Cień, choć był stworem lubującym się w rozlewie krwi, to jednak posiadał jakieś tam resztki instynktu samozachowawczego. Wszak martwy nikogo nie rozszarpie, nie rozetnie, nie zabije. A miał pięciu chłopa na łebka, co to na pewno będą mu przeszkadzać w konsumpcji dziada i od których to dostał porządne manto. Dodatkowo trzeba będzie podwędzić te świstki, o które śmiertelnicy by się powyrzynali wzajemnie. Hmm, wyrzynanie brzmiało dobrze, ale nie w przypadku, gdy samemu się prawie zdychało, więc nie mając lepszego wyjścia, Cień postanowił na szybko zwędzić tubę z papieżami, prześlizgnąć się jak cień między chłoptasiami; pewnie z chęcią zahaczając po drodze o przypadkowego gościa, żeby szarpnąć z niego kawał mięsa, ale znacznie ważniejsze stało się torpedowanie okna, przez które wyskoczył chwilę temu pirat. Ale może po drodze te worki mięsa pozabijają się o te nic nie znaczące dla Cienia świstaki – a rozlew krwi to było to, co
tygryski Cienie lubiły najbardziej.
R. też zadecydowała, że starczy bawienia się z piątką oponentów, bo jeszcze ją dobiją, a nie czuła potrzeby ginąć przez 'koleżków', których znała dosłownie chwilę i to przez wspólnie napierdalanie się, więc przyszła pora na skok magika – tylko bez popełniania zbędnego samobójstwa. Wszak kobitą była
nie do zajebania, więc przy pomocy tajemnej sztuki wypierdalania przez okno, miała zamiar opuścić pomieszczenie z Cieniem. Jeśli tylko kolesiom nie przyjdzie do głowy głupi pomysł, żeby za nimi leźć do okna, to trzeba będzie imprezowizować z wygibasami i chwilowym pożyczaniem zagubionych orężów u gostków.