Po usłyszeniu najnowszych wieści na twarzy Gareda pojawił się krzywy, cyniczny uśmiech. Zwrócił się z nim do towarzyszy.
- Miasteczko zaatakowane przez olbrzymi oddział, bez szans na przetrwanie. To teraz, kurwa, wiecie czemu zażądałem więcej za bycie idiotą, który tam pojedzie z wieściami. No, ale życie ważniejsze od pieniędzy, niech się martwi ten co pojechał.
- Z wypadem na tego całego Czopka trzeba poczekać, bo ja teraz widzę tylko dwie opcje: spierdalać albo zostać tu i się bronić. Pierwsza opcja brzmi rozsądniej, ale jak na ironię jest niebezpieczniejsza to też proponuję: zgłosić się do tych co organizują obronę, żeby gdzieś nas przydzielili, później się napić. Jak ktoś woli, możemy się napić też przed.
Gared po raz kolejny przeklął w duchu, że przyszło mu żyć w tak parszywych czasach. Zostać w mieście: niebezpiecznie, nie zostać: jeszcze gorzej, a o pracy w zawodzie to już zapomnij, bo samobójstwo. Żeby chociaż rodzinę miał normalną...