Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-07-2018, 16:12   #72
Flamedancer
Konto usunięte
 
Flamedancer's Avatar
 
Reputacja: 1 Flamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputację
Gdy usłyszała rumor walącego się mostu, Yastra miała wrażenie jakby był to dźwięk jej pękającego właśnie serca. Poczuła jak w tym momencie zakończył się pewien rozdział jej życia wypełniony wieloma dobrymi i złymi wspomnieniami, wszystkimi związanymi z Phaendar. Idąc w milczeniu przed siebie ze spuszczoną głową, zakrywając w ten sposób gęstymi, ognistorudymi włosami pozbawione swego energicznego blasku załzawione oczy, z których rzewny strumień łez mógłby zaraz zacząć żłobić dla siebie koryto w policzkach, desperacko próbowała dobrymi myślami załatać otchłań, jaka w niej powstawała. Opowieści Noelana. Widok swojego własnego domu. Słowa zachwytu na jej ozdoby w kaplicy. Przyjazne złośliwości w kuchni Jet. Ból głowy ilekroć dostała od niej chochlą po głowie. Chwytała je i wiele innych w tej mętnej wodzie rozpaczy tylko po to, by się jej wymknęły w porażającym blasku płonącego miasteczka.
Czuła się… bezsilna. Nic niewarta.
Pusta.
A masa Zazy w drżących ze zmęczenia rękach tylko przypominała jej o ciężarze winy jaką na sobie czuła. Gdyby tylko była bardziej stanowcza bądź odrobinę milsza wobec niej, to by to na pewno mogło skończyć się inaczej! Jednak półorczyca jak zwykle postanowiła zrobić po swojemu. A elfka jej na to pozwoliła, dopuszczając do tragedii.
Bała się w ogóle spojrzeć na Erica, gdy złożyła ciało jego córki u jego nóg. Nie rzuciła się na szyję Jet, z amuletem na piersi niecierpliwie czekając na jej powrót. Nie wzięła od strażnika szlachcianki swoich rzeczy. Stała po prostu jak ten kołek z opuszczonymi ramionami, płacząc cichymi łzami żałoby, w ciszy odprawiając modły do bogów o pokój dla dusz zabranych tego dnia na sąd Pharasmy. Patrząc jeszcze na płomienie trawiące ciało Zazy, jak przez mgłę przypominała sobie widok trawionej przez ogień wioski i mokre od czyjejś krwi włosy… następnie napad bandytów na dom, gdzie mieszkała ze swoim ojcem… i znowu ogień. A teraz Phaendar...
… czy wszystko musi się kończyć w ogniu?
I czy każdy jej dom musiał spłonąć z jej winy? To jakieś fatum, że za nią podąża pożoga?

Sen również nie przyniósł ukojenia. Zwaliła się na ściółkę zaraz obok Rhyny, czując na sobie ciężar dnia, mając jednocześnie nadzieję, że ta nie miała nic przeciwko spania obok morderczyni. Była zbyt wyczerpana, by się choć nieco oczyścić z brudu i krwi bądź zapewnić siostrze czy nawet sobie odrobinę komfortu. Chciała spać… ale nie mogła. Patrzyła po prostu w przestrzeń, przeżywając wszystko na nowo i na nowo. Phaendarski horror nie mógł jej opuścić, żyjąc w jej umyśle tak samo, jakby działo się to kolejny raz. Rozpaczliwe krzyki mordowanych. Gryzący smród krwi i płonących budynków. Galopujące serce w piersi. Lęk. Strach. Niemoc.
Śmierć.
W końcu jej ciało nie wytrzymało i samo się wyłączyło, wyrzucając jej świadomość do krainy snów.
Dopiero obudził ją piekielny żar, jaki poczuła na swoim policzku, oraz nieznośny ból głowy. Zerwała się. Siedziała w wysokiej trawie falującej na wręcz parzącym skórę wietrze pod blaskiem krwawego półksiężyca wiszącym na bezchmurnym niebie. Dookoła słychać było odległe krzyki umierających niosące się niczym echo pośród niczego. Jedynym źródłem jasnego światła był ogień, który rozbłysł zaraz obok niej. Zwróciła tam swój ospały wzrok… i szeroko otworzyła oczy z szoku.
Na ścianie jej starego domu wisiał jej ojciec, wypatroszony w ten sam makabryczny sposób, jak chłopak z Phaendar. Yastra patrzyła w milczeniu, bojąc się ruszyć nawet na krok. Chciała spojrzeć na swoje dłonie, ale zamiast tego ujrzała trzymaną w nich głowę Syriu. Jego zakrwawione gałki oczne wykręciły się w nienaturalny sposób, po czym wbił w nią oskarżycielsko wzrok. Jego pomarszczona twarz wyrażała gniew, a spierzchnięte usta bezgłośnie powiedziały:
“To twoja wina”.
I wtedy zaczął padać krwawy deszcz, zabarwiając wszystko oślizgłym szkarłatem.
Odrzuciła głowę daleko poza zasięg swojego wzroku, lecz ta wracała i wracała, rzucając swoje oskarżenia. Yastra krzyczała, że to nie jej wina. Każde zaprzeczenie zmieniało otoczenie tylko i wyłącznie na gorsze. Jeden. Z niebios zaczęły spadać ciała zabitych phaendarczyków. Dwa. Z ziemi wyrosła czarna wieża. Trzy. Hobgobliny w skórach bandytów, którzy napadli jej stary dom, toporami i mieczami zaczęły masakrować ciała martwych. Cztery.
… zaczęli iść po nią, by ją skrzywdzić. Jak dawno temu…
Skuliła się ze strachu, nie widząc drogi ratunku ani nie czując broni przy sobie.
Nie!

Przebudziła się gwałtownie, łapczywie łapiąc dech przyduszona przez koszmar. Zlana zimnym potem, przez chwilę miała problem z odróżnieniem nocnej mary od rzeczywistości. Dopiero cichy szelest liści na chłodnym wietrzyku oplatającym rozłożyste korony drzew i srebrzysta poświata wiszącego wysoko na rozgwieżdżonym niebie księżyca rozświetlającego miękkim blaskiem leśne runo pomogły jej odpędzić opary snów. Próbowała obrócić się na drugi bok i znów zasnąć, lecz nie była już w stanie. Uniosła się więc i usiadła pod pobliskim drzewem, przyciągając kolana pod brodę.
Rozglądała się.
Widziała leżących na ziemi zmaltretowanych Phaendarczyków chcących choć odrobinę odpocząć od wieczornych wydarzeń. Wciąż żyły one w ich głowach, nawiedzając ich w nieuchwytnych odmętach podświadomości, tworząc to nowe demony niepozwalające zapomnieć nawet na krótką chwilę. Wiercili się niespokojnie, rzucali się na boki, wykrzykiwali imiona zmarłych niosące się po lesie jak żałobne echo. W tym Rhyn, coraz głośniej nawołująca przez sen za Noelanem, jakby go widziała gdzieś daleko, odchodzącego w otaczającą ich mgłę zaświatów, gdzie jej zakryte powiekami oczy były skierowane. Rzucając tam okiem Yastra chyba faktycznie zobaczyła jakieś cienie w kłębiących się oparach, jednak przetarła zaspane oczy… i już nic tam nie było. A ta wciąż wołała i wołała, coraz bardziej rozpaczliwie, z tworzącymi się pod powiekami łzami. Elfka nie wiedziała czy powinna ją obudzić, czy nie. Czy się zezłości? Ona powinna odpocząć. Dla każdego miała uśmiech nawet w najgorszym momencie, choć sama tłamsiła cierpienie w sobie. Ale czy koszmar na pewno jej pozwoli zregenerować siły?
Wątpiła w to.
Nachyliła się troskliwie nad akolitką, delikatnie trącając jej ramię, by ją wyciągnąć z odmętów koszmaru. Rhyna gwałtownie otworzyła oczy, i widząc pokrytą roztartą sadzą i krwią twarz Yastry, ze stłumionym krzykiem odsunęła się przerażona. Dopiero po chwili zdała sobie sprawę z tego, że nie widzi żadnej nocnej mary, a swoją przyjaciółkę.
- Yastra, aleś mnie wystraszyła…
- Wiem że wyglądam strasznie, wybacz - rzekła elfka nieco się krzywiąc, dłonią jeszcze bardziej potęgując efekt swoich "wojennych barw" - Ale wolę ja cię straszyć, niż by przez całą noc nawiedzały cię koszmary.
- Krzyczałaś... Wołałaś tak, jakbyś sama chciała za chwilę popędzić w mgłę, by wynieść z niej staruszka - wyjaśniła smutno, widząc pytający wzrok akolitki.
- Raczej w drugą stronę, wyrzucał mi, że go nie zabraliśmy ze sobą. Mam nadzieję, że nie znęcają się nad nim, jest już stary i słaby
- Rhyn... - walczyła ze sobą, czy jej powiedzieć o jego śmierci, czy nie. To była długa chwila ciszy, w której wpatrywała się w płynącą w oddali mgłę, bojąc się jednocześnie ją okłamać, ale też powiedzieć prawdę.
- Ja też. Mam nadzieję, że przynajmniej wie o naszej ucieczce.
- Oby, na pewno cały czas się o nas modli - dziewczyna uśmiechnęła się lekko - Wrócimy po nich, prawda?
W odpowiedzi Yastra skinęła głową, spoglądając w niebo błyszczącymi od odbijającego się księżycowego światła oczami. Czuła się okropnie okłamując ją o stanie Noelana, ale Rhyn nie była gotowa na tą informację. Nie teraz, gdy świat się dla nich zawalił. Jej optymizm mógłby tego nie przetrwać.
Jeszcze długo tak siedziała, gdy akolitka ułożyła się do pozornie spokojnego snu pod konarami drzewa, o które opierała się elfka, zastanawiając się. Dlaczego do tego wszystkiego doszło? Pech? Los? Fatum? A może boska wola? Skoro bogowie stworzyli świat, to czy przeznaczenie nie jest z góry narzucone? To jakiś plan wobec nich?
Co to znaczyło?


- Pobudka, gołąbeczki! Za niedługo będziemy się zbierać! - usłyszały łagodny, na siłę zabarwiony dowcipem głos nad sobą, niosący się przez sen jak nierealne echo.
Była to Jet, która z lekkim, ale wymuszonym uśmiechem na twarzy stała nachylona nad nią i Rhyną. Żelazny, nieco matowy wisior Calistrii wciąż wisiał na jej szyi tak jak go Yastra zawiesiła poprzedniego wieczoru jako obietnica rychłego zobaczenia.
- Mmmh… Jeszcze pięć minut - mruknęła elfka, przewracając się na drugi bok… I uzmysławiając sobie w ten sposób, że nie jest w swoim wielkim, miękkim łożu w phaendarskim domu, tylko na twardej ziemi w środku kompletnie niegościnnego lasu.
By Jet nie mogła rzucić jakąś kąśliwą uwagą, uniosła się czym prędzej do pozycji siedzącej, doznając od tego lekkich zawrotów głowy. Obie kobiety przywitała z miną, jakby powstała z martwych po ciężkim pijaństwie poprzedniego dnia. W dodatku przebijające się przez konary drzew promienie porannego słońca wcale nie pomagały, a ból całego ciała od spania na ziemi tylko pogarszał poranne samopoczucie. Siedząca zaraz obok dopiero co obudzona Rhyn również nie wyglądała najlepiej po ciężkiej nocy, choć werwy do natychmiastowego wstawania nigdy jej nie brakowało. Była to pewna dyscyplina, której Yastrze zawsze brakowało.
- Ech, dzień dobry. - powiedziała do dziewczyn, ziewając przeciągle i nieco rozciągając obolałe kończyny. W życiu tak nie doceniała swojego miękkiego łóżka jak dzisiaj, kiedy go już nie ma.
- Jak się czujecie? - zapytała wesoło, uśmiechając się ładnie. Nie miała zamiaru witać ich smutkiem. Musieli iść naprzód, a choć wspomnienia wciąż były żywe i boleśnie żądliły w najbardziej wrażliwe miejsca, to bogowie mieli wobec nich jakieś plany. A jeśli był to element jakiegoś boskiego planu, to trzeba było mu wyjść naprzeciw.
- A jak się mamy czuć? Straciliśmy nasze domy, a nasi bliscy są w niewoli, albo martwi - Jet nagle straciła całą swoją wesołość. Rhyna nic jeszcze nie powiedziała, zaciskając ze złością ustą, jakby przypomniała sobie nocny koszmar. W rezultacie mina elfki w krótką chwilę zmieniła się z pełnej energii na taką godną zbitego psa. Wbiła rozżalony wzrok w ziemię, palcami rozgarniając ziemię, zupełnie się nie przejmując, że brud wchodzi jej pod paznokcie.
- Wybaczcie. Nie chciałam - mruknęła już absolutnie smutno w odpowiedzi. Sama nie wiedziała za co przeprasza: czy za swoje słowa chwilę temu, czy może za phaendarski horror, za który obwiniała swój los - Po prostu sobie pomyślałam, że może lepiej się poczujecie, jeśli zobaczycie kogoś z lepszym humorem?
Jet położyła dłoń na ramieniu elfki.
- No już, nie bocz się. Wszyscy jesteśmy teraz zmęczeni i nerwowi, ale jak weźmiemy się do działania, zaraz się poprawi. Za jakiś czas pewnie opuszczą Phaendar, jak zawsze, a wtedy weźmiemy się za odbudowę.
- Miejmy nadzieję. Phaendar nie jest im do szczęścia potrzebne. Burza minie i wrócimy do domów. Musimy jednak też wrócić po naszych bliskich - kąciki ust Yastry tylko lekko uniosły się do góry, gdy uzmysłowiła sobie z jakimi trudnościami się to może wiązać. To będzie ciężka droga pod górę. Nawet nie taką standardową góreczkę, ale wielką, olbrzymią górę.

Po chwili wszystkie trzy odeszły do własnych spraw. Po zmówieniu krótkiej modliwy dziękczynnej za kolejny dzień, użyła tej odrobiny magii z poprzedniego wieczora, by oczyścić swoje ciało z ziemi, krwi i sadzy, nieszczególnie przejmując się nawet brakiem jakichkolwiek zasobów wodnych. Następnie, już czując się na tyle komfortowo na ile sytuacja jej pozwalała, odebrała swoją torbę od szlacheckiego ochroniarza i zaczęła wertować znajdującą się w niej księgę zaklęć.


Po rozmowie Yastra czuła się jakaś… rozkojarzona. Gdy zdała sobie sprawę, że nagle stała się odpowiedzialna za wszystkich Phaendarczyków tylko z powodu wywalczenia im drogi do wolności, poczuła się jakoś nieswojo. Aubrin zawsze była tą nieformalną głową osady, a teraz nagle przerzuciła wszystko na nich? Nie miała zupełnie pojęcia o dowodzeniu! Zastanawiając się, co ona w ogóle miała teraz robić i jak się zachować, zbyt szybko utonęła we własnych myślach, przestając nawet momentami słuchać o czym była mowa. I jak w jakiś sposób udzieliła się do planowania i uważała ten swój za całkiem rozsądny, tak miała wrażenie, że próbowała wprowadzić za dużo sztucznego entuzjazmu. Śmiech był pusty. Uśmiech nieszczery. Dopiero ostatnie słowa Jace’a, podobnie jak wcześniej Jet, wylały na nią kubeł lodowatej wody, otrzeźwiając jej myśli. Była na niego zła za ciągłe przypominanie innym o upadku Phaendar, ale czy można było go za to winić? Czy to dziś, czy za miesiąc, ciągle będzie to siedzieć w ich głowach.
I jej też.
Zresztą ona była nie lepsza. Spławianie łódek? Pływanie tratwami dla zabawy? Przypominanie szczęśliwych czasów, tak brutalnie im odebranych?
Yastra, ty idiotko. Ojciec już dawno temu by ci kazał ugryźć się w język i działać zamiast gadać bez sensu.

Szybko opuściła zgromadzenie, teraz zła również i na siebie. W milczeniu upychając kolejne racje żywnościowe do jednego z plecaków, oczekiwała wyruszenia wgłąb lasu.
Rozpoczął się pierwszy dzień na wygnaniu.
 
__________________
[FONT="Verdana"][I][SIZE="1"]W planach: [Starfinder RPG] ASF Vanguard: Tam gdzie oczy poniosą.[/SIZE][/I][/FONT]

Ostatnio edytowane przez Flamedancer : 13-07-2018 o 22:07.
Flamedancer jest offline