Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-07-2018, 14:04   #34
Zombianna
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
Joe i Keira

Koszmary i halucynacje stały się nową rzeczywistością Keiry, czy tego chciała czy nie. Ciemność, niewyjaśnione i niedające się jednoznacznie sklasyfikować zjawiska paranormalne; rozmowy o mocach nadprzyrodzonych w kontekście pokłosia ostatniego konfliktu zbrojnego na skalę światową. Burza wojny przeminęła, pozostawiając po sobie echo w postaci Strefy wraz z całą menażerią czegoś, czego nawet brylujący wśród ruin szwendacze nie umieli dokładnie nazwać, o opisie nie wspominając. Część wydarzeń już po przebudzeniu przypominało albinosce czytany dekady temu felieton na temat osób dotkniętych chorobami psychicznymi i hospitalizowanych w pobliskim ośrodku zdrowia, niecałe trzy przecznice od jej miejsca pracy. Artykuł był długi, specjalistyczny i pełen zestawień z prowadzonych przez ponad ćwierć wieku badań, ale przecierając piekące oczy po zbyt krótkim naturalnym śnie, von Nostliz kołatało pod czaszką rozpoczęcie czwartego akapitu owego dzieła:

“Schizofrenikom łatwiej żyć w swoim świecie niż tutaj. A jednak ich świat urojony jest pułapką bez wyjścia. Są w nim już tylko koszmary.”

Długoletnia hibernacja uszkodziła jej mózg, wtaczając prosto w objęcia obłędu? Może tak naprawdę siedziała teraz w pokoju bez klamek gdzieś w laboratoriach McKesson i śliniąc się patrzyła tępo w sufit? Wymyśliła sobie powojenne metro, Nicka, Abi, a także pozostałych hibernatusów i ich przygody żywcem wykrojone ze Strefy Mroku, gdzie zwykłe rzeczy nie dzieją się dość często.
Podobne rozwiązanie tłumaczyłoby podskórny lęk, drążący tkanki na podobieństwo świerzbowca ludzkiego. Coś ich goniło, znalazło? Ten… zły wilk? Rodzaj anomalii, ducha jak mówiła Abi. Czegoś groźnego, polującego stadnie. Drapieżnika który wpadł na trop osłabionej, krwawiącej zwierzyny i rozpoczął pogoń. Łowy… egzekucję, biorąc pod uwagę niezachwiany optymizm Nortona.
Wedle jego słów mieli też poczekać aż skończy się burza. Nie pchać usilnie na obcy, śmiercionośny i nieznany teren póki powyżej powierzchni nie nastanie spokój. Czysto teoretyczny.
Keira słuchała wymiany zdań między dwójką stalkerów, instrukcji odnośnie otrzymanego gwizdka i tylko kręciła głową, w symbolicznej próbie pozbycia się wątpliwości. Oddychała powoli, licząc uderzenia własnego serca aż do momentu, gdy wróciło do pierwotnego rytmu. To nie był czas i miejsce na ataki paniki, lub okazywania lęku. Wystarczyło, że czuła go u innych - mniej lub bardziej maskowany. Widziała rozszerzone źrenice, a także spięte mięśnie do kompletu z wybitnie urywanymi, szybkimi ruchami kończyn. Rozumiała ich doskonale.
Kiedyś, jako dziecko, wierzyła że wystarczy przykryć oczy dłońmi, a strachi jego źródło znikną. Mijające lata brutalnie odarły ją z młodzieńczej ignorancji, pokazując dobitnie, iż najlepszym sposobem na radzenie sobie ze stresem i lękami jest wzięcie się w garść - zajęcie czymś nowym, absorbującym. Wtedy, czasami, udawało się choć na parę chwil zapomnieć o niepokoju drążącym duszę niczym zatruty cierń.
Wstała powoli, chowając kawałek plastiku do kieszeni i dziękując ofiarodawcy kiwnięciem białowłosej głowy. Czekać do końca burzy, logicznie skoro już przyjęli panujące zasady… albo usilnie próbowali się do nich przekonać. Przy działającym na wyobraźnię dyszeniu zza ściany szło uwierzyć nawet w istnienie Świętego Mikołaja z kałasznikowem, jeżdżącego różowym cadillakiem z doczepionym jacuzzi pełnym nagich prostytutek zarażonych wirusem ebola.
Dwa uspokajające oddechy i przeszła pod ścianę, gdzie olbrzym pomagający jej ostatnio montować ochraniacze. Joe… z tego co pamiętała nazywał się Joe. Pytał też o jej imię, lecz nie mieli pola do dyskusji, zaś czas gonił na równi z niezadowoleniem Nortona. Albo się przesłyszała, albo zaciągał ze wschodnim akcentem, czyli Europejczyk. Prawdopodobnie żołnierz patrząc na sylwetkę i sprawność. Poza tym ten wzrost… onieśmielał, zwłaszcza kogoś kto ledwo dobijał do 160cm, o ile wskoczył w szpilki.
- Jak minął spacer w wersji Hell Week Londyn? - stanęła obok, uśmiechając się zmęczonym uśmiechem kogoś komu potrzeba jeszcze ze trzy-cztery godziny snu i tylko bladoniebieskie oczy pozostawały czujne, przeskakując po poszczególnych detalach aparycji mężczyzny.
- Dobrze że wróciłeś, co tam się działo? Potrzebny ci plaster? - zasypała go paroma szybkimi pytaniami, po których skrzywiła się nieznacznie, zanim została uznana za nawiedzoną albo upierdliwą… na jedno wychodziło. Sapnęła cicho przez nos, dorzucając na koniec krótkie - Trzymasz się Joe?

Joe wpatrywał się w ścianę dymu, jakby spodziewał się, że samą jedynie wolą będzie w stanie przebić dym i mrok, by wreszcie wypatrzeć złowrogiego stwora. Jeszcze nie sięgnął po broń, jednak napięcie ramion było niemal namacalne. Mięśnie pamiętały. Tęskniły za wykonaniem wyuczonych czynności. Całe ciało wydawało się nasycone pragnieniem walki, łakome adrenaliny, chcące oddać się doszczętnie tańcu ze śmiercią.
Mimo to, ruch z boku natychmiast przyciągnął jego uwagę. Na mgnienie oka na jego twarzy pojawił się dziwny grymas, jakby zakwalifikował Keirę jako zagrożenie. Ciało drgnęło, jakby ktoś zwolnił blokady, uwalniając zgromadzoną energię, a potem natychmiast znów zaciągnął hamulce. Joe na chwilę zamknął oczy, a gdy je otworzył, wysilił się na serdeczny uśmiech.
- Spacer? - Joe wydawał się z początku zdezorientowany. Jej bliskość go rozpraszała. Czuł równocześnie potrzebę cofnięcia się o krok, jak i zbliżenia się do niej jeszcze trochę, by poczuć bijące od jej ciała ciepło. Oczywiście nie zrobił niczego, pozostając w miejscu. - Eh.. -Jego wzrok przemknął szybko po jej sylwetce, by zatrzymać się na jej oczach. Przez chwilę milczał, jakby błękit jej oczu go zahipnotyzował. Pochwycił w sidła niczym reflektory pędzącego auta unieruchamiające dumnego jelenia. - śliczne... eh to jest, spacer był uroczy. Wiesz, miło się nieco rozruszać po tym całym spaniu przez dekady. - wybrnął jakoś z wstępnego rozkojarzenia. Wzruszył równocześnie i ostentacyjnie ramionami, jakby cały ten wysiłek i trud przeciskania się przez rury nic dla niego nie znaczył. Równocześnie skarcił się w myślach za to. Malował tutaj twardziela, choć był pewien, że przypomina opadającą z sił wydrze maną ścierkę. Jasne, twardziel z ciebie, na pewno to kupiła.
- Tylko te głosy... dźwięki... nie wiem co to było. Też to słyszałaś? No i nasz nowy przyjaciel. - Tu Joe wskazał kciukiem na ścianę dymu, gdzie czaił się ten bloodhound, upiór czy co to było.
- Tak trzymam się, dzięki. Wszystko gra. a ty? Jak się czujesz? Wszystko w porządku? Mogę jakoś pomóc? - Joe musiał oczywiście zapytać. Chciał się ugryźć w język. Znów walił głupimi tekstami. Mogę ci pomóc? Jak oryginalnie. Suuper.

Uprzejmość? Czyżby albinoska się przesłyszała? Istniała na to spora szansa, ewentualnie popadła w omamy, lub sama sobie roiła bzdury w daremnej próbie przypisania nowej rzeczywistości choćby mizernego nalotu dawnych czasów. Zaskoczenie przez krótką chwilę wywindowało jasne brwi na środek czoła, gdzie zastygły w pozie wyrażającej osłupienie skuteczniej niż tysiąc słów. Odrobina międzyludzkiej życzliwości pośrodku całego morza niepewności, patrzenia na siebie spode łba, wrogo. Wydzierania sobie zapasów na podobieństwo zgrai sępów, a tu proszę. Kurtuazja jednak nie umarła, przez lata korodując razem z resztkami dawnego Londynu. Fascynujące…
- Dzięki za troskę, już w porządku. - wróciła do życzliwej miny, rozluźniając mięśnie karku, które nie wiadomo kiedy postanowiły zesztywnieć. Uniosła ramię, rozcierając miejsce gdzie kończyła się linia włosów i westchnęła, przymykając powieki. - Zgubiłam się trochę po drodze. Na szczęście Abi mnie zgarnęła zanim poczołgałam się gdzieś, skąd nie ma powrotu. To już nie jest Cansas - parsknęła krótkim, nerwowym śmiechem, bagatelizująco machając dłonią na dobiegające się spoza mgły hałasy.
- Te… jęki i mamrotanie? Tak, słyszałam - teraz ona wzruszyła ramionami w pozie pasującej do niewzruszonego naukowca natrafiającego na problem na jaki nie zna odpowiedzi. Jeszcze. Stanowiło to lepszą opcję, niż przyznanie do popadnięcia w panikę wewnątrz czarnego tunelu bez światła i nadziei na ratunek.
- Normalnie powiedziałabym, że nie mamy się czym przejmować, niestety Nick i Abi są innego zdania. Do tej pory mówią bez sensu… ale spójnie, więc być może w ich szaleństwie jest metoda. Coś w tym jest - przyznała nagle poważniejszym tonem, zezując na kłębiącą się dookoła mgłę - Załóżmy przez krótką chwilę, że nie śpimy, ani nie doszło do uszkodzenia sieci neuronów podczas procedury wybudzania ze stanu hibernacji. Nie siedzimy przykuci do łóżek w sterylnej szpitalnej sali, śniąc koszmar wewnatrz własnych głów, tylko naprawdę świat się skończył, a my wylądowaliśmy w Strefe Mroku z Drakulą i jego Igorem - wskazała wzrokiem na parę stalkerów.
- W tym przypadku przyjmujemy za pewnik całą fatalistyczną, paranormalną otoczkę… więc przychodzi nam szykować się do starcia z upiorami. Zjawami… istotami niematerialnymi, ezoterycznymi. Niestety telefon do Łowców Duchów nie działa, sprawdzałam - skrzywiła kąciki ust ku górze - Liczmy że to coś się znudzi i nas zostawi w spokoju, póki nie skończy się burza. Pilnujmy ognia, dymu, módlmy się i nie tykajmy tabliczki oujia - wypaliła, wracając uwagą do rozmówcy. Wydawał się miły, nie warczał na okolicę, tym bardziej na te irytujące elementy. Próbował współpracować, pomagał… zamiast zadzierania nosa, stroszenia piór, tudzież patrzenia na resztę z pogardą i przeświadczeniu o własnej wyższości, a akurat w ostatnim Joe definitywnie przodował w ich zbieranej grupie. I, cholera, uśmiechał się całkiem przyjemnie. Nawet bardzo, bo grymas zwracał uwagę na wydatne, ładnie skrojone usta... rzeczywiście interesujące spostrzeżenia.
Tak samo jak fakt okazania uprzejmości przez kogoś, kto ledwo wydostał się z pułapki na odrobinę mniej niebezpieczny teren i pierwszym co napotkał po złapaniu pierwszego oddechu była obca, natrętna baba, wsadzająca nos w nieswoje sprawy. Wpierw chyba chciał jej przywalić, co dziwić raczej nie powinno. Dopiero co wyszedł z ciemnej rury, na wspomnienie której Keirze robiło się zimno… a ona od progu zawracała mu głowę, siląc się na dowcip raczej niskich lotów. Jeszcze trochę i zamiast nagrody Nobla, wygra nagrodę Darwina.
- W tunelu nie było najczyściej, jeżeli nabawiłeś się rozcięć naskórka albo kontuzji to mów. Pobawimy się w doktora - dokończyła, biorąc rozbiegane myśli w garść i kierując je na właściwe, medyczne tory. Prawie wyszło. Zorientowawszy się co właśnie chlapnęła, znieruchomiała i szybko dodała, splatając dłonie i wyłamując palce nerwowym ruchem - Lekarza. Jestem lekarzem z tego co pamiętam… ekhm, więc jeżeli potrzebna ci konsultacja mów śmiało - skończyła uśmiechem o wybitnie skonsternowanym odcieniu.

Joe wyraźnie źle odczytał wstępne osłupienie Keiry. Oczywiście, jak potraktował ją tak głupim tekstem, na bank dziewczyna myśli, że jest głupkiem. Jej brwi poszybowały w zdziwieniu dość wysoko, zapewne rzadko słyszała podobne brednie... no ładnie. Joe zaczerwienił się ze wstydu.
Ale dziewczyna nie rzuciła kąśliwą uwagą. Nie odeszła też. Ani nie wybuchnęła śmiechem. Pozostała blisko i... o zgrozo, rozmawiała z nim dalej. Więc... może nie było tak źle?
- Boli cię? - Joe niepewnie wskazał na jej ramie. - Jak chcesz, mogę zerknąć... - nie do końca wiedział, czemu to powiedział. Ale był z siebie dość dumny.
- Cansas? Jak w dorotce z Oz... nie... Dorotce z Cansas, to czarodziej był z Oz. - Joe starał sobie przypomnieć o czym była ta bajka. Widocznie to było ważne skoro Keira o tym wspomniała.
- Trzymaj się mnie, to... - chciał powiedzieć, że o nią zadba, ochroni, nie pozwoli się zgubić... - to najwyżej zgubimy się razem. - wybrnął z opałów lekkim żartem.
- Co do pary przewodników... nie wiem co o nich myśleć. Jeszcze się w tym całym nie połapałem... puki co, chyba dobrze robić co każą. Ale... nie ufam im do końca. - zdradził przyciszonym głosem.
Na wzmiankę o zabawie w doktora, Joe zareagował zupełnie inaczej niż by zareagował każdy inny mężczyzna, któremu jakaś fajna "laska" składa podobną propozycję. Joe popadł i cofnął się o krok, by zmieszany znów zrobić krok do przodu.
- Jesteś lekarzem? - rzekł niepewnie, jakby to było coś złego. - Nie, chyba się nie skaleczyłem. - spojrzał po sobie, lecz większość jego ciała skryta była pod ochronnym kombinezonem.

Dziwnie było usłyszeć pytanie, które zwykle samemu się zadawało. “Co sie stało?”, “gdzie cię boli?”, “cierpisz na schorzenia przewlekłe?”, “bierzesz jakieś leki?” - miała ich w zanadrzu cały arsenał, odpowiednio dobrany na każdą możliwą okazję… tylko, cholera, dobrze było je usłyszeć. Tak normalnie, od drugiego człowieka. Tylko co jest teraz normalne?
Kto odważy się podać definicję? Może smutek jest normalny? Kto potrafi przejść przez życie, będąc zawsze szczęśliwym? Wielu z najsłynniejszych filozofów nienawidziło życia. Kant, Schopenhauer. Dla nich życie było piekłem. A śmierć wyzwoleniem. Czy to znaczy, że nie powinni byli żyć?
- Nie, spokojnie. Nic mi nie jest. Nie ucierpiało nic prócz mojej godności - szybko zaprzeczyła, kręcąc głową na boki, zaś uśmiech nie schodził jej z twarzy. Ruch ten pomagał tez przegnać niepotrzebne rozterki, skupiając uwagę na rozmówcy. Spąsowiał? Albo dostał gorączki, bądź nabawił się innych reperkusji zdrowotnych przy wycieczce rurą. Mógł też dopiero rozmarzać, stąd skołowanie.
- Może usiądziemy? - wskazała na podłogę i, dając dobry przykład, klapnęła po turecku na zakurzone płytki - Powinieneś coś zjeść, uzupełnić płyny. Szkoda że nie mamy żadnych izotoników… albo Red Bulla. Zabiłabym za Red Bulla - mruknęła cicho, przenosząc wzrok w bok. Tam, gdzie poruszenie wśród ludzi.
- Kto wie? Może jeśli się zgubimy, odnajdziemy po drodze blaszanego drwala, stracha na wróble i dzielnego lwa. Nie tylko Czarownice. - parsknęła krótko, wskazując dyskretnym ruchem brody autochtonów.
Dwójka stalkerów chyba w każdym z hibernatusów wzbudzała mieszane uczucia, delikatnie rzecz ujmując. Nic dziwnego, jeśli wzięło się pod uwagę przekazywane przez nich rewelacje, oraz wysoce pesymistyczne podejście Nortona do czegokolwiek związanego z ich aktualnym położeniem i odbiegającego od znanej mu normy. Grupa dziewięciu “Japończyków” plasowała się wysoko na szczycie niechęci, choć z drugiej strony stalker nie musiał ich budzić, ani niczego tłumaczyć. Dualizmu sytuacyjnego nie pomagał rozwiązać ból głowy i zmieszanie.
- Fragment o burzy brzmi… rozsądnie. Powinniśmy przeczekać, a potem zobaczymy. - ściszyła głos i zaraz parsknęła - Dobrze, mamy umowę. W razie czego gubimy się we dwójkę, będzie nam raźniej. Jesteś większy więc zostaniesz Dorotką, a że rola Toto jeszcze nieobsadzona, biorę ją na siebie… tylko błagam - posłała mu rozbawione spojrzenie - Darujmy sobie śpiewanie “Africa”, okey? Jeszcze przyjdzie reszcie do głowy ze się mordujemy, albo przyzywamy kolejne duchy, diabły czy inne demony. Chociaż Elvisa chętnie bym poznała - parsknęła po raz ostatni i w jednej sekundzie spoważniała.
- Nie lubisz lekarzy, co? - spytała, przekrzywiając lekko kark w lewo i zaczęła pilnie obserwować rozmówcę. Może myślał, że jest jedną z tych odpowiedzialnych za wojnę? Jajogłowym z kompleksem doktora Frankensteina, lub czymś pokrewnie zrytym.
- Spokojnie, nie będę cię ganiać z igłami - westchnęła ciężko, sięgając za pazuchę. Wydobyła stamtąd płaską, srebrną piersiówkę i zakręciła nią w dłoni - Pracowałam dla korporacji McKesson, nie zajmowałam się… niczym związanym z gałęzią militarno-obronną. Prowadziliśmy badania nad komórkami macierzystymi… zresztą teraz to i tak już nieważne - machnęła dłonią, wnętrze buteleczki zachlupotało przyjemnie - Utknęliśmy w martwym punkcie. Przedłożyliśmy więc Radzie Nadzorczej zestawienia analityków wraz z całym projektem. W głównym jego zamyśle nasz zespół miał przeczekać cztery dekady zamknięty w lodówkach, aż rozwój technologiczny umożliwi wznowienie badań… trochę nie wyszło - zaśmiała się cicho pod nosem, wraz z chichotem wylewając z siebie całe wiadro ironii, nim odkręciła korek i nie pociągnęła zdrowo z gwinta. Na moment znieruchomiała, aż wreszcie ramiona jej opadły jakby niewidzialna ręka przebiła ją igłą, wypuszczając całe powietrze.
- A ciebie Joe za co zapuszkowali? - wyciągnęła piersiówkę w jego stronę - Bez obaw, co się dział o w Vegas, zostało w Vegas. Jesteś żołnierzem?
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline