Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-06-2018, 21:27   #32
Leoncoeur
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację


Buszując po szpitalu Lovell starał się nie przeszkadzać personelowi i rozpytywać o Blackwooda głównie te osoby stanowiące personel, które wydawały się nie mieć aktualnie nic do roboty. Kilka pytań względem szpakowatego lekarza robiącego sobie przerwę na papierosa, krótkie zagajenie dwóch plotkujących pielęgniarek. Ołówek skrzypiał po papierze notesu zapisując kolejne peany pochwalne osób pracujących w Sanitarium względem szanowanego denata. Sebastienne nie dziwił się, o zmarłych nie mówiło się źle o ile nie zaleźli mocno za skórę, a tu mowa była dodatkowo o sponsorze i dobrodzieju szpitala. W tym morzu komplementacji zdarzały się też archipelagi wysepek trzeźwej oceny częstych wizyt i amatorskiej pracy Blackwooda w tej placówce - od zwykłych zdziwień po jedną ciekawą dla dziennikarza i celną opinię jednej z pielęgniarek określającą pracę tutaj zmarłego milionera jako blokowanie miejsca komuś, kto bardziej tejże pracy by potrzebował. Lovell wspomniał rozmowę z Wollstonecraftem o kursach Blackwooda w Houston i rozwinięcie opinii pielęgniarki o to, że potrzebujący pracy lekarz byłby również właściwszą osobą nasuwało się samo nie będąc subiektywizmem dziennikarza, ale raczej logicznie wynikającym faktem. Mimo wszystko Lovell oznaczył w notesie ten ciąg myślowy znaczkiem sugerującym napisanie w artykule tej konkluzji jako pytanie otwarte, aby czytelnik sam doszedł do odpowiedzi, a nie poznawał zdanie dziennikarza.

- Telefon do pana - powiedziała jedna z pielęgniarek podchodząc do Sebastienne’a i wskazując recepcję gdzie trzymając w ręku słuchawkę pełniąca tam dyżur dziewczyna zamachała do dziennikarza.
- Sehr gut! - ucieszył się Szwajcar, wszak tu i tak nie miał nic więcej do roboty, bo o Blackwoodza rozpytał już kogo się dało, a o tym lekarzu-samobójcy prawie nikt nie chciał gadać, nie będac z nim blisko.

- Hej Jenny, co dla mnie masz? - Sebastienne spytał gdy tylko przyłożył słuchawkę do ucha.
- Tak jak przypuszczałeś najpewniejszym miejscem, gdzie ją spotkasz jest rezydencja Blackwoodów. Często bywa u senatora Rogersa, który jest jej wujkiem. Może będzie chciała skontaktować się z adwokatami odnośnie testamentu, James Caine i Abraham Anderson są odpowiedzialni za testament milionera. Nie wiem czy ona będzie załatwiać sprawy z domem pogrzebowym, ale tam też może się wybrać. To tyle.
- Czyli gdzie jest teraz, nie ustaliłaś? - Szwajcar westchnął ciężko. Było to piekielnie trudne, ale łudził się jednak, na to, że uda się porozmawiać z panną Blackwood jeszcze dzisiaj.
- Nie. - odpowiedziała Jenny. - Do tego trzeba by jechać do jej domu i tam popytać. A czy to tak pilne, że musisz ją mieć dziś? Dzień się kończy i tak pewnie spotkałaby się z tobą po zmroku.
- Czas goni. Gdybym zdążył z nią, mógłbym pisać materiał na wydanie poranne. Choć może wystarczy to co znalazłem w szpitalu - Lovell zamyślił się, choć rozmawiał przez telefon mówił jakby do siebie na głos.
- Do redakcji zadzwoniła Mia Farquade. Chce się z tobą skontaktować w jakiejś sprawie. Prosiła o telefon.
- Mhm, naturlich. Oddzwonię. A jest tam może szef gdzieś obok, czy wyszedł już z redakcji?
- Nie ma go. Coś przekazać?
- Nie, zadzwonię do niego. Trzymaj się Jen.
- Powodzenia i do zobaczenia. Pa - Jenny rozłączyła się.
Gdy Sebastienne się rozłączył spojrzał na recepcjonistkę.
- Czy mógłbym wykonać dwa telefony? - spytał. - Obiecuję, że bardzo krótkie…
- Proszę. Niech pan dzwoni. - pielęgniarka widziała jak Lovell wychodził od dyrektora, to uwiarygodniło go wystarczająco by dać mu telefon.

Choć dziennikarz spalał się wewnątrz na samą wiadomość, iż Mia go szukała zdecydował się najpierw zadzwonić do ojczyma. To dawało nadzieję na uspokojenie myśli.
- Witaj mamo - odezwał się na zdawkowe “Słucham” w słuchawce. To ona zwykle odbierała telefony w ich domu. - Jest może John? - W kontaktach z matką nie bawił się w konwenanse i mr Woodbridge.
- Tak jest chcesz go do telefonu? - zapytała ja nie mogę teraz rozmawiać.
- Tak, poproszę. - Lovel rzucił do słuchawki i jeszcze raz zajrzał do notesu czekając na to aż redaktor naczelny The Picayune podejdzie do telefonu.
- Tak, Sebastienne? - usłyszał w końcu.
- Deana Blackwood to ślepa uliczka - Szwajcar zaczął referować. - Niby umówiła się na spotkanie, ale okazało się to klapą. Niegrzeczna, arogancka, pretensjonalna, wypytywała o mnie głównie nie chcąc rozmawiać o mężu. Poza tym zdarzył się wypadek, fortepian spadł na jej samochód. Nie pytaj… - Sebastienne pokręcił głową. - Mam materiał na ten temat, ale nie ten po który przyjechałem, czyli wypadku a nie o Blackwoodzie. Inna sprawa, że dyrektor okazał się rozmowniejszy. Mam od niego sporo ciekawego materiału wzbogaconego tym co się dowiedziałem od personelu. Postawił warunki, ale do przełknięcia. Między innymi oświadczenie. Problem w tym, że już późno, nie wiem czy zdążę porozmawiać jeszcze z panienką Mili Blackwood. Co zatem mam robić? Celować w artykuł o Blackwoodzie w Sanitarium? To zdążę coś sklecići i ukaże się to już w porannym wydaniu. Czy też zostawić to i celować w artykuł na pojutrze wzbogacony o to co wydostanę od córki i służby Blackwooda, albo może drugie podejście z Deanną. Hm?

Woodbridge pozwolił Lovell’owi mówić, słuchał i chyba coś notował, bo słychać było szelest papieru i miarowe stuknięcia o ścinkę szafki, na której stał aparat telefoniczny.
- Działalność Blackwooda w Sanitarium. Tak dajmy to co masz. Trochę późno by niepokoić córeczkę zmarłego. Jutro zapytaj córkę, z wdową też zrób drugie spotkanie. Nie wiesz jakie są kobiety. Humory zmieniają się u nich jak w kalejdoskopie. Nie bierz tego do siebie, co z tego, że raz była arogancka. A na drugim spotkania może będzie miła. Próbuj do skutku, chyba że wywali cię za drzwi.
- Okey, to przygotuję artykuł na poranne wydanie. Do zobaczenia.
- Pamiętaj że masz niewiele czasu. Poranne wydanie zamykają o północy, a potem druk. Do zobaczenia. - Naczelny rozłączył się.
Po skończonej rozmowie chciał wykonać drugi telefon, ale jego palce nieruchomo zawisły nad tarczą z cyframi. W końcu westchnął i powoli wybrał numer.

- Tu Sebastienne, szukałaś mnie, Mia? - rzekł starając się mówić spokojnym głosem, gdy usłyszał w słuchawce jej “Hallo?”.
- Nie wiem. wiesz wahałam się kilka dni czy kłopotać Ci tym głowę. Ale mam problem. A w zasadzie moja przyjaciółka Emma ma problem. Mąż ją zdradza. Prosiłam Roberta, ale powiedział mi, abym się nie wtrącała w ich życie. Robert go zna wiesz oni bywają u nas często. Bywali. - Mia poprawiła się. - Robert mówi, że to porządny mężczyzna i nie w głowie mu inne kobiety. Emma mówi, że i Robert też ma pewnie kogoś na boku. Sam nie wiem. Może mógłbyś nam polecić kogoś kto się zajmuje takimi sprawami. Dyskretnego człowieka, który się dowie czy to prawda? Głupio mi z tym… - zamilkła i czekała na odpowiedź.
Lovell milczał dłuższą chwilę obracając w dłoni kieszonkowy, zdobiony zegarek o identycznych awersie i rewersie. Nie miał zbyt wiele czasu. Przez sprawę Blackwooda i tak już niedosypiał i uwijał się zbierając informacje cały dzień, a przecież dopiero zaczął. Tuziny ludzi i tuziny miejsc związane ze zmarłym były jeszcze przed nim. Poza tym sam fakt, że on Sebastienne, miałby na prośbę Mii brać pod lupę wierność Roberta, promieniował takim cynicznym absurdem i był tak nieprzystojnym chcichotem losu, że odmowa sama cisnęła się na usta. Do tego wszystkiego dochodziło nieprzyjemne wrażenie, że abstrahując od Emmy i jej męża, gdyby jakiś profesjonalista wziął pod lupę małżeństwo Mii i Roberta, mógłby dojść do spraw, które zarówno córka komendanta policji, jak i dziennikarz Picayune woleliby pozostawić w głębokim ukryciu. Odmowa zatem była jedynym co Szwajcar mógł uczynić.
- Oczywiście Mia, zajmę się tym - powiedział w końcu do słuchawki dając kolejne dowody na alogiczność ludzkich posunięć, oraz jawność konfliktu serca i rozumu w ujęciu zwykłych, ludzkich decyzji. - Daj mi ich pełne dane i adres, a ja coś załatwię w tej sprawie.
- Dziękuję. A nie będzie to kolidować z twoją pracą? Nie chciałaby cię kłopotać. Ten twój szef…, mąż twojej matki nadal ma tak paskudny charakter - stwierdziła bardziej niż zapytała.
- Emma i Adrien Daliet. St. Roch Ave. Nr 160. On jest fotografem. Prowadzi atelier artystyczne na Franchman Street. Obecnie jest w podróży służbowej na Kubie. Ale kochankę najprawdopodobniej ma gdzieś z Nowego Orleanu. Tak podejrzewa Emma.
- Wiadomo kiedy wraca z tej Kuby?
- Nie wiem. Ale gdybyś umówił się na spotkanie z jego żoną. Właściwie to dobrze, aby Emma z Tobą porozmawiała. Jeśli znajdziesz czas.
- Postaram się pomóc, mam nawet pewien pomysł, ale… - Sebastienne westchnął, jednak zaraz zmrużył oczy jak pod uderzeniem jakiejś myśli. - Ale trafnie wskazałaś największy problem. Szefo-tata wrobił mnie w sprawę zmarłego Howarda Blackwooda. Roboty mam z tym natłok Hm… - urwał w zamyśleniu. - Ich habe eine Idee… Miałabyś możliwość wyciągnięcia danych nowoorleańskiej policji przez ojca, lub przez Roberta na temat wypadku Blackwooda? Mógłbym wtedy zająć się sprawą Emmy wciskając kit Johnowi, że latałem przez ten czas właśnie za tym.
- Pogadam o tym z tatą. Myślę że coś mi powie. Ale nie wiem czy będą to przydatne informacje. Muszę to zrobić ostrożnie. Nie wiem jaki znaleźć pretekst do rozmowy o tym Blackwoodzie?
- Bylebyś nie mówiła mu po co ci to - Lovel roześmiał się - bo wtedy nic nie powie. Wszyscy mówią o tym w mieście, masz prawo przecież być ciekawa. Jutro rano spotkam się z Emmą i zrobię co w mojej mocy. - Chciał dodać coś w stylu: “Trzeba naświetlać i piętnować takie zdrady”, ale w porę ugryzł się w język. W rozmowie między nimi, byłoby to tak absurdalnie idiotyczne… - Pokładam swe życie w twe ręce Mia, bo jak John dowie się, że latałem za zdradami małżeńskimi i nie mam nic o Blackwoodzie, to powiesi mnie na latarni - ostatnie wypowiedział lekko żartobliwym tonem. - Nie wiem tylko za co.
- Rozumiem powagę sytuacji. - Mia stłumiła śmiech. - Zaraz jak do nas zajrzy na kolacje postaram się coś wciągnąć.

Mia zamilkła na kilka sekund jaka zawahała się przez chwilę czy zacząć ten temat.
- Wiesz mam trochę problemów z Thomasem. - jej głos stał się poważny, jakby wstydziła się trochę śmiechu z przed kilku chwil. - Widzisz on jest nadpobudliwy. Ostatnio rozwalił głowę skacząc po łóżku. Myślałam, że to wstrząs mózgu. Boje się o niego. Chciałabym, żebyś wiedział.
- Rośnie z niego niezły urwis - Lovell uśmiechnął się do siebie. - Nie martw się przesadnie. Starczy przecież mieć go na oku.
- Możemy się kiedyś spotkać na jakimś placu zabaw ale dobrze jakbyś przyszedł w towarzystwie przyjaciółki co ty na to?
- Bardzo chętnie. Sebastienne poczuł lekką suchość w gardle. Próbował przypomnieć sobie kiedy ostatnio widział Thomasa. - Dla czegoś takiego zorganizuję nawet sobie jakąś przyjaciółkę.
- Dziękuje. - Mia odetchnęła, co było słychać. Po chwili dodała energiczniej: - Jak dowiem się czegoś od taty to zadzwonię. Wtedy też się umówimy. Mam dzwonić na redakcję czy jakiś inny adres?
- Na redakcję, będę tam do późna i pewnie tam się prześpię.
- To chyba jutro rano, do usłyszenia Sebastien.
- Do usłyszenia, Mia.
Oddając słuchawkę recepcjonistce Sebastienne już intensywnie planował. Artykuł na rano, spotkanie z Emmą… trzeba było działać. Szybko wyciągnął ołówek i zaczął pisać w notatniku.

Cytat:
Przepraszam za taką formę, ale nie chcę nadużywać pana gościnności i czasu. Oto spisany przeze mnie wywiad z Panem . Zostanie wraz z oświadczeniem wydrukowany w tej formie, bez zmian.
Artykułu będącego kompensacją uzyskanych przeze mnie informacji do Pana akceptacji nie da, bo będzie on pisany na podstawie tego czego dowiedziałem się od różnych osób, nie tylko od pana.

Z wyrazami szacunku

Sebastienne Lovell
Dziennikarz wydarł kartkę razem z tymi na których zapisywał wywiad z Wollstonecraftem, po czym wysłał z tym jedną z pielęgniarek mającej dostarczyć dyrektorowi.
Nie czekał długo na pozytywną odpowiedź.


Redakcja The Times-Picayune, wieczór

(...)
Jakkolwiek tego typu superlatywy to zdecydowana większość opinii pracowników New Orlean Sanitarium o zmarłym filantropie, to zdarzają się również inne, nie nieprzychylne, ale cechujące się trzeźwą oceną. Jeden z pracowników szpitala w pracy Howarda Blackwooda w tej placówce medycznej zauważa blokowanie miejsca pracy osobie bardziej jej potrzebującej. Kiedy uwzględnimy również słowa dyrektora Wollstonecrafta o zwykłym kursie medycznym zmarłego w Houston, oraz braku specjalnych osiągnięć w pracy z pacjentami, opinia tego pracownika może zostać rozwinięta o otwarte pytanie: Czy bardziej predysponowany i wykształcony człowiek nie byłby właściwszy w miejsce amatora-filantropa w ujęciu zwykłej pomocy pacjentów?
Nie zależy jednak zapominać, że sama obecność Howarda Blackwooda w NOS wedle słów personelu budziła w nich wenę i energię, a i pacjenci oraz ich bliscy mogli to w sobie poczuć. Również aspekt finansowy jest niezmiernie ważny, gdyż szpital przez czas współpracy ze zmarłym nie musiał martwić się o pieniądze, powstała nawet jedna filia. Choć w ocenie osób związanych z Sanitarium przeważa pozytywne podejście do udziału pana Blackwooda w pracy szpitala, te drobne niejednoznaczności pozwalają spojrzeć na sprawę nieco szerzej. Nawet pojedyncze zdania nie tyle kontestujące, co stawiające otwarte pytania nad własciwością takich rozwiązań dają pole do dyskusji na ten temat w ujęciu etycznym, już nie w kontekście zmarłego, a ewentualnych, podobnych przypadków.
(...)


Sebastienne zaciął się i przestał stukać w klawisze maszyny do pisania. Chciał napisać wprost, że w przypadku Howarda to egzamin zdało, bo pamiętał jak finansista jemu pomógł, gdy był na skraju załamania.
“Żadnych własnych opinii”, żelazna zasada Szwajcara biła się tu z chęcią załagodzenia tego co przelał na papier.
Z drugiej strony to Francoise potrzebowała pomocy z uzależnieniem i tutaj Blackwood nie osiągnął nic.
Z lekkim westchnieniem Lovell odwrócił się do drugiej maszyny, o tej porze nie było tu innych dziennikarzy i mógł sobie pozwolić na pisanie dwóch artykułów jednocześnie. Zawieszając się nad jednym, skupiał na drugim by odzyskać jasność myśli.
Czuł się zmęczony i prawie przysypił popoprzedniej, nieprzespanej nocy i intensywnym dniu.

(...)
Wszystkie te kwestie wskazują na zwykły wypadek i zbieg okoliczności. Oczywiście nie jest czymś normalnym, że fortepian spada na auto jednej z dziedziczek imperium finansowego Howarda Blackwooda w dzień po jego śmierci, ale należałoby wziąć poprawkę na to gdzie się to stało i na kolejny przypadek losowy, czyli samobójstwo lekarza odpowiedzialnego za dogląd winnych zdarzenia pacjentów.
Najważniejsze, że Deannie Blackwood nic się nie stało, czego nie można powiedzieć o jej samochodzie...
(...)


- Peter, masz już przygotowane to zdjęcie? - Sebastienna uniósł głowę i obrócił ją ku staremu zecerowi prawie zderzając się czołem z Jenny. Znudzona dziewczyna bezczelnie zaglądała mu przez ramię.
- Tak, gotowe - odpowiedział Jackson. - Powiem ci, ze komicznie to wygląda.
- A ty przechodzisz na nocną zmianę Sebastienne? - spytała Jenny odsuwając się nieco. - Nie mógłbyś choć raz nie zostawiać wszystkiego na ostatnią chwilę? Ty później kończysz smarować tekst, to my później robimy skład. Ktoś tu chce pospać, heeeej. - Ostatnie zaakcentowała pukając lekko Szwajcara palcem w głowę jakby stukała do drzwi upewniając się, że lokator jest na miejscu.
- Długo się zeszło ze zbieraniem informacji.
- Aha, aha, pewnie! Od kiedy podrywanie pielęgniarek to zbieranie informacji?
- Jen, litości… - Lovell pokręcił głową z miną cierpiętnika. - Dziennikarz to prawie jak detektyw. Nałazi się po mieście, odbędzie kilka rozmów, szuka, zbiera informacje całymi dniami, a czasem niewiele przybliża go to do sukcesu. Tylko finalnie detektyw za sukces dostaje konkretny pieniądz, a my dziennikarze nędzną wierszówkę od naczelnego. Reszta jest podobna. Jest jednak kilka różnic działających na naszą korzyść.
- Jakich? - Jenny spojrzała bystro na Lovella.
- Ty mi powiedz. - Dziennikarz nie zamierzał jej ułatwiać. Odchylił się na oparciu i skrzyżował ramiona. - No?
- Hm… Dziennikarz może publikować co odkrył po kawałku. Dozować informację, a detektyw rozliczany jest z całościowego efektu. Spojrzała czujnie.
- Mhm, dalej.
- To by prowadziło do… Hm… Można nakręcać popyt na informację? Sprawiać, że czytelnik chce więcej gdy się go zainteresuje, choć informację jakiej oczekiwał już uzyskał. Detektyw wykona zlecenie i tyle, tak?
- Tak, co jeszcze?
- Wydaje mi się - spojrzała niepewnie - że coś tu ma do rzeczy liczba odbiorców w takim układzie. Zleceniodawca detektywa to zamknięty zbiór, a czytelnicy to masa. Nakręcają się nawzajem i ich liczba może się zwiększać.
- Tak. - Lovell uśmiechnął się. - Jest coś jeszcze, w temacie… fortepianów.
- Fortepianów? - Dziewczyna zdziwiła się. - Co mają do tego fortepia… Hm… - Pod tym roztrzepaniem czaiła się spora bystrość. - Temat może spać wprost z nieba! O to ci chodzi?! W każdej chwili może się zdarzyć coś, o czym można napisać, zainteresować. Detektyw ma zamknięte, ukierunkowane zlecenia i cokolwiek się zdarzy bez związku ze sprawą…. on na tym nie skorzysta.
- Dokładnie Jen. - Szwajcar uśmiechnął się. - Czasy się zmieniają, technika idzie do przodu. Być może kiedyś dziennikarze będą pisać w porannych wydaniach o rzeczach, które wydarzyły się niedługo przed północą. Im później piszesz artykuł tym…
- Czekaj, wiem! Coś się wydarzy wieczorem, a my wydajemy to w wydaniu porannym, podczas gdy konkurencja w popołudniówce? Tak?
- Tak, byłaby z ciebie niezła dziennikarka.

Jenny zarumieniła się lekko, ale w oczach miała żal.
- Aha, jasne, kobieta reporter.
- U konkurencji by to nie przeszło, mają trochę inne poglądy, ale tu? John trzyma linię otwartości na novum w kwestiach światopoglądu.
- Tak i nie daje mi tu nawet marnej, ale oficjalnej fuchy. - W głosie dziewczyny zabrzmiała pewna gorycz.
- Udowodnij mu swoją przydatność.
- Jak do cholery? Nie jestem przydatna?
- Jako dziennikarz. - Sebastienne pochylił się lekko ku niej. - Zrób materiał, nie w sprawie nagłego wydarzenia, które spada z nieba…
- … jak fortepian… - wtrącił Peter pochylony nad składem.
- … taki, który wymaga pracy, śledztwa. Dla dziennikarza-detektywa - kontynuował Lovell i wycelował palec w Jenny. - Do czego dojdziesz, to opiszesz sama, ja tylko mogę ci dać pomoc w zakresie warsztatu pisarskiego. Powiedzmy, że przedstawię Johnowi artykuł jako swój, a jeżeli mu się spodoba to odkryję kto jest autorem.
- Tylko o czym miałabym napisać? - Jenny zmartwiła się.
- Myślę… że mogę ci tu pomóc - Szwajcar uśmiechnął się szeroko
 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"
Leoncoeur jest offline