Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-07-2018, 18:11   #23
Johan Watherman
Moderator
 
Johan Watherman's Avatar
 
Reputacja: 1 Johan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputację
Cisza. Niesamowita, świrująca cisza. Dawniej Gerald po prostu zignorowałby ją. Raz czujesz świat głównie wzrokiem aby kiedy indziej wsłuchiwać się w jego pieśń. Innym razem w percepcji rzeczywistości uczestniczą inne, często nienazwane zmysły. Lecz słuch był bardzo ważny. Nawet jeśli Inkwizytor pominąłby wtłoczone mu do głowy nauki Niebiańskiego Chóru, o wiecznej pieśni przenikającej świat czy muzyce sfer której to kabalistyczne teorie snuło wielu chórzystów bardziej skupionych na indywidualnej duchowości, nawet wtedy nie mógłby zignorować reszty swej wiedzy. Widział szamanów wpadających w trans gdy wybijali prymitywne, lecz sięgające głębi trzewi rytmy, na swych wysłużonych bębnach. Pamiętał przeklętego zaklinacza który kołatką wykonaną z kości niemowląt, jej prostym rytmem dotykał samej tajemnicy istnienia. Lecz brutalnie, nie oplatał jej lecz wbijał się w nią jak ostrze i wypruwa flaki na oczach przerażonej rzeczywistości. Miał nawet przyjemność zamienić kilka słów z zadziwiająco stonowanym eterykiem opierającym swe wynalazki na generowaniu fal dźwiękowych.
Cisza niepokoiła Inkwizytora. Gdy kroczył chodnikiem, widział Pierwszą, lecz jej nie słyszał. Miał wrażenie, że całe miasto jest jakieś… wygłuszone. Zupełnie jak opisywał to dwudziestoparoletni student, ofiara Skórownik. Świat stracił głębie dźwięku. Stał się bez niego płaski i niedorzeczny. Nieformalnemu mistrzowi tradycji przypominało to wspomnienia pewnego członka Kultu Ekstazy. Przybył wtedy zbadać sprawę konszachtów z demonami, odnalazł przerażonego studenta Kultu Ekstazy oraz kilka trupów. Facet był głuchy. Szukał czegoś czego sam nie potrafił nazwać, jakieś wiedzy, oświecenia, mądrości. I wygląda na to, iż ją usłyszał. Własny avatar zabrał mu zmysł. Towarzyszący Gerlardowi stary eutanatos stwierdził, iż avatar ratował resztki czystości tego człowieka.
Minął grupkę arabskich uchodźców gawędzących po swojemu w nikłym świetle latarni. Więc może cisza była błogosławieństwem, nie trzeba było się jej bać? Aby wybrzmieć mogło słowo, musi poprzedzać i kończyć je cisza. Lecz to dźwięku pragnęły Tradycje. Poznał Verbenę która swym żywym krzykiem, jakby pochodzącym z początku świata, rozkazywała wichrom. Miała brązowe oczy, wydatne usta i krwistoczerwone piegi. Ostatni raz Inkwizytor widział ją w postaci zmasakrowanej kupy mięsa.
Za kolejnym zakrętem przebudzony zrozumiał, iż nie tylko nie słyszy Pierwszej. Poczuł jakby jego głębsza świadomość zwinęła się w sobie. Trochę jak wtedy gdy oberwał ładunkiem ogłuszającym Technokracji. Tylko, że wtedy się tym przejął. Teraz szedł jak w transie. Był tylko smutny.
I nie widział anielicy. Był sam. Jak ślimak zamknięty w swej muszli. Przechodząc alejką, minął grubego, śmierdzącego jegomościa. Inkwizytora oblał pot. Kątem oka dostrzegł kolor oczy nieznajomego. Błękit burzy.
Przez moment wydawało się mu, iż nieznajomy otwiera usta, zatrzymuje na nim wzrok, chce coś powiedzieć. Inkwizytor odruchowo skulił się w sobie. Minęli się w ciszy.
Minęło kilkanaście sekund spaceru. Dźwięki wracały do poprzedniego stanu, chociaż Gerlard dalej twierdził, iiż okoliczna kwintesencja nie śpiewa tak głośno jak chwile. Wracała też świadomość, zmysły i własne ego. Dziwnie wyczerpany usiadł na murku przed klubem. I dopiero uświadomił sobie, iż siewca ciszy wędruje miastem. Iż odruchowo, ze strachu, nie całkiem świadom nawet tego, maksymalnie stłumił swą indywidualną pieśń przebudzonego, zamykając się w wygłuszonym pokoju.
- I tylko dlatego wciąż żyjemy - Anielica na nachyliła się nad nim, kładąc ciepła dłoń otuchy na ramieniu.

***

Dzienna wędrówka Leifa pod powierzchnią gruntu przebiegała ponuro, nudnie oraz wyjątkowo dołując. To już nie te miasta co dawniej. Poprzecinane siecią betonowych komór, kanalizacji, głębokich fundamentów, bednarek, rur i czort wie czego jeszcze, miasto stanowiło istny labirynt dla zespolonego z gruntem wampira. Boleśnie odczuł, iż główne centrum miasta było prawie poza jego zasięgiem. Może gdyby bardziej szukał, odnalazłby drogę. Lecz słoneczne światło grzejące grunt skutecznie zniechęcało do takich działań. Stary wampir nie spał, na tyle było go stać – przeciwstawić się naturze pragnącej jednak zapaść w błogi letarg – lecz jednak gurujące na niebie słońce wymuszało pewną leniwość poczynań. Tak to sobie tłumaczył czując w ziemi… krew. Nie dość dużo aby ją wypić. Podejrzewał, iż krwi nie ma w mieście. Lecz tak czuł w ziemi. Krew, zwiastuna rzezi. Jakby nawet grunt wydawał się zaniepokojony.
Tego wieczoru pogoda nie napawała optymizmem. Dobiegające z daleka grzmoty brzmiały mocarnie. Towarzyszył im zadziwiająco liche rozbłyski światła oraz porywisty, irytujący wicher. Leif nauczył się już, iż runy tylko czasami mówią wprost. Gdy wróżył z nich, milczały jak zaklęty w kamień trup, truchło czasów które odeszły na zawsze. Nie wczytał z nich nic.
Lecz teraz, spoglądając na targane wiatrem drzewa, wsłuchując się się w grzmoty, smakując zimne, pełne ozonu powietrze, czując na swej nieumarłej skórze ładunki elektryczne, zyskiwał jasny ogląd spraw. Jeśli nazwałby to olśnieniem, to burza była jego światłem. Idąc w stronę klubu, w którym umówiono spotkanie, wspominał senne wizje. Nieopisana jasność mówiła mu, iż nie rozmawiał z człowiekiem. Nie z wampirem. Z niczym co znał. Mogła być to bogini śmierci. Lecz mogło coś znacznie potworniejszego.
Jak oczy tej nastolatki. Oczy drapieżnika. Nie potrafił wysłowić wspólnego mianownika, lecz umysł mówił mu, iż taki istnieje. Czy była ona służką Hel? Lokiego? Bestią śmierci? Majakiem, zwiastunem końca?
Błyskawica przecięła niebo.

***

Waleria z trudem zbierała swe myśli aby nadać im sensowny ton. Z jednej strony przeszkadzała jej wyjątkowo głośna i irytująca muzyka. Wymalowany, wyczesany wokalista o białej twarzy, o gestach i stroju stanowiącym mokry sen miłośników dziewczęcego aspektu homoerotyzmu, wydobywał z głębi swych trzewi niski, acz melodyjny ryk. Z drugiej strony Hannah Strædet mówiła dużo. Zbyt dużo. Na tyle dużo, iż wzbudziło to w Walerii spodziewaną podejrzliwość. Akolitka mieszała zupełnie zbędne informacje, swe opinie o mieście, podróżach i okolicy z naprawdę przydatnymi faktami dotyczącymi samego Leifa oraz lokalnej społeczności wampirów. Verbena spojrzała w oczy Hannah. Nie dojrzała w nich chytrości. Wyłącznie podziw.
Przebudzona powoli systematyzowała sobie informacje, walcząc z otaczającym szumem, analizując to co już wiedziała lub się domyślała z tym czego się dowiedziała. Leif był stary. Jej mentora wspominała, iż jeszcze nie tak stary aby go to odmieniło, lecz poleciła ostrożność. Hannah wydawała się bardzo lojalna, acz Waleria nie mogła być pewna rezultatu wystawienia na próbę jej lojalności do magów i wampira. Wiedziała, iż nie ma bezpośredniego wpływu na Leifa. Lecz po tonie Hannah zauważyła, iż chociaż dotychczasowe spętanie nie dawało się spokrewnionemu zbytnio we znaki, wciąż czuje je nad sobą. I dobrze. Jeśli maczała w tym palce Pyłowa Wiedźma, Waleria mogła być pewna jakości uroku.
Hannah wspomniała, iż Leif nie przepada za wiarą chrześcijańską i jej instytucjami. Z jednej strony było to w zasadzie zrozumiałe, z drugiej wzbudziło w Walerii pewien niepokój, nie tyle związany z sympatią kościoła. Raczej w materii struktury, tworzącej się z udziałem Walerii, nowej fundacji. Verbenę niepokoił też klan wampira. Nie znała go dobrze, tak jak nie znała się na wampirach. Lecz dodając słowa Hannah do słów swej mentorki, wysnuwał się jej obraz spokrewnionych dalece odchodzących od ludzkich zwyczajów. Zwierząt niemal, bestii. I chociaż Waleria potrafiła obchodzić się z beatami, nawet takimi zdolnymi połamać jej każdą kość w ciele (może dlatego, iż sama o wiele mniejszym wysiłkiem była zdolna do podobnej sztuczki), zmuszona była zachować ostrożność.
Ruta polecała wykorzystać Leifa głównie jako źródło informacji i kontaktu ze społeczeństwem spokrewnionych. Co oznaczało, iż trafił się im ciekawy materiał na posłańca...

***

Dzik z uwagą obserwował twarz starego Tremere. Lubił napawać się tą baczną obserwacją. Im dociekliwie badał oblicze Rasmus, ten coraz mocniej prężył się w sobie, a jego olbrzymia, rozdmuchana aura buchała jeszcze większym halo. Dzik pozwolił sobie na mikry uśmiech. Zastanawiał się czy kompleksy czarnoksiężnika wykształciły się jeszcze sprzed spokrewnieniem.
- Magowie zażyczyli sobie aby Adam był osobą dla nich kontaktową. Chociaż dla tego musi żyć.
Delikatnie acz stanowczo nakreślił swe zdanie. Nie dziwił się, iż Rasmus pragnie śmierci swego ucznia. Adam był sprytny, piekielnie wręcz sprytny. Posiadał też niesamowitą wiedzę. Dzik uważał nawet, iż o ile w czystej mocy nie może się nawet z Rasmusem równać (chociaż i tak stanowił przerażającego przeciwnika) to w posianych tajemnicach przerósł swego ucznia.
Rasmus chciał zaprotestować lecz wstrzymał się widząc podniesiony w górę palec dzika. Słowa uwięzły mu w gardle. Dzik lubił mieć ostatnie słowo. Bo chociaż święcie wierzył, iż w Sabacie wszyscy są równi, uważał, iż święte prawo do ostatniego zdania posiadający tacy jak on – pierwsi z równych.

***

Glitch wrócił. Wirtualna adeptka poznała to po delikatnym szoku barw na skraju wzroku. Po chwili wszystko wróciło do normy. Mervi poczuła się odrobinę szczęśliwiej. Ciekawe czy to była zwykła, ludzka ulga czy też dzieliła tak informacje ze swym avatarem. Zresztą, co to za różnica?
Nie musiała długo czekać na wiadomość od swego mentora. Chociaż nie takiej wiadomości się spodziewała. Nie spodziewała się zmasowanego ataku DDoS. Chłodzenie jednostki trialnej zawyło złowrogo. Po kilku chwilach komputer wyłączył wszystkie interface sieciowe z których dochodził atak.
Pozostał tylko jeden. Nie zaatakowany, najlepiej strzeżony. I tam pojawiły się klucze do sektora w pajęczynie. Bez komentarza, jedyny ciąg bajtów wysłany na odizolowane urządzenie znakowe podpięte do interface.
Wyglądało jak zaproszenie. Wirtualna adeptka mogła się tylko zastanawiać dlaczego nagle wszystkim zaczęło zależeć na spotkaniach w Pajęczynie.

***

Spóźniony Inkwizytor stanął nad stolikiem Walerii.
Leif przybył do miejsca w którym siedziała Hannah.
Skrzyżowali wzrok.
Wampir zmrużył oczy. Aura przybyłego mężczyzny była oślepiająca. Nie rozbuchana, nie wielka – wydawała się wręcz skromna i pokorna. Gdyby nie spojrzał na niego teraz, w tej konkretnej chwili – nigdy nie zwróciłby uwagi na jego halo. Lecz gdy już je dostrzegł, poczuł się oślepiony. Nie wzrok, zmrużenie oczu było tylko głupią reakcją ciała. Oślepiony na duszy, jak słońce – lecz nie słońce złowrogie którego jako spokrewniony się jednak w głębi serca bał. Jako idea słońca skryta w halo spotkanego mężczyzny. Chociaż… nie, nie słońca. Czegoś równie pierwotnego i podstawowego. Nieuchwytnego.
Gerald spoglądając na wampira nie dojrzał nic niezwykłego. Poza delikatną wonią grobu, jak zwykł nazywać jego mentor ten specyficzny, entropiczny rezonans starych wampirów. Zatem spoglądał na wampira? Możliwe. Teraz, gdy słyszał już normalnie, od strony nieznajomego dobiegał go cichy pomruk. Zupełnie jakby był to przeciągły głos nadchodzącej burzy. Nieskończony, cichy pomruk grzmotu.

***

Po pewnym czasie nasłuchiwania wycia wokalisty, Patrick niemal pożałował wizyty w klubie. Co z tego, że nie zważał na muzykę (za to zważał na Norweżki) jeśli była ona trochę irytująca dla niego? No i ten wokalista… Widział kilu podobnych jegomości przy barze. Co kazało zachować dodatkową czujność w zakresie rozróżnienia płci. Unikać chłopczyc, były ryzykowane. Chociaż i przy niecko kształtniejszych paniach można było się naciąć.
Szczególnie gdy niezbyt urodziwa, rudowłosa dziewczyna o obfitym biuście zalotnie podwijająca grzywkę dopija piwo, a następnie grubym, basowym głosem zamawia kolejne. Awatar syna eteru skrzywił się z niesmakiem.
Patrick musiał jednak przyznać, iż subkultura miała swój urok. Pomijając pewne problemy natury technicznej, niektóre kreacje mogły budzić zachwyt. Zwyczajny, ludzki zachwyt walorami artystycznymi.
I właśnie podczas takiego zachwytu nad podskakującą blisko sceny krasawicą w czarnej sukni uwagę technomanty odwróciły drgania cewki w kieszeni. Proste urządzanie badało stężenie kwintesencji poprzez pomiar jej przepływu. Gdy jechał do klubu, im bliżej niego się znalazł, przez pewien czas zamarło. Jakby okoliczna kwintesencja zamarła. Było to na tyle dziwne, iż wcześniej cewka lekko drgała potwierdzając informacje o dość nietypowym zachowaniu pierwszej energii na terenie miasta.
Lecz teraz zadrżała mocno. Źródło tych drgań siedziało przy barze – trochę jak w tanim filmie – i popijało drinka. Źródło posiadało obfitą, gęstą, czarną brodę, długie, długie, kręcone włosy, okulary lustrzanki oraz strój przypominający bardziej współczesnego wokalistę kapeli heavymetalowej skrzyżowanego ze strażnikiem teksasu. Z daleka czuć było odeń markowe perfumy zmieszanie z ostrą wonią spirytusu.
Irlandczyk miał przed sobą maga którego wzorzec aż kipiał od nagromadzonej kwintesencji.

***

Strach. Dość zmęczonemu Klausowi sen oddalał niepokój. Niepokój przed ponownym spotkaniem z potworem. Co z tego, iż była to tylko senna miara. Kto mógł wiedzieć do czego zdolna jest odwiedzająca go istota. Jakiego bałaganu może narobić w jego głowie, jakie cierpienia przysporzyć, czy, ostatecznie – czy aby na pewno niebezpieczeństwo grozi mu tylko podczas snu?
Gdy rozsądek pokonał strach, wszach przebudzony nie mógł w nieskończoność odwlekać snu kosztem zmęczenia, jego plany pokrzyżował niespodziewany gość w postaci Mistrza Einara.
Staruszek wyglądał marnie. Teraz można było bezsprzecznie stwierdzić, iż skutki przebywania po tej stronie Rękawicy odcisnęły na hermetyku swe piętno. Zapewne i przeżyta trauma miała w tym udział, lecz postęp degradacji maga był zbyt szybki. Einar opierał się o laskę, jego twarzy przybrało się na zmarszczkach (matka natura musiała się bardzo postarać aby znaleźć miejsce dla kolejnych), skórę dłoni pokryły ciemne plamy przebarwień. Białka oczu mistrza pożółkły, a on sam ubrał tymczasowe, niedopasowane okulary. Klaus dostrzegł również, iż mistrz jest ubrany bardzo grubo – co z racji wieku nie powinno zwić – oraz posiada sine paznokcie i usta. Kończyny Einara drżały ledwo dostrzegalnie.
Klaus momentalnie poczuł silny, smutny entropiczny rezonans przyszłej śmierci pochodzący od hermetyka. Może był to jego stan zdrowotny, a może tylko smutny los jego fundacji przylgnął doń jak potrafi przylgnąć do pogorzelców dławiąca woń pożaru.
- Wybaczcie Profesorze wieczorne najście. Dopiero teraz uspokoiłem hobgobliny Adama – z delikatnym, acz w gruncie rzeczy smutnym uśmiechem tryumfu mag przywitał się z Klausem, podając mu dłoń.
Syna eteru uderzyła znajomość wewnętrznej nomenklatury eteryków przez Einara. Stary hermetyk zatytułował go odpowiednikiem rangi adepta. Niewielu ludzi spoza tradycji mało tytułu, a ci co znali notorycznie myli doktora z profesorem narzekając na intuicyjność nazw.
- Mogę wejść? Chciałem wam osobiście podziękować za obronę uczniów i utrzymywanie portalu. Mimo całej tej niefortunnej sytuacji, wam akurat jestem wdzięczny.

***

Co wszystkich opętało z tą pajęczyną? Jakby zwykła, szyfrowana komunikacja była niewystarczająca? Od biedy jakieś tajne skrytki, podrzucanie wiadomości przez botnety, fałszywe serwery. Ale czemu pajęczyna? Czyżby poziom paranoi wśród Wirtualnych Adeptów miał osiągnąć punkt krytyczny? Mervi wiedziała, że ostatnio Technokracja przesadza z pogromem, ale aby od razu tak panikować…
Takie pytania i wnioski mogłaby rozważać Mervi gdyby tylko miała na to czas podczas szalonej gonitwy w sumieniach informacji. Ledwo zdążyła przywitać się ze swym zadziwiająco wyrozumiałem mentorem, a już po chwili pędzili na koto-wierzchowcach po strugach tęczy mijając kolejne echa odbić miejsc z prawdziwej sieci takich jak 4chan po przedziwnej trasie informacji przeplecionej niecenzuralnymi, absurdalnymi konceptami. Goniły ich całkiem nudne manifestacje skryptów pościgowych technokracji w postaci jaskrawoczerwonych kul wydających niesamowicie upierdliwy świt. Wirtualna adepta słyszała kiedyś, iż te skrypty są w istocie opakowaniem sztucznych sieci neuronowych zbudowanych gdzieś w okolicach lat ‘90 na podstawie umysłów schwytanych wirtualnych adeptów – czy raczej jego oszalałego, pełnego cierpienia strzępka jaźni jaki z nich został po spotkaniu z Technokracją. Wtedy jeszcze technokracja święcie wierzyła w teorię, iż sieć neuronowa jest idealnym zobrazowaniem neuronów żywego organizmu.
Pięć kul pędziło wprost na nich. Mentor kobiety warknął pod nosem.
- Musimy zjechać z tej drogi w jakiś sformatowany sektor. Masz propozycje? Nie znam okolic tego klucza.
 
__________________
Otium sine litteris mors est et hominis vivi sepultura.

Ostatnio edytowane przez Johan Watherman : 01-07-2018 o 18:27.
Johan Watherman jest teraz online