Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-07-2018, 13:24   #278
Caleb
 
Caleb's Avatar
 
Reputacja: 1 Caleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputację
Świat utonął w barwie głębokiego fioletu. Umysły unosiły się w pustce niczym zatopione formaliną. Bitwa dopiero dobiegła końca, choć równie dobrze mogło to być setki lat temu. Czas w tym miejscu płynął na różne strony i zakręcał, tworząc sieć, na której unosiły się rozmaite postaci. Były one zarazem obserwatorami zdarzeń, co ich uczestnikami. Los zdawał się być rozedrganą nicią, poruszaną przez odwiecznego Noasa. Tylko jego starcze dłonie mogły utkać przeszłe wydarzenia tak, iż jawiły się jako żywe. Postępowały one po sobie pozornie chaotycznie, bez chronologii oraz porządku. A jednak w ich rozedrganym tańcu tkwił pewien szyfr, którego tajniki powoli upadały.


- Pamiętasz jak przed wylotem był problem z wałami korbowymi do twojego ustrojstwa?
Oczywiście, że Richard pamiętał. Sterowiec wymagał kilku wzmacnianych wałów, odpornych na duże przeciążenia. Takie modele można szło importować tylko z Xanou.
- Trzeba było zaczekać na dostawę, przez co planowałeś wylot dwa tygodnie później, prawda? Minął dzień, a ten złom magicznie pojawił się w magazynach!
Richard wzruszył ramionami. Przed wyruszeniem miał masę spraw na głowie. Uznał to za szczęśliwy zbieg okoliczności. Aczkolwiek niedostatecznie newralgiczny, by go analizować w morzu obowiązków.
- Ostatnio robiłem większe zamówienie na zraszacze do ogrodu w ,,Screwdriver”. Wiesz, u Hansa. Poczekaj, nie przerywaj. Zaraz ci wszystko wytłumaczę. Uciąłem sobie z nim krótką pogawędkę. Plotki i różne pierdoły. Do czego dążę. Wszyscy się tam znają. Wiedzą kto, skąd i tak dalej. Wiesz co mi powiedział? Że w tym miesiącu za transport wałów korbowych był odpowiedzialny podwykonawca Hanzy. Odbiór sygnowała ta cała Kathelyn.
Cezar rozpostarł się na krześle. Na jego twarzy Richard wyczytał obraz realnej troski.
- Chcę przez to powiedzieć, że Hanzie zależało, abyś wyruszył w tę podróż.

Lionel przystanął w półmroku. Z pozycji, gdzie znajdował się Richard ciężko było powiedzieć czy w ogóle na niego patrzy.
- Chodzi o moją ostatnią misję. Nie wiem kto autoryzował przydzielenie mnie do pozyskania owsa, ale uważam to za nadzwyczajne marnotrawstwo środków Delegatury. Fakt ten nasuwa mi podejrzenia, że zostałem celowo posłany w pułapkę. Na miejscu spotkaliśmy Kompanię Wilka. Ciężko określić ich liczebność, ale aktualnie są tak wyposażeni w różnego rodzaju wszczepy, że jedna średnio zbudowana kobieta w walce wręcz zabiła kilku doświadczonych w boju korsarzy. - wziął głęboki oddech - Są wyposażeni w łódź podwodną. Kompania Wilka, nie korsarze. Ponieważ wysłanie łodzi podwodnej oraz oddziału najemników z wszczepami najwyższej klasy do przejęcia owsa również w mym mniemaniu jest marnotrawstwem środków, koncypuję, że cała sytuacja miała znamiona ukartowanego zamachu. - Richard zamilknął czekając na reakcję Ubertona.
Ten milczał kilka dłuższych chwil. La Croix wiedział, że bynajmniej nie w celu przetrawienia informacji. Lionel miał już w głowie gotową odpowiedź. Mimo to, jak zawsze zdawał się z niczym nie spieszyć.
Delegat przeszedł parę kroków i zatoczył koło.
- Rozkaz przyszedł depeszą z Betelgezy.
Zastygnął bez ruchu, jak gdyby tym razem faktycznie się zastanawiał.
- Przekaż Casimirowi, że dokonamy starań, by znów miał na czym żeglować. Kwestią straconej części owsa zajmę się ja. Sztuką jest rozpoznać, których sytuacji drążyć nie należy. Sprawę uznaję za zamkniętą.

„Najczęstszy ludzki błąd - nie przewidzieć burzy w piękny czas.”

Dwójka mierzyła się wzrokiem. Odeszli kawałek, aby pracownicy nie słyszeli rozmowy.
- No dobra. I tak nieprędko się spotkamy, a szanuję cię i nie potrafię kłamać w żywe oczy. Musisz wiedzieć że… podjęłam kilka złych decyzji. Tego dnia, kiedy Enzo ostatni raz był w Rigel, najpierw udał się do mnie. Miał tę szkatułkę z Yarvis i chciał ją u kogoś przechować. Odbyliśmy dość nerwową dyskusję. Uznał że ja się nie nadaję, bo moja gildia woli otaczać się artefaktami zamiast je badać. Nazwał mnie psem ogrodnika. Potem stwierdził że lepiej wykorzysta to Ferat. Wkurwiłam się. Wiedziałam że szukają go krzyżowcy i dobrze płacą za każdą informację. A ja wiedziałam gdzie dalej rusza Castelari, bo sam mi to powiedział - na wody Qard. Nie obchodziło mnie czego od niego chcą. Zrozum, odmówił mi, właścicielce jednej z największych gildii lurkerów w trzymaniu pieczy nad artefaktem z Yarvis. Tej pieprzonej, legendarnej wyspy o której strzępek informacji wielu dałoby się pociąć na kawałki. Black Cross dało mi sporo sprzętu z Xanou za samo zdradzenie jakie są dalsze plany Enzo. Nie wiedziałam dla kogo pracują, dopiero przy następnych spotkaniach padło nazwisko Barnes. Z ich lakonicznych wypowiedzi wynika, że rodzina zajmowała się testowaniem broni dla Wolnych Miast.

Richard był zawiedziony tym, że test krzeseł nie przyniósł skutku. Jego rozmówcy nie chcieli siadać. W końcu delegat również wstał. Obszedł biurko dookoła i oparł się o nie. Był bardzo wysoki, a płaszcz delegata poszerzał jeszcze jego niemałe barki.
- Nie jestem entuzjastą mórz i oceanów. Nie wiem, czy nurkowanie przekonałoby mnie do czegokolwiek. Nie znam też żadnego poławiacza. To, że wszyscy jesteśmy sierotami nie dowodzi niczego ponad to, że ludzie umierają nagle niezależnie od tego do jakiej kasty społecznej należą. Nurtuje mnie za to inne pytanie. Czym się naraziliście panowie? Organizacja szpiegów-zabójców nie grozi historykom czy poławiaczom.
- Tylko wtedy, gdy nie zaczynają godzić w ich interesy.. - powiedział poważnie Arcon .
- Lucjusz posiada sporą kolekcję artefaktów.. - historyk z pewnością nie był zachwycony ze zdrady sekretu. - znaczna ich część pochodzi z czasów, kiedy jego rodziciel współpracował z moim ojcem - Renaudem. Dają one pewne wyobrażenie o dawnym świecie. Castellari to mój... przyjaciel i zarazem rywal. Ktoś spodziewa się, iż mogę podążyć jego śladem, a moje umiejętności nurkowania nieznacznie ustępują Enzo. Już to może niepokoić tych, co bronią dostępu do wiedzy, sami zaś bez oporów korzystają ze zdobyczy dawnej cywilizacji.
- Czyli wyławiając z morza kawałki blachy i stare kamienie możecie zagrozić współczesnemu porządkowi świata? I co takiego wyłowiliście lub macie zamiar wyłowić? Od dwóch pokoleń rodzina La Croix nie korzystała z usług lurkerów.
- Sir Richardzie, pod wodą kryje się zdecydowanie więcej niż tylko bezużyteczne śmieci, chociaż i one mają pewną wartość. Tam przede wszystkim znajduje się klucz do być może największego odkrycia, które zachwieje ustalonym porządkiem i zmieni układ sił między Hanzą, Wolnymi Miastami i Imperium Corvus. Poznamy przyczynę zagłady starego świata, tym samym będziemy mieli szansę uniknąć losu jego dawnych mieszkańców…

Po raz pierwszy Red wykazał jakąkolwiek emocje, a może nawet cień zdenerwowania. Świadczyły o tym mikro-ekspresje jak ściągnięte brwi czy zmrużone oczy. Rzecz ledwie uchwytna. W przypadku tak stonowanego człowieka niemało intrygująca.
- Operacja została wykonana nieoficjalnym protokołem na zlecenie Wolnych Miast. Jej ramieniem byli Barnesowie. W zamian władza miała roztoczyć protektorat nad całym rodem. Wiem że zaproszono około setki wysokich urzędników i kupców z Hanzy na pertraktacje do ich domu. Miały obejmować sprzedaż kilkudziesięciu tysięcy karatów na dogodnych warunkach. Taka aluzja wyciągniętej ręki. Cokolwiek się tam zdarzyło, sprawiło że żaden z nich nie wrócił z tego spotkania żywy. Betelgeza przez wiele lat zacierała ślady tego wydarzenia tak, aby nie Hanza nie mogła niczego udowodnić. Rzecz jasna do dziś istnieje wiele przecieków i dzięki jednemu z nich słyszycie o tej sprawie.
Z daleka dochodził zapach kadzidła. Wonności wisiały ciężko w powietrzu, sprawiając że to zauważalnie gęstniało.
- Jest jeszcze jedna rzecz. Po tym wydarzeniu jeden z członków rodziny prowadził długą, wewnętrzną walkę. Chciał wyjawić światu prawdę. Nazywał się Walker Barnes i był tylko luźno związany z familią. Sam wolał zajmować się inną niż oni profesją. Postawił Kamienny Herb w trudnej sytuacji. Kodeks szlachecki nie pozwalał im zabić własnej rodziny. Lecz rodzeństwo wymyśliło inny sposób, by zamknąć mu usta na zawsze. Trafił do miejsca, z którego się nie wraca. Przynajmniej tak wtedy sądzili.

Lurker spojrzał na kapłana. Nosił spłowiałe szaty, a w jego oczach czaiło się coś szalonego. Mimo to, jego słowa zdawały posiadać ukrytą mądrość.
- Southand… - podjął znów lurker -... nie otworzyło im oczu na prawdę.
- Istotnie młody człowieku. Przysłowie mówi: daj głupiemu tysiąc rozumów, a on będzie wolał własny. Albowiem żeby zobaczyć - trzeba chcieć.
Louis westchnął, ale już więcej nie przerywał. Usiadł na burcie i zapalił fajkę, przysłuchując się rozmowie.
- Co musi się jeszcze wydarzyć, kapłanie? Co możemy zrobić, aby uratować ich ciała i dusze? - zapytał Denis.
- Musimy uzbroić się w cierpliwość. To nasza jedyna broń! A ty, o umyśle nieskażonym obłudą, bądź czujny! W mroku kryje się wielu wrogów. Będą nosić maski i zwodzić cię. Ci, którym podasz rękę, okażą się kryć w rękawach jadowite żmije!

Taras był bardzo szeroki i zajmował ćwierć długości jednej ze ścian budynku. Obydwaj podeszli do barierki. Oparli się, wpatrując na panoramę miasta. Musiała minąć chwila, ażeby Richard zorientował się po co tutaj są.
W okolicy doków miało miejsce jakieś poruszenie. Stąd nie widział zbyt wiele, w każdym razie wokół kilku statków zebrał się spory tłum. Po ich banderach z łatwością skonkludował, że są to obce galeony.
- Miała miejsce ucieczka na jednej z wysp Andromedy. Rzecz bez precedensu, jeśli mówimy o takiej skali - zaanonsował grobowym głosem Robert - Sprawdzają każdego nowego w mieście. Zaczęło się na dobre, kiedy debatowałeś z lurkerem i historykiem. A teraz najważniejsze. To praktycznie niemożliwe, żeby przy tak dobrze pilnowanych murach, udało się uciec paru setkom ludzi.
To było jasne. Azyle bardzo dobrze chroniono. Związek Ochrony Andromedy zaciągał potężne długi w zewnętrznych bankach w celu zapewnienia należytej protekcji.
- Wiem jak to zabrzmi. Ale plotki głoszą, że przewodzi im nie człowiek tylko... jakby to ująć, coś wynaturzonego.

Ruszyli poprzez długi korytarz, którego prawą ścianę obito ciemną boazerią. Na panelach wisiały kilkumetrowe obrazy przedstawiające najważniejszych członków familii.
Pierwszy z nich wyobrażał samego Gascota. W porównaniu z postacią kroczącą przed nimi, tutaj sprawiał wrażenie sympatycznego, szczerze uśmiechniętego człowieka. Zupełnie jak gdyby w przeszłości stało się coś, co przeobraziło go w budzącego niepokój ekscentryka.
Wygląd drugiej z postaci przywodził na myśl jedno słowo: wytworna. Elegancka pani ze spokojnym, jakby nieobecnym spojrzeniem ubrana była w przyciasny płaszczyk.
Ostatni portet był najstarszy. Farba schodziła zeń płatami przez co ciężko było zidentyfikować kim była zasiadająca na fotelu postać. Nosiła czarne szaty i sądząc po nachylonej pozycji dźwigała jarzmo ciężaru lat.
Richard zdążył zauważyć jeszcze, że wisiał tutaj dodatkowy obraz, który jakiś czas temu zdjęto. Został po nim jaśniejszy prostokąt.

- Kiwa jachtem, kiwa jachtem, kiwa,
A załoga, a załoga rzyga.
Zarzygali pokład i kajuty,
Narzygali bosmanowi w buty.


Jacob uśmiechnął się szeroko i zakrył usta chustą, po czym zaczął głośno, nieprzerwanie stukać paznokciami o blat stołu. Gdy się odezwał przynajmniej tak cicho jak poprzednio:
- Inna odpowiedź bezpowrotnie zamknęłaby mi usta. Pora uargumentować moją hipotezę - powiedział Jacob zyskując pewności, iż nie rozmawia z agentem. Stukanie było zwiastunem przejścia do kolejnej fazy dość skomplikowanego planu.
Cezar wciąż był wzburzony. Przerwał nadchodzącą tyradę podniesioną ręką.
- Stoisz tu tylko dlatego, bo uratowałeś moją siostrę. Oby to było warte zachodu.
Historyk powstrzymał się przed parsknięciem śmiechem. Mistrz słowa był w swoim żywiole.
- Motywem Black Cross były informacje jakie posiada pan i część pańskiej rodziny na temat Enzo Castellariego oraz jego odkrycia. O zagrożeniu wie pan, monsieur La Croix, bo już jakiś czas temu przyszedł list z czarnym krzyżem w ramach groźby. Lub ostrzeżenia. Jak zwał, tak zwał. Pannie Eloizie nic nikt nie powiedział, by ją chronić i nie martwić, ale organizacja tego nie wie lub o to nie dba. Dostała zawodową ochronę, a ten dom jest dość bezpieczny. W tym czasie w mieście przybywało ludzi drążących temat. Dziwnym zbiegiem okoliczności w mieście pojawia się Zarażony i całe coraz lepiej poinformowane Rigel będzie odcięte. To naturalne, że na pańską rodzinę takie zagranie nie wystarczy. Pojawiają się zabójcy. Mademoiselle La Croix to łatwy cel, zaś plaga skutecznie wywabi wszystkich członków rodziny z bezpiecznej przystani. Eliminacja to wtedy kwestia czasu, bo rodzina niczego nie podejrzewa, a nawet chce spotkania. W odwecie za martwe ciało siostry. Ale plan zaczyna się sypać. Monsieur Richard wyjechał wcześniej zabierając ze sobą przynajmniej jedną osobę interesującą się Enzo, a na drodze zabójców staje kolejny gracz w grze, którego jeszcze Black Cross myli z pionkiem. Znam minimalną liczbę agentów przebywających obecnie w Rigel. Tożsamość jednego mieszkającego tutaj odkryłem. Widziałem ich technologię.


Kilku nurków ubranych tylko w czerń. Jeden z nich nosił długi, obły karabin, a przynajmniej coś sugerującego tego typu broń. Kiedy nacisnął spust, lufa wyrzuciła z siebie strumień powietrza, zaś Enzo poczuł drżenie całego ciała. Jego uszu doszedł nieprzyjemny ton, który aż rezonował gdzieś w głębi czaszki. Broń sejsmiczna- zdążył pomyśleć tylko, gdy przejście obok niego rozpadło się na małe kawałeczki.
Radio odżyło na chwilę. Ktoś łapał jego fale. Obojętny, dziwny głos obwieścił mu:
- To nic osobistego lurkerze. Robimy tylko swoją robotę.

Być może winny tu był drink, ale twarz Ferata rozgorzała.
- Nie słyszałeś nigdy o Yarvis? - zaśmiał się - Znaczy, wybacz. Nieskromnie powiem: siedzę w branży tak długo, że znajomość każdej legendy stanowi oczywistość. Ale nawet jak na fantastyczne historie, ta jest wyjątkowa. Kiedyś Yarvis było jednym z tysięcy zatopionych miast, które dziś eksplorują lurkerzy. Ale do czasu. Jakaś siła wydobyła je na powierzchnię, dzięki czemu lepiej oparło się działaniu czasu. Wiem że to szalone i też tak myślałem, póki nie trafiłem na ślad aktorki. Gdyby to się okazalo prawdą, dostalibyśmy skarbnicę wiedzy o starym świecie.
- Nie jestem pewny, czy zrozumiałem. Teraz to miasto jest ponownie na powierzchni? Więc jaki problem ze znalezieniem go? I co takiego tam jest, że miałoby to interesować nie tylko naukowców? Przecież budynki będą skorodowane i zarośnięte grzybami - szlachcic nigdy nie czuł szczególnej ciągoty do historii sztuki. Jako pragmatyk nie widział powodu dla którego wyspa miałaby mieć jakiekolwiek znaczenie w rozgrywkach prowadzonych przez Black Cross.
- Tu natrafiamy na burzliwe meandry metafizyki mój szlachetnie urodzony przyjacielu. Pamiętaj, że mówimy o mitycznym miejscu, do którego nie można stosować zasad naszej logiki. Dlatego środowisko poważnych uczonych - tu Ferat wykonał gest sugerujący cudzysłów - uważa niesamowitość Yarvis za mrzonki.

Ledwie Richard znalazł akomodację dla Denisa, gdy wpadł na niego Ferat. Był czymś wyraźnie podenerwowany, wycierał zroszone czoło jedwabną chustą.
- Mogę cię prosić?
Nie czekał na odpowiedź. Pociągnął szlachcica za rękaw.
- To ważne. Tak sądzę.
Mimo tego, że udzielała mu się gorączkowa atmosfera, odsłonił uśmiech uzbrojony w śnieżnobiałe zęby. Pojął tłumaczyć już po drodze.
- Sprawdzałem na bieżąco prasę, tak jak chciałeś Richardzie. Zacząłem szukać też w archiwalnych wydaniach. Często bywa tak, że dany numer nie schodzi i zalega po magazynach.
Wsiedli do łodzi, historyk odepchnął ją wiosłem od brzegu. Kontynuował.
- Pomyślałem o Enzo. Facet zniknął relatywnie niedawno. Oczywiście przebrnąłem przez mnóstwo artykułów pełnych teorii spiskowych. Ale udało mi się przebić do paru ciekawych rzeczy. Wiesz że zaraz po pobiciu ostatniego rekordu, podczas spotkania z mediami, doszło do incydentu? Castellari zaczął mówić, że ma coś ważnego do obwieszczenia. Ktoś mu jednak przerwał, doszło nawet do awantury. Lurkera wyprowadzono, a sprawa została zamieciona pod dywan. Dowiedziałem się o tym z paru mało poczytnych brukowców, których nikt nie traktuje poważnie. Jednak w świetle tego, co wiemy… nie wydaje się to takim oszołomstwem, prawda?

- Chcę ci pomóc - powiedział, kiedy osadzony powoli zbliżył się do postaci. - Wiem dlaczego tu trafiłeś.
Nie odzywał się. Spoglądał tylko na upiorną maskę doktora, słuchając jak uderzają o nią kropelki wody. To mogła być pułapka i jeden Noas wiedział jakie prawdziwe intencje miał nieznajomy. Tylko że... tej opcji brakowało sensu. Walker nie posiadał już przecież nic do stracenia.
- Należałeś do Blazon Stone, prawda?
Zdołał tylko kiwnąć głową.
- Zatem chcesz lub nie, ale znasz się na broni. Bądź tutaj jutro o tej samej porze.

- Dlaczego tak wam zależało na spotkaniu z właścicielem monety? - zapytał wprost Richard.
- Bo mieliśmy dla niego ofertę. Którą nadal jest aktualna.
Doktor podszedł do jednej z czaszek. W skupieniu zabębnił palcami po kości czołowej.
- Będę z panem grał w otwarte karty, panie La Croix. Należysz do rodu, który jako jeden z nielicznych jest godny jakiegokolwiek szacunku. Wiemy że na wyspie byli Barnesowie. Zakładam że złożyli wam propozycję zabicia Shagreena. Nie są głupi, więc w tym momencie przemieszczają już się gdzieś indziej. Ale będą was obserwować oczyma Black Cross. I jeśli nie spełnicie ich “prośby”, zabiją was.
- Lepiej nam powiedz dlaczego doktor konspiruje z zarażonymi - wypalił nagle Dewayne. To zdanie musiało paść, było nadto oczywiste.
- Bo wierzy, że także im przysługuje prawo do zemsty. Azyle są hermetycznie zamkniętymi miejscami, ale nawet tam czasem trzeba wprowadzić przez bramę środki z zaopatrzeniem i żywnością. Albo chloran, siarkę czy glin.
- Brzmi jak skład bomby.
- Oh, tylko jeśli ktoś wie jak ją zrobić.

Wnet pojął, że był to tylko pretekst do spotkania. Poczuł się oszukany, a cała sytuacja kazała mieć się na baczności. Podstęp nieznajomego oznaczał bowiem, że zdolny jest do różnych podchodów. Z jego słów wynikało również, że reprezentuje tych, co stali za dostarczeniem akwalungu na sterowiec, a moneta jasno dowodziła, że sprzyja zarażonym...
- Dzięki za skafander - zaczął. - Nazywam się Denis Arcon, a mój towarzysz to "Papuga". Mogę liczyć na wzajemność, czy pozostaniesz "anonimowym darczyńcą"...?
- Mów mi Kyle - wyciągnął rękę.
- Kyle, po co mnie tu ściągnąłeś? Bo na pewno nie z chęci osobistego wypłacenia dukatów, na to też obmyślilibyście przecież sposób…
- Nasza współpraca nie nabierze kolorów przed zaaranżowaniem spotkania z piratką. Ale coś mogę ci powiedzieć. Nie przekazujemy ci skafandra bez powodu. Prasa podaje, że jesteś lurkerem La Croixów. I że wyszliście z koncepcją poszukiwań Castelariego. Bardzo dobrze. Bo my także chcemy go odnaleźć.
Denis nie przypuszczał, że ukazał się artykuł na temat jego współpracy z familią La Croix i o planowanych poszukiwaniach Enzo. Przy pierwszej okazji zapytam o to Richarda - pomyślał.
- Śledzicie zatem wiadomości.. - chrząknął. - Czytaliście może jego ostatni wywiad?
- Oczywiście.
- I nasunęły się wam jakieś... spostrzeżenia? Denis był ciekaw czy “zarażeni” rozgryźli szyfr jego przyjaciela.
- Nie jest tak dobrym kryptografem, żeby jego kod przeszedł koło nosa bezpośrednio zainteresowanym.
- Więc co z tą operacją “sto dziesięć? - zdecydował się uderzyć bez ceregieli.
- Nasz kontakt coś o niej wie. Ale jak powiedziałem, nie zechce z wami dalej rozmawiać póki nie zobaczy tej całej Kidd.
Denis zastanawiał się, dlaczego tak ważna dla nich jest ta persona, czerpiąca radość z mordów i grabieży, lecz nie wyraził na głos swoich wątpliwości…
- Wiem, że nurkował na Qard i tam szukam tropu…
- To dobry pomysł. Podobno szukał tam jakiegoś naszyjnika - Kyle podrapał się po szczeciniastym zaroście - Na waszym miejscu bym się spieszył. Black Cross obserwuje was częściej niż sądzicie.
- Są w stanie zaatakować? Tutaj w Antigui? - lurker bardziej szukał potwierdzenia we wzroku Kyle’a niż odpowiedzi, której był pewny.
- Dla swojej sprawy nie cofną się przed niczym. Choć czasem odnoszę wrażenie że my też - dodał enigmatycznie.

Doktor odwrócił się do dziewczyny. Ogromny, ptasi cień padł na ścianę za jego plecami.
- Na ile jesteś decyzyjna względem ludzi swojego ojca?
- Jak strzelę do jednego, to reszta jest miła - odparła znudzona bez cienia uśmiechu
- Ewentualnie jak ojciec strzeli, to i wieloryb w morzu będzie grzeczny
- Chcemy zbrojnego wsparcia na Wyspie Eliasza. To nieoficjalna nazwa, więc nie poznacie jeszcze koordynatów - tu zwrócił się do zebranych jako takich - Nakierujemy tam czołowych reprezentantów rodziny Barnes. Nie spodziewamy się, że przybędą sami i bez broni. Stąd nasza potrzeba.
Doktor zrobił pauzę, którą wypełniły skrzypnięcia pokrytego rdzą statku.
- Oczywiście nie za darmo. Posiadamy moduły, które uznano za zbyt silne, aby mogły być legalne.
Doktor wyciągnął dłoń w kierunku Samanthy. Dzierżył niewielki prostokąt, otoczony metalowymi ćwiekami. Kiedy zbliżyła do niego rękę, poczuła lekkie wyładowania w powietrzu.

Kiedy agent podjął rozmowę, jego głos nie zmienił się ani na jotę. Wciąż brzmiał bardzo oficjalnie, zachowywał idealnie wyrachowany ton.
- Zniknięcie piratów nie uszło naszej uwadze. Kontakty mówiły, że mogli zwołać Lożę. Jeśli do rąk Jamesa rzeczywiście trafiło Black Serpent, jest bardzo źle. Shagreen nie wie co robi. Spodziewaliśmy się, że w jakiś sposób wykupi dodatkowych ludzi, ale wyciągając dłoń do piratów potwierdza swoją desperację. Niniejszym uruchamia narzędzie, które zapewne zniszczy Barnesów, lecz i jego samego. A to będzie dopiero początek.

Jacob spojrzał na Triss.
- Ile wie Pani o Doktorach i ich związku z zarażonymi?
- Wiem że w mieście jest jeden, który kolaboruje z chorymi. Nie interesowałam się bliżej tą sprawą i tobie też nie radzę. Są rzeczy których się nie tykam.
- Ha! Ja tykam wyłącznie takie - roześmiał się. - I niech Pani potraktuje to jako informację.
- Nie omieszkam - chrząknęła - Coś jeszcze?
- Skoro nie chce Pani tykać tego, to… Coś o planach Black Cross na walkę z Hanzą? - zapytał zginając drugi palec, jakby coś wyliczał.
- To ciekawe. Niedawno był tu człowiek, który pytał o rodzinę dla której pracuje Black Cross. Hm - zreflektowała się na chwilę. - Choć stwierdzenie, że przyjmują oni czyjekolwiek polecenia byłoby nadużyciem. Cross ma o wiele szersze aspiracje niż przepychanki z Hanzą. Wierz mi.
- Wiem nawet kto - odrzekł ze śmiejącymi się oczami. - W takim razie, skoro nie z Hanzą, to z kim? Bo słyszałem o dużym przedsięwzięciu z ich strony.
- Niektórzy klienci… ci z dalekich wysp i egzotycznych rejonów mówią o nich jak o strażnikach. Że czegoś pilnują.

Kod operacyjny RS89
Pamiętajcie bracia i siostry. Możemy zostać zapamiętani jako zabójcy i mściciele. Zostaliśmy powiązani sprawą ogromnej wagi i tylko ona ma znaczenie. Miejsce duchów przeszłości jest tam, gdzie pozostały. Czyli na morskim dnie. Jesteśmy strażnikami tajemnicy, którą każdy z nas weźmie ze sobą do grobu.
 

Ostatnio edytowane przez Caleb : 09-07-2018 o 13:37.
Caleb jest offline