Miarowy pomruk silnika, wiatr we włosach i żadnego degenerata zatruwającego głowę zbędnym pierdoleniem… do tego krajobraz zabitej dechami nory szybko przewijający się za oknem niczym tani, przereklamowany film nakręcony bez większego sensu, ot aby gambel się zgadzał.
Wnętrze Wdowy przypominało piekarnik, lecz uchylona szyba wystarczyła, aby wnieść w południowy zaduch odrobinę świeżego powietrza, przyjemnie chłodzącego skwaszoną ponad wszelką miarę twarz.
Tak… było miło, przyjemnie nawet. Czuć pod zaciśniętymi na kierownicy palcami wibracje całej maszyny. Ortega mogłaby tak jechać długo, póki lampa wachy nie zapaliłaby się na czerwono, sygnalizując koniec trasy. Przysłonięte przeciwsłonecznymi okularami oczy zerknęły na deskę rozdzielczą… da radę odjechać w cholerę, daleko poza, tfu!, Newport. Daleko poza pociąg i jego obsadę. Poza zasięg zawracania dupy o byle pierdołę, konieczność składania zjebów wszelkiej maści i te upierdliwe stękanie ledwo człowiek wziął się za normalną pracę.
Byłaby sama sobie sterem, okrętem i…
… gdzieś w tym momencie radio zaskrzeczało sapaniem Parcha, wyrywając monterkę z jakże przyjemnych rozmyślań. Wystarczyło parę słów i delikatny świat marzeń poszedł się jebać, nie pytając cyz przypadkiem ma ochotę dołączyć.
- Ehhhhhhhh - westchnęła cierpiętniczo aż zabolały ją zęby, roniąc łzę nad zmarnowaną okazją. Zmarnowanym planem i zmarnowanym życiem.
Z odrazą sięgnęła po szczekaczkę, uprzedzając nowy nawrót popierdywania w wykonaniu pseudo trepa z przerostem ego, ambicji i kompleksem małego przyrodzenia… definitywnie.
- Jadę. - burknęła lodowato, zgrzytając do kompletu zębami - Będę jak będę.