Umorli trząsł się ze strachu i wściekłości.
Widział wszystkich swoich bliskich. Nie widział ich od lat, od momentu, gdy abolethy najechały jego rodzinną wioskę i ich wszystkich zabiły. Tak bardzo zawsze chciał ujrzeć ich twarze, usłyszeć ich głosy, patrzeć na nich i śmiać się razem z nimi. Jego matka, ojciec, wioskowy kapłan, przyjaciele, z którymi przechylił niejeden kufel piwa i podrywał niejedną dziewoję.
Powinien się cieszyć. Zamiast tego, jego serce wypełniała trwoga.
Wszyscy byli zieloni, oślizgli, potworne chimery krasnoludów i potworów z głębin. Przywodzili na myśl Longhammerowi wszystkie te okropne istoty, które tamtego pamiętnego dnia poprzysiągł zwalczać. Nie miał wyboru. Z łzami w oczach i sercem, które z przerażenia chciało mu się wyrwać z piersi, machał swym młotem bojowym na lewo i prawo, uderzając z boku w żebra, od dołu w żuchwy i od góry w czerepy monstrów, które ledwo rozpoznawał jako dawno zamordowanych najbliższych.
W jego pobliżu znalazło się kolejne wynaturzenie, którego nie widział nigdy przedtem, nawet nie wiedział, że coś – ktoś? - że ktoś taki mógł istnieć. Nie miał jednak czasu do namysłu, uderzał dalej swą bronią. Wrogowie przerzedzali się, zostało ich już tylko kilku. Coś mówili tuż przed śmiercią. Coś o braku czasu i pobudce? Cóż to mogło znaczyć?
Wtem nieznajoma postać zbliżyła się do Umorliego. Nie miał jak się bronić, miał ręce jak z waty, a serce podeszło mu do gardła. Zamknął oczy, gotów na bolesny, ostateczny cios, gdy nagle…
Przebudził się. Leżał na twardej, kamiennej podłodze w małej celi. Podniósł się powoli, otwierając oczy. Nie wiedział jak tu trafił, niewiele pamiętał, a głowa go strasznie bolała. Miał też krwotok z nosa.
W innych celach byli inni ludzie – miał niejasne wrażenie, że skądś ich zna, ale nie wiedział aktualnie kim są i co, jeśli cokolwiek, ich łączyło – a na środku więzienia, poza celami w których się znajdowali, jakaś „pani doktor” prowadziła swe groteskowe badania – czyli robiła wiwisekcję jakiemuś mężczyźnie.
Gdy Umorli się zorientował, co widzi i że nie jest to kolejny sen, żółć podeszła mu do gardła. Przełknął ślinę, starając się opanować mdłości. Zajęło mu to kilka sekund.
W tym samym czasie jego współosadzeni zaczęli odpowiadać na makabryczną sytuację. Ktoś chciał rozproszyć uwagę „lekarki”, ktoś inny wyważyć kraty. Umorliemu spodobał się ten drugi pomysł, ale – o bogowie – jego ciało było takie osłabione. Nie wiedział co mu się stało, ale mógł śmiało założyć, że nie trenował w ostatnim czasie.
Mimo to, chwycił oburącz za kraty i zaczął nimi trząść.
Oby były stare, oby były stare – modlił się do swojej boskiej patronki.
Niestety, nie udało mu się nic wskórać. Miał nadzieję, że jego towarzyszom niedoli pójdzie lepiej.
Rzut na wyważenie krat: 4
LINK:
Kostnica