Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-07-2018, 19:29   #536
Szaine
 
Szaine's Avatar
 
Reputacja: 1 Szaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputację
Rozmowy u Marietty - część trzecia

Visser właśnie przypomniała sobie jak bardzo głodna była i szybko poszła w ślady mężczyzny. Zrobiła to dosyć łapczywie, jakby nie jadła długo, albo brak było jej manier. Zreflektowała się jednak szybko.
- Bardzo dziękuję, nie pamiętam kiedy ostatnio jadłam – zamilkła, aby zjeść kanapkę, choć zdała sobie sprawę, że to niemądre z jej strony. Ciężko jednak było jej się opanować, bo głód był dotkliwy.
Mariatta uśmiechnęła się szeroko. Stała pewnie na dwóch nogach i podpierała obie dłonie na swoim tułowiu.
- Mam też nieco mocniejszych rzeczy od kompotu, jeśli reflektujecie - powiedziała.
Jennifer wyglądała tak, jak gdyby chciała się zgodzić, jednak Mary szybko pokręciła głową.
- Bardzo dziękujemy za gościnność - powiedziała głosem wyzutym z jakichkolwiek emocji. Po części przypominała androida. Taki zwrot akcji pewnie i tak nie byłby najbardziej szokującą nowiną tego dnia.
- Na pewno? - Marietta chciała się upewnić. - Wyglądacie mi na takich, co potrzebują - mruknęła.
- O, z tym nie będę się kłócił - mruknął Valter. Następnie podniósł wzrok znad kanapki. - Mówię za siebie w każdym razie - rzekł, jak gdyby wpadł na pomysł, że te słowa mogłyby kogoś urazić.
- Zgodzę się z tobą, ale niestety nie mamy takiego luksusu, aby oddać się w pani gościnne ręce – rzuciła upychając kęsy kanapki w policzkach, nie chcąc przerywać jedzenia. – Musimy odnaleźć zagubione owieczki i nie powinniśmy zwlekać.
- A jak już o tym mowa - kobieta zaczęła. - Pójdę porozmawiać z przyjaciółmi. Powinno nie być mnie przez pół godziny - spojrzała gdzieś w bok, zastanawiając się i próbując dokładnie ocenić czas. Następnie spojrzała znowu na zebraną czwórkę. - Poradzicie sobie beze mnie, moi drodzy goście?
- Tego nie mogę obiecać – odpowiedziała trochę niewyraźnie, ale z uśmiechem.
- Ale spróbujemy - dodała Mary prędko. Zapewne nie uważała, aby obecność gospodyni była im niezwykle przydatna w trakcie rozmów.
- Postaram się pospieszyć - mruknęła Marietta, po czym odeszła.

Colberg przez chwilę spoglądała z nieufnością na dzban kompotu, po czym nalała sobie ostrożnie kubek. Spróbowała, jakby spodziewając się wyczuć w środku gorzki smak trucizny.
- Więc mówisz, że poszukujesz towarzysza? - zapytała Jennifer. - A może wrócił z powrotem do waszego obozu? Myślałeś o tym?
Valter zastygł w połowie kęsa. Chyba w ogóle nie przyszło mu to do głowy.
Visser również nie pomyślała o tym i uśmiechnęła się pod nosem, ale grzecznie konsumowała kanapki, już nieco mniej łapczywie.
- Powinniśmy poszukać go w tamtym miejscu. Prawda, Lotte? - spojrzała na detektyw. - Może chłopiec jest z żołnierzami?
Lotte uzmysłowiła sobie, że to plan, który mógłby wypalić… Był tylko jeden słaby punkt. Marietta mogła za chwilę wrócić z prawdziwymi wiadomościami o zaginionych, które mogły wszystko pokrzyżować. A jednak… nie do końca powinni ich uniknąć, bo dzięki temu potencjalnie dowiedzieliby się, co stało się z Ismem…
- Musze przyznać, że nie przyszło mi to do głowy – odparła Visser po przełknięciu kęsa. – Valter wiesz gdzie są twoi kamraci, masz z nimi jakąś łączność?
- Nie, to on miał przy sobie krótkofalówki - najpewniej mówił o swoim towarzyszu. - Ale te i tak nie łapały ostatnio częstotliwości, chyba byliśmy za daleko. Bo zwykłe telefony rzecz jasna nie działają… - mężczyzna mruknął, zastanawiając się. - Ale do obozu mógłbym jak najbardziej dojść. Zostawiliśmy w lesie ślady, aby łatwo odnaleźć drogę powrotną - wyjaśnił.
- Jak roztropnie - Mary rzekła głosem bez cienia emocji. Mężczyzna mógłby wziąć to za ironię, ale Jennifer szybko kontynuował.
- No i trochę by nas uratowali, co nie? Tacy żołnierze, to z nimi powinno być bezpiecznie - rzekła.
Kąciki ust Mary lekko zadrżały. Chyba Jennifer celowo udawała głupią blondynkę. To chyba nie był jej normalny ton głosu i dobór słów.
Lotte przyjrzała się kobiecie, jednej i drugiej. Przynajmniej ktoś miał jeszcze siły na podstępy, ale na pewno nie była to Visser. Spróbowała jednak zebrać się w sobie.
- A co ty o tym myślisz Valter? – zapytała, choć nawet ją samą to zdziwiło, powinna była pociągnąć śmiało podwaliny, które dała jej Jennifer.
- Całkiem możliwe - mruknął mężczyzna. - Że przynajmniej byłybyście tam bardziej bezpieczne, niż w całkowitej głuszy. Myślę, że moglibyśmy też zamówić jakąś szalupę ratunkową… choć tego akurat nie mogę obiecać.
Następnie mężczyzna zamyślił się.
- Tylko nie sądzę, że mi uwierzą, jak powiem, co tak naprawdę się stało… Ale nie chce im kłamać - powiedział lekko przybity. - Co powinien im mówić? A co nie?
- Pamiętasz, że liczymy na to, że spotkamy na miejscu twojego towarzysza? Wtedy problem z głowy - Mary rzekła fałszywie pogodnym tonem, ale mężczyzna chyba tego nie zauważył.
- No niby tak… - mruknął.
Przyjrzała się mężczyźnie z ogromną uwagą. Nie rozumiała czemu widziała w nim zagrożenie i fałsz, zdawał się być poczciwy, w końcu nie chciał kłamać.
- To nigdy nie jest proste – odparła łagodnie, kompletnie przerywając jedzenie. – Mówić prawdę, gdy brzmi kompletnie nieprawdopodobnie. Czasem warto, ale przeważnie nie…
- Może powiem, że zaatakował nas… nie wiem, wilk? Z drugiej strony chciałbym przygotować ich na zagrożenie ze strony dziwnych, paranormalnych rzeczy. Bo wy również powinnyście wiedzieć, że istnieją. Przynajmniej tutaj. Chyba że wdychałem jakieś chore, halucynogenne opary.
Mary zakrztusiła się kompotem.
- Na serio? - Jennifer powiedziała ostrożnie.
Valter skinął głową, po czym opowiedział im wszystko to, co wcześniej mówił Lotte.
- Nazwijcie mnie szalonym, ale - wzruszył ramionami i nie dokończył wypowiedzi.
Visser pokiwała głową.
- Dobrze, to pójdziemy poszukać twojego obozu. – Napiła się kompotu, nie mając już większych oporów przed konsumowaniem pozostawionych przez nieznaną jej kobietę jedzenia. – Mam nadzieję, że ich nic nie dopadło złego.
Mężczyzna skinął głową.
- Dzięki temu będziemy bardziej ostrożni… - zaczęła Mary.
- Tak, posiadam nawet broń - mężczyzna podniósł pistolet. - Bez obaw, zabezpieczony. Wiem, że nie powinno machać się pistoletami.
- Oczywiście, że tak - Jennifer spojrzała na niego maślanymi oczami, ale chyba Valter nie reagował na to aż tak bardzo dobrze. Był nie przyzwyczajony do tego rodzaju atencji ze strony ładnych kobiet i podświadomie musiał spodziewać się zasadzki.

Chyba miał coś powiedzieć, ale obrócił się, słysząc szelest pośród drzew. To wracała Marietta. Pół godziny szybko zleciało, głównie za sprawą stosunkowo długiej opowieści Valtera.
- O – wydała z siebie Lotte. – Nie czułam upływu czasu…
Żołnierz pokiwał głową, po czym spojrzał na Mariettę, która przybliżała się.
- Posiadam pewne wiadomości… - zaczęła. - Ktoś rzeczywiście widział chłopca oraz zielonoskórą istotę odpowiadającą opisowi. Znajdowali się przy rzece. Kierowali się na północ. To niestety wszystko, co udało mi się dowiedzieć. Nie wiem, kiedy dokładnie miało to miejsce. Na pewno obydwoje byli żywi… i w całkiem dobrym stanie, bo szli - dodała.
- Ciekawe czemu idą na północ – zastanowiła się, choć szybko przypomniała sobie co mówiła Mary. Oni też powinni zmierzać na północ, więc na razie wygodnie to się układało. – Ale żołnierza z nimi nie było?
- Nie - kobieta pokręciła głową. - A przynajmniej nic o nim nie usłyszałam. A zapytałam się specjalnie również o niego - spojrzała na Valtera, chcąc upewnić go, że wcale nie zapomniała.
- To może naprawdę wrócił do obozu… - żołnierz zastanowił się. - Ale czy nie powinniśmy iść w górę rzeki po chłopca? - spojrzał na Lotte.
- Nie - Mary odpowiedziała szybko.
Jednak Valter wciąż patrzył na Visser.
- Bardzo bym chciała, ale rozum mi podpowiada iść po pomoc do twoich kamratów. – Odparła z pewnością w głosie. – Jednak jeśli nie będą chcieli, albo mogli pomóc, to ja muszę szukać Ismo, rozumiesz? Jednak ty może odnajdziesz swoją zgubę – uśmiechnęła się smutno.
- Wtedy postaramy się pomóc. Naszym jedynym zadaniem tutaj to zbieranie informacji i wałęsanie bez żadnego innego celu - wyjaśnił. - Myślę, że nikt nie powinien zaprotestować… - zawiesił głos, kończąc ostatnią kanapkę.
- Czy to znaczy, że już mnie opuszczacie? - zapytała Marietta. - Wcześniej byłam cały czas w kuchni… a potem w lesie… Wspaniała ze mnie gospodyni. To wygląda, jakbym unikała was za wszelką cenę - zażartowała.
- Jesteś wspaniałą gospodynią, Marietto - Mary powiedziała ze wszelką powagą w głosie. Zabrzmiało to trochę tak, jak gdyby uważała jej nieobecność za wspaniałą cechę… i pewnie rzeczywiście tak było.
- Uratowałaś mi życie kanapkami, jadłam baaaardzo dawno temu i pewnie zasłabła bym niedługo, gdyby nie te pyszności – dodała z uśmiechem bez cienia fałszu.
Marietta ucieszyła się na te słowa. Pokiwała głową, po czym zaczęła zbierać wszystkie brudne naczynia do koszyczka i ruszyła z nim do chatki. Najpewniej po to, aby je umyć.
- Zapraszam ponownie - zapowiedziała. - I szerokiej drogi - dodała z uśmiechem.
Następnie weszła do środka i zniknęła za zamkniętymi drzwiami.
- Zauważyliście, że tak właściwie nikt z nas nie powiedział, że chcemy już się z nią pożegnać? - Mary zapytała.
- A jest tu coś normalnego na tej wyspie? – Lotte zastanowiła się czy w ogóle najadła się czy tylko jej umysł to zarejestrował, a jadła powietrze, albo coś duchowego. Głód zniknął, choć wciąż nie była pewna czy tak naprawdę, czy może tkwiła jedynie pod wpływem uroku zagłuszającego głód. Na tej wyspie łatwo było popaść w paranoję i kwestionować takie nawet, jak zdawałoby się, najbardziej podstawowe rzeczy. – Idziemy?
- Idziemy - odpowiedziała Jennifer, wstając.
- Idziemy - powtórzyła Mary.
- Idziemy - zgodził się Valter.
 
__________________
"Promise me this
If I lose to myself
You won't mourn a day
And you'll move onto someone else."
Szaine jest offline