Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-06-2018, 19:46   #183
Ehran
 
Ehran's Avatar
 
Reputacja: 1 Ehran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputację

Prom mozolnie przebijał się przez atmosferę wspinając się wyżej i wyżej ku bezkresnej pustce kosmosu. Potężne silniki wprawiały stalowy korpus w potężne drgania, trzęsąc pasażerami bez śladu zmiłowania.
Bruno spoglądał przez swój wizjer na towarzyszących mu ludzi. Poznał ich stosunkowo niedawno. O niektórych posiadał dossier, o innych nie.
Byli tam zaginieni koloniści Jeremiasz Anders oraz Milton Frez.
A także ludzie z Excalibura: pani inżynier Jessica Argent, żołnierz Hubert Frantz, pilot Cyryl Ferretos oraz oczywiście Victor Kasapi.
Wszyscy psionicznie aktywni. Wszyscy, no poza Milton'em Frez'em, równie potężni lub nawet potężniejsi od samego Barona.
Bruno sprawdził karabin Gaussa. Po raz kolejny już podczas tego lotu.

Prom wyłonił się z atmosfery ciągnąc za sobą warkocze planetarnych gazów.
Bruno spojrzał przez okno w dół na planetę. Tęsknił za nią... za tą słodką niewinną dziewczyną... za jego panią doktor...

***

Avalon, Wcześniej...
(Tło muzyczne)

Deszcz uderzał o pancerz, spływając strugami niżej. Platforma majestatycznie przesuwała się kilka metrów nad rozmoczoną ziemią. Gdzieś nieopodal uderzył piorun, a wiatr szarpnął koronami drzew, łamiąc z łatwością liczne gałązki. Niebo było sine i mroczne. Jaskrawo białe wstęgi wściekłych błyskawic smagały nieboskłon.
Widok przemokniętej kobiety zaskoczył Barona. Spłynął niżej, zagradzając jej drogę.
Czarna kurtka z delikatnej skórki, bardziej ozdobna niż funkcjonalna, nie zakrywała nawet bioder dziewczyny, nie była tym bardziej w stanie opiąć jej obfitego biustu, przez co jej piersi wydawały się znakomicie widoczne pod mokrym opinającym je materiałem bawełnianej koszulki.
Krótka spódniczka nie chroniła przed deszczową aurą. Jedynie wysokie prawie po kolana buty ratowały nieco sytuację.
Krople deszczu spływały z ciemnych włosów, rzęs, nosa i podbródka. Wyglądała jak topielica, która wypełzła z zapomnianego przez Boga jeziora na brzeg. Dziewczyna obejmowała się ramionami, starając choć odrobinę ochronić się przed nawałnicą. Drżała z zimna.
Gdy dostrzegła Bruno, wykrzywiła sine z zimna usta w słabym, nerwowym uśmiechu.
- Bruno! - zawołała. - Co ty tutaj robisz?
- Nicol. - zadudnił złowrogo wbudowany w pancerz głośnik.
Dziewczyna cofnęła się o krok, wyraźnie zdenerwowana. Obejrzała się za siebie, jakby nie pewna czy ma uciekać. Bruno dostrzegł gęsią skórkę na jej nagich, drżących udach, zaciśnięte w piąstki białe dłonie. Szybko obróciła się jednak z powrotem do swojego rozmówcy. Wyczarowała na twarz uroczy uśmiech.
- Chyba zabłądziłam... a potem dopadła mnie ta ulewa. - rzekła nieco rozpaczliwie, wyprzedzając pytanie Barona. Równocześnie rozpostarła ramiona na boki, prezentując swe przemoczone ciało, jakby chciała podkreślić swą rozpacz i swe smętne położenie- Zabierzesz mnie do obozu? - poprosiła, obejmując się ponownie ciasno ramionami.
Bruno uniósł wizjer. Mokre krople wpadły mu w twarz. Zrobił poważną, srogą minę.
- Nie zagubiłaś się.- rzekł surowo.
Czyżby wiedział? Przemknęło przez myśl dziewczynie. Nie, nie może. Jednak nim spanikowana coś powiedziała, Bruno dodał z uśmiechem. - Było ci najwidoczniej pisane mnie tutaj znaleźć. Nicol niemalże widocznie odetchnęła z ulgą.
- Gdzieś ty dziewczyno lazła? - wyciągnął do niej opancerzoną rękę. Nicol sięgnęła do niego. Mężczyzna uchwycił ją i przyciągnął do siebie, wciągając na platformę. Objął ją ciasno, starając choć trochę uchronić przed deszczem.
- Ja... chciałam ostrzec drwali przed nadciągającą burzą... ale się zgubiłam. - wyjaśniła. Bruno przez chwilę mierzył ją spojrzeniem, jakby badał, czy mówi prawdę.
- Zboczyłaś sporo z drogi. Miałaś niesamowite szczęście, że postanowiłem sprawdzić ten sektor.

***

okolice wulkanu, na planecie
Wojskowy prom zatoczył drugie tym razem ciaśniejsze koło nad wulkanem. Gęsty tłusty dym unosił się nad kraterem.
Na dnie owego krateru bulgotała wściekle jarząca się czerwienią lawa. Co jakiś czas z owej ognistej zupy wystrzeliwały małe ogniste kule. Niektóre zataczały mały łuk by znów utonąć w gęstej lawie, inne zaś wyskakiwały z takim impetem, że wylatywały poza krater, opadając gdzieś na stoku z druzgoczącą siłą.
- I tam jest nasz cel? - rzekł z powątpiewaniem jeden z żołnierzy wpatrując się podejrzliwie w złowrogi teren.
- Owszem. Nasz agent w kolonii dostarczył nam wiarygodnych nagrań. Gdzieś tam znajduje się dawny kompleks argonautów. A ten gnojek Bismarck zamierza się do niego dostać. Już rozmawiał z przedstawicielem Konsorcjum tym jak mu tam... Zaharym. - wyjaśnił oficer.
- Nasza misja jest prosta. odnaleźć kompleks, zabezpieczyć. Zlikwidować lokalne formy życia. Uważajcie, podobno są bardzo groźne. Oczy szeroko otwarte! Paskudztwa podobno nie dają odczytu na skanerze. - tłumaczył ponownie dowódca swoim komandosom.

Z dołu, z ukrytego wśród skał gniazda w górę spoglądały zielone oczy młodej dziewczyny. Bacznie śledziła tor lotu wojskowego wahadłowca.
Czuła jak góra drży gdy prom obniżał swój lot, przelatując zaledwie kilkadziesiąt metrów obok jej kryjówki. Drobna dłoń pogłaskała chłodny cylindryczny przedmiot leżący obok niej. Już niedługo.
Wahadłowiec zadrapał o półkę skalną wzniecając iskry i wzbijając chmurę pyłu w powietrze. Stalowe płozy zachrobotały o kamień gdy prom wreszcie osadził się na ziemi.
Jeszcze nim prom zastygł w bezruchu, tylny właz opadł a z wnętrza wysypały się opancerzone postacie. Ukryta w skałach dziewczyna z uznaniem obserwowała jak precyzyjnie się poruszają. Niczym jedna dobrze naoliwiona maszyna. Komandosi zabezpieczali się nawzajem, obejmowali każdy kierunek. Poruszali się w idealnym synchronicznym szyku.
W jej słuchawkach trzasnęło. To komputer namierzył sygnał oddziału. Jednak do jej uszu dochodził jedynie niezrozumiały bełkot bitewnego kodu. Dziewczyna skoncentrowała się na dowódcy. Przymknęła oczy. Zatopiła się w jego umyśle. - Zeta Brawo Fox 12... - W chwilę później bełkot rozbrzmiewający w jej słuchawkach przemienił się w dobrze zrozumiałe wojskowe komendy.
W kilka chwil później marines zniknęli w jednym z tuneli. Przy promie zostało jedynie dwóch marines. Mieli zabezpieczyć odwrót i okręt.

***

Na orbicie
Victor podszedł do Bruno. - Nasz obserwator na dole potwierdził lądowanie promu z marines. Weszli już do kompleksu tuneli. Czeka teraz na nasz sygnał.
Bruno skinął głową. Argos obecnie był pozbawiony większości swych marines. Idealny moment na abordaż.
Z przodu rozbrzmiał głos pilota. - Mam Argos na linii. Proszą o plan lotu.
Rutyna. Wszyscy byli zapoznani z planem. - Tu prom z Avalonu. Zmierzamy do wraku, po kolejną porcję złomu. - rozbrzmiał rozbawiony głos pilota.
- Tu Argos. Zrozumiałem. mamy cię na monitorach. - głośniki wypluły trzaskając odpowiedź okrętu wojennego.
Victor spoglądał na licznik odległości. Wśród załogi zapanował nieśpieszny ruch. Podobnie jak pozostali, Bruno wyciągnął Ikhor. Z trzaskiem włożył metalową fiolkę do iniektora. Z cichym sykiem tłoczek wcisnął zawartość w żyłę. Bruno poczuł z początku chłód, gdy substancja zmieszała się z jego gorącą krwią. Żyły natychmiast nabrzmiały i wystąpiły na wierzch. Baron skrzywił się nieco, czując jak chłód zamienia się w żywy ogień, jak moc rozpiera jego ciało i przede wszystkim umysł.
Bruno skierował swe wewnętrzne oko ku mostkowi. Wypatrywał dla Victora miejsce. Ten miał zaciśnięte oczy. Przygotowywał się do podwójnego skoku. Bruno posłał mu pozyskane obrazy. Victor uśmiechnął się złowrogo a potem zniknął.

[b]Argos, mostek[/i]
Kapitan i pierwszy oficer skupieni byli na monitorach przedstawiających sygnały z planety. Na licznych obrazach widać było podziemne tunele. Wykresy z licznych czujników przekazywały, iż jest tam nieznośnie gorąco a powietrze przesycone jest trującymi gazami.
Jak na chwilę obecną, wszystko przebiegało zgodnie z planem. Kapitan pochylił się bliżej, jakby to mogło mu pomóc dojrzeć więcej. W następnej jaskini powinna być pierwsza maszyna...
Trójka marines wpadła do wydrążonej w naturalnym kamieniu komnaty. Rozpierzchli się na boki osłaniani przez stojących w wejściu kolegów. następna grupa weszła do środka.
Odczyty były niejasne. Coś zakłócało czujniki... Na środku stało coś. Było z jakiegoś metalu i emitowało... tak, na pewno było podłączone do jakiegoś zasilania.
- Dajcie mi zbliżenie! - zażądał kapitan.
Jeden z żołnierzy podszedł bliżej. Włączył wbudowane w pancerz lampy. Obraz pokazujący do tej pory jedynie dane z kamer noktowizyjnych, przeszły na obraz widzialnego dla ludzi pasma światła.
- Co to jest? - zdziwił się jeden z żołnierzy.
Była to na pewno jakaś konstrukcja. Gęsty dym nie bardzo pozwalał dostrzec wszystkie szczegóły. Metal wydawał się jednak... nie być stary. Z przodu była zamglona, pokryta wulkanicznym pyłem szyba.
Marines przejechał dłonią po szkle by je oczyścić. Promień światła wdarł się do środka.
- O cholera. - przeklął marines. Dokładnie w tym momencie wszystkie monitory na Argosie zaśnieżyły. - Straciliśmy sygnał z planety. - oznajmił jeden z techników.

***

Avalon, Wulkan
Skryta pomiędzy skałami, gdzieś nad wojskowym wahadłowcem, Ruda dziewczyna obserwowała prom i nasłuchiwała zagłębiających się w mrok pod górą marines. Jeszcze chwila. Jeszcze kilkadziesiąt metrów. Jej palec niecierpliwie muskał czerwony przycisk. Czekała na sygnał z góry. Wiedziała, że za chwilę go otrzyma.
Wreszcie! Teraz! Dziewczyna z całej siły wcisnęła czerwony guzik. Głuchy grom przetoczył się pod górą. Dziewczyna czuła głębokie wibracje targające głazem na którym leżała.
Ruda uniosła się do pozycji klęczącej i sięgnęła po metalowy cylinder. Był ciężki. Stęknęła cicho zarzucając go sobie na ramie. Widziała, jak marines na dole ożyli zaniepokojeni podziemną eksplozją i sygnałem zakłócającym komunikację. Nie mogła pozwolić, by prom znów wzbił się w powietrze. Z głośnym sykiem, plując ogniem, z rakietnicy wystrzelił pocisk. Rycząc wściekle śmignął w dół, uderzając w silnik promu. Eksplozja wstrząsnęła promem. Potężna siła przechyliła go na bok, gdy jedna z płóz trzasnęła niczym zapałka.
Ruda nie czekała na odpowiedź z dołu. Odrzuciła gorącą rurę na bok i skoczyła do tyłu i w dół,umykając z swej kryjówki. Zdążyła skryć się za zakrętem, gdy górą znów wstrząsnęły eksplozje. Z jej małego gniazdka nic nie zostało, pochłonęła je kula ognia. Głośne tratatata karabinów szatkowały okolicę. Jednak jej już tam nie było.

***

Orbita Avalonu, Mostek Argosa
- Straciliśmy sygnał! - zawołał pierwszy oficer majstrując coś pośpiesznie na swojej konsoli.
- Przewiń obraz i zamroź. - rozkazał kapitan.

(Tło muzyczne)

W tym samym momencie za kapitanem pojawił się Victor. Następne wydarzenia potoczyły się niemalże równocześnie. Głowa pierwszego oficera eksplodowała, niczym arbuz potraktowany ze śrutówki. Krew, miękka tkanka mózgowa i fragmenty czaszki obryzgały monitory i kapitana. Jeden z marynarzy sięgnął po pistolet. Ktoś krzyknął w przerażeniu. Kolejna głowa eksplodowała pod psionicznym natarciem. Marynarz wycelował i nacisnął na spust. Seria pocisków przemknęła przez powietrze, obok kapitana i przez już nie materialnego, znikającego Victora, nie czyniąc mu szkody wbiły się z hukiem w ścianę za psionem.
W ciszy jaka zapadła po wystrzale, dziwnie głośno zadzwoniły uderzające o metalowy pokład upuszczone przez Victora granaty i metalowe cylindry. Huk i błysk rozerwały powietrze. Ogłuszonymi marynarzami rzuciło o ściany. Gryzący chemiczny dym zapełnił mostek.

(Tło muzyczne)

- Uwaga! Kolizja za 3.. 2... 1! - rozpędzony prom wpadł do hangaru na Argosie. Posypały się iskry gdy szorując brzuchem prześlizgnął się po lądowisku.
Z promu wysypały się postacie. Cyryl uniósł w górę ręce. dwójka marynarzy osunęła się na ziemię. Krew popłynęła z ich oczu i uszu.
Bruno wzniósł się na swej platformie wyżej, śmigając nad towarzyszami. Jego wyciszony karabin Gaussa plunął cichutko przeciwpancernymi pociskami. Pociski przebiły się przez ścianę i zabiły dwóch podbiegających marines.

Ryk syren alarmowych obudził okręt do życia. Wszędzie marynarze i marines zostawiali cokolwiek robili i ruszali na swoje stacje bojowe.
Bruno uruchomił maskowanie swego pancerza. Niektórzy inni dysponowali podobną technologią, pozostali użyli swej mocy by okryć się całunem niewidzialności.
Atakujących psionów nie było wielu. Okręt zaś był spory. Musieli jak najszybciej przejąć kluczowe sektory i zabić lub uwięzić marynarzy.

Ich największą bronią był Victor. Jego zdolność teleportacji była bezcenna. Psion pojawił się obok szeregu komputerów, gdzieś w trzewiach stalowego giganta. Czterech stacjonujących tutaj marines chwyciło za broń. Victor uniósł brew. Karabiny wyskoczyły z ich rąk uderzając w przeciwległą ścianę z takim impetem, że konstrukcja karabinów uległa zdeformowaniu. Z brzydkim grymasem na twarzy, Victor wskazał palcem na pierwszego żołnierza. Natychmiast jego głowa eksplodowała w fontannie krwi i tkanki mózgowej, zabryzgując stojących obok towarzyszy. Victor uniósł palec w stronę drugiego żołnierza. Wskazany wytrzeszczył oczy i cofnął się unosząc do góry ręce w niemym błaganiu. nim zrobił drugi krok jego bezgłowe ciało osunęło się na ziemię niczym worek ziemniaków. Trzeci marines otrząsnął się z szoku i skoczył w stronę potwornego napastnika. Victor skierował palec na jego nogi. Trzasnęły kości, a kolana wygięły się w drugą stronę. Wyjąc z bólu, marines runął na ziemię. Ostatni, czwarty marines uniósł ręce w górę. - Poddaje się, poddaje się!- wrzasnął rozpaczliwie.
- Och… a kto cię o to prosił? - rzekł z udawanym zdziwieniem Victor. Nie bawiąc się już w teatrzyk z wskazywaniem palcem, Victor sprawił, że głowy obu żołnierzy eksplodowały, obryzgując podłogę i ścianę szkarłatną posoką.
Potem z teatralną nonszalancją skupił się na stojących przed nim maszynach.
Syreny alarmowe zamilkły. Zgasły światła, lecz awaryjne oświetlenie zaskoczyło w chwilę później, zatapiając zimne korytarze ponurym czerwonym światłem.

Cyryl prowadził Jessicę Argent do maszynowni. Po drodze metodycznie wyłączał napotkanych marynarzy zatrzymując ich serca albo powodując krwawienie mózgu. Omijali większe skupienia marynarzy. Cyryl nie widział powodu by uśmiercać ich więcej niż to było konieczne.

(Tło muzyczne)
Milton Frez wraz z Jeremiaszem Anders biegli w dół korytarzem. Na ostatniej wymianie ognia stracili nieco czasu. Śpieszyli się. Plan był precyzyjny i wymagał od nich by w odpowiednim czasie byli w uzgodnionym miejscu. Śpieszyli się. Za bardzo...
Wpadli na zakręcie na grupkę marines. Strzały oddane niemalże z przyłożenia poszatkowały ciała po obu stronach.
Jeremiasz przyciskając dłoń do brzucha rozejrzał się dookoła. Wszystko stało się tak szybko... Krew sączyła się mu między palcami skapując w dół. Jeremiasz spróbował się podnieść lecz poślizgnął się na lepkiej od posoki podłodze. Upadł na jednego z marines. Jakiś młodzik. Zapewne była to jego pierwsza misja. Milton odstrzelił mu lewą połowę czaszki. Lepka brązowa maź spływała gęsto z dziury w głowie.
Milton... gdzie był Milton? Jeremiasz gorączkowo rozejrzał się dookoła. Zobaczył towarzysza opartego o ścianę. Pancerz był przestrzelony w okolicach klatki piersiowej. Z dziur i szczelin sączyły się stróżki krwi. Jeremiasz podpełz bliżej zaciskając zęby. Milton wpatrywał się w niego szklistym wzrokiem. Dyszał ciężko, łapczywie łapiąc powietrze. Gdy Jeremiasz się zbliżył, poczuł ostry odór przebitych jelit. Pod Miltonem zbierała się lepka, cuchnąca kałuża z krwi i kału.
- Trzymaj się stary! - zawołał Jeremiasz. - Nie umieraj mi tu!
- Tato? - rzekł Milton ledwie słyszalnym głosem. - Przepraszam cię tato... czy... czy możesz mi wybaczyć... - majaczył dalej.
Jeremiasz chwycił go za rękę. - Ulecz się!... Dodam ci mocy, tylko skup się, dasz radę! Ulecz się! - zapewniał go.
- Proszę tato, wybacz mi... nie chcę umierać... boję się... proszę wybacz mi tato... - Milton zdawał się nie widzieć Jeremiasza.
Jeremiasz skupił się, lecz rany Miltona były zbyt rozległe a on był samemu ranny. Czuł jak iskra życia Miltona się mu wymyka. Posłał towarzyszowi moc, jednak ten jej nie przyjął... energia uciekała w próżnię...
- Tato? - szepnął Milton, a na jego wargi wystąpiła krwawa piana.
Jeremiasz wiedział, że już jest za późno.... Milton gasł w oczach...
- Tak, tak, wybaczam ci synu! - zawołał Jeremiasz uderzając z bezsilności pięścią w pokład. - Słyszysz? Wybaczam ci! - zawołał do zastygłego w bezruchu Miltona. Miał nadzieje, że to kłamstwo ułatwi towarzyszowi przejście...
Jeremiasz zwiesił głowę. - Kurwa. - zaklął.
Odsunął się od trupa. Skupił na sobie. Powoli zaczął scalać rozerwaną tkankę. Odbudowywać utraconą krew. W kilka chwil później wstał. ostatni raz spojrzał na trupa Miltona. Potem pochylił się po karabin jednego z marines i ruszył dalej.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=1dp5AEtz1oI&feature=c4-overview&list=UU4L4Vac0HBJ8-f3LBFllMsg[/MEDIA]
Cyryl, Hubert i Jessica dotarli do maszynowni. Przy śluzie broniącej wejścia wdali się w ciężką strzelaninę. Byli by się jednak szybko przebili, gdyby nie automatyczne ciężkie działka, które wysunęły się z ścian i zasypały korytarz gradem kul.
Cyryl pchnął Jessicę na bok, w jedną z odnóg. Samemu jednak wziął ogień na dosłowną klatę. szarpnęło go i obróciło dookoła odrzucając do tyłu. gruchnął na ziemię krwawiąc z licznych ran. Mimo ciężkiego pancerza, działka poszatkowały go. Cyryl chciał się podnieść, ale zamiast ręki okazało się że ma jedyni okrwawiony kikut. Pluł posoką, która wlewała mu się do płuc. Zdychał.
Oczy Jessicy zamgliły się, gdy skupiła swą moc. Ciałem umierającego szarpnęło. Potężna telekinetyczna moc pociągnęła ciałem ku kobiecie. Działka plunęły ogniem, reagując na ruch, rozerwały jednak jedynie pokład gdzie przed chwilą leżał Cyryl.
Razem z Hubertem dopadli do niego.
Hubert ściągnął hełm z rannego a Jessica przycisnęła do jego tętnicy iniektor z nabitą fiolką Ikhor'u. - Ulecz się! Skup się i ulecz się! jęknęła kobieta. - Potrzebujemy cię! Słyszysz? Ulecz się!
Cyryl chciał coś powiedzieć, lecz z jego ust popłynęła jedynie jasno czerwona krew. Oczy wywróciły mu się do czaszki a jego ciałem targnęły silne drgawki.

- Victor, wyłącz nam te cholerne działka! - wołał telepatycznie Hubert, gdy Jessica przemawiała do umierającego.
- Nie mogę. Mają własne zasilanie. - odparł spokojnie Victor.
- Za chwilę u was będę. - odezwał się Bruno na łączu.
Śluza do maszynowni otwarła się z sykiem. Na korytarzu rozbrzmiał tupot butów.
- Już po nim. - rzekł ponuro Hubert. - Zostaw go, musimy się wycofać.
- Nie zostawię go! - warknęła Jessica. - Pomóż mi! - zawołała na mężczyznę, biorąc leżącego za ramiona i ciągnąc go do tyłu. Hubert chwilę się zastanawiał, jednak wreszcie się przemógł i pomógł kobiecie ciągnąć rannego.
Pośpiesznie schronili się w bocznej kajucie, ryglując za sobą drzwi.
- Sprawdzę obok. - rzekł Hubert kierując się do bocznych drzwiczek prowadzących zapewne do małej sypialni. Byli w kajucie jakiegoś oficera, w biurowej jego części.
Drzwi były zablokowane, lecz poddały się kilku kopnięciom. Hubert wparował do małej sypialni. - Kogo my tu mamy?
Przerażona kobieta stała obok szafki. Za nią było wbudowane w ścianę łóżko i niewiele więcej było w tym małym pomieszczeniu. Wpatrywała się szerokimi z przerażenia brązowymi oczyma.
- Proszę... jestem tylko lekarzem.... - wyszeptała błagalnie.
Hubert zacisnął dłoń na pistolecie. Chciał pociągnąć za spust. Lecz nie potrafił się do tego zmusić. Ręka mu zadrżała. Celował w tą łagodną przerażoną twarz. Widział łzy rozmazujące makijaż i płynące po policzkach. - Proszę... nie chcę umierać... - wyszeptała znów.
Hubert opuścił pistolet. - Choć, mamy rannego. - rzucił do kobiety i odwrócił się by wyjść. Usłyszał jeszcze złowrogie klik odbezpieczanej broni. Zimny dreszcz przeszył jego ciało. Jak mógł być tak głupi.... to było ostatnie co pomyślał. Nie słyszał już głośnego huku. Nie poczuł wbijającej się mu w tył czaszki kuli. Nie poczuł jak kawałek ołowiu deformuje się w jego czaszce rozrywając mózg, by wreszcie wyrwać wielką niczym pięść dziurę wylotową w jego twarzy i bryzgnąć krwią i kawałkami mózgu na ścianę.

Jessica pojawiła się w drzwiach w chwilę później. Na kuckach wychynęła zza futryny. Była szybka. Nim pani doktor skierowała lufę w dół, Jessica posłała jej salwę z swojego miotacza dysków. Tarcze o nanometrowej krawędzi poszatkowały klatkę piersiową stojącej kobiety przebijając się przez ścianę za nią i jeszcze przez parę następnych. Ciało pani doktor osunęło się opadając kawałkami w dół.
- Kurwa jego mać! - warknęła Jessica widząc rozwaloną głowę Huberta.
- Suka! - syknęła pociągając ponownie za spust. Martwym już ciałem wstrząsnęło, gdy kolejne nano-dyski poszatkowały jej ciało, zamieniając niegdyś piękną panią doktor w ochłap rozszarpanego mięcha.

***

Trochę wcześniej
(Tło muzyczne)
Bruno wtargnął do zbrojowni. Korytarz którym przyszedł był usłany trupami. Szedł powoli, w pełnym maskowaniu. Platformę zostawił w bezpiecznym miejscu, gdyż zdradzała jego położenie.
Kilkoro marynarzy otworzyło ogień. Strzelali głównie na oślep. Lecz nawet jeśli trafiali, ich kule odbijały się zwykle o jego ciężki pancerz. Bruno był szybki. Odskoczył na bok oddając salwę w biegu. Wyciszony karabin gausa westchnął cicho wypluwając przeciwpancerne pociski. Gdyby byli na jakimś okręcie handlowym, Bruno musiał by być ostrożniejszy, ryzykując przestrzelenie poszycia kadłuba. Lecz tutaj, ufał w gruby okrętowy pancerz.
Jego dron wleciał za nim, umykając gdzieś pod sufit. Jego czujniki dostarczały dodatkowych danych. Oznaczał cele, śledził ich ruch.
Bruno przebiegł między marynarzami oddając precyzyjne strzały. Martwe ciała uderzyły o pokład. Ostatni żywy odwrócił się i pobiegł ku wyjściu. Nie dobiegł. Celny strzał roztrzaskał mu czaszkę.
- Zbrojownia zabezpieczona. - zameldował zamykając właz. Nie miał czasu na zmianę haseł, ale starczyło go na zniszczenie mechanizmu, tak by nikt nie mógł dostać się do środka. Jeśli opanują okręt, w kilka godzin naprawią właz. Tymczasem odciął wrogowi drogę do ciężkiego sprzętu i broni.
Wtedy dotarł do niego przekaz Huberta. Mieli problem z jakimiś wieżyczkami.
- Za chwilę u was będę. - odezwał się Bruno na łączu.
Bruno ruszył do przodu przyśpieszając niezwykle. Był o wiele szybszy od człowieka. jego nie znające zmęczenia cyber kończyny niosły go do przodu z nieosiągalną dla ludzi prędkością.
W drodze staranował dwójkę marines tnąc ich swym statycznym ostrzem. Miecz anulował siły wiążące molekuły i trzymające je razem, przecinając pancerz, mięso, ścięgna i kości z przerażającą lekkością. Zostawił okaleczone, bryzgające krwią i wrzeszczące panicznie ciała za sobą. nawet się nie zatrzymał. Był potrzebny gdzie indziej.

W kilka chwil później wpadł do korytarza, gdzie szóstka marines ostrożnie skradała się do kajuty w której schronili się Jessica i Hubert.
Jego karabin plunął pociskami. Nim ktokolwiek go zauważył, dwóch marines osunęło się bryzgając szkarłatną posoką na wybielone ściany. Pozostali otworzyli ogień, zalewając korytarz błyskawicami laserów i gradem kul. Rozpędzony Bruno wbiegł jednak na ścianę i odbijając się wylądował między nimi. Miecz zatoczył szeroki krąg odcinając kończyny i rozpłatając ciała. Ciągle w ruchu, Bruno tańczył ze śmiercią. Marines strzelali, lecz jego nigdy już tam nie było.
Bruno wylądował w przy kucu dwa metry za grupką marines. Słyszał jak okaleczone ciała osuwają się na ziemię. Wycie śmiertelnie rannych odbijało się od ścian, gdy z niedowierzaniem wpatrywali się w kikuty rąk lub z przerażeniem próbowali powstrzymać swoje wnętrzności przed wyślizgnięciem się na posadzkę.
Jego czujniki dostarczały mu precyzyjnych danych. Wiedział którzy marines byli jeszcze w gotowości bojowej, choćby jedynie czysto hipotetycznej, a którzy byli definitywnie wyłączeni z walki.
Bruno wyprostował się bezszelestnie i odwrócił do posiekanych marines. Niektórzy żyli, lecz tylko jeden mógł teoretycznie jeszcze walczyć. Bruno pamiętał go. Był to żołnierz który go poczęstował swoją kolbą. Bruno podszedł bliżej. Żołnierz rozglądał się panicznie dookoła, jeszcze nie będąc w stanie dostrzec stojącego jedynie metr od niego zabójcy. Dyszał ciężko, urywanymi łapczywymi chełstami łapał powietrze.
Siedział oparty o ścianę. Zaciskał lewą dłoń na kikucie obciętej tuż nad łokciem prawej ręki. Również lewa noga była niemalże odcięta, trzymała się jedynie na skrawku skóry i ścięgien na wysokości uda. Krew tryskała w rytm serca z rozciętych arterii.
Bruno przez chwilę rozważał, czy nie wyłączyć maskowania, otworzyć wizjer hełmu i spojrzeć żołnierzowi w oczy. Czy nie posmakować swej zemsty. Rozważał nawet, by podnieść karabin mężczyzny i zdzielić go tą samą kolbą. Zrezygnował jednak z tego. Wyciągnął jednak rękę.
Objął dłonią twarz nieszczęśnika i zacisnął ją. Silniki jego ręki nawet nie zaprotestowały miażdżąc twarzoczaszkę wyjącego i rozpaczliwie muczącego pozostałą mu ręką mężczyzny. Głośne chrupnięcie pod jego dłonią było... satysfakcjonujące.
Bruno otarł dłoń o mundur konającego żołnierza, nadal rzężącego i drapiącego piętami pokład... no piętą... jedną.

Jessica otworzyła drzwi Brunowi. Wzdrygnęła się lekko widząc masakrę. Na podłodze za nią leżał Cyryl. Powoli regenerujący swoją utraconą rękę. Był już na tyle przytomny, iż wyszczerzył się do Bruno. Baron kiwną mu głową.
- Zajmę się wieżyczkami. rzekł i ruszył w tamtą stronę.

Działka plunęły ogniem, gdy coś zarejestrowało się na ich czujnikach. poszatkowały jednak jedynie pokład i ściany, nie będąc w stanie namierzyć przeskakującego z jednego korytarza w drugi niezwykle szybkiego zamaskowanego osobnika.
O pokład stuknęły granaty. Eksplozja wstrząsnęła korytarzem. Bruno znów wychynął, jednak tym razem jedna wieżyczka pozostała pogrążona w ciszy, a druga otworzyła nieskuteczny ogień, szatkując jedynie ścianę, nie będąc w stanie się obrócić by namierzyć cel.
Karabin Gaussa znów wypluł szybką serię przeciwpancernych naboi. Penetrujące pociski przebiły się przez pancerz rozcinając wnętrze wieżyczki.

Bruno dotarł do śluzy i zabrał się za hakowanie jej otwarcia.
Nie trwało to długo. Śluza syknęła i sapnęła i wreszcie się uniosła. Przez powstającą szczelinę do maszynowni wpadły małe kuliste przedmioty. Głucha eksplozja wstrząsnęła wnętrzem. Tylko flashbangi i granaty dymne. Bruno nie chciał uszkodzić delikatnego sprzętu.
Mimo to, ktoś z wnętrza otworzył ogień. Niecelny. Kilka kul odbiło się rykoszetem od pancerza, jednak zamaskowany Bruno wślizgnął się do środka i zaczął zabijać. Szybko i metodycznie. Jednego po drugim.

Dziewczyna umykała na czworaka kryjąc się za konsolami. Chciała dostać się do technicznego szachtu. Była technikiem, znała tamte tunele. Dym gryzł ją w gardło, oczy łzawiły, prawie nic nie widziała. Wzdrygała się za każdym razem gdy jej uszu sięgał agonalny okrzyk kolejnego zabitego.
Jednak dopiero przeciągająca się cisza przeraziła ją do szpiku kości. Gdzieś w oddali wyła nadal syrena alarmowa. Słyszała kapiącą krew. Syk unoszącego się z granatów gazu i dymu. A przede wszystkim słyszała swój własny urwany oddech.
Lecz nie słyszała odgłosów walki. Nie słyszała napastnika.
Zastygła w bezruchu, wytężając słuch by może wychwycić odgłos kroków.
Nagle przed nią jakby z znikąd pojawiła się opancerzona postać. W prawej trzymała karabin. Dziewczyna czuła zapach ozonu wydobywający się z elektromagnesów napędzających pociski. w Lewej zaś zabójca trzymał długi miecz. Ostrze znalazło się pod jej brodą, zmuszając, by się uniosła.
Dziewczyna dygocząc posłusznie wstała. Powoli, bardzo powoli. Cała dygotała ze strachu.
Bruno wpatrywał się w nią zza swojego wizjera. Jej kasztanowe oczy. Ciemne włosy.... znów myślami wrócił do Nicol....

***

Wcześniej, planeta Avalon
- Gdzie lecimy? - zapytała przemoczona dziewczyna, wtulając się w Bruno. Już się zorientowała, iż nie jest to droga do bazy.
- Przygotowałem romantyczną niespodziankę. - oznajmił, tuląc ją do siebie, jednak nie zwalniając.
Nicol się bała. Coś było nie tak. Jak ją znalazł? Miał być gdzie indziej, czy wiedział? Nie nie mógł wiedzieć. Tak się starała… jego moce były blokowane przez obrożę, a jednak... Wzdrygnęła się. - Zimno mi... - spróbowała.
- To już nie daleko. Zaraz ci będzie cieplej. - i rzeczywiście, w chwilę później gorący podmuch owiał jej dygoczące z zimna przemoczone ciało. Lecz wiatr niósł ze sobą coś więcej. Zapach siarki i czegoś... Nicol dostrzegła dym przed nimi, i góry i... wulkan...

Bruno zabrał ją do wnętrza góry. Do jaskini jaką ozdobił kwiatami i świecami. Na środku rozłożył materac, koszyk z pysznościami i nawet z kieliszkami i winem. Ulokowany pod wysokim sklepieniem dron uruchomił system nagłaśniający.
W grocie rozbrzmiały wspaniałe dźwięki

(Ennio Morricone On Earth as it is in Heaven.)

Nicol się nieco rozluźniła. Było tu gorąco. A w bocznej grocie znajdowało się małe podziemne jeziorko. Gorące, lecz świeże i czyste.
Bruno dał jej chwilę, by się wykąpała i przebrała. Przywiózł jej nawet trochę jej rzeczy. Samemu oddalił się, by ściągnąć pancerz.
Kiedy wrócił Nicol czekała na niego, ubrana w halkę, która ledwie zasłaniała fikuśne majtki. Nagie piersi majaczyły pod cienką, prześwitującą siateczką.
Czarne, mokre i lśniące włosy spływały jej swobodnie przez ramiona na plecy.
W dłoni ściskała butelkę wina. Bruno spojrzał jej głęboko w oczy. Uwielbiał jej sarnie brązowe oczy. Przejechał kciukiem po jej policzku. - Mógłbym cię kochać. - rzekł melancholijnie.
Dziewczyna przejechała palcami po jego nagiej klatce piersiowej. Śledziła opuszkami linie jego licznych blizn. Wpatrzyła się w niego pytająco. Jednak Bruno wzruszył jedynie ramionami.
- Kochaj się ze mną, jakby to był nasz ostatni dzień na tym świecie. - poprosił. Nicol skryła dreszcz przerażenia jaki przebiegł po jej ciele.
Bruno nalał wina. Opróżnili kieliszki duszkiem. Dziewczyna skrzywiła się. Jednak szybko się uśmiechnęła niepewnie.
Jej twarz powoli, nieśpiesznie znalazła się tuż obok jego. Jej oczy jarzyły się tym wewnętrznym blaskiem podniecenia. Poczuł miękkie usta Nicol. Pocałowała go bardzo delikatnie, zmysłowo. Doznał dreszczyku, wywołującego gęsią skórkę. Zupełnie jakby przekazała razem ze swoim dotykiem niewielki ładunek elektryczny. Usta obojga musnęły się pieszczotliwie. Nieśmiało. Jakby całowali się pierwszy raz. Bruno zbliżył się ponownie, dotykając dziewczyny jeszcze raz. Miała wilgotne wargi, smakowały winem i zapomnianą słodyczą.
Nicol przywarła do niego i wtedy stracił nad sobą kontrolę. Złapał dziewczynę w pasie, przyciągnął do siebie i wessał się w jej usta z dziką namiętnością. Puściły wszystkie hamulce. Po chwili poczuł język, który wsunęła mu niemal do gardła. Złapała go za szyję i wbiła paznokcie w skórę. Przeniósł rękę z talii na kształtny tyłek, ścisnął mocno pośladek, zadarł tunikę i przesunął dłonią po wewnętrznej stronie uda dziewczyny. Kiedy dotarł do celu, przekonał się, jak jest rozpalona. Chwycił ją za biodra i podniósł. Jej nogi natychmiast owinęły się na jego biodrach.
Pchnął ją na materac. Złapał zgrabne nogi dziewczyny i rozchylił uda. Nicol patrzyła na niego mętnym wzrokiem, ciężko oddychając. Miała otwarte usta i pożądanie wymalowane na twarzy.
Wszedł w nią gwałtownie, targany sprzecznymi emocjami. Nicol jęknęła, zacisnęła na nim uda, a jej miednica zaczęła tańczyć. Nie zamierzała pozostać bierna.
Na twarzach mieli wypieki. Kochali się energicznie, zachłannie. Rozpaczliwie.
Obydwoje wpadli w trans, erotyczne upojenie, domagające się rychłego finału. Byli upojeni zmysłową intymnością, cielesną rozkoszą na pograniczu szaleństwa. Ich krzyki i jęki rozkoszy odbijały się o kamienne ściany groty. Kochanka znieruchomiała, wyczuwając jego stan. Spojrzeli sobie w oczy, jakby oboje byli zaskoczeni, że jest im ze sobą tak dobrze. Ciszę przerywały jedynie ich przyspieszone oddechy.
Eksplodowali jedno po drugim. Ogarnęła ich euforia, wręcz błogostan, dzięki któremu choć przez krótką chwilę mogli dryfować w odmiennym stanie świadomości.

Ich oddechy powoli się uspokajały. Bruno bawił się kosmykiem jej włosów, ona ułożyła główkę na jego piersi. Byli wilgotni od potu, ich skóra lśniła w świetle rozstawionych świeczek.
- Nicol? - wyszeptał.
- Tak? - wyszeptała na bezdechu, lękając się następnych słów.
- Chcesz mi coś wyznać? - rzekł niemalże błagając. Gdyby tylko... wiedział, że nie... a mimo to łudził się, że może...
Dziewczyna zastygła na moment, jak gołąb pochwycony przez drapieżnika.
- Czemu pytasz? - odpowiedziała pytaniem.
Bruno bawił się milcząc dłuższy czas jej włosami.
- Jesteś pewna, że tak brzmi twoja odpowiedź? - rzekł z rezygnacją w głosie.
Nicol się uniosła. Spróbowała przywołać na twarz grymas złości. - O co ci chodzi? - grała oburzoną. Lecz on znakomicie potrafił przeniknąć tę grę. Nawet nie musiał czytać w myślach. mimo to, i tak to czynił.
~Znam twoje sekrety. ~ odezwał się w jej umyśle. ~ Wszystkie..
W jej umyśle rozbłysły obrazy. Ona, jak przekazuje informacje o nim oficerowi z Argosa. Jak potajemnie wymyka się, by spotkać się przed ową burzą z łącznikiem, by przekazać informacje o odkrytym przez Bruno kompleksie Argonautów. Przypominał jej też rozmowę z kapitanem, w której broniła się, szczerze wierząc, że Bruno ją zmusił, praktycznie zgwałcił swymi przeklętymi sztuczkami umysłu. Przypomniał jej nienawiść do jego osoby...

Dziewczyna pobladła, a Bruno powoli się podniósł i stanął nad nią. Złowrogi i nieprzejednany.
- Ty... ja... ja.. nie chciałam... - jej głos drżał rozpaczliwie.
~ Chciałaś. Niestety... ~ jego mrożący krew w żyłach mentalny głos znów rozbrzmiał pod jej czaszką.
- Proszę... nie krzywdź mnie... - poprosiła kuląc się. Nie mogła powstrzymać drżenia rąk.
Nagle świeczki poczęły gasnąć. Jedna po drugiej. ~ Czego boisz się najbardziej kochanie? Co cię przeraża w mroku? ~ zapytał dobiegający z każdej strony mentalny głos.
Równocześnie cienie dookoła nich się poruszyły. Coś zaszeleściło. Coś zachrobotało. Coś się zbliżało. Nicol przerażona rozglądała się dookoła. Jednak świeczki gasły nadal, pogrążając ich coraz bardziej w mroku. Jako pierwsze gasły te najdalej od nich. Sprawiało to wrażenie, jakby mrok napierał na nich, powoli zbliżając się do centrum. Do nich. Do niej.
- Co robisz? - zapytała panicznie. - Natychmiast przestań! - jej głos brzmiał tak przeraźliwie. Bruno zamknął oczy. Czuł jakby serce mu pękało. Nie chciał widzieć łez płynących po jej policzkach. Nie chciał słyszeć jej galopującego serca. Nie chciał czytać jej umysłu, nie chciał czuć jej lęku i przerażenia. Jednak zmusił się. Zmusił się do tego wszystkiego. Jego połączona z nią jaźń współodczuwała każdy dreszcz, każdy lęk, cały wszechogarniający strach jaki targał dziewczyną.
Nicol wstała, ruszyła przed siebie, chwyciła jedną stojącą bliżej świeczkę i pobiegła tam, gdzie wydawało się jej znajduje się wyjście. Jej bose stopy plaskały głośno po nagim kamieniu.
Klekotanie i chrobotanie nasilało się. Nie zrobiła nawet pół tuzina kroków gdy niesione przez nią światło ukazało rojące się na podłodze setki tysięcy odrażających owadów. Wiły się i roiły. Przechodziły jeden przez drugiego, ocierając się o siebie swoimi pancerzykami.
Nicol wrzasnęła przeraźliwie i cofnęła się do Bruno.


Haumeańs kie karaluchy były podobne do ich ziemskich odpowiedników. Te pocieszne stworzonka towarzyszyły człowiekowi na wszystkich jego podróżach. Niemniej, było kilka znaczących różnic. Haumeańskie karaluchy były nieco większe od ziemskich. Posiadały bardziej włochate i silniejsze odnóża, a także bardzo rozbudowane szczękoczułki. Były za to nieco wolniejsze od swoich ziemskich krewnych. Tworzyły ogromne kolonie. Haumeańskie karaluchy pożerały wszystko. Owoce, liście, padlinę, owady, pomniejsze gryzonie. Były niesamowicie zajadłe i mięsożerne. Większe stworzenia zwykle umykały przed rojem, jednak stare lub ranne osobniki często padały ofiarą karaluchów.
Z początku haumeańskie karaluchy zakwalifikowano jako dwa odrębne gatunki. Nomadów i budowniczych. Dopiero później okazało się, że oba zaobserwowane odmiany należą do tego samego gatunku. Haumeańskie karaluchy budowały gniazda, lecz gdy urodziła się nowa królowa, zabierała część roju i wyruszała w podróż, która mogła trwać nawet kilkanaście lat. Karaluchy bowiem toczyły zawsze zajadłe wojny, będąc bardzo terytorialne. Dlatego wybór miejsca na nowe gniazdo był tak ważny.



- Błagam cię, przestań. Przestań! Błagam! - w panice zaczęła go uderzać i drapać. Poczuła krew pod paznokciami. Bruno przez chwilę stał nieruchomo. Poddając się atakowi. Wreszcie jednak chwycił ją za nadgarstek i spoliczkował ją.
Dziewczyna osunęła się płacząc i dygocząc u jego stóp.
- Ty chory sadysto. Nienawidzę cię. Ty pierdolony gnojku. Czemu to robisz? Czemu się na mnie uwziąłeś? - Dziewczyna płakała uderzając uda mężczyzny.
~ Zdradziłaś mnie. Dałbym ci wszystko. Lecz ty mnie zdradziłaś. A to. ~ Bruno wskazał w mrok na kłębiące się na granicy ciągle się kurczącego kręgu światła karaluchy. ~ jest twoją nagrodą. Jedyną jaką ode mnie dostaniesz.
Bruno cofnął się o krok. Potem drugi.
Nicol rozglądała się panicznie dookoła. - Przepraszam. Przepraszam. Okey? Musiałam... proszę wybacz mi. Może być znów jak dawniej. Mogę cię kochać. Uszczęśliwić. Nie rób mi tego! Dziewczyna panicznie spoglądała w otaczający i ciągle zbliżający się mrok. Słyszała hałas wywoływany przez rój owadów.
Nicol podniosła się, chcąc podążyć za Bruno. Był jeszcze na wyciągnięcie ręki. Dziewczyna zrobiła krok w jego stronę, lecz... on zniknął. przed chwilą był jeszcze przed nią, a w drugiej już go nie było. Jakby rozpłynął się w powietrzu.
~ Twoja nagroda nadchodzi.
- Nieeee! - Nicol zawyła rozpaczliwie i podbiegła do ostatniej świeczki. Pochwyciła ją. Widziała jak wijące się karaluchy, klekocząc pancerzykami, kłębią się na skraju światła.
- Nie! nie! proszę, błagam cię nie!
I nagle światło trzymane kurczowo w jej dłoniach zgasło. Cisza. Absolutna cisza zapanowała w grocie. Nicol nie odważyła się nawet oddychać. nasłuchiwała.
Nagle poczuła jak coś delikatnie osiada na jej nagim ramieniu. Poczuła malutkie odnóża łaskocące jej skórę. Pisnęła pełna rozpaczy i strąciła obrzydliwego robaka z siebie. Cofnęła się o krok. Coś musnęło jej stopy. Znów pisnęła i cofnęła się w drugą stronę. Poczuła pękające pod stopami pancerzyki. Wrzasnęła w panice. Poczuła wspinające się po jej łydkach karaluchy, łaskoczące włochatymi odnóżami jej delikatną skórę. Zawyła i zaczęła tupać i strącać karaluchy dłońmi. Poczuła jak coś porusza się w jej włosach. Potem kolejne włochate odnóża przebiegły po jej nagich plecach... Ból przeszył jej ciałem, gdy coś wgryzło się i wpełzło pod skórę tuż pod jej łopatką. Czuła, jak obrzydliwy robak przemieszcza się w jej mięsie, jak wybrzusza jej skórę.

Bruno słuchał jej pisków i krzyków. Łzy ciekły po jego policzkach. Chciał to przerwać. Jednak zmusił się, by trwać nieruchomo na miejscu.
 
Ehran jest offline