Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-06-2018, 11:52   #252
Sayane
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Neverwinter
5 Marpenoth, wieczór


Obecność Marduka w drużynie sprawiła, że najemnicy zaczęli planować powrót z większą energią. Kapłan może był i młody jak na elfa, ale żył już setkę lat z okładem i swoje doświadczenie w planowaniu miał. Podobnie zresztą jak w obchodzeniu się z magicznymi przedmiotami i opasłymi tomiszczami, z którymi czuł się znacznie pewniej niż prosty Shavri czy Joris. Okładka jak okładka, ważne żeby nie gryzła, a zapisaną w środku wiedzę zawsze można było wykorzystać w dwojaki sposób. Elf już nie mógł się doczekać utworzenia własnej kopii ksiąg, aczkolwiek nie zapowiadało się, by w najbliższych dniach miał czas na wnikliwą lekturę. Zabrał natomiast zwój i pożegnawszy się ruszył do świątyni Corellona na wieczorne modły. Delimbiyra nie był sentymentalny, lecz mimo wszystko w przybytku Pana Elfów czuł się choć trochę jak w domu.

Zenobia dawno już pobiegła na miasto, zostawiwszy Jorisowi lustro. Z jej wymyślnymi umiejętnościami, których Phandalińczycy nie doceniali Neverwinter jawiło się jak sakiewka bez dna. Odnowiła kilka bardzo dawnych znajomości, zawarła też sporo nowych i choć w tym fachu lokalne panny niechętnie przyjmowały konkurencję to Zen udało się nająć przytulny pokoik w odpowiedniej dzielnicy. Miała nawet umówionych kilka spotkać; mimo to obiecała tropicielom, że popyta i to i owo. Trzewiczkowi zaś zostawiła dwukółkę by miał gdzie spać, oraz Wampira do opieki. W końcu w stajni psów nie karmiono.

Shavri ruszył spać do wspólnej sali, opłaciwszy u karczmarza nocleg za siebie i resztę. Dzień w gwarnym mieście dał mu się we znaki, podobnie jak liczne problemu do rozwiązania - stanowczo nie na jego prostą głowę. Turmi natomiast nie wyrażała chęci pójścia spać. Zresztą nie ruszała przecież z samego rana, ba! Nie miała nawet umówionej karawany, więc nie miał się co śpieszyć. Traffo zazdrościł trochę Przeborce, która wyjechała niedługo po ich powrocie do “Fallen Tower” i zapewne nocowała teraz gdzieś przy trakcie, ciesząc się czystym powietrzem i licząc gwiazdy. I nie płacąc za ciasne łóżko jak za woły. A gospoda była zatłoczona tak samo jak i wczoraj, pełna nie tylko przyjezdnych i lokalnych gości, ale też i gapiów zaglądających przez okna w oczekiwaniu na widowisko. W końcu było to jedyne miejsce w Faerunie gdzie można było bezpiecznie oglądać widma umierających magów.
Shavri wszedł na piętro i starając się być cicho położył plecak u wezgłowia wolnego posłania. Kilka obok było zajętych, ale większość gości jeszcze nie poszła spać. Traffo zwalił się na siennik i wgapił w powałę. Stanowczo brakowało mu gwiazd lub chociażby spokoju jakie dawał nocleg na sianie. Swojskie posapywanie koni i odgłosy przeżuwania były o wiele lepsze niż dochodzące z dołu przytłumione dźwięki rozmów i pijackie śpiewy.

Młodzieniec westchnął i przymknął oczy pogrążając się w rozmyślaniach. Naraz uczuł jak przejmujący ból przeszywa mu trzewia. Szarpnął się otwierajac oczy i sięgnął rękami do brzucha by natrafić na rękojeść sztyletu i trzymającą go dłoń. Nim ogarnęła go ciemność zdołał dojrzeć w półmroku uśmiechnietą twarz Rihara…



Zbyt głośno i tłoczno zrobiło się nawet dla Trzewiczka; to nie były warunki do magicznych przemyśleń, toteż zawinął się wraz z kubkiem i poszedł nocować na dwukółkę, wyrzekając pod nosem na konfiskatę “przeklętych” annałów. Cóż, dzięki Mardukowi była przynajmniej szansa, że dostanie wgląd w kopie. Oczywiście jeśli nie zdecyduje się na podróż do Silverymoon, omijając rzecz jasna okolicę, którą zamieszkiwała Agatha. Ot tak, prewencyjnie, choć przecież wcale jej nic nie obiecał. A skoro Zen miała zostać w Neverwinter, to będzie bezpieczna. Przy tym natężeniu świątyń, magów i innych Przymierzy żadna banshee nie ośmieli się tutaj zjawić. Choć w Phandalin też się będzie działo; jeśli Joris i reszta ukatrupią Tressendarów to kto wie co znajdą wśród ich bagaży? Skoro Omar miał takie cudeńka, to co będą mieć pozostali dwaj szlachcice? I Stimy byłby pierwszym, który położy na tych magicznych precjozach ręce, zbada i zidentyfikuje... Niziołek aż zadrżał z ciekawości, lecz po chwili miast przyjemnych dreszczy poczuł gęsią skórkę. Ten cały Delimbiyra wydawał się podejrzanie oblatany w kwestiach magii, zwłaszcza jak na kapłana. Trzewiczek czuł, że z nim może nie pójść tak łatwo jak do tej pory z Jorisem i resztą. No cóż, będzie się martwił jak przyjdzie na to czas. Niziołek umościł się wygodniej na dwukółce i sięgnął po swoje zapiski.

Przy stole zostali Joris, Torikha i smętna Turmalina, której kapłanka skonfiskowała piwo na rzecz bezalkoholowego naparu na uspokojenie. Stanowczo nie mieli już pieniędzy by płacić za naprawę kolejnych szkód. Szkodzenie Tressendarom wychodziło znacznie drożej i niebezpieczniej niż praca dla nich, to było pewne. Melune martwiła się jak w tym stanie Turmi będzie podróżować na północ. Z drugiej strony karawany tam jeżdziły o wiele częściej niż, dajmy na to, do Silverymoon. Częściej było można spotkać krasnoludy… Może geomantka spotka kogoś interesującego, bo chyba o to w tym powrocie do domu chodziło. Przynajmniej tak zrozumiała z ponurego mamrotania koleżanki, bo na pewno nie o przeborkowym ślubie Turmi mówiła. Czy tak na krasnoludki działał długotrwały pobyt z druidem na odludziu?

Na myśl o ślubie Tori wzdrygnęła się nieco. Nie układało im się z Jorisem ostatnio; im więcej problemów tym bardziej widać było różnice między tropicielem a kapłanką Selune. “Prędzej Przeborce ślub wyprawię niż mnie samą to spotka”, dumała ponuro pólelfka, sącząc wysępiony od karczmarza napar. Gwarna karczma nie sprzyjała zbieraniu myśli, Joris też był jakoś dziwnie milczący i wspólny nocleg w pokoju nie wydawał się już tak zachęcający jak dawniej. Widm dawno martwych czarodziejów też nie miała ochoty oglądać, a sądząc po podekscytowanych okrzykach biesiadników widowisko właśnie się rozpoczęło. Szybko dopiła kubek i ostawiła go by wstać, gdy naraz poczuła uderzenie w plecy i dziwny, niepokojący zgrzyt metalu o metal. Zdumiona uniosła głowę by zobaczyć jak Turmalina z jękiem osuwa się z krzesła pod stół, a stojąicy za nią mężczyzna znika w tłumie.
- Joris!... - kapłanka szarpnęła głową w stronę ukochanego, który właśnie próbował równocześnie zerwać się z krzesła i wyszarpnąć z pochwy miecz, krzywiąc się z bólu. Widząc to stojący za nim półelfo niepokojąco znajomej twarzy rzucił się do wyjścia. Stojący za Melune napastnik, który zaatakował nie spodziewając się, że Torikha będzie nosić pod ubraniem zbroję zawahał się przez sekundę, po czym pchnął dziewczynę na stół i również zaczął przepychać się do drzwi, wywołując niezadowolone okrzyki gapiów.

 
Sayane jest offline