Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-07-2018, 16:43   #711
Gob1in
 
Gob1in's Avatar
 
Reputacja: 1 Gob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputację
Obudził go zapach krwi i smrodu spalonych włosów i ciała, co nie było w sumie niczym dziwnym zważywszy na odniesione podczas szturmu rany. Z tymi wcale nie obcymi w życiu wojownika zapachami mieszał się jednak jakiś ostry zapach... jakby jakiegoś świństwa z gabinetu cyrulika. Uniesiona powieka pozwoliła określić, gdzie się znajdował - na jednym z niewygodnych polowych łóżek w punkcie medycznym w porcie.

Przypomniawszy sobie niedawne, dramatyczne cokolwiek zdarzenia i odniesione z niemałym trudem zwycięstwo postanowił odetchnąć głęboko, jednak zaraz tego pożałował - zaschnięte rany po poparzeniach pootwierały się na nowo, a bok poharatany wybuchem ładunków prochowych przypomniał o sobie piekącym bólem. Na szczęście personel zajęty był swoimi obowiązkami, więc krzywiącemu się z bólu krasnoludowi nikt nie zawracał dupy i, co byłoby jeszcze gorsze, nie próbował pomóc.

Usiłując stękać i wykrzywiać paszczę jak najmniej Detlef zdołał podnieść się do pozycji siedzącej. Tuż obok pryczy leżał zdjęty z niego pancerz płytowy, któremu teraz daleko było do świetności - osmalone i pogięte blachy, dziury w miejscu pasa z ładunkami. Najgorsza była świadomość, że tak naprawdę nie zdołał skrzyżować broni z przeciwnikiem, a niemal zginął. To nie była dobra walka. To nie była walka, na którą liczył.

W tej zadumie podszedł do niego chłopak przysłany przez Loftusa. Przyniósł dobre wieści - wróg odstąpił, część atakujących pojmano, a do tego wrócił von Grunenberg. Tak naprawdę z tego ostatniego brodacz ucieszył się najbardziej - powrót sierżanta oznaczał koniec z dowodzeniem obroną przez Detlefa. Mógł się teraz zająć powrotem do pełni sił, a przede wszystkim mieć wszystko i wszystkich w głęboko w rzyci. Zrobił co mógł, a teraz niech inni sprzątają ten burdel.

Thorvaldsson nagle się zasępił. Miał jeszcze jeden obowiązek, który zapewne nie będzie czymś, do czego chciałby kiedykolwiek jeszcze wracać. Wizyta w diasporze krasnoludzkiej. Musiał stawić się tam osobiście, żeby nikomu nie przyszło do głowy, że zabrakło mu odwagi, żeby to zrobić.

- Dzięki, młody. - Podziękował posłańcowi za przyniesione wieści. - Kopsnij się jeszcze do sierżanta von Grunenberga, wiesz, tego z głową tak wysoko, że ją ledwo z ziemi widać... - próbował zażartować, ale wyschnięte na wiór gardło zaprotestowało i rozkaszlał się. Na szczęście młodzik był jakiś rozgarnięty i prędko zorganizował dzban z wodą. Khazad łyknął tego, ale zaraz odstawił naczynie od ust. - No czyś ty na głowę upadł?! Wodę mi dajesz do picia?! Jak jakiemuś zwierzęciu?! - Oburzenie wylało się z rannego krasnoluda.

- Dobra. Powiedz mu tak: - kontynuował, gdy się nieco uspokoił. - Dowódca obrony, Detlef Thorvaldsson, melduje, że zadanie zostało wykonane i cieszy się z powrotu sierżanta i przejęcia przez niego obowiązków dowódcy. To wszystko. Powtórz i leć do garnizonu. - Polecił. - Aha. - Zatrzymał go jeszcze. - Jak gdzieś zobaczysz dowódców odcinków obrony, to przekaż moje podziękowania za ofiarną służbę. Później zrobię to osobiście. - Dodał jeszcze.

Gdy posłaniec wybiegł, Detlef pozbierał się z pryczy. Jego ubranie było w opłakanym stanie - dobrze, że stara zbroja została na kwaterze. Garłacz - ten sam, który dzielnie kosił siłę żywą przeciwnika w potyczce nad rzeką, nie nadawał się w tej chwili do niczego, ale możliwe, że wstawienie nowego zamka przywróci broni funkcjonalność. Poza tym reszta rynsztunku była w mniej więcej nienaruszonym stanie.

Zbywając gderanie medyka o ryzyku otwarcia się dopiero co zszytych ran (zawsze tak mówią) i konieczności smarowania paszczy przypieczonej niczym prosiak nad ogniskiem zabrał swoje klamoty oraz dźwignął poskładane razem i przewiązane zarekwirowanym bandażem elementy zbroi otrzymanej od miejscowych krasnoludów.

Skierował się prosto do skarbca, gdzie zapewne przebywał Baruddin. Zamierzał oddać zbroję dowódcy obrony i poprosić o godne upamiętnienie ofiar wśród krasnoludzkiego zastępu wojowników oraz wsparcie rodzin rannych i poległych. Nie zamierzał się kajać, ani przepraszać za ich śmierć. Spełnili swój obowiązek, a Detlef był tam wśród nich i sam niemal zginął na skutek użycia plugawych mocy przez wrogiego czarownika.

Meissen przetrwało szturm, chociaż poniosło duże ofiary. Należało się radować i uhonorować poległych. Jego zadanie jako dowódcy obrony dobiegło końca, a teraz ogółem spraw wojskowych zajmował się sierżant von Grunenberg. Na koniec kapral zamierzał podziękować za zaufanie i pomoc ofiarowaną przez Starszego.

Gdyby jednak Baruddin się wściekał za srogie ofiary wśród ciężkozbrojnych dawi, Detlef nie będzie próbował się kłócić. Z pokorą przyjmie pretensje długobrodego i zachowa powściągliwość oraz milczenie. Awantura i przekonywanie do swoich racji nic już nie zmieni, a zabitym nie przywróci życia. Kapral wiedział jednak, że gdyby nie zdecydował się na desperacki akt użycia ładunków wybuchowych, to już wtedy poważne straty na skutek wrogiej magii byłyby jeszcze większe. Kolejne zaklęcia, a później sam szturm przeważającego liczebnie wroga. Być może nie byłoby teraz okazji, żeby o tym porozmawiać.

Po wszystkim Detlef planował wrócić na rynek, do tymczasowego sztabu, zapłacić resztę umówionej kwoty majordomusowi, zabrać swoje rzeczy i udać się do garnizonu. Tam przeleżeć w spokoju resztę czasu, jaki im przyjdzie spędzić w Meissen.

A przynajmniej taką miał nadzieję...
 
__________________
I used to be an adventurer like you, but then I took an arrow to the knee...
Gob1in jest offline