Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-06-2018, 22:12   #269
Aiko
 
Aiko's Avatar
 
Reputacja: 1 Aiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputację
Fyodor wszedł do burdelu z miną hardą i kamienną. Choć opierał się ciężko o lasce to wyglądał jak król wchodzący między poddanych (to porównanie Reznovowi nie przypadło do gustu biorąc pod uwagę czyim królem miał w nim być). Odgłosy zdały się ucichnąć na chwilę, jakby oczekując sądu bożego w postaci gniewu jego sługi, ale nie nastąpił on. Fyodor obleciał powoli wzrokiem całe pomieszczenie a pod jego ciężarem bywalcy odwracali swój własny i starali się pozostać możliwie niezauważeni.

- Zmarły chłopiec. Jego szukam i jego matki - powiedział powoli i cicho, ale wszyscy co mieli usłyszeć usłyszeli go w tej ciszy.
- N-na górze, panie - wskazał wykidajło schody.
Fyodor kiwnął głową i ruszył chwiejnym krokiem zostawiając za sobą przedsionek gniazda grzechu.

~ * ~

- Ty! - wskazał palcem rosłego chłopa który chciał przemknąć poza spojrzeniem inkwizytora
- Wyważ drzwi…
- Panie?

Odpowiedziało mu tylko spojrzenie
- Tak, panie! - tym razem odpowiedź była już znacznie żwawsza. Gdy matka Mściwoja, dotąd pogrążona w rozpaczy i apatii, zorientowała się, że ktoś próbuje forsownie się dostać zaczęła krzyczeć. Kazała zostawić ją samą z synem. Iść do diabła i chędożyć się ze świniami. Fyodor uznał, że wybaczy te plugawe słowa kierowane do sługi bożego jako, że wykrzyczane były w wielkim bólu. Gdy zorientowała się, że krzyki nic nie pomagają zaczęła płakać tuląc zwłoki syna.

Fyodor sięgnął do sakiewki i wyciągnął z niej trzy miedziaki. Zważył je w ręce pozwalając mężczyźnie je zobaczyć i wyciągnął do niego rękę z nimi. Upuścił je do jego dłoni.
- Pomoc sługom bożym popłaca. Teraz odejdź.

Kobieta wciąż wyła chcąc tylko spokoju. Fyodor wszedł do środka i poczuł ukłucie poczucia winy… miał zajrzeć do chłopca przed wyruszeniem do Mogilna. Gdyby zajrzał… może by teraz żył? Odsunął od siebie tę myśl. To nie życia ratował, a dusze.

Podszedł do kobiety i wyciągnął do niej rękę, uderzyła go, gardząc nią. Dłoń zapiekła lekko, ale zignorował to. Zdecydowanie ponowił czynność kładąc dłoń na jej głowie, jakby w geście błogosławieństwa.
- Nie martw się, matko… twój syn nie zazna długo apatii Limbo. Zbawiciel nadchodzi. Może to będą dekady, a może wieki, ale to ledwie mrugnięcie powiek w wieczności. A gdy przyjdzie jego drugim przystankiem będzie zejście po twojego syna i jemu podobnych, których jedyną winą było nie przyjęcie chrztu… i zabierze ich do siebie. Mściwój teraz nie cierpi. On czeka pełen nadziei i radości… bo wie, że to tylko kwestia czasu nim ujrzy chwałę pańską na własne oczy.
Anna nie słyszała tak łagodnego głosu z ust Fyodora i ta łagodność wyraźnie udzielała się także kobiecie gdy jej łzy wysychały, a oczy odnajdywały spokój.
- Opowiedz o wszystkim co się działo od naszego ostatniego spotkania.

Anna weszła za Fyodorem, zatrzymała się jednak w pewnej odległości od kobiety. Obcowanie z jednym inkwizytorem w tym stanie mogło być dla niej przytłaczające. Spokojnie poczekała, aż czerwony brat zakończy rozmowę, spoglądając w kierunku chłopca. Nie zrobili nic złego. Oboje stali się ofiarami jakiegoś maga, bądź wampira, a mimo to wywarzono im drzwi, wdarto się w ich żałobę. Spojrzała na Fyodora, zastanawiając się jak można być tak bardzo… sprzecznym. Miłym i okrutnym zarazem.

Teresa jednak zdawała się nie zauważać wyważonych drzwi, ani Anny stojącej w progu. Zamiast tego pełna spokoju Teresa patrzyła w górę w twarz inkwizytora.
- Panie… mam wasze srebrniki.
Zaczęła się rozglądać w stronę komody. Zapewne tam były pieniądze.
- W kościele ksiądz rzekł, że lepiej nie chrzcić dzieci przed siódmym latem. Ale ja chciałam… bardzo chciałam… płaciłam srebrem. Wtedy rzekł mi, że nie można w Panu wychować dziecka mieszkając tutaj. Wróciłam. Nie wydałam ani grosza. Bóg mi świadkiem, że chciałam postąpić jakżeście mi wskazali.
Po twarzy kobiety popłynęły kolejne perliste łzy. Słowa zmieniały się w wycie. W końcu Teresa objęła Fyodora nieco powyżej kolan i przysunęła swą zapłakaną twarz, tak, że czerwone szaty mokre od deszczu teraz przesiąkały jeszcze łzami.


Anna patrzyła na Inkwizytora, przed którym klęczała ladacznica. Nie powinna mieć dziwnych myśli. Wszak ona prosi o wybaczenie. Klęczy pokutując. Czując górujący nad nią majestat. Fakt, że w jednej swych wizji widziała Teresę w trakcie swojej pracy dodawał temu wszystkiemu pikanterii. Przez moment w głowie zakotłowało się imię jej towarzysza. Jednak mieli tutaj zadanie. Na niewielkim stoliku leżało ciało chłopca. Blade. Ubrane dokładnie tak jak ostatnio, gdy go widziała. Był tam też charakterystyczny zapach. Zapach trupa. Dwudniowego.

Zakonnica wzięła głębszy oddech mimo wypełniającego pomieszczenie zapachu i zacisnęła drobne palce mocno na krzyżu. Czemu pomyślała o Gerge… czemu w takiej chwili? Szybko przeniosła wzrok na chłopca i widząc, że Fyodor przez chwilę uwagę swą skupione będzie miał na ulicznicy, podeszła do ciała Mściwoja. Biedne dziecko… powinni dopilnować jego chrztu. Po cichu zaczęła modlić się o wizję.
- Actiones nostras, quaesumus Domine, aspirando praeveni et adiuvando prosequere: ut cuncta nosta oratio et operatio a te semper incipiat et per ta coepta finiatur. - Szeptała cicho z zamkniętymi oczami. Czując jak jej zmysły tracą kontakt z rzeczywistym światem. - Per Christum Dominum nostrum. Amen.

Fyodor pozwolił kobiecie powyć chwilę, wyraźnie tego potrzebowała… ale czas naglił.
Znów położył rękę na jej głowie.
- Potrzeba nam twojej pomocy. Twój syn mógł zemrzeć z powodów naturalnych, ale mógł to także być urok. Gdzie chłopiec sypiał? Z kim się przyjaźnił? Czy ktoś się nim interesował gdy nie powinien? Widziałaś coś podejrzanego? Powiedz nam o wszytskim. Nawet jeśli coś niemal na pewno nie ma znaczenia samo w sobie to z jakąś inną informacją może stworzyć całość…
Kobieta spojrzała w twarz inkwizytora. Jej oczy były mętne. Być może nadmiar Pańskiej mocy uspokoił ją za bardzo? Kobieta wstała i ociągając się usiadła na sienniku. Wypuściła powietrze.
- Poza tym, że go nie ochrzczono? Nic. Wróciliśmy tutaj. Nie miałam żadnych klientów tamtego wieczora. To on mnie pocieszał, że nic się nie stało. Że ochrzścimy go później. Na jesień. Albo na wiosnę. I że będzie mieć piękną białą szatę - jej ton był jednostajny i monotonny. Pozbawiony emocji. Choć po policzku spływała jej perlista łza.
- Wieczorem szliśmy spać. Śpiewałam mu. Śpiewałam mu kołysanki - dziewczyna zaczęła nucić coś pod nosem. Wpatrywała się tępo w ścianę.

Tymczasem Anna zobaczyła jak ściany drewnianego budynku rozrywają się niczym targane jakąś wichurą.

Cytat:
Belki rozlatywały się w drzazgi zostawiając ją samą w ciemności. Wtedy pojawiły się dłonie. Były na tyle duże, że w bez problemu mogłyby pochwycić ją między palcami. Wielkie i blade dłonie. Z idealnie przyciętymi paznokciami. Blade. Nieludzko blade. Niemal czuła zimno jakie od nich biło. Te dłonie składają się w symbole. Wkoło słychać głos szepczący jakąś inkantację w języku jakiego siostra nie rozumie. W języku starszym niż to księstwo. W języku, który swój początek miał przed ukrzyżowaniem Pana. Dłonie ją przyciągnęły. Kazały jej służyć. Była jak zahipnotyzowana. Szła przed siebie. Szła i szła. Cała noc… czuła ból w stopach i w dłoniach. W dłoniach? Coś jej mówiła, że w swej wizji nie jest człowiekiem… Weszła do budynku. Szybko wdrapała się na belki stropowe po których przemieszczała się między kolejnymi pomieszczeniami. Wszystko było takie wielkie. Kobieta leżała na swym sienniku obejmując swego syna. Przyciskała go do piersi tak, jak można by przyciskać największy skarb. Chłopiec się uśmiechał. Anna poczuła zadowolenie. Zadowolenie dziwnie nieludzkie. Dziwnie posłuszne. Zsunęła się na siennik. Była tak mała i tak lekka, że kobieta ani dziecko się nie zbudziły.
“Ma dobre sny” - Ta myśl ją uderzyła gdy patrzyła na twarz dziecka. Dziecka w objęciach matki. Po chwili była na łące pełnej kwiatów. Była chłopcem. Bawił się. Biegał. Śpiewał ze swoją mamą. Była w jego śnie. W śnie, który nagle zaczął się rozpadać. Trawa i kwiaty zmieniały się w ciemność. Ale chłopiec nie czuł strachu. Złapał dłoń swojej mamy. Ścisnął ją. Nie słyszała jego słów gdy usta układały się w nieme “kocham cię mamo, wszystko będzie dobrze”. Teraz czuła to. Czuła w sobie moc tego snu. Czuła jak przepełnia jej maleńkie serduszko. Musiała wrócić. Musiała wrócić do tych zimnych i bladych rąk, które ją posłały. Obejrzała się tylko za siebie. Dziecko nie oddychało, jednak uśmiech nadal był na jego niewinnej twarzyczce. Anna zaś szła. W błocie i trawie. W trawie wyższej niż ona sama. Wiedziała, że musi wystrzegać się cieni. Cienie zabijały. A ona musiała zanieść ten sen do swego Pana. W głowie rozbrzmiał absurdalny strach, gdy usłyszała pohukiwanie sowy. Na moment skryła się między korzeniami. To była daleka droga. A ona musiała zdążyć przed świtem. Czuła krew na swoich stopach i dłoniach. Czy ta sowa ją wyczuje? Usłyszy jej płytki oddech? Jej rozszalałe serce niosące siłę tego snu? Biegła przed siebie, aż nagle coś ją ścisnęło. Nie te ręce do których biegła. Zupełnie nie te ręce. Miała przed sobą twarz dzwinej rogatej istoty. Twarz się w nią wpatrywała. Po chwili przemówiła. Idealną łaciną. Anna to czuła. Czuła, że istota mówi tym językiem w równie naturalny sposób co kapłani.
- Panie, świeć nad jego duszą.
Potem poczuła ból. Złamanie kręgosłupa. A może skręcenie karku. Jednym sprawnym ruchem. Stała na wąskiej ścieżce. Patrzyła na istotę, która poniżej kostek miała kopyta. Choć może nie poniżej kostek, bo jej nogi zginały się w jakiś dziwny sposób. Jak u kozy. Były porośnięte futrem. Czuła gniew. Na tę demoniczną istotę. Teraz już nie była martwym szczurem. Była czymś więcej. Jakąś świadomością, która dysponowała ogromną mocą. Czułą jak uwalnia swą furię. Czuła jak do walki wyruszają jej ogary. Demon rzucił się do ucieczki. Noc rozdarło nieludzkie wycie. Wycie jej sług.
To co było potem przypomniało wynurzenie się z lodowatej wody. Wciągnęła powietrze głęboko do płuc i upadła na plecy w pokoju nierządnicy. Jej ręce się trzęsły. A Gerge tym razem czekał przed budynkiem. Trójka inkwizytorów byłaby już tłokiem.
Zakonnica zwinęła się w kłębek starając się opanować dreszcze. To co uczyniła ta istota było… było… tak okrutne. Poczuła łzę spływającą po policzku. Ten chłopiec tak bardzo kochał swoją matkę. Zasłużył na coś lepszego.

- Gerge! - zawołał Fyodor inkwizytora odwijając się z ramion kobiety i podchodząc do Anny.
- Żyjesz dziewczyno? Co widziałaś?

Przyzwany inkwizytor bez trudu rozepchał się przez tłum gapiów jacy zaczęli przechodzić w stronę wyważonych drzwi. Kilku stałych bywalców przybytku zarobiło przy tej okazji parę siniaków. Gerge padł na kolana i objął Annę. Zaczął do niej mówić:
- Anno! Anno!.
Był tak blisko, że czuła ona jego ciepły oddech na policzku.
Zakonnica wtuliła się w mężczyznę, opierając czoło o jego szyję. Czułą jak rzeczywistość powoli do niej wraca. Słyszała z oddali głos Fyodora, głos Gerge.
- Biedne małe zwierzątko… - Szepnęła cicho, pozwalając uspokoić się dreszczom.

Fyodor spojrzał na tłum gapiów. Tylko spojrzał. Ale spojrzenie było jasne… “wynocha!”.
- Zabierz Annę gdzieś gdzie będzie mogła się uspokoić bez obcych spojrzeń - polecił Gergemu - potem porozmawiamy. Ja zostanę jeszcze trochę i popytam. Może ktoś coś wie, choć szczerze wątpię.

Gerge szybko złapał zakonnicę. Gdy dotarł do drzwi gapie rozchodzili się. Spojrzenie Fyodora było nieustępliwe. Gdy para inkwizytorów wyszła to gapie nadal zerkali przez wyłamane drzwi, choć tym razem już z dużo większej odległości. A każdy ruch czerwonego brata powodował śród nich poruszenie.*

~ * ~

- To było okropne. - Anna wtulała się w swego opiekuna szepcząc cicho. - Zmusiły to zwierzątko. Zmusiły… te okrutne zimne dłonie. Ono… ono szukało dobrych snów. Miłych snów. One mu kazały… te dłonie. - Poczuła jak łzy spływają jej po policzkach. - Mówiły w dawnym języku. Starszym niż ukrzyżowanie Pana… - Mamrotała szlochając. Drobnymi dłońmi chwyciła się płaszcza Gerge, chcąc jak najwięcej zaczerpnąć z jego ciepła. - One mu kazały… znaleźć te sny. Dobre… szczęśliwe… Ten chłopiec był niewinny… taki dobry. Kochał swoją mamę… po prostu kochał… cieszył się że może się w nią wtulić. A ono musiało mu to zabrać bo mu kazano… a..a… i tak musiało umrzeć… owłosione nogi… kozie nogi i chrzęst… ból… On… on powiedział Panie Świeć nad Jego duszą… jakby.. Jakby… ale miał rogi nie powinien… ale powiedział, a to nie była wina tego stworzonka… one mu kazały...ale poczuła gniew… bolało tak bardzo bolało… zaatakowało tego demona.
Gerge postawił Annę w kącie budynku. Obejmował ją mocno i kołysał się lekko. Wyłapywał pojedyncze słowa, ale nie chciał się teraz poświęcać ich analizie. Wizje zakonnicy zazwyczaj były przerażające, a nie miała jak się nimi dzielić. Jej opowieść nie była w stanie przekazać okrucieństwa, które dziewczyna musiała oglądać.
Inkwizytor zaczął ją głaskać po ukrytej pod tkaniną głowie.
- Już dobrze Anno - powiedział, choć nic nie było dobrze. Chłopak nie żył. Jego matka najwyraźniej oszalała z rozpaczy, gdzieś tam grasował demon, a oni stracili jedyną inkwizytorkę, której wiedza pozwalała na określenie przyczyn tego stanu. Czyż wszystkie te sny i wizje nie prowadziły do jednego? Wielkiego pogańskiego kultu?
- Nie jest dobrze… - Anna odezwała się cicho, nadal wtulając twarz w płaszcz opiekuna. - Widziałam to dziecko… rozmawiałam z Piotrem… ja… ja nie zapobiegłam. - Próbowała powstrzymać łzy ale jak zwykle po wizji niezbyt dobrze jej to wychodziło. - Jak zwykle nic nie mogłam zrobić.
- Każdego dnia musimy wyciągać naukę z naszych czynów na przyszłość. Pan teraz cię doświadcza, żeby uczynić cię silniejszą. Tak jak żelazo trzeba najpierw stopić w ogniu zanim zacznie się z niego wykuwać cokolwiek - powiedział miłym i ciepłym głosem Gerge

Anna podniosła głowę i spojrzała na swojego opiekuna załzawionymi oczami. Miał rację… oczywiście że ją miał, tylko… ile to lat jak Pan topi ją? Od ilu lat doświadcza wizji niemal codziennie. Wpatrywała się w mężczyznę, czując jak jej ciało się uspokaja. To tyle lat, a ona zaczęła się już obawiać, że nigdy nie zostanie w nic przekuta. Nie zna innego życia niż to w służbie Pana, a mimo to nadal popełnia błędy.
- Ja… chyba nigdy nie stanę się silniejsza. - Opuściła wzrok i westchnęła ciężko wpatrując się w płaszcz inkwizytora. - przenocuję z wami w klasztorze. Po rozmowie z Francescą porozmawiam z siostrą Joanną i podziękuję za ofertę gościny. - Może tak, choć przez chwilę nie będzie musiała zawracać mu głowy.
 
Aiko jest offline