiast obudziło u ojca opiekuńcze uczucia. Ojciec był ze starej szkoły, przyjaźń, oddanie, wspólna praca, wspólna odpowiedzialność. Kumpel z kopalni był jak brat. A syn kumpla , który zginął w kopalni… Darla już wiedziała, czemu ojciec postanowił zainterweniować. - Skoro nie jego, to skąd te szeryfie zapędy? – mruknęła, podążając za Jackiem w stronę leżącego.
Wcale się jej to wszystko nie podobało. Wcale.
__________________ A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić. |