Gustaw stał jak wryty. Patrzył po kolei na każde ostrze bełtu i na niektórych widział błysk słońca. Przymrużył oczy i zacisnął zęby po czym nabrawszy powietrza wypuścił je.
- Gdzie ten wasz wódz? Prowadzić mnie do niego.- Rzucił rozkazując. To jedyne co mógł teraz zrobić. Na szybko stanąć twarzą w twarz z Brockiem.
- Witam ponownie. Widzę, że plan się udał. Jak nie patrzyłem i byłem zajęty ogarnianiem miasta Pan rzucił na port swoich ludzi. Nie spodziewałem się po Panu tego. Dałem gwarancję nietykalności i Pan to wykorzystał. Gdybym nie dawał Twoi ludzie na dnie rzeki by już byli chcąc się przeprawić. Umówiona kasa przygotowana, ale Pan woli całe złoto miasta i khazadów. Ciekaw jestem czy dużo Pańskich ludzi przeżyje. Ja dawałem możliwość odzyskania honoru a Pan to odrzucił.- Gustaw był zrezygnowany. Miasto udało się obronić, a teraz wszystko idzie na marne.
- Ma Pan coś do powiedzenia by jeszcze mnie bardziej poniżyć? Teraz jestem na Pana łasce więc proszę. Szkoda tylko, że dla złota reputację Pan traci.- Dodał.