Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-06-2018, 01:48   #630
Zombianna
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację

Ponoć w pytaniach na które nie ma odpowiedzi zawsze kryje się przynajmniej cień nadziei. Ludzki los, nawet pomimo zewnętrznego uwarunkowania zmiennymi otaczających realiów, wciskających go w sztywne i ustalone z prawdopodobieństwem do setnej części procenta tory… wciąż posiadał w sobie pierwiastek chaosu. Czysty, niczym nieskrępowany czynnik niewiadomy, potrafiący trzymać przy zdrowych zmysłach, gdy cała reszta racjonalności zawodziła. Nadzieja, wiara, optymizm - niosły człowieczą duszę przez najgorsze mroki nocy, aż jego oczy wreszcie miały szansę ujrzeć światło poranka. Świt lepszych czasów, koniec cierpień i smutków. Czas nowego życia, początku. Jeszcze jeden dzień w raju, okupiony krwią, bólem i łzami długiej drogi poprzez zimną czerń wojny świata po wojnie… detale, jakże nieistotne w ogólnym rozrachunku. Marzenia dające siłę, aby podnieść się do pionu o kolejnym upadku. Złapać jeszcze jeden oddech, choć płuca paliły żywym ogniem, zaś ciało coraz głośniej odmawiało współpracy, doprowadzone na krawędź wytrzymałości.
Szereg ran, zmęczenie, głód, wycieńczenie, niedożywienie, niedoleczone infekcje, dawne kontuzje, brak leków, brak bezpiecznego schronienia - noc na bagnach powitała mieszaną grupę ludzi swą najkoszmarniejszą twarzą, zamykając ich w lodowatej klatce lejących się z nieba, zamarzających na skórze kropli. W podobnych warunkach znalezienie suchego kąta zakrawało o cud z gatunku oraz kalibru rozstąpienia się morza czerwonego, bądź zmiany wody w wino…
W kalejdoskopie szaleństwa i przeciwności losu, gdzie jeden napotkany problem generował całe stado problemów pokrewnych ledwo naiwna dusza śmiała odwrócić wzrok na sekundę, dobrze było mieć stałe, trwałe punkty dające nadzieję, że walka ma sens. Żywy, namacalny dowód i przedsmak tego, jak kiedyś może wyglądać ta lepsza część życia. Kotwica, trzymająca przy zdrowych zmysłach, wlewająca światło tam, gdzie do tej pory szalał w najlepsze atramentowy mrok.
Dla niewielkiej, rudej lekarki kimś takim był mężczyzna przy którym się przebudziła, choć trafniejsze określenie brzmiało: który ją przebudził, potrząsając za ramię i mówiąc coś, czego otępiały resztkami sennej mary mózg nie zarejestrował. Było jej… dobrze. W miarę ciepło, cicho. Chwilowo nawet bezpiecznie. Wymęczone ekscesami ostatnich trzech dni mięśnie paliły żywym ogniem, stawy darły jakby ktoś przewiercił je wiertarką, zaś czaszkę wypełniał konglomerat tłuczonego szkła i żwiru. Mimo tego zdołała się uśmiechnąć, wygrywając walkę z opadającymi powiekami.
- W działaniu programu Brzytewka.exe wystąpił błąd krytyczny. Zostanie on zamknięty jako niestabilny i wymagający ręcznej rekonfiguracji. Prosimy przelogować się na konto administratora, aby dokonać koniecznych napraw - wyszeptała z cieniem żartu, przyglądając się drugiemu leżącemu ciału z uwagą.

- Taa… - Guido też wyglądał na etapie “zbierania się do wstania”. Leżał na starym, śmierdzącym stęchlizną łóżku i trzymał podany przez Krogulca kubek na piersi. Kubek z gorącą cieczą przyjemnie ogrzewał wychłodzone ciała. Czarnowłosy mafioz patrzył niezbyt przytomnym wzrokiem w czerń sufitu by w końcu przetrzeć drugą ręką śpiochy z oczu. Potem spojrzał w bok na leżącą obok żonę. Spojrzenie zaczęło się przesuwać od jej twarzy na jej habit i przykryte śpiworem resztę ciała.
- Konieczne naprawy? - zapytał nieco upijając z kubka gdy uniósł trochę głowę. - A jakie to są te konieczne naprawy co? - zapytał ze żwawszą i weselszą iskierką w oku. Podał Alice trzymany kubek by też mogła skorzystać. Druga para nowożeńców na materacu rozłożonym na podłodze też chyba przechodziła podobny etap wracania do nieprzyjemnej rzeczywistości. Też widocznie nie rwali się do tego by zaliczyć to na czas.

Lekarka z wyraźną ulgą przyjęła naczynko w zgrabiałe, lodowate jak nieszczęście dłonie i choć istniało pewne prawdopodobieństwo że go nie utrzyma, zachłanność wzięła górę nad rozsądkiem.
- Można wymusić ponowne uruchomienie programu, jeśli przestał on reagować, lub nie można go uruchomić ponownie w normalny sposób. Wykonanie tej czynności nie powoduje usunięcia żadnych ustawień ani informacji osobistych. - mruknęła sennie, a rysy piegowatej twarzy złagodniały. Dmuchnęła w kubek, i upiwszy dwa małe łyki, oddała go mężowi, dowódcy… mniejsza o nomenklaturę. Z miejsca zrobiło się dziewczynie lepiej, część życia powróciła do odrętwiałych członków.
- Można także przywrócić ustawienia fabryczne. Aby zachować ważne dane, należy jednak wcześniej utworzyć ich kopię zapasową na karcie pamięci lub w innej pamięci niewewnętrznej urządzenia na którym program zainstalowano - kontynuowała wypowiedź z wysoce poważną, skupioną miną, wślizgując się dłońmi pod gangerową kurtkę, gdzie definitywnie panowały bardziej sprzyjające warunki dla powrotu czucia, niż poza nią.
- W tym celu należy podpiąć nośnik pamięci zewnętrznej pod odpowiednie wejście. - drobne ciało przysunęło się do tego większego, wczepiając się w nie na podobieństwo pąkla. Dłoń z wytatuowaną czaszką kreśliła koła na poruszającej się miaro piersi gangera, schodząc coraz niżej poprzez brzuch aż do bioder i pasa spodni - Potem zaś przejść na sterowanie ręczne - w rozbawiony szept wdarł się dźwięk rozsuwanego suwaka. Zaraz też wścibska łapka zanurkowała na nowo odsłonięty obszar. - Poradzisz sobie, jesteś inteligentny oraz zaradny. Do tego masz smykałkę do zgłębiania… wiedzy.

- Hmmm?
- leżący na łóżku ganger też upił gorącego płynu z kubka i popatrzył ironiczno - szelmowskim wzrokiem na manewry żony. Biernie się poddawał jej dłoniom. Pokiwał głową zupełnie jakby się nad czymś namyślał.
- I mówisz, że sobie z tym poradzę z tymi programami i w ogóle? - powtórzył wkładając sobie drugą rękę pod głowę jak pod poduszkę. Chwilę znowu milczał upijając kolejny łyk i pozwalając buszować po sobie dłoniom swojej żony. - No to myślę, że na mój prosty, uliczny rozum to najlepiej zacząć od tego by naoliwić co trzeba. - pokiwał czarnowłosą głową zgadzając się sam ze sobą i wyciągając kubek w stronę Alice.

- Dobrze kombinujesz… widzisz? - spytała lekko schrypniętym głosem, pochylając się do przodu aby zanurzyć kłapiący dziób w napoju bez konieczności przerywania zabawy z ciałem gangera. - Masz do tego talent, od razu wiedziałam. - wymruczała, gdy wreszcie przełknęła zawartość ust. Pod nakryciem temperatura zaczynała rosnąć, albo to lekarce naraz poczęło się robić coraz cieplej. Tętno jej przyspieszyło, słyszała w uszach echo mocnego pulsowania z okolic skroni, zaś dłoń pokonawszy złośliwe zapięcie spodni do końca, zabrało się za podrażnianie opuszkami najwrażliwszej części każdego mężczyzny - to chwytały pewnie budzące się ciało, to muskały delikatnie wzdłuż trzonu od nasady po czubek główki - Więc… zabrać się za to oliwienie, masz jakiś pomysł?

Guido pokręcił głową opartą na własnym, zgiętym ramieniu i westchnął z żalem. Potem przestał nią kręcić i lekko uniósł głowę.
- Moja droga. - zaczął zupełnie jakby był zmuszony tłumaczyć po raz kolejny coś oczywistego. - Masz niewłaściwą perspektywę i zadajesz niewłaściwe pytania. - powiedział z troską wpatrzony w twarz swojej żony a także zawartość swoich właśnie przez nią rozpiętych spodni.
- Powinnaś już wiedzieć, że najlepszy i najbardziej niezawodny sprzęt jest samosmarujący. - wyjaśnił z łagodną perswazją. Na chwilę uniósł brwi by podkreślić wymownym spojrzeniem i tą mimiką jakie oczywistości mówi. - Czyli jak potrzebujesz do tej ręcznej procedury nasmarowania to się weź i sama nasmaruj. Ja będę kontrolował czy robisz to we właściwy sposób. - wymowności tych oczywistości dopełnił gest wskazujący dłonią z kubkiem na zawartość spodni jaką już i tak Alice trzymała w dłoniach.

- Naprawdę? - lekarka zrobiła minę jakby nagle została jej przekazana prawda objawiona, do tej pory niedostępna dla jej wątłego umysłu ze względu na różnice kulturowe, czasowa, oraz obyczajowe oczywiście. Rude brwi powędrowały ku górze, między piegami zamieszkała niepewność i tylko zielone oczy lśniły maskowaną prowizorycznie uciechą, mrugając szybko.
- Nigdy bym na to nie wpadła sama, w kosmosie tego nie uczą - zrobiła smutną, zbolałą wręcz minę. Z najbliższej okolicy dochodziły przytłumione głosy rozmów, krzątanina zdradzająca bezpośrednią obecność sporej grupy osób, jednak ani on, ani ona zdawali się nie zwracać na to najmniejszej uwagi, tocząc dysputę na wyjątkowo istotny temat, tym razem niezwiązany z walką, a o niebo przyjemniejszy.
- Co ja bym bez ciebie zrobiła - domruczała wdzięcznie, z premedytacją wzmacniając nacisk dłoni i tempo zabawy pod śpiworem - Najpewniej zginęła marnie, taka niedouczona i nienasmarowana. Tylko… nie wiem jakbym miała sama się nasmarować. - głos zaczął jej szwankować, przetykany coraz cięższym dyszeniem, wzrok zrobił się rozkojarzony, zaś na dnie źrenic zamieszkał głód - Chyba musiałbyś mi pokazać.

- Nie, nie, nie, no coś ty.
- czarna głowa leżącego na plecach mężczyzny pokręciła się w przeczącym ruchu. Upił znowu łyka z kubka i w ogóle wyglądał jakby usłyszał jakieś błazeństwo czy inną herezję. - Niesmarowany sprzęt nie ginie. Ani marnie ani nie marnie. - powiedział wyjaśniająco znowu unosząc nieco głowę na swoim ramieniu bardziej do pionu. Minę miał smutną zupełnie jakby trafiła mu się jakoś mało pojęta praktykantka czy inna stażystka.
- Nie nasmarowany sprzęt wysycha i zaciera się. - wyjaśnił prosto i znowu z tym odcieniem dobroduszności, że może wybawić z życia w niewiedzy kolejną duszyczkę. Dał jej chwilę na dotarcie tej wiedzy pod rudą kopułkę albo zrobienie odpowiedniej minki. - A pokazać… ehh, no dobra, niech będzie… - westchnął w końcu by dać wyraz swojemu ciężkiemu brzemieniu jakie przyszło mu dźwigać w tym krzewieniu odpowiedniej wiedzy. A potem jego wolna dłoń bez ostrzeżenia wylądowała na głowę praktykantki i nakierowała ją w stronę zawartości spodni którą już i tak trzymała w dłoniach.

Do dogłębnej praktyki oczy były idealnie zbędne, mniejsze ciało działało odruchowo w oparciu o znany schemat budowy anatomicznej. Krótkie, rozbawione sapnięcie po którym świat spowiła ciemność o zapachu wilczej sierści i skrętów. Skumulowane pod okryciem ciepło lizało zaczerwienione, piegowate policzki, gdy ich właścicielka posłusznie dała się sprowadzić na odpowiednią wysokość mafioza - tam, gdzie oczekujący na smarowanie, wspomniany sprzęt. Może i tak było lepiej? Przynajmniej odpadała konieczność łowienia kątem oka ruchów gdzieś w obrębie pomieszczenia. Im obojgu wpadła w dłonie okazji, grzechem jawiło się z niej nie skorzystać.
- Nie możemy na to pozwolić. Podrażnienia w warunkach polowych prowadzą do infekcji. Musimy być uważni i… dokładni - wychrypiała spod koca, zmieniając dłoń na wargi i język. Przejechała nim po całej długości prącia czując jak słony smak atakuje kubki smakowe, przy okazji burząc myśli i kierując je na jeden słuszny tor obłędu poza kontrolą.
Deszcz i wojenna słota zblakły, schowane łaskawie za barierą materiału śpiwora, gdy ruda głowa pracowała sumiennie, to unosząc się do góry ponad sterczącą, śliską główkę… to opadając nisko aż do samych bioder i zamykając ciało kochanka wewnątrz ust aż do gardła.

- Tak, tak… smaruj się, smaruj bo się zatrzesz i dopiero wtedy będzie syf… a z zatartym sprzętem to już chujostwo… - wymruczał z zadowoleniem leżący na plecach mężczyzna. Oddech też zaczął mu przyspieszać co było słychac jak i wdać po szybciej poruszającej się klatce piersiowej. Kubek wylądował mu na piersi na której go sobie postawił ale obecnie była to mało stabilna podstawa więc chybotał się i czasem coś z niego zabryzgiwało na koszulkę albo brzegi kubka. Guido jednak wydawał się w ogóle nie zwracać na to uwagi oddając się na edukowaniu Brzytewki.

Lekarz pracujący na odpowiedzialnym stanowisku dużej, dobrze prosperującej firmy w wielkim mieście, do tego prowadzący organizację nowej placówki medycznej i nadzorujący stan zdrowia części rodziny na gościnnych występach. Naukowiec, chemik i farmaceuta. Powyższe wskazywało na powagę i stateczność. Opanowanie, równoznaczne ze skupieniem na pracy… tak. Taka właśnie Savage powinna być, tak się zachowywać. Przez zamroczony mózg przemknęła jej pojedyncza, natrętna myśl.

“Dobrze, że taty tu nie ma”.

O tak… bezapelacyjnie Tony mógłby mieć drobne obiekcje widząc co wyprawia jego dziecko.
Na szczęście został na brzegu, więc niewielki rudzielec w pełni zaangażowania mógł oddać się pogłębianiu wiedzy i szkoleniu w newralgicznej dziedzinie.
- Fascynujące. Co ty nie powiesz - rozbiła krótką przerwę tylko po to, aby rzucić rozbawione spojrzenie spod okrycia i dalej wrócić do zabawy… to znaczy ciężkiej pracy i edukacji od której zaczynała tracić oddech, a w podbrzuszu czuła nieznośny ucisk, wzrastający z każdym ruchem głowy albo otarciem języka.

- No. Się ma praktykę, się wie. - Guido wydawał się być całkowicie pewny swoich racji mimo, że leżał z ręką pod głową, mocno zaciśniętymi oczami. Kubek w końcu dopił jednym haustem i rzucił na podłogę przy łóżku. Sam mężczyzna był już nieźle pobudzony i opanowany przez żądzę więc niecierpliwie czekał na finalny etap tych smarowniczych warsztatów.

Niestety strona szkolona należała do tych niereformowalnych, nie tylko pod względem koloru owłosienia. Spod koca łypnęła para zielonych ślepi, lśniących uprzejmą uwagą, maskującą rozbawienie.
- Skoro posiadasz niepomiernie większe doświadczenie oraz obeznanie z tematem, znamionujące szeroko zakrojoną praktykę w tym jakże zbożnym i strategicznym zajęciu na pewno olśnisz biedną, naiwną i łatwowierną… niedoświadczoną studentkę bez odpowiedniej praktyki, na dokładkę z głębokiej prowincji - westchnęła teatralnie, podrażniając policzkiem lśniącą od śliny powierzchnię - Jaki jest następny punkt harmonogramu zajęć. Egzamin komisyjny?

- O patrzcie. Komisji jej się zachciewa.
- prychnął Guido dla odmiany zerkając w dół swojego ciała by spotkać się z zielonym spojrzeniem wystającym spod koca. - Ale skoro zdajesz się na moje doświadczenie no to pewnie. Pomogę ci. - powiedział z nieco ironicznym tonem i spojrzeniem czarnowłosy mafioz. - Po pierwsze mówienie szkodzi rypaniu, a zwłaszcza obciąganiu. Jak gadasz to znaczy, że nie obciągasz. Jak nie obciągasz to znaczy, że tracisz wspólny czas przeznaczony na obciąganie. - powiedział mafioz przyjmując ton profesjonalnego nauczyciela. To mówiąc pogłaskał rudą głowę ale dłońmi nakierował ją z powrotem na właściwy tor wykonywania ćwiczenia o jakim rozmawiali.
- Po drugie praktykę albo talent w obciąganiu masz niezły więc nie psuj tego punktem pierwszym. Dobrze ci dotąd szło. Tylko punkt pierwszy. - dodał puszczając rudowłosą głowę i pozwalając Alice działać ze swobodą decyzji jaką miała dotąd i widocznie mu odpowiadała.
- Po trzecie no to szkoda kończyć zabawę na samym obciąganiu. - szef bandy sięgnął po piegowate ciałko kryjące się pod kocem biorąc je za ręce jak do tańca. Tylko nadal leżał na plecach a ją podprowadził nad swoje biodra. Tam odczekał aż przyjmie odpowiednią pozycję wciąż pozwalając korzystać ze swoich rąk jak z poręczy. Wydawał się być zadowolony i z siebie, i z niej, i z tego co zaraz miało nastąpić.

Gdyby każde ćwiczenia należały do tak przyjemnie absorbujących, może któregoś dnia Savage przestałaby wyglądać jak cherlawy konus, miast tego upodabniając się pod kątem fizycznym do pozostałych przedstawicieli rodziny. Niestety to co przyjemne, akurat w kontekście poziomym, trenowało niewielką partię mięśni, za nich nie chcąc się połączyć z ogólną tężyzną fizyczną. Lekarka chciała się podzielić z gangerem spostrzeżeniami nim do końca podniecenie i obłęd przepędzą resztki logicznego myślenia tak idealnie zbędnego przy aktywności, której się poddawała. Zupełnie jak przy niesieniu pomocy, jej świat skurczył się do przestrzeni dwóch metrów kwadratowych, wypełnionych nie pacjentem, a partnerem, kochankiem. Znów zbędna nomenklatura.
Pijana od endorfin chętnie przyjęła wyciągniętą dłoń, pomagającą przemieścić się ku górze, gdzie reszta niecierpliwego nauczyciela, wchodzącego na wyżyny stoicyzmu podczas misji krzewienia edukacji, gdyż wiadomo - nauka poprawnych procedur zawsze stanowiła istotę każdej nowo poznawanej albo aktualizowanej umiejętności.
- Jak leciała… ta procedura? - wydyszała ochryple, łowiąc rozszerzonymi źrenicami obraz przysuwający się do jej twarzy i te wilcze oczy, błyszczące w półmroku pełnym zadowoleniem jaśnie pana na włościach.
- Niesmarowany sprzęt się zacina? - dorzuciła ciężkim oddechem równając się z nim, przez co minęła z premedytacją obszar bioder, przygotowany z pietyzmem do dalszej zabawy. Rudy czynnik przeważył, układając w zwojach mózgowych dziewczyny nową ideę, zaś maligna podniecenia błyskawicznie zaakceptowała plan jako konieczny. Drobne ciało korzystało więc z pomocnych ramion, przemieszczając się po mafiozie do góry przez brzuch i klatkę piersiową. Tam się wyprostowało, przybierając pozycję siedzącą, lecz na tym nie skończyło, sunąć jeszcze wyżej - gdzie kark i głowa.
- Kimże bym była, gdybym nie zadbała o twoje nasmarowanie? - spojrzała w dół, drżąc na całym ciele i nie mogąc oderwać wzroku od widoku niecodziennego. Zwykle musiała gapić się do góry, zadzierając własny łeb. Teraz miała wielkopańską twarz dowódcy idealnie między rozłożonymi udami, choć aby kleknąć nad nim musiała balansować na rozklekotanej kanapie. Szczęśliwie pomagały w tym poręczę z wilczych łap. Puściła jedną, łapiąc przez mgnienie oka równowagę i podobnie jak on przed chwilą, tym razem ona zgarnęła go za włosy, przyciskając do siebie.

- I co? Taka spryciula z ciebie? Taka się tam ważna czujesz tam na górze? Zaraz cię sprowadzę do odpowiedniego poziomu. - Guido chyba w pierwszej chwili był zaskoczony krnąbrnym zachowaniem uczennicy ale szybko odnalazł się w nowej sytuacji i pozycji. Skoro w zasięgu rąk i ust znalazły się niespodziewanie niższe partie jej ciała zwykle skryte pod spodniami no to zaczął swoje ćwiczenia praktyczne tam gdzie było to możliwe. Pracował tak dobrą chwilę dokładnie prezentując różne możliwe triki i techniki jakie można było zastosować gdzieś między udami z jednej strony a brzuchem z drugiej. Ale w końcu chyba przypomniał sobie, że nie do końca taki numer miał pierwotnie w planach więc oderwał się, powiedział co swoje i bez większych trudności popchnął kobietę tak, że upadła plecami na niego.
- No. I widzisz jak to się robi? Się robi to się nie gada. - powiedział widząc, że partnerka wyrównała poziomem do niego. - A w ogóle to mogłabyś sama poćwiczyć. - podpowiedział jej następny ruch.

Odpowiedzi werbalnej się nie doczekał, nie pozwalało na to rozedrganie i rwący oddech, przetykany jękliwymi sapnięciami. Przez całą operację Savage ledwo dawała rade utrzymać się w pionie, przeszywane prądem ramiona miały problem z utrzymaniem reszty ciała na właściwym miejscu. Reagowała westchnieniem i głośniejszym pomrukiem na każdy ruch języka, dotknięcie rozgrzanej, nadwrażliwej wręcz powierzchni, zatracając się w przyjemności póki trwała nieprzerwanie, potężniejący z sekundy na sekundę. Już miała wrażenie, że widzi na horyzoncie spełnienie, zbliżające się z siłą huraganu. Wyciągało ku niej ręce, prawie oplatając drobną figurkę, pozwalając jej na te parę minut odciąć się od trosk, zapomnieć o bożym świecie. Wystarczyłoby jeszcze jedno ukąszenie, jeden ruch języka. W tym momencie jednak pieszczoty ustały, zmieniając się w strofujące słowa, dyktujące dalsze posunięcia, lecz jak mogła się skupić, balansując na granicy niespełnienia, gdy ciężko szło myśleć o czymkolwiek innym prócz fizyczności, dzielonej w tym małym wycinku czasu. Tu nie było miejsca na planowanie, wątpliwości. ani wstyd, pochowany głęboko pod czerwona gorączką.
Zdobyła się raptem na pokiwanie karkiem, a rozkojarzone oczy wodziły przy tym po suficie i ścianach, nie dostrzegając ich. zostało kierować się innymi zmysłami, z dotykiem na czele. Wbrew poradzie nie zabrała się za prace ręczne, tylko przekręciła pospiesznie, nerwowo okręcając o sto osiemdziesiąt stopni, aż wylądowała plecami na unoszącej się szybko klatce piersiowej mafioza. Tam łapała oddech przez cztery uderzenia serca nim usiadła na klęczki, unosząc biodra na tyle, by móc go dosiąść. Tym razem bez zbędnego gadania, nie znalazła na nie siły, ni chęci. Pociągnęła go za to za ręce, sugerując aby podniósł się do półpionu i usiadł.

Guido, szef, mąż i partner dał się pociągnąć za ręce. Zaraz znalazł się za nagimi plecami żony a ona mogła na nich poczuć jego również nagi tors. Był tuż za nią, a jego usta i oddech błądziły gdzieś nad jej ramieniem i przy jej policzku albo uchu. Dłonie czasem przesuwały się po jej skaczących piersiach, zsuwały niżej ku brzuchowi albo wyżej, ku jej szyi, twarzy i ustom. Jednak głównie trzymały ją w mocnym, zdecydowanym uścisku albo za boki albo za ramiona pomagając wgrać jej się we wspólny rytm. W tym samym rytmie skrzypiało mocno nadwyrężone łóżko a to rozchodziło się na podłogę. W tym jednak nieźle wspomagała ich druga parka zajęta sobą na materacu w drugim krańcu pokoju. Nie trwało to zbyt długo i rozgrzani już wcześniejszymi zabawami oboje poczuli, że zbliża się finalny moment. W końcu nadszedł. Chwila bezdechu, mroczków i błogiego oszołomienia. Chwila ulgi. Chwila oddechu. Chwila zapomnienia. Guido mokry, tym razem od potu a nie od tej cholernej, bagiennej wody albo deszczu, opadł z westchnieniem ulgi z powrotem na łóżko na jakim się niedawno obudzili. Przetarł spoconą twarz dłonią odzyskując oddech. I wreszcie stęknął sięgając po rzuconą gdzieś wcześniej kurtkę i z niej wyjmując swoją ulubioną papierośnicę. Z niej wyjął dwa papierosy, przypalił, podał zapalony swojej żonie i chwilę przyglądał się srebrnemu pudełku.
- Pierwsza rzecz na jaką mnie było stać. Mogłem mieć coś innego. Ale chciałem mieć coś ekstra. Coś innego niż wszyscy dookoła. W sumie głupie. Ale lubię ją. Przynosi mi szczęście. - powiedział niespodziewanie lekko unosząc srebrne puzderko na papierosy.

- To nic głupiego - lekarka żachnęła się i przyjąwszy tytoniowy rulonik, ułożyła się wygodnie na żywym materacu z opcją podgrzewania. Odgarnęła rudą strzechę na plecy aby nie przeszkadzała leząc do oczu i wpychając się między splecione ciała. Poprawiła skopany podczas miłosnych zapasów śpiwór, dbając o to, aby nie przypłacili tych paru minut bezruchu przeziębieniem, bądź innymi, niepotrzebnymi i nieprzyjemnymi powikłaniami.
- Nie wszystko co posiadamy musi być stricte bojowe, albo służyć… być użytkowe. Też ją lubię - wskazała brodą na srebrne puzderko, uśmiechając się pod nosem. Obcięła widoczną część gangera od czubka czarnowłosej głowy aż po obojczyki. Reszta ginęła pod jej ciałem albo okryciem - Przyjemny detal, stylowy i elegancki. Unikat wzbudzający zazdrość i pożądanie. Niezwykła - zrobiła chwilę przerwy, przybierając poważną minę profesjonalnego lekarza - Zupełnie jak twoja żona. - dodała lekkim tonem, jakby przechodziła do nowego detalu niedawno przeprowadzonego zebrania. Skryła uśmiech za profesjonalizmem, ściągając nieznacznie usta - Choć może ta ostatnia nie należy do szczególnie fartownych, lecz to detal, nieprawdaż? Jakoś w końcu udało ci się ją wyrwać… i nawet przesadnie nie protestowała. Twoja papierośnica miała w tym spory udział, tak samo jak te nieliczne, ale jednak występujące… szarmanckie odruchy. - zakończyła, zagrywając wargi aby nie roześmiać się na głos.

- Jakie odruchy? - Guido położył srebrne pudełko obok siebie i odpalił kolejnego papierosa.Trudno w tym półmroku było określić czy żartuje czy pyta na poważnie. Popatrzył na rozjarzoną końcówkę właśnie odpalonego skręta a potem znów jego wzrok z wzajemnością zdawał się pochłaniać go mrok kłębiący się pod sufitem. Czy widział tam jakieś obrazy z przeszłości czy myślał o przyszłości też trudno było określić.

- Szarmanckie - Savage powtórzyła powoli, aby tym razem nie mógł udać, że nie dosłyszał, a już na pewno nie przekręcił na modłę własną - Gesty i zachowanie dżentelmena, kulturalnego i dystyngowanego. Poza chwilami, gdy się zgrywa, aby dostać bukietem komplementów - westchnęła teatralnie, zaciągając się papierosem.

- Taa. Chyba pod zły adres z tym przyszłaś. - Guido prychnął z autoironicznym podejściem do tego wątku. - Brzmi jak czyste frajerstwo. - dodał zaciągając się znowu kolejnym machem skręta. Wypalił tak w milczeniu z pół fajka wciąż wpatrzony w mrok na suficie. W końcu pokręcił głową. - Ale się syf zrobił. Co się mogło spierdolić to się chyba spierdoliło. A nie wiadomo co jeszcze się spierdoli. - powiedział w końcu zaskakująco poważnym tonem tak mało pasującym do jego zwyczajowej błazenady i szpanowania którym zdawał się etapować prawie na każdym kroku i okazji.

- Mhmm… adres tak zły i frajerski że aż mi sił brakło i musiałam się położyć, aby z rozpaczy i zawodu nie zejść na zawał - ruda pokiwała głową z miną jakby mówiła o oczywistej oczywistości, poniekąd zgadzając się z mafiozem. Tylko pod koniec coś dziwnie się uśmiechała, patrząc wymownie na ich splecione ciała. Ujęła wilczą łapę za nadgarstek i stanowczo pociągnęła do góry, przyciskając do własnych ust. Trawa tak przez moment, nim ponownie zabrała głos, a między piegami zagościła lustrzana powaga.
- Żyjemy, udało się zniszczyć kutry. - przypomniała, ot aby odwrócić jego uwagę od melancholii i czarnowidztwa. Nie mógł popaść w marazm, potrzebowali go. Alice go potrzebowała - Ponieśliśmy straty, ale żyjemy i mamy sprzęt. Wracamy do domu - uśmiechnęła się ciepło, wtulając policzek we wnętrze wielkiej łapy - Nie da rady przewidzieć wszystkiego, ale będziemy reagować na bieżąco. Alea iacta est… - westchnęła cicho, ciesząc się z chropowatego dotyku na twarzy. Zamknęła oczy i dodała - Już nie ma odwrotu, została droga do przodu. Na Wyspę, do naszych… a miałam spytać, bo nie daje mi spokoju - podciągnęła się, lądując twarzą bezpośrednio przed twarzą męża - Kto cię uczył taktyki? Walk nocą. Tata mówił, że należą one do wyjątkowo problematycznych i ciężkich.

- Ulica. Jak się pomieszka trochę po sąsiedzku z brudasami za jednym rogiem i degeneratami Hegemona z drugiej to idzie sobie wyrobić to i tamto.
- mafioz objął jedną ręką piegowate ciało a drugą stukał palcami po swojej klacie. Znowu wpatrywał się w sufitową czerń pochłonięty ponurymi rozmyślaniami. - Nie będzie lekko z tymi chłoptasiami pana prezydenta. Ich, tak raz, dwa się stąd nie wykurzy. Nawet jak teraz wszystko pójdzie gładko. - rzekł w zamyśleniu patrząc nad siebie. - No ale to będziemy się potem martwić. Teraz trzeba wygrzebać się z tego cholernego bagna i wrócić do tego kurnika Daltona. - westchnął otrząsając się z ponurych myśli i przecierając twarz dłonią.

- Możemy spróbować się z nimi porozumieć - Savage wypaliła nim zdążyła się zastanowić, a potem machnęła mentalnie ręką. Juz nie musiała ważyć i obrabiać każdego wypowiadanego zdania, przepuszczając wpierw dana myśl przez szereg filtrów. Pozostała prostota, szczerość. Szybkość komunikacji bez obaw o posądzenie o matactwa, bądź zwykłe knucie za plecami - Wypracować kompromis. Im też przedłużająca się walka nie jest na rękę, cokolwiek by nie mówili i jakiej propagandy nam nie wciskali. Ich pułkownik jest osobą decyzyjną na tyle, na ile decyzyjnym może być ktoś oddelegowany w teren.

- Taa. - prychnął Guido i pokręcił głową. - Już widzę jak z nami rozmawiają. Mhm. O czym? Na jakich zasadach wyniesiemy się z Bunkra i Wyspy? No to pewnie nawet by byli skłonni negocjować. Tylko widzisz, Brzytewka cukierek jest tylko jeden i my i oni chcemy go dla siebie. I ich i nas interesuje jak pozbyć się tego drugiego konkurenta. A to ciut utrudnia wszelkie negocjacje. - mafioz skrzywił się i wyprostował do pozycji siedzącej. Stare, przegniłe bagnem łóżko zatrzeszczało od tego nagłego ruchu. Czarnowłosy mężczyzna schylił się by sięgnąć po swoje przemoczone bagnem i ulewą spodnie. Skrzywił się gdy pewnie poczuł zimną masę ubrania jakie musiał na siebie nałożyć po raz kolejny. W kontraście do materiału, piegowate ramię które objęło go od tyłu przez biodra wydawało się wręcz gorące.

- Kto wie co przyniesie jutrzejszy dzień? Poza tym od rozmowy nic się nie stanie, a przynajmniej... dowiemy się czego konkretnie szukają. - lekarka przemodelowała się, przetaczając na bok i przytulając policzek do nagich pleców Kłaczka - Są inne drogi niż przemoc... choć nigdy nie należą do tych prostych i łatwych.


Krótka narada, wymiana paru zdań i przedstawienie planów, a potem przydzielenie obowiązków niewielkiej oraz wciąż w miarę sprawnej grupie przy ognisku - tak mniej więcej wyglądały pierwsze minuty po północy, na starej, opuszczonej i zalanej farmie. Czas naglił, jeżeli runnerowo-militarna grupa miała mieć choć cień szansy na przekroczenie jeziora i dotarcie do Jednookiego w Bunkrze, musieli zagęścić ruchy, aby wyrobić się ze wszystkim, co dali radę załatwić na tym brzegu. Savage przypadł w udziale transporter i sprawdzenie stanu najciężej rannych, nic niezwykłego. Wciąż ponoć była lekarzem, chodziły takie plotki.
- Jako lekarz kategorycznie odradzam przenoszenie najciężej rannych gdziekolwiek, a tym bardziej zabieranie ich z nami w ciężki teren, pod lufy wroga i niesprzyjające warunki. - odezwała się cicho, patrząc do góry, gdzie para wilczych ślepi obramowana mrokiem - Tych dwóch z transportera… przynajmniej im powinniśmy znaleźć suche, ciepłe miejsce. Tymczasowo. Rozeznamy sprawę pod ziemią i urządzimy im relokację. Inaczej istnieje zbyt duże prawdopodobieństwo, że na drugi brzeg dowieziemy zwłoki.

- No tu ich zostawić nie możemy.
- Guido nieco rozpostarł dłonie dookoła siebie wskazując też wzrokiem na przegniłe ściany i sufit jakie ich otaczały. - To jak mówisz, żeby ich nie zabierać na Wyspę to co proponujesz? - zapytał szef bandy patrząc na siedzącą obok kobiecie z czerwonymi włosami.

Ta odpowiedziała mu uprzejmą miną, rozcierając skostniałe dłonie aby przywrócić im pełnię czucia. Niska temperatura nie odpuszczała, zaś jak powszechnie wiadomo małe obiekty wychładzały się szybciej i trudniej było je potem ogrzać. Szczególnie jeśli były rude.
- Nie chodzi o zostawienie tutaj - lekarka powiodła wymownym wzrokiem po sypiących się ruinach, by finalnie przygryźć wargę. Grupa runnerowo-pazurowa posiadała na stanie jednego lekarza, a on winien ruszyć do Bunkra… niestety spora część rodziny nie nadawała się do czynnej walki, parę jednostek należało skierować na zasłużony odpoczynek, lecz nie na bagnach. Oraz nie w trasie.
- Przychodzi mi na myśl tylko jedna alternatywa mająca największe szanse na optymalne rozwiązanie kwestii relokacji oddziału na Wyspę bez konieczności ryzykowania przenoszenia rannych - podjęła konwersację, odchylając nieznacznie kark do tyłu przez co utrzymanie z mężem kontaktu wzrokowego nie skutkowało bólem mięśni szyi - Znalezienie usytuowanego na uboczu, oddalonego od obozu Armii punktu. Zabezpieczenie go i przekształcenie w tymczasowy punkt medyczny. Paradoksalnie decyzja Daltona o ewakuacji mieszkańców działa na naszą korzyść. Zyskujemy teren sporych rozmiarów i o małej tendencji do zmiany w poligon dla… przypadkowych ataków bestii, tudzież… jednostek dotkniętych chorobami popromiennymi. Nie to co u nas w Det na ziemi niczyjej - kąciki ust drgnęły, gdy pojawił się celowo wątek Miasta Szaleńców.

Guido pokiwał głową i wyciągnął swoją papierośnicę. Chwilę wpatrywał się w nią i przesuwał po niej kciukiem ale nie otwierał.
- No a znasz takie odosobnione miejsce w którym można by zostawić naszych? - mafioz zapytał spokojnie patrząc na błyszczący w świetle ognia prostokącik.

- Wiesz kochanie… jakby ci to powiedzieć. Znajomość topografii najbliższej okolicy nie jest moją mocną stroną i nie chodzi tylko o dość zawężone spektrum percepcji u niektórych jednostek poniżej metra-pięćdziesięciu. Wiadomo, z dolnej perspektywy świat wygląda inaczej - Savage westchnęła, uśmiechając się tym razem z przekąsem i bez grama ironii - Niestety gdy ostatnio zimą odwiedziłam to dość urokliwie miasto, o niezaprzeczalnym uroku zbliżonym do sennej pocztówki z alpejskiej prowincji… oczywiście jeżeli pominąć regularną wojnę i masę ołowiu latająca w powietrzu równie gęsto co płatki śniegu… cóż. Brakło czasu na aspekty turystyczne. Zwłaszcza zwiedzanie w pojedynkę, zaś grupa miała inne priorytety do obejrzenia na trasie - drobne ramiona powędrowały do góry i wróciły na poprzednią pozycję. Dziewczyna odkaszlnęła, wracając zaraz do powagi - Dom Kate odpada. Kościół odpada. Komenda odpada. Może poprzednio zajęty przez nas punkt medyczny… ten w piwnicy magazynu - zasępiła się, a wzrok nagle uciekł jej ku Pazurowi w czapce.
- Nix skarbie, byłeś tutaj dłużej niż ja, a skoro przyjechałeś z tatą nie ma szansy abyś nie rozpoznał terenu. Propozycje? Sugestie? Właśnie… - wróciła wzrokiem do Guido - Tata jedzie z nami?

- Po cholerę?
- Guido odpowiedział pierwszy, z miejsca i bez zastanowienia wpatrując się prosto w oczy Alice. Wcale nie wydawał się zadowolony z takiego pomysłu. Po chwili wzruszył obojętnie ramionami. - Będzie miejsce, i będzie chciał niech jedzie. Ale niech się nie wpierdala i nie robi głupich numerów. - powiedział w końcu grzebiąc patykiem w ognisku. Próba dowcipu Alice o zimowych wydarzeniach nie została ciepło przyjęta przez zgromadzenie przy ognisku. Wyczuwała, że znów są zirytowani tym, że pewnie ledwo albo wcale nie łapią o czym mówi i nie jest prostą, klarowną, odpowiedzią na proste pytanie.

- Jak dom Kate odpada to nie wiem. Wcześniej zatrzymaliśmy się w tym postrzelanym barze, w “Wesołym Łosiu”. Potem przeprawiliśmy się na Wyspę więc na łażenie nie mieliśmy dużo czasu. Właściwie w ogóle. No to może w tym “Łosiu”? I nie wiem czemu u Kate nie, wydawała się w porządku. - zapytany Pazur odpowiedział trochę widocznie niechętnie przyznając się do swojej niewiedzy i to przy gangerach a zwłaszcza Guido.

- “Łoś” odpada. Jest po wschodniej stronie, trzeba przejechać przez połowę miasta i to po stronie tych pizdusiów prezydenta by tam dotrzeć. A potem jeszcze wrócić. Już widzę jak nam pozwalają tam buszować. - mafioz od razu pokręcił przecząco głową i widać było, że jest na nie. Otworzył w końcu papierośnicę i wyjął z niej skręta. Na chwile umilkł gdy odpalał patykiem tego improwizowanego skręta a reszta czekała na ciąg dalszy bo chyba nie skończył. Gdy wydmuchnął pierwszego bucha palonego zioła wznowił temat. - Musi być szybko i przy rzece. Port czy coś. I po naszej stronie rzeki gdzie tych chłopaczków w mundurkach nie ma. I trzeba pewnie kogoś z nimi zostawić. - szef zawęził warunki jakie musi spełniać dana lokalizacja by mieli dalej o czym rozmawiać. Reszta towarzystwa przy ognisku zaczęła widocznie gorączkowo przeszukiwać własną pamięć by spróbować znaleźć coś co by temu odpowiadało.

- Pytanie jak Kate ustosunkuje się do naszej obecności po… nocnej autogościnie - Savage dorzuciła tonem wyjaśnienia. Miejscowa weterynarz nie wydawał się zadowolona widząc najazd gangerlandii na swój dom, łagodnie rzecz ujmując - Ewentualnie magazyn przy rzece, lub coś opuszczonego. Pytanie kto z grupy Taylora nadaje się do przeprawy, najmniej oberwał. Nie wiemy co się z nimi teraz dzieje.

- Czyli w tej chwili gadać o tym to psu w dupę.
- skwitował Guido zaciągając się zielskiem znowu. Wydmuchnął kolejny buch i podał skręta Alice.

- Ta Kate wydawała się w porządku. I pożyczyła wam sukienki na ślub i w ogóle była miła. No i zna się na leczeniu. Nie wiem czy ktoś jeszcze się z miejscowych zna. I mieszka po zachodniej stronie rzeki. - Nix skorzystał z okazji i wyraził swoje zdanie o tym pomyśle. Guido obserwował chwilę jak Alice odbiera skręta ale widocznie słuchał uważnie co, kto mówi.

- To i tak trzeba wrócić do Taylora i reszty. Lenin i Tweety mogą ich zawieźć. I tak nie pojadą na Wyspę furą. Do tej Kate czy gdzie indziej. - podsumował szef i sądząc z tego jak mówił uważał temat za zakończony. Nix nie wydawał się mieć coś więcej do powiedzenia reszta chyba też. A jednak Nix się jeszcze odezwał.

- A co z Boomer? Można ją zabrać? - Pazur zapytał się o stan drugiego Pazura o los którego widocznie się niepokoił. Boomer po tak długiej ekspozycji na lodowatą wodę zdradzała wszelkie oznaki zaawansowanej hipotermii. Ale jednak udało się ją uratować prawie w ostatniej chwili więc w ciągu kilku godzin powinna dojść do siebie. Chociaż mogła złapać jakieś powikłania pobytu na bagnie w takich warunkach jak jakieś osłabienie czy gorączka ale z medycznego punktu widzenia to właściwie dotyczyło ich wszystkich.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline