Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-06-2018, 23:26   #22
Phil
 
Phil's Avatar
 
Reputacja: 1 Phil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputację
Zaczynały ogarniać ich wątpliwości. W małym, ciasnym pomieszczeniu czuli się jak w pułapce. Choć mogli wyjść w każdej chwili, nie byli pewni co im grozi i z której strony. Kto jest przyjacielem, kto wrogiem? Dymitr krążył od ściany do ściany niczym wilk zamknięty w klatce. Zerkał to na podwórze przez szpary pomiędzy deskami okiennic, to do wnętrza magazynu po lekkim uchyleniu drzwi. I tu, i tu krzątały się krasnoludy, wynosząc i wnosząc towary.

Grisza czuł ogarniające go zmęczenie. Odzywały się przebyte pieszo mile, głód, nieprzespane noce i ciągłe poczucie zagrożenia. Walczył z sennością, ale cichy śpiew Galiny odegnał wszystkie myśli i ukołysał go do snu. Kobieta nuciła kolejne pieśni przerywając tylko na chwilkę, w połowie refrenu skocznej przyśpiewki o głupiej córce karczmarza i oddziale lansjerów z Zahorza. Przypomniała sobie, kto często prosił ją o tę właśnie piosnkę, zdusiła budzące się gdzieś w środku uczucie strachu i szybko zaczęła śpiewać o wilku, owcy i pastuszku Jontku.

Dymitr nie wytrzymał oczekiwania na cokolwiek, co miało ich spotkać. Gdy dotarł do drzwi magazynu spostrzegł na zydelku pod ścianą czarnowłosego krasnoluda, który ich tu wprowadził. Ten pokręcił głową i splunął na ziemię przeżuwanym tytoniem. – A ty gdzie popierdalasz przebrany za szpiega księcia Hanneberga? Droga wolna, szczawiu, może Nochal, Hans i ich kumple nauczą cię rozumu, skoro ci go brakuje. Mnie to jedno ile kości ci połamią, ale pan Sigridson chciał was widzieć w jednym kawałku.

* * *

Było już południe, gdy Wungiel zajrzał do kantorka. Pokiwał na nich palcem i poprowadził przez pusty dziedziniec do domu po drugiej jego stronie. W środku wszystko było dopasowane do krasnoludzkiego rozmiaru. Musieli schylać się pod każdą futryną, stopnie schodów prowadzących na piętro były zbyt małe na ich stopy, a krzesła, na których posadzono ich w jadalni, zbyt niskie, by mogli siedzieć przy stole wygodnie. Na blacie jednak widzieli misy z parującą kaszą pomieszaną z cebulą i skwarkami, w dzbankach zimną, gęstą śmietanę, a na samym środku sporą patelnię z usmażonymi jajkami. Po drugiej stronie stołu siedział starszy krasnolud, którego po raz pierwszy widzieli wczorajszego wieczora. Wyciągnął zawinięty w ścierkę bochen chleba, odrywał kolejne jego kawałki i kładł na ich talerzach, a w końcu i na swoim.

- No, czym chata bogata. Jedzcie. Jam jest Borak Sigridson. – Nałożył sobie sporą porcję kaszy i nalał śmietany do kubeczka. – Chcecie powiedzieć coś o sobie?

- Zdaje się panie Borak, że to Wy macie do nas interes. Nie zrozumcie mnie źle - wdzięczniśmy za okazaną pomoc, ale wolałbym wiedzieć co tu robię nim wdam się w przyjacielską pogwarkę… - zdążył rzucić Grisza nim ciepła kasza wypełniła jego gardziel.

- Cóż, mnie też ciekawi co robicie tu, na dalekim południu. Nie spytam, ale ciekawym. - Głos krasnoluda był niewyraźny przez kaszę wypełniającą jego usta. - Na początek wystarczy mi wiedzieć, jak mam was nazywać.

- Zajcew. Grisza.
- padło po długiej chwili, wypełnionej jedynie odgłosami przeżuwanego posiłku. - Rzec można, że szukamy lepszego życia - dodał. Nie był pewny, czy Imperium ściga kislevskich zbiegów, ale szczerze w to wątpił. W każdym razie podanie prawdziwego nazwiska nie powinno zbytnio zaszkodzić. Przesunął wzrokiem po towarzyszach, nie będąc pewnym, czy ich także przedstawiać.

- Dymitr Rawłyk jestem - dodał Dima, gdy cisza w rozmowie zrobiła się nieco przydługa. Podniósł wzrok znad talerza jajecznicy, którą przegryzał dużymi kęsami chleba. - Nie ma co gadać o nas, bo i o czym? Widać po nas, że majątku ze sobą nie wieziemy. Dwie ręce i głowę każdy z nas ma, macek dodatkowych u nas niet. - Wzruszył ramionami, spojrzał na Galinę i wrócił do jedzenia. Kiedy już nasycił pierwszy głód, dołożył sobie kaszy dbając o to, żeby nie zabrakło w porcji skwarek i cebuli. Nalał też sobie śmietany i już spokojniej pałaszował dalej.

Galina dygnęła dziewczęco na powitanie po przejściu przez próg, omiotła spojrzeniem pomieszczenie, bacznie zwracając uwagę na szczegóły mówiące coś o osobowości gospodarza, po czym bez ociągania zasiadła do posiłku. Zaspokoiwszy głód, rzekła:
Kwiat, który widzisz przed sobą – mrugnęła z uśmieszkiem do brodacza – eta Galina Wroncewa.
A ty, Dima, w talerz spozieraj, a nie na mjenia! Zwłaszcza kak mówisz o mackach! – Fuknęła z lekką irytacją i kopnęła Dymitra pod stołem w kostkę.

- Grisza. Dymitr. Galina. Skoro wy nie chcecie mówić, ja będę, a wy mnie poprawcie, jeśli zbyt daleko od prawdy odbiegam. – Sigridson wycierał kawałkiem chleba resztki żółtka na swoim talerzu. – Daleko od domu jesteście. Bardzo daleko. Twarde z was sukinkoty, skoro dotarliście aż tutaj. I porządni ludzie, skoro babulinkę obcą ratować wam się chce. Mnie się wasz występ na targowisku spodobał, ale miejscowa banda moich zachwytów raczej nie podziela.

Krasnolud odepchnął pusty talerz od siebie, wydał z siebie dźwięk pomiędzy beknięciem, a westchnieniem i kontynuował. – Przydacie mi się. Lepszego życia wam nie zapewnię, ale mogę wam dać trochę spokoju i miejsce do schowania się. Przewieziecie dla mnie parę rzeczy do pewnego krasnoluda. Dostaniecie za to pięć imperialnych koron. Nie rżniętych. A potem zostaniecie z nim i dopilnujecie żeby mógł w spokoju pracować. Za każdy miesiąc, który tam wytrzymacie, dostaniecie kolejne pięć koron.

- Diengi zawsze się przydadzą
- sapnął Dima, masując się z lubością po pełnym brzuchu. - Ale Panie Sigridson, co i dokąd trzeba przewieźć i co ten krasnolud ma robić, że trzeba mu spokój zapewnić?

– Na próżno mnie wracać do dawnego życia. Nic się tam już nie ostało.
– Nagle spochmurniała, po chwili jednak dodała: – Robotą nie pogardzę, za uczciwość uczciwością odpłacę, za zdradę... – nie dokończyła, tylko mrugnęła wymownie do krasnoluda.
Nu, z ochotą zajmę czymś głowę i ręce! Mam już dość włóczenia się bez celu jak bezpańska sabaka. Na nadmiar dzieńgów toże nie narzekam. – Pogodny nastrój najwyraźniej powrócił, bo zaśmiała się głośno. – Czekam niecierpliwie na szczegóły, złociutki! – ponownie zwróciła się do Boraka i zatarła ręce.

- A i odrobina wytchnienia może nawet bardziej by nam się zdała, niźli diengi… Ale przede wszystkim lza nam konkretów, panie Borak. Co przenosić mamy i co ów ma z tym czynić, to pewnie nie nasz biznes, ale cóż to znaczy, że pilnować mamy, iżby w spokoju pracować mógł? - Grisza powoli ważył słowa między kolejnymi łykami śmietany. - Z czym mamy się liczyć na miejscu? Gdzie owo miejsce, to także ważna kwestia. Co z dachem nad głową i spyżą w tym czasie? - po chwili zastanowienia dodał jeszcze - Jak widzicie wszyscy jesteśmy zainteresowani, więc chcielibyśmy poznać te konkrety.

- Narzędzia przewieziecie. Jedzenie. Picie. Pojedziecie na południe, w Czarne Góry. To już kraniec świata, dalej tylko puste krainy. Jak już uciekać i się chować, to właśnie tam.
- Krasnolud wstał i podszedł do małego stoliczka pod ścianą. Przyglądał się butelkom i zdobnym kielichom. Westchnął i sięgnął jednak do szafki obok wyciągając mniejsze kieliszki i inną butelczynę owiniętą cienkim sznurkiem. - A co mi tam, ta bardziej pasuje. - Rozlał okowitą do szkieł i przesunął je po blacie w stronę trójki.

- Wasze zdrowie. - Podniósł kieliszek i opróżnił go jednym haustem. - A jak już tam będziecie, niech tamten krasnolud pracuje w spokoju. Nie wiem, czego macie się spodziewać. Oby niczego. Znajdziecie miejsce do spania pod dachem. Jedzenia wam starczy. A jak nie starczy, to sobie upolujecie coś w lasach albo kupicie od wieśniaków.

- Przewieziemy… Znaczy dostaniemy wóz z końmi? Nie za bardzo wyznajem się na powożeniu przyznać mus.

- Z wołami. Nie na własność. Ktoś go odbierze prędzej czy później. A powozić nauczycie się po drodze.

– Kieliszek mały, to i nie ma co strzępić języka na długi toast
– powiedziała Galina, przyjrzawszy się naczyniu. – Zdrowie! – rzuciła krótko, wypiła trunek jednym szybkim haustem i wzruszyła ramionami, dając do zrozumienia, że nie zrobił na niej większego wrażenia. – Ja mogę zacząć choćby i dziś!

- Wszyscy zdaje się zgodni, ustalmy więc jakie szczegóły.
- Trunek palił w gardło, ale daleko mu było do kislevickich specjałów - Zdałyby się nam jakie papiery przewozowe na wypadek kontroli… najlepiej na inne nazwiska… - dodał ciszej. - No i wskazówki dotarcia do celu dokładne. Jak również uposażenie dla wołów i zaliczka na drogę… - rozejrzał się po towarzyszach, czy aby nie mają jakichś uwag względem jego słów.
Galina zagwizdała wprawnie, wyrażając tym samym podziw dla zdolności organizacyjnych Griszy. – Nu to tego... tak jak mówi Grisza – pokiwała skwapliwie głową.

Dima ino wzruszył ramionami. Nie było już co strzępić języka. Podniósł kieliszek do oczu i zbadał zawartość wzrokiem. Nie był koneserem, ale chwila wahania ze strony Sigridsona dała mu do myślenia. „Jakiś lepszy trunek?” powąchał, a potem łyknął odrobinę, aby spróbować smaku.

Borak Sigridson wbił wzrok w Griszę wysłuchując litanii wymagań, po czym wybuchł głośnym śmiechem. - To ci dobre, listy przewozowe! - Trzasnął otwartą dłonią w udo i spoważniał równie szybko, jak przed chwilą zaczął się śmiać. - To nie altdorfska kompania handlowa, chłopcze. Wóz dostaniecie załadowany, za towar i zwierzęta jesteście odpowiedzialni. Do pierwszego miasteczka pojedzie z wami Wungiel, dla niepoznaki. Pokieruje was potem w dobrą stronę. Płacę wam z góry za trasę i pierwszy miesiąc. Wołom wystarczy trawa przy drodze.

Wyciągnął ponownie korek, trzymając butelkę nad stołem. - Jeszcze jakieś pytania?

Dymitr nie miał pytań. Za to alkohol okazał się mocny i nie był to znany Dimie bimber. „Wódka!” ucieszył się, bo rzadko miał okazję smakować takie rarytasy. W odróżnieniu od reszty towarzystwa pił małymi łyczkami, smakując go na języku. Odchylił głowę mocno do tyłu, aby z kieliszka wypadła ostatnia kropla.

- Dobre! - trochę zbyt głośno pochwalił trunek gospodarzowi i zerknął w stronę butelki. Zaraz się zawstydził i wbił wzrok w talerze, stawiając obok kieliszek.

- Przed nami długa droga. Może nawet kilka tygodni. Trakty roją się od bandytów, a dalej na południu to pewnie i od zielonej zarazy… A z wozem nie zejdziemy nikomu z oczu i nie schowamy się w lesie. Jeśli już mamy kłaść za Was głowy, to kilka koron nie wystarczy. Dajcie jaki kwitek, żeby stało kto my, skąd i dokąd - to chociaż części kłopotów nam oszczędzi. Bez tego nie wiem czy gotowym ryzykować… - Grisza, niezrażony reakcjami krasnoluda, próbował wciąż się targować.

- Kwitek w niczym ci nie pomoże, synku. Poza tym to kilka dni będzie, nie tygodni - spokojnie tłumaczył Borak. - Dałem ci schronienie, godziwą zapłatę za pracę i jedzenie, żebyś mógł wreszcie napełnić brzuch. Skorzystaj albo wypad przez bramę. - Krasnolud nie wyglądał na rozzłoszczonego.

- To jak będzie?

Rozmowa zmierzała ku końcowi. Dima wyskrobał resztę jajecznicy i chwycił pajdę chleba. Jeżeli Grisza się nie dogada z krasnoludem, to jutro znowu głód do nich zawita.

- Ja to bym jakiś łuk i czepiec na głowę niż kwit wolał, Grisza - cicho zwrócił się po kislevsku do towarzysza mając nadzieję, że krasnolud nie dosłyszy, a jeżeli dosłyszy, to i tak nie zrozumie.

- Hmm… - rozważał w duchu Grisza - Skoro kilka dni jeno mówicie… Myślał żem iże więcej drogi wyjdzie… Kilka dni można zaryzykować… - nie zamierzał się jednak poddawać - A jakiej skórzni czy łuku niepotrzebnego byście z magazynu nie wygrzebali? - ton wypowiedzi był już jednak zdecydowanie bardziej ugodowy.

- Łuk? Znajdzie się. Dorzucę gratis. A teraz idźcie szykować się do drogi. Za dwie godziny ruszacie do Navarra.

Grisza jedynie w milczeniu skinął głową i podał krasnoludowi prawicę na znak zgody.Sigridson uścisnął jego dłoń, potem Dymitra i Galiny.

- Powodzenia.
 

Ostatnio edytowane przez Phil : 30-06-2018 o 22:49.
Phil jest offline