Krytyka ze strony Zbysława zmotywowała Wirkucipałka do działania.
-Mówisz tak bo zazdrościsz! Mogę dać ci trochę, to będziesz mnie lubić!
Nabrał do ręki trochę tego co było według jednych kronikarzy ziemią, według przytłaczającej większości innych sprawozdawców - kupskiem, po czym chciał dać to Zbysławowi do ręki. Bez względu na reakcję czarodzieja, trafił w dziuplę pobliskiego drzewa. Kiedy wyciągnął rękę, była czyściutka.
Odwrócił się, smutny że drzewo i to co w nim siedziało, pokrzyżowało jego dyplomatyczne starania.
Przystąpił zatem do konsumpcji tego, czego pragnął.
Specyfik, którego skosztował, był koszmarny, zły, wstrętny, plugawy, toporny, zardzewiały i nienaoliwiony. Ale Wirkucipałek nie miał porównania, więc cieszył się najlepszym posiłkiem, jaki przypadł mu w udziale, przynajmniej od momentu przejścia do tegoż wymiaru.
Zapragnął podziękować Chyżemu Rujowi za podzielenie się strawą, jednak język mu się splezł i trochę pomylił imię swego dobroczyńcy.
-Normalnie kazałbym nakopać ci po twarzy, ale mam dobry dzień. Dziś się spisałeś, Chyjy Rużu. Dziękuję, a teraz zejdź mi z- ale zaraz, przecież nie siedzi mi na oczach - pomyślał głośno krasnoludek, pocierając swoje obrazy bezdennej głupoty, aby to ostatecznie potwierdzić.
Do tego czasu druid oddalił się.
-Co wy robicie! Czarodziej uciekł! Łapcie go!
Wszystko na spracowanej, genialnej głowie Wirkucipałka. Musiał wyręczyć innych w myśleniu a to był zbyt wielki wysiłek. Zbysław i Partridge mieli szczęście, że w żadnym z wymiarów, które krasnal zaszczycał swoją egzystencją, nie istniała Inspekcja Pracy, której istnienia byłby świadom. Za wyzysk o takich rozmiarach, groziło że znajdą się po niewłaściwej stronie toporów i miotaczy ognia.
Krasnolud popędził, gotów stanąć do walki z czarodziejem. Jego wewnętrzny kompas wskazał kierunek bliższy prawdziwemu czarodziejowi, o personaliach niebezpiecznie zbliżonych do ich wymaróżdżkującego różdżką kolegi. Przekonany o tym, że goni druida, Wirkucipałek pobiegł w przeciwną stronę.