Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-06-2018, 20:05   #271
Lunatyczka
 
Lunatyczka's Avatar
 
Reputacja: 1 Lunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputację
Klara poszła śladem Eberharda i Witolda, tego ostatniego trzymając za szatę, idąc za jego plecami, starając się stąpać po jego krokach. Siostrze lekko kręciło się w głowie od tych wszystkich zapachów, dlatego obdarzyła WItolda uśmiechem wdzięczności kiedy pozwolił podprowadził ją do jednego krzesła. SIostra miała nadzieję, że jej bose stopy nie zostawiły za sobą zbyt wielu śladów błota. Szybko jednak musiała przestać myśleć o sprawach trywialnych, kiedy Eberhard postanowił przejść do sedna i wyjaśnić Olsze ich najście. Klarze nie zostało nic innego jak tylko wyglądać pobożnie i czekać na odpowiedź dziewczyny.

Kobieta ruszyła do paleniska, nad którym wisiał średniej wielkości kociołek. Zdjęła go zamieniając na nieco mniejszy. Po chwili zaczęła mieszać w nim drewnianą łyżką. Widocznie napar był gotów już wcześniej. Kobieta nie odzywała się. Nie odpowiedziała na pytania inkwizytora. Sytuacja robiła się dziwnie napięta, gdy Witold powtórzył przekaz Eberharda w lokalnym języku. Olcha pokiwała głową nadal siedząc tyłem do zebranych.

- Deszcze niespokojne. Długo. Owoce w lesie nie wydały. Wino na zmarnowanie tego roku. To i zwierz kopytny w lesie nie ma co żreć. Słabe to. Mizerne wręcz. No to wilcy złapią i zeżrą. - Mówiła po polsku. Bardzo powoli. Ważąc słowa. Witold zaś mógł tłumaczyć zdanie po zdaniu.

Po chwili ciemna chochla posłużyła do nałożenia naparu do drewnianych kubków. Dwóch ledwie, bo widocznie Olcha wielu gości nie miewała. Pierwszy stanął przed i czerwonym bratem. Drugi na środku stołu.
- Naparu jes, jak wypijecie dajcie kamratom. Kubków zbrakło. Tedy będziecie walczyć gupie nie są. Zamiast całą watahą rzucać się na jelenia, to wolą podejść pod gospodarę, capnąć kozę, czy owcę. A jak ci we wsi jeden z drugim co by niedzieli nie marnować pośle zwierza na popas, a sam idzie się modlić do kościoła, to czegóż się dziwią, że wilcy ich napadają? Ja zawsze moje widzę na popasie. Wilki głodne, ale procy się boją. To je odganiam.
Eberhard wziął kubek. Był alfą tego stada trzymając się analogii zielarki. Pierwszy zatem miał prawo do wielu rzeczy. Nie byli jednak wilkami a on dbał o swoich ludzi. Podał kubek siostrze Klarze. Drugi podał Huginowi.
- Pani Olcho padły w pani stronę różne oskarżenia. Pozwoli pani, że moi ludzie się rozejrzą? Dla spokoju pani i mieszkańców. Ponoć widywano panią z wilkami biegającą bez lęku. Prawdą to? - Eberhard zadał kolejne pytanie. Spokojnym miarowym głosem. Jakby rozmawiał o pogodzie nie prowadził przesłuchanie.
Cóż było jej robić. Sześciu uzbrojonych mężczyzn wchodzi do jej domu i chce się rozejrzeć. Miała im odmówić? Ten buzdygan młodego Zamoyskiego mógł jej zgruchotać szczękę jednym ciosem. Broń pozostałych pewnie nie skończyłaby na gruchotaniu. W końcu ostrza to nie obuchy. Co jakiś czas zerkała w stronę zakonnicy, jakby w niej szukając wsparcia. Na próżno jednak. Kobiety w hierarchii kościoła zdawały się nie mieć znaczenia.
- Nie - odpowiedziała w końcu Olcha. Nie wiedzieć czy miało być to odpowiedzią na pozwolenie o rozejrzenie się, czy też odpowiedzią na pytanie o biegi z wilkami.
- Nie na którą część mojego pytania? Tę o uspokojeniu mieszkańców przez rozejrzenie się u pani. Czy odnośnie wilków? Skąd w takim razie tyle różnych plotek o pani i wilkach? Mieszkańcy są do pani uprzedzeni. Mocno uprzedzeni. Przecież nie dlatego tylko, że broni pani swojego stada skuteczniej od nich. Poproszę o radę ponownie. Proszę mi wyjaśnić co się tu dzieje. Szczerze - ostatnie słowo wyraźnie podkreślił. Ton Eberharda był minimalnie bardziej stanowczy niż za pierwszym razem. Dało się to jednak wyczuć.
- Nie biegam z wilkami. Wilki to niebezpieczne zwierzęta. A głodne wilki są szczególnie niebezpieczne. Jednak głodne wilki nie rzucą się do walki z silniejszym przeciwnikiem. Gdy wilki nie umieją znaleźć jedzenia to znajdą kogoś, kto nie może się bronić. Kto jest sam.
I tym razem Witold powtarzał jej słowa po łacinie, tak, żeby Eberhard mógł je zrozumieć. Dodał również:
- Ona chyba mówi nie tylko o wilkach, ale i o sobie. Jest tą samotną, której nie ma kto bronić. A mieszkańców miasta widzi jako wilki.
- Też tak myślę Witoldzie. Sisto i mieszkańcy nie zmienią swojego nastawienia do niej. Wcześniej czy później dojdzie tu do tragedii. Oskarżenia o czarostwo wymagają zbadania. Nie wyczytam jej winy czy niewinności z jej twarzy. Przynajmniej jeszcze nie. - dodał z lekkim uśmiechem - Jedynym wyjściem byłoby zaproponować by Olcha udała się z nami do Płocka. Ocalimy ją przed samosądem. Zajęcie dla Zielarki się tam znajdzie to duże miasto. Cenię zdanie innych Inkwizytorów więc powiedzcie co o tym sądzicie? - Eberhard widział to jako póki co najrozsądniejsze wyjście. Zabrać kobietę z daleka od zagrożenia. Zbadać jej sprawę w międzyczasie. Oszczędzić czas i jechać do Płocka. Na dłuższy pobyt tutaj nie mieli czasu. Osobną sprawą była sprawa wilków. Choć nie leżała ona de facto w kompetencjach Inkwizycji.
- Nie znasz zbyt wielu osób, które swój żywot na wsi wiodą, prawda Mistrzu? - spokojnym głosem odezwała się Klara, słowa kierując do Eberharda.
- Ten dom, te zioła, to niewielkie stado owiec to wszystko co ona posiada. Nie zechce zostawić tego miejsca. Tacy ludzie są przywiązani do swojej ziemi, do domów swoich rodziców. Nie myślę więc, że ta propozycja wydaje jej się przyjazną - mówiła po łacinie, nie chcąc na razie straszyć biednej Olchy.
- Skoro musicie, możecie sprawdzić dom - powiedziała w końcu, jakby widząc w rozmowie po łacinie kolejne zagrożenie. Witold tym razem nie przetłumaczył tego zdania. Czuł, że Eberhard domyślił się z kontekstu, a cały czas zastanawiał się jakie stanowisko przyjmie mistrz w kontekście słów Klary.
Eberhard z sobie tylko znanych powodów wpatrywał się w Hugina. Gdy siostra Klara opowiedziała swoje stanowisko czerwony brat rozwinął swoje.
- Jest siostra wielkoduszna. - powiedział z uznaniem. - Jednak Olcha nie jest staruszką u progów Pana kończąca swój żywot. Ma jeszcze przed sobą życie. Może je jeszcze zmienić. Jest też twarda kobietą. Twardszą niż się siostrze zdaje. Dajmy jej zdecydować. Ponadto śledztwo dopiero rozpoczęte. - Olcha była wszak morderczynią. Zabiła męża. W samoobronie? A może coś odkrył? Tego Eberhard oczywiście nie wiedział. Wyczytał z jej umysłu tylko ten fakt. Ulotną myśl. To i obawę o swoje życie. Boi się ich uważa, że ją zabiją. Odmówi podróży do Płocka i szansy na nowe życie? Jeśli tak to właśnie z tej obawy. Może też robić tu coś czego nie chce przerwać. Coś co wymaga ich uwagi? Niby wiedział więcej od innych. Jednak wciąż nie wszystko. Jedna podpowiedź rodziła tylko więcej pytań. Eberhard nie był pochopny. Mimo że zabójstwo było ciężkim grzechem. Należało to wyjaśnić.
- Dziękuję. - powiedział po Polsku do Olchy gdy ta zgodziła się na przeszukanie. Każdy znał kilka słów z miejsca w którym przebywał. Następnie zwrócił się do swoich ludzi.
- Nie zdemolujcie domu. Szukajcie ukrytych skrytek lub pomieszczeń. Upewnijcie się, że ten zapach niczego nie maskuje. - zrobił tu chwilę przerwy. - Na zewnątrz interesują nas ślady zwierząt. Innych niż kozy. Jak skończymy dokończę rozmowę z Olchą. Bożydarze miej oko na gospodynie. - zakończył by samemu również się rozejrzeć.
- Nie Mistrzu. Nie ma życia przed sobą. Ale to Mistrz tu dowodzi, więc nie będę dalej próbowała objaśnić sposoby myślenia ludzi, którzy nie są wykształceni, którzy nie mają wiele. Zrobi Mistrz co uważa za słuszne - Nie było najmniejszych wątpliwości, że Klara nie zgadza się z Eberhadrem. Siostra nie pokazywała tego po sobie, ale całkowicie pogardzała tym, że Eberhard jest zapatrzonym w siebie głupcem, ale skoro był tak bardzo mądry niech sam przeprowadzi śledztwo, skoro rady tak lekką ręką odrzuca.
 
Lunatyczka jest offline