Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-06-2018, 23:31   #629
Ehran
 
Ehran's Avatar
 
Reputacja: 1 Ehran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputację
- King Kong. Tak. Baba King. Baba wie. - potwierdził Bosede, nie do końca jednoznacznie.

- Tak. Baba musi iść do Bunkra. Musi sprawdzić co z jego przyjaciółmi. Uratować jeśli trzeba... Baba ma dużo przyjaciół. - rzekł z pewną dumą, lecz równocześnie, jakby się tłumaczył z czegoś niedorzecznego.

- No tak, tak. - Beta 1 wciąż wcinał swoją porcję jedzenia szybko jak to głodni a do tego zmarznięci ludzie potrafili. Zjadł tak kilka łyżek nim się odezwał ponownie. - Z tym ratowaniem kogoś to bym ci radził ostrożnie. Nie wyglądasz najlepiej. Ledwo cię jakoś poskładaliśmy do kupy. - zerknął na siedzącego za narożnikiem stołu olbrzymiego mutanta porośniętego futrem. - A dostać się do Bunkra i na Wyspę nie jest tak łatwo. Skoro kontakt z Alfą się urwał to pewnie grubsza sprawa. Inaczej Alfa wymyśliłaby jak przesłać meldunek. A jest cisza. - łyża lekko machnęła w bok by podkreślić jak bardzo sytuacja odbiega od normy. - No i Wyspa to strefa wojny między tymi z Detroit a Nowym Jorkiem. Nie wiadomo co tam się właściwie dzieje. Ale jest co słuchać nawet po tej stronie jeziora. Więc dzieje się. Nie wiadomo jak cię potraktują ani jedni ani drudzy jeśli cię spotkają. - Beta wrócił do kończenia swojego posiłku. Wydawał się myśleć o tym wszystkim podczas jedzenia. - No i jest jeszcze samo jezioro. To dobre kilka kilometrów zimnej wody do pokonania. Wpław jakoś słabo to widzę. Więc trzeba by zacząć od jakiegoś transportu. - Howie wskazał łyżką siedzącego obok Babę i wsadził ją potem sobie na chwilę dłużej w usta. Przechylił garnek patrząc na niego krytycznie i po chwili zastanowienia jednak jeszcze spróbował wyskrobać z niego co się da.
- Znając twoją kartotekę powiedziałbym, że zalecam przeprawę w nocy. - wrócił do stukania łyżką o wnętrze garnka. - Ale tej nocy tak dużo znowu nie zostało. A sam widzisz w jakim jesteś stanie. Ledwo siedzisz na tym krześle. Jak znów będziesz miał zapaść podczas przeprawy możemy cię stracić na dobre. A to by szkoda było. Więc zalecałbym spróbować następnej nocy. Jak nabierzesz sił i odpoczniesz. Rany i tak ci się nie zaleczą ale może zdołasz stanąć pewniej na nogach. - Howie wykańczając danie z garnka wydawał się jednocześnie dzielić z Babą swoimi przemyśleniami o tej sytuacji jaką dzielili. Każde wyjście zdawało się mieć albo wady albo więcej wad. Więc nie była to łatwa decyzja.
- Tyle wiem z twoich akt, z wcześniejszych meldunków Alfy i tego co wiem o aktualnej sytuacji. - powiedział Howie odkładając wreszcie garnek i oblizując łyżkę. Chwilę się w nią wpatrywał opierając się wolnym ramieniem o stół. - Ale interesuje mnie co sam masz do powiedzenia na ten temat. W końcu znasz teren pewnie najlepiej z nas wszystkich. - dowódca Bety wreszcie zamilkł i czekał na odpowiedź mutanta.

Baba przeżuwał jedzenie milcząc długo.
- Ale... ale Baba musi coś zrobić. Pan sam mówi, że tam strzelają nadal. Baby przyjaciele mogą być w niebezpieczeństwie. Potrzebują Baby. Baba nie zostawia przyjaciół w potrzebie. - jakkolwiek z początku Baby głos był niemalże płaczliwy, to pod koniec wypowiedzi nabrał twardej, zdecydowanej nuty.
- Baba ma łódkę. Małą od Indian. Baba ukrył na właśnie taką ewe.. entua... no gdy Baba potrzebować będzie przepłynąć. - wyjaśnił Bosede. Zdarzało mu się pływać wpław daleko... ale czuł, że teraz by nie podołał. Trudnością było trzymanie łyżki i zmuszenie dłoni by nie drżała...
- Nim Baba przepłynie, postara się znaleźć pana szeryfa. Pan mówił, że pan szeryf jest w Cheb, tak? Pan szeryf może wiedzieć więcej. A gdy Baba będzie na Wyspie, postara się nawiązać kontakt radiowy z przyjaciółmi. Może odpowiedzą. - rzekł Baba z nieskrywaną nadzieją w głosie. Brzmiał trochę jak dziecko, które naiwnie wierzy, że rodzice się tylko trochę pokłócili, a słowo rozwód, to tylko taki krótki urlop, nic więcej.
- A co będzie robić Beta? - zapytał Baba wreszcie, pochłaniając ostatni kawałek jedzenia. Przez chwilę zastanawiał się, czy by nie wylizać talerza... ale mama zawsze wbijała mu do głowy, że to bardzo niegrzeczne. A z tym wbijaniem, to też nie zawsze była tylko przenośnia. Mama Bosede potrafiła operować ręcznikiem czy ścierką niczym maczugą.

- Szeryf jest pewnie w swoim biurze. A jak nie to pewnie tam będzie ktoś, kto będzie wiedział gdzie go szukać. W dzień sporo się kręcił wokół mostu no ale teraz jest środek nocy to nie wiadomo gdzie jest na pewno. - Beta 1 odsunął od siebie garnek i oparł się ciężko łokciami o stół nadal wpatrując się w ten garnek. Chyba zastanawiał się nad tym co powiedział Baba albo o czymś innym.
- W tym stanie słabo to widzę byś komuś w czymś pomógł. Ledwo chodzisz. Jeszcze trzymają cię na nogach painkillery i reszta ale one się w końcu skończą. - dowódca grupy przekręcił głowę w bok by spojrzeć na siedzącego po drugiej stronie stołowego narożnika mutanta. Mówił jakby starał się oszacować stan Baby ale widocznie nadal nie widział za dużo pozytywów w tej sytuacji. Nadal mówił jakby cały czas coś rozważał.
- Przykro mi to mówić ale jeśli po tylu dniach Alfa 1 się nie skomunikowała z nami to nie wróży to jej zbyt dobrze. Musimy się liczyć, że ma kłopoty albo spotkało ją coś definitywnego. Jeśli nie to widocznie jest we względnie stabilnej sytuacji ale nie może przesłać wiadomości. Na przykład jest non stop pod ziemią. By nawiązać z nami łączność musi wyjść na powierzchnię. - Howard mówił poważnym tonem ale choć te kłopoty bliźniaczej grupy na Wyspie wydawały się go martwić to albo się z tym oswoił albo rozważał coś innego.
- Do tego o ile wiem, macie siedzibę w Schronie pod Meteo. Tak? A gdzieś tam się właśnie strzelają Runnerzy z Nowojorczykami. Kompletnie nie mamy żadnych informacji jak przebiegają tam walki ani czy jakoś nawiązali kontakt z Alfą i twoimi kolegami. A jeśli tak to jak to wyglądało. - Howard czy jak sam o sobie mówił Howie, po kolei analizował znane im dane i przedstawiał je King Kongowi.
- Wiem, że szeryf zawarł układ z Nowojorczykami, że Wyspa to strefa wojny więc nastąpiła ewakuacja wszystkich cywili a władzę nad Wyspą przejęła NYA. I są podejrzliwi wobec każdego kto się tam pęta a nie jest z NYA. Do tego mają ciężką broń którą mogą trzymać cieśninę pod ogniem. W dzień. Cholera nawet przedwczoraj przyleciały do nich śmigłowce! Nie wiem czy kiedykolwiek widziałem jakiegoś w powietrzu! - Howard mówił dalej wprowadzając nowego podopiecznego w sytuację z ostatnich dni i nocy. Ale wzmianka o śmigłowcach widocznie go poruszała nawet teraz. Baba też nie przypominał sobie by widział kiedyś jakąś latającą maszynę tak na własne oczy.
- W każdym razie zmierzam do tego, że podróż wodą w dzień to spore ryzyko. Chyba, że udałoby się jakoś dogadać z tymi z NYA w tej sprawie. Co ewentualny transport na Wyspę raczek wskazany jest w pod osłoną nocy. - dopowiedział zdrapując jakiś kawałek czegoś z wierzchu garnka. Bawił się tym czymś robiąc małą kulkę w palcach i zdawał się być tym bardzo zaabsorbowany no ale jednak nadal mówił całkiem przytomnie i sensownie.
- Co więcej zwykła krótkofalówka ma za słaby zasięg by przesłać komunikat na druga stronę jeziora. Był ten was wzmacniacz na brzegu ale zajęła go NYA. Więc nie da się skomunikować z kimś ze zwykłą krótkofalą. Może najwyżej odbierać na odpowiednim kanale z mojego radia. By odpowiedzieć trzeba albo uzyskać dostęp do wzmacniacza na brzegu albo odzyskać radio Alfy 1 o ile to możliwe. - Beta 1 naszkicował kolejny problem z jakim się tutaj zmagali. Z tym akurat Baba widział, że na pewno mówi prawdę bo przecież właśnie z tego samego powodu zbudowali ten wzmacniacz na brzegu i drugi na dachu Meteo. Bo krótkofalówki właśnie miały za słaby zasięg by się skomunikować z kimś stąd na Wyspę czy w drugą stronę. A tak przy CM jeden wzmacniacz łapał sygnał, przekazywał do brzegowego i ten sięgał jeszcze w okolice chebańskiego wybrzeża. Jak chociaż jeden z tych elementów był wyłączony z użytkowania to zostawały same krótkofalówki a te miały właśnie za słaby zasięg.
- Jak więc widzisz powrót na Wyspę, potem do Schronu i nawiązanie kontaktu z Alfą i twoimi kumplami to nie takie hop- siup. - Howie rozłożył lekko ręce wciąż oparte o blat stołu i popatrzył na wciąż siedzącego przy stole wielkoluda. - I teraz powiedz mi King Kong. Jako spec od tutejszego terenu. Wiedząc to wszystko i na chwilę zapominając o twoim stanie jakbyś się chciał zabrać do tego powrotu? - zapytał patrząc na pokrytego futrem cybermutanta.

Baba się przez chwilę zastanawiał. Miał zmartwioną minę. Przejechał jeszcze kilka razy łyżką dookoła talerza, nic jednak nie zbierając. Chciał jedynie zyskać na czasie, a talerz i tak był już pusty. - Baba nie wie... - przyznał wreszcie.- Baba myśli... że... no... się zakradnie nocą. Baba postara się znaleźć przyjaciół. Po cichu, bez walki. Baba za słaby na walkę... Jak Baba znajdzie przyjaciół, Baba ich wyprowadzi... - i tu się nieco zmartwił... nawet jeśli w jego stanie byłby zdolny się przekraść przez linię wroga, co samo w sobie było mało prawdopodobne, to całkowitą niemożliwością było wyprowadzić tuzin ludzi z strefy walki. No i jeszcze był problem wirusa... który jakoś jeszcze nie zniknął sam z siebie. Baba wzruszył ramionami.- Baba się postara... jakoś się uda. Baba nie bardzo wie, co mógłby zrobić innego? - wyglądał na bardzo zmęczonego i smutnego.- Baba musi uratować dzieci i przyjaciół. - rzekł nieco pewniejszym głosem.- A może by rzeczywiście dogadać się z NY... oni Baby nie lubią... i Baba ich też mało lubi... ale może pan szeryf by się ugadał, by Baba mógł zabrać przyjaciół... ale Baba nie wie, czy oni nie walczy z NY... Baba za mało wie...- A co z waszą misją? Teraz jak jest tu NY, trudno zabezpieczyć bunkier...

- Nie wiadomo w jakim są stanie twoi znajomi. Ani gdzie są. Samo dotarcie do Centrum zajmie tyle, że pewnie w najlepszym wariancie będziesz tam o świcie, może tuż przed. Nie wiadomo jak tam wygląda sytuacja, kto trzyma Bunkier, wejście do niego, nic właściwie nie wiadomo. Na mój gust, szanse, że tej nocy dostaniesz się do Bunkra są dość nikłe. A w dzień przestaną działać painkillerry, łatwiej cię będzie zauważyć a i nie wiadomo czy w ogóle dotrwasz na własnych nogach do rana albo potem. - Howard wydawał się sceptycznie oceniać szanse Baby na dotarcie o własnych siłach i to w ciągu ostatnich, nocnych godzin tej nocy jakie pozostały do świtu.
- A ci z NY nie lubią chyba nawet samych siebie, to żadna nowość, że nie lubią kogoś jeszcze. - Howie powiedział trochę lżejszym tonem nieco luźniejsza uwagę chociaż całościowo nadal pozostawał poważny.
- Poza tym tych twoich przyjaciół może trochę być. Samo szukanie ich i wyciąganie na powierzchnię, transport przez Wyspę i potem przez jezioro. Nawet jakby wszystko poszło tip- top to wątpię by dało się to zrobić przed następną nocą. A tam ci gangerzy z tymi żołnierzami nieźle się tną ze sobą. Aż tutaj słychać. Jak jutro zamierzają zrobić powtórkę to będzie gorąco na Wyspie. Będą nerwowi i nie zdziwię się jak będą strzelać do wszystkiego co nie jest od nich. Nawet jak by nie dostrzegli ciebie, nie wiadomo czy udałoby się reszcie grupy przemknąć nie zauważonymi. Choćby takim dzieciom. I nie będziemy mieć łączności ze sobą więc jak wyjdziesz z zasięgu płynąc tam kompletnie nie będziemy wiedzieć co się z tobą dzieje. - Beta 1 pokręcił przecząco głową znowu widząc liczne wady takiego rozwiązania. Chwilę milczał wodząc w zamyśleniu palcem po dość topornych deskach z jakich zbity był stół. - A nasza misja się nie zmienia. Ot, trzeba będzie użyć innych metod by ją wykonać niż to planowaliśmy pierwotnie. - dodał w zamyśleniu patrząc na swój palec zdrapujący coś ze stołu.
- Ale co z innym wejściem? Alfa 1 mówiła, że jest jakieś przy lotnisku. Znasz je? - mężczyzna podniósł głowę i zapytał Babę czekając na jego odpowiedź.

Baba się nieco zasmucił. Pan Beta miał rację. Samemu też to widział.
- Baba porozmawia wpierw z panem Szeryfem, może on coś poradzi. Jeśli nie... Baba zaryzykuje. Jakoś Baba sobie radę da. Mamusia Baby mówiła, chcieć to móc. Baba wierzy swojej mamie, ona nigdy nie kłamała. - Baba wreszcie odstawił talerz, nie miało sensu się nim dalej bawić.
- Baba ma na Wyspie kryjówki. Może przenocować dzień... ehm... to znaczy, przeczekać dzień. Potem Baba może ukryć przyjaciół. Baba dobrze zna Wyspę. Jeśli Babie uda się wyprowadzić przyjaciół z Bunkra, to uda się przejść. Taką nadzieję ma Baba, a pan Jezus dopomoże. - Baba był nieco pewniejszy, a przynajmniej,starał się na takiego wyglądać.
- Tak, Baba zna drugie wejście. Baba może pokazać. -

- Bez urazy King Kong ale chyba trochę porywa cię optymizm. Albo nie widzisz sam siebie. - westchnął Beta 1 po chwili dłuższego milczenia. Postukał palcem w blat stołu i dokończył zdrapywanie tego czegoś co przez chwilę zdrapywał. W końcu wstał od stołu i wyszedł gdzieś do sąsiedniego pokoju. Baba słyszał jak coś przestawia albo szuka czegoś. Po chwili wrócił i położył na stole przed babą jakąś kartkę i chyba ołówek. Poprosił by Baba narysował co wie o Wyspie, zwłaszcza gdzie jest to drugie wejście. Samo rysowanie mutantowi sprawiało mnóstwo kłopotu. Bardziej widział ciepłe ślady swoich palców na kartce niż ślad zostawiany przez ołówek. Rysował więc praktycznie po omacku i z pamięci.
Howard tymczasem cierpliwie czekał i skubał dolna wargę patrząc w zamyśleniu na pracującego nad szkicem Babę. - Beta 3 pójdzie z tobą na tą Wyspę. - powiedział nagle bez ostrzeżenia gdy na chwilę dał spokój swojej wardze. - Trzeba się liczyć z tym, że odnalezienia a ewakuacja twoich przyjaciół to dwie, kompletnie różne i niezależne od siebie operacje. Nie wiadomo ile potrwają, może nawet z kilka dni. Poza tym sam możesz w każdej chwili zasłabnąć. - Howie dorzucił jeszcze swoje trzy grosze do zajętego kreśleniem po kartce Baby.

Baba się nieco speszył widząc kartkę i ołówek przed sobą. Uniósł kartkę i pomachał nią kilka razy w powietrzu, by ją nieco ochłodzić. Potem, rysując kreślił szybkimi ruchami wielokrotnie te same linie przez co papier się na chwilę nagrzewał ukazując również w termowizji lśniące kreski. Niestety, ich żywotność była znikoma, i nim skończył rysunek w połowie, pierwsze linie już były niewidoczne. Było to jednak zawsze lepsze niż całkowite rysowanie starając się zapamiętać gdzie się nakreśliło jakie kreski. Rysunek wyszedł koślawy. Lecz Baba pośpieszył z tłumaczeniem. Znał dość dobrze wyspę, mógł podać odległości i czas marszu jak i odpowiedni kierunek.
- Baba dziękuje za troskę. Baba wie, że jest źle. Ale Baba nie umie zostawić ich w potrzebie. - Baba się na chwilę zamyślił.
- Baba postara się nie dać Baby zabić. To dobry plan.
na informacje, że Beta 1 kogoś z nim wysyła, Baba się uśmiechnął.
- Dziękuję. To może pójdziemy teraz poszukać pana szeryfa i dowiedzieć się czegoś więcej? No i Baba nadal ciekaw jest, gdzie tutaj jest.

- Klitka kanalarzy pod osadą. - odpowiedział Howie przeglądając z namysłem kartkę porysowaną przez Babę. Oglądał ją dłuższą chwilę nic nie mówiąc. - No to chyba te drugie wejście jest gdzieś po zachodniej stronie Wyspy. - powiedział niezbyt pewnie ale to akurat Baba wiedział, że jest prawdą. Lotnisko było bardziej przy zachodniej stronie Wyspy a Centrum Meteo po wschodniej. - Dobra wiesz co King Kong? Dobry pomysł z tym szeryfem. Wyprowadzę cię na powierzchnię a później pójdziesz z Betą 3. Szeryf ostatnio był przy głównym moście a jak nie to pewnie jest w swoim biurze albo w domu. Ale i tak najbliżej jest most. Zobaczymy co szeryf powie i wtedy zdecydujemy. Aha, tylko wiesz. Nas w ogóle tu nie było i nie ma. Po prostu się obudziłeś w jakiejś dziurze i tyle. A na Wyspę chcesz wrócić to sobie wymyśl coś. Ale naszej Bety w ogóle tu nie było i nie ma. Jakby co Beta 3 to jakiś tam ktoś, on już wie co mówić w razie czego więc tobie tak mówię teraz. - powiedział Howard odkładając kartkę na stół i znów wracając do wieszaka na jakim zostawił swój płaszcz przeciwdeszczowy. Zaczął go ubierać najwyraźniej szykując się do powrotu na powierzchnię.

Baba potwierdził domysły Howiego co do wejścia.
Potem pożegnał się grzecznie. - Baba dziękuje za pomoc. - rzekł, po czym wrócił do miejsca gdzie się przebudził, by pozbierać swoje sprzęty. Obejrzał je starannie i zapakował. Przechodząc znów przez kuchnię, tęsknie spojrzał na pusty garnek. Zjadł by jeszcze coś....
Potem pozwolił Becie 3 zaprowadzić się do wyjścia i biorąc głęboki oddech wyszedł na zewnątrz. Rozejrzał się smutnie. widok miasteczka w tym stanie bardzo go smucił. Tyle nieszczęść, tyle śmierci... spojrzał w stronę kuźni, gdzie zamordowano jego przyjaciela kowala. Spojrzał w kierunku kościoła, gdzie zginęło tyle dobrych ludzi... Potem zerknął w kierunku posterunku... na koniec zaś skierował wzrok w kierunku wyspy...
- Chodźmy. - rzekł do Bety i ruszył powoli w kierunku mostu. Nie poruszał się zbyt szybko, każdy krok wywoływał kujący ból... wiecznie obecne przypomnienie, jak bardzo oberwał.
 
Ehran jest offline