Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-06-2018, 11:24   #273
Caleb
 
Caleb's Avatar
 
Reputacja: 1 Caleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputację

Historyk wił się jak piskorz, unikając kolejnych ciosów, które spadały na niego niczym grom z jasnego nieba. Czuł trupie oddechy piratów na całym ciele, słyszał zewsząd ich chrapliwe odgłosy. Parę razy przetoczył się tuż pod ostrzami, które chwilę później miały przeciąć go wpół. Cały czas uśmiechał się przy tym jak diabeł. Płomień nadziei już wcześniej pełgał w jego umyśle. Teraz tylko nabrał realnych kształtów.
Gdzieś na powrót ujrzał Denisa. Myśl pojawiła się w jego głowie równie szybko co wystrzeliwane nad nią pociski.
- Zabierz ją do Wyspiarzy! - krzyknął, mając na myśli młodą La Croix.
Wyłowił wzrokiem również samą szlachciankę. Pierwsze symptomy szoku najwyraźniej ją opuszczały, gdyż przytomnie odstąpiła od płonącego pirata.
- Eloiza! Bij tym powalonych przez nich! Trzymaj się nisko!
- Chcesz narażać dziewczynę!? - w bitewny gwar wdarł się również głos Arcona.
- Nikt jej nie powstrzymał! I tak będzie walczyć! Kozikami! Zabierzesz jej broń i osłonę! Rób co mówię, a przeżyje! Patrz na ofiary plazmy! - Cooper czuł, że za chwilę zedrze sobie gardło na suchy wiór.
Lecz Denis go nie słuchał i pociągnął Eloizę w kierunku linii gwardzistów, których broń wypluwała z siebie morze plazmy. Widmo pocisków rozrywało kończyny piratów na rozpryskujące wszędzie fragmenty.
Jacob musiał odpuścić. Nie mógł być wszędzie, szczególnie że nawet jego szczęście mogło się wreszcie skończyć.
- Przynieście łopaty! - zakrzyknął jeszcze do któregoś z krzyżowców i pobiegł dalej.
Ledwie skończył mówić, gdy drogę zastąpiła mu zwalista postać. Przypominała kobiecą mumię, ubraną w pirackie łachmany. Za życia nosiła mnóstwo błyskotek oraz amuletów, które teraz brzęczały na jej żółtych kościach. Piratka wywinęła swoim kordelasem, a kiedy Jacob wykonał unik, poczuł że nie ma gdzie dalej uciekać. Przyboczni nieumarłej stali teraz zarówno na tyłach, co po jego obydwu stronach.
Kiedy zdawało się, że Cooperowi brakuje już pola manewru, w jego ręku pojawił się pistolet abordażowy. Starr nacisnął spust, przesyłając zawadiacki uśmiech napastnikom obok.
- Narazie.


Kiedy tylko hak zaczepił się o najbliższy z menhirów, historyk wzleciał do góry nad pole wykrzywionych, martwych twarzy. Kilka pokrytych zgniłą tkanką rąk próbowało go uchwycić, lecz w tym momencie wykonał zręczny zwrot i już w moment stał na omszałym kamulcu. Piraci nie zamierzali mu jednak oddać pola nawet na chwilę. Część wpełznęła po głazie niczym chmara splugawionych pająków. To zmusiło Jacoba do natychmiastowego przeniesienia się na kolejny kamień. W miejscu, gdzie przed chwilą się znajdował, przebywało już mrowie piratów. Inni, którzy już wcześnie rozpoczęli szturm na poprzedni mehir, zaczęło powalać go na ziemię za pomocą nadludzkiej siły. Już chwilę potem ogromny blok został powalony w asyście gryzącej chmury szarego pyłu. Ci, którzy na nim się znajdowali, nie odnieśli żadnego szwanku. Horda ruszyła dalej.
- Wszyscy odwrót! Odwrót tyralierą! - krzyczał Jacob, pokonując kolejne menhiry, gdyż piraci nie dawali mu wytchnienia nawet na chwilę. Jego manewr z kuszą musiał poczekać.
Broniący z kolei i tak nie posiadali większego wyboru. Nawet jeśli kilku wyszło poza szranki piratów, to większość grupy musiała dostosować się do ich miażdżącej szarży. Powoli cofali się w kierunku kryształu. Barnesów nadal chronił spory oddział, lecz ich siły powoli ustępowały. Straż stopniowo przerzedzała się, co powodowało kolejne luki w szykach. Lepiej radziła sobie Kompania Wilka oraz Black Cross, którzy już wcześniej zauważyli że jeden, równo rozłożony szereg najlepiej sprawdza się podczas ich defensywy. Tylko w miejscu gdzie przebywał Eliasz krzyżowcy zgrupowali się ściślej.
Lurker przejął od Eloizy talizman i kazał jej ruszać między gwardzistów. Arcon zamierzał uczynić podobnie, lecz wcześniej zagwizdał donośnie na Yarvisa. Sonda usłużnie zniżyła lot i wydała kilka mechanicznych dźwięków. Con miał już kilka zadrapań i rys, lecz poza tym nic poważnego jeszcze mu się nie stało.
Denis przywiązał amulet bezpośrednio do szyny wystającej z przodu robota. Jak tylko utwierdził się, że biżuteria jest dobrze przymocowana, zawrócił aby zza pleców ciężkozbrojnych żołnierzy obserwować efekty.
Yarvis po prostu nacierał w dół i uderzał kolejnych piratów. Wystarczyło mu tylko musnąć ich artefaktem, a zatwardziali dotąd oponenci wydawali przenikliwe wrzaski. Z ich umęczonych ciał wylewały się fale ognia, a skóra odchodziła płatami, pozostawiając spopielone gnaty. Kilku, na których Con natarł całym sobą, rozpadło się w oślepiającym blasku, aby już nigdy nie powstać. Przez pole bitwy przetoczyła się seria zawodzeń, które przeszły echem aż po masywach w głębi wyspy.


Piraci cały czas próbowali zrzucić Yarvisa na ziemię, lecz dotychczas potrafił on dość skutecznie między nimi lawirować. Dwukrotnie jednak został rażony zabłąkanymi uderzeniami, na tyle silnymi, aby z jego trzewi wypłynął obłoczek czarnego dymu. Było pewne, że choć Con okazał się bardzo pomocny w walce, był rozwiązaniem tylko doraźnym.
Richard wylewał siódme poty. Nosił duszę na ramieniu, od momentu kiedy jego siostra minęła się z kostuchą o włos. Z trudem odbijał kolejne ostrza, które z brzękiem uderzały o jego oręż. Zasłona, natarcie, obejście, zwód - kolejne ruchy wykonywał jak z automatu, znajdując chwilę, aby wydać polecenia.
- Cofamy się z głową! Ramię przy ramieniu. Walker! Zrób nam nieco miejsca! Połóż ogień zaporowy. Czy ktoś ma coś z dilithium?
Ludzie w okół niego tylko wzruszyli ramionami. Taka opcja była mało prawdopodobna, ale zawsze było warto spróbować. Tymczasem zarażeni wyrzucili granaty w miejsca, gdzie piratów stało najwięcej. Kolejne eksplozje miotały przegniłymi fragmenty mięsa na wiele stóp, aby uderzyć z rozbryzgiem o sczerniały śnieg. Wybuchy sięgnęły także kilku zarażonych. Ich pokaleczone ciała wierzgały w konwulsjach bólu, lecz brakowało czasu i osób, żeby zapewnić im szybką śmierć. Były to straty wliczone w cenę szybko obranego rozwiązania.
La Croix widział, że w epicentrum którejś z eksplozji znalazł się sam Kidd. Jednakże nawet potężny wybuch nie zrobił na herszcie większego wrażenia. Był po prostu bardziej usmolony, a jego klatka piersiowa żarzyła się, odsłaniając zepsute mięso. Richard wiedział już, co zrobi, jeśli przyjdzie mu walczyć z Jamesem. Zamierzał uruchomić swój implant na pełne obroty. Pamiętał co mówił mu felczer - ogromnie zwiększyłoby to jego zręczność i zarazem dało jakiekolwiek szanse w starciu. Tyle tylko, że po chwilowej akceleracji ciała, to mogło spocząć już tylko w grobie. Gdyby ktoś jednakże spojrzał teraz w zimne oczy szlachcica, ujrzałby czystą determinację.
Jacob stał na jednym z menhirów, gdzie dostał czas na zrealizowanie kolejnego segmentu swoich planów. Wyjął pocisk z broni plazmowej i przyłączył ten do bełtu. Potem ostrożnie nakierował łożysko na obrany zastęp wrogów, przymknął jedno oko i…
Energia zdała się rozprzestrzenić po całym polu bitwy. Nabój uderzył w około czterdziestu piratów, zaś pojedyncze wyładowania popłynęły dalej niczym ogromna pajęczyna. Cooper zdał sobie sprawę, że mierzył w zgoła inne miejsce, lecz mógł się tego spodziewać. Sam poczuł już wcześniej jak trudno było oszacować epicentrum w przypadku uwolnienia nieujarzmionej plazmy.
Zdążył załadować kuszę tylko raz. Wszystko działo się zbyt szybko, aby powtórzyć karkołomną operację. Zeskoczył z ostatniego, pozbawionego piratów kamienia i dołączył do coraz mniejszego grona obrońców.
Wróg prawie przygwoździli ich do siebie. Między członkami zgromadzenia znajdował się już tylko kryształ z dilithium, którego buczenie zdawało się rozdzierać bębenki uszne. Ludzie tworzyli teraz półkole, które piraci próbowali zamknąć. Przeklęci trzymali się od kryształu na kilkadziesiąt łokci. Jednocześnie wciąż znajdował się jakiś bandyta, który wyszedł do przodu jeszcze parę kroków, aby pozbawić życia kogoś z mniej ostrożnych. W takiej sytuacji stało się jasne, że nawet obecność minerału nie stanowi żadnego gwarantu bezpieczeństwa. Wciąż istniała szansa na rozproszenie. W najlepszym przypadku dawało to części osób złudną perspektywę ucieczki. Drugą opcją było pozostanie przy dilithium, w otoczeniu wrogów, którzy nie znali pojęcia zmęczenia, głodu i pragnienia.
Tymczasem krąg wrogów zaciskał się, czemu towarzyszył basowy pogłos. Powodował go głównie marsz ciężkich, pirackich butów oraz sam kryształ. Czujna para uszu mogła usłyszeć również tubalny, zniekształcony rechot.
 
Caleb jest offline