Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-07-2018, 20:00   #81
Highlander
 
Highlander's Avatar
 
Reputacja: 1 Highlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputację
An angel has no memory.

― Terry Southern


- Upewniam się, że nie wstanie, kiedy tylko odwrócę się do niego plecami - zdradziła Ameth, z chwiejnym zadowoleniem stając obok pożółkłych kości denata. Był to nastrój typowy dla dziecka, które jakimś cudem zdołało przetrwać wywiadówkę.
- Miał taką kłopotliwą tendencję - ni to zapytał, ni to stwierdził Benon. - Ale nie, nie tym razem - przysłowiowy słoń znajdował się w pokoju, albo co gorsze w składzie porcelany, ale anioł nie miał zamiaru być tym, który pierwszy o nim wspomni. Natomiast sam dynamiczny duet uparcie odmawiał zauważenia jakichkolwiek trąbiastych ssaków, niezależnie od poziomu ich metaforyczności. Może dlatego, że zwierzyny wokół było już dość. Humanoidalne kocisko odsunęło się od ciała, raz za razem otrzepując łapy z piaszczystych kruszyn. Widać było, że walczy z własnym instynktem, który nakazywał mu użycie języka do ich usunięcia.

Zwłoki niemalże całkowicie zmieniły już strukturę - tkanki oraz kości stały się setkami tysięcy drobin kwarcu. Te wydawały się zachowywać uprzedni kształt tylko ze względów grzecznościowych, dokąd mocniejszy podmuch wiatru nie da im jakiejś wymówki, pozwalając rozwiać się na cztery strony świata. Ale jako że kuchenna klimatyzacja pożegnała się z ziemskim padołem na długo przed tym jak w pomieszczeniu po raz pierwszy zawitali Benon i spółka, to na pomoc zaawansowanej technologii przy usunięciu dowodów egzekutorzy zwyczajnie liczyć nie mogli. Pozostało pozamiatać strzępki przeszłości metodą tradycyjną: dosłownie łapiąc za mopa. Brudnej roboty podjęła się dziewczyna w dresie. Samowolnie, praktycznie z entuzjazmem. Zakasała rękawy, złapała raźno za plastikowy kij i puściła się w tan, zaczynając wymiatać pustynne drobiny oraz kawałki talerzy bliżej drzwi. Na razie na sucho, bez udziału wody. Latynos pomiędzy szurnięciami włókien wyłapał dwa inne rodzaje odgłosów. Pierwsze były kości przeskakujące z miejsca na miejsce, ustawiające się na nowo, celem dostosowania do innej, bardziej przyjaznej dla oka formy.


- Wisisz nam sztylet. Wypadałoby oddać - rzucił czarnoskóry mężczyzna, który resztki lśniącej sierści zamieniał właśnie na fryzurę przypominającą sobą zlepek ścier, jakim wywijała obecnie Ameth. Fakt, że facet był w swoim stroju urodzinowym - i.e. goły jak go pan bóg stworzył - nie przeszkadzał mu flegmatycznie oskarżyć Celine o kradzież.
- Ale co tam. Jeśli ona się nie wykłóca - kiwnął głową na gloryfikowaną sprzątaczkę w żółci - to znaczy, że zabawka, którą chowasz za pasem ma już charakter typowo pamiątkowy - murzyn wzruszył ramionami i machnął na całą sprawę ręką.
- No widzisz, dogoniłeś nas z wnioskami. Tak, to już tylko pamiątka, na wasze i moje szczęście – reakcja męskiego ciała, w którym anielica zasiadała, na obecność golasa - zaczerwienienie i obok była... niespodziewana? Celine naprawdę miała nadzieję, że było to jedynie zawstydzenie. Albo ulga, że wcześniejszy byt był ukryty. Jej perspektywa byłaby inna - oceniała jak daleko już-nie-pokryte-sierścią stworzenie było od Adama. I od innych ludzi, stworzonych na obraz i podobieństwo. W skrócie, czy ten, kto wykreował te zmiennokształtne istoty był jednym z pradawnych artystów, czy jedynie naśladowcą.
- My już się znamy, ale ty się jeszcze nie przedstawiłeś – kiwnęła od niechcenia w kierunku zamiatającej Ameth, żeby uniknąć nieporozumień i wbiła w kotołaka pytające spojrzenie - I od ilu stuleci go zabijaliście?

- Jim. Niektórzy tak na mnie wołają - zeznał, a jego głos zdradzał, że wyjawiony pseudonim artystyczny był jednym z wielu, jakimi operował. - A zabijałem... polowałem na niego po raz drugi. Chociaż słyszałem, że w kraju moich dziadków obrosło to swojego rodzaju tradycją. Taki rytuał przejścia, jeśli wiesz o czym mowa - wyjaśnił, podchodząc do lodówki i otwierając jej drzwi na pełną szerokość. Zaczął szperać za jedzeniem.
- Tylko, że teraz chyba będą musieli wymyślić inny - dobiegło z chłodzonego pojemnika.
- Myślę że znajdę dla was coś w zamian za niego – w ciągu tych kilku chwil nie zdążyła jeszcze imiennie określić swoich śmiertelnych wrogów, ale pamiętając, co kryło się za Zasłoną ledwie kilkaset metrów dalej, spokojnie zakładała że akurat to się wyklaruje.

Druga seria wspomnianych wcześniej odgłosów należała do znajomej pary paciorkowatych patrzałek. Kulka czerni ze srebrnymi punktami, chrobocząc pazurkami za rogiem pobliskiego kredensu, obserwowała Benona w złudnej nadziei, że jego obecność zaowocuje kolejnymi okruchami wspomnień. Małe, bezkształtne stworzenie przyciągało uwagę. Odrobinę przypominało jej własną postać z Wojen Gniewu, rozjuszoną, bezkształtną ciemność nadciągającą niczym straszna burza. Było jak maleńki okruch tamtej chwały, obity i zraniony przez te milenia, które musiał przetrwać osobno. Nie miała jednak złudzeń - istota nigdy nie była jej częścią. Jeżeli już, mogła być odpryskiem ludzkich mitów, które kiedyś stworzyli, kultu Ereszkigal, jednego z uproszczeń ludzi starających się pojąć anioły Ostatniego Domu. Ale mogła się tą częścią stać. Wspomnienie, którego kawałek Celine chciała użyć jako zanęty, było krótkie, ale znaczące. To był ten moment, kiedy zobaczyła drugą śmierć po powrocie na ziemię. Nie pierwszą; drugą. To wciąż było więcej niż większość ludzi była w stanie znieść. Nie miała zamiaru oddawać go całego. Ale kawałek, kąsek żeby sprawdzić czy w ogóle jest w stanie z własnej woli przekazać coś stworzeniu, dać mu coś, co ich zwiąże, coś, co go zdefiniuje. Powierzyć mu straż nad takimi pozornie małymi, nieistotnymi śmierciami na jej szlaku. Słowo “straż” zdawało się jednak przerostem formy nad treścią. Tak jakby lokalny pijaczyna miał sprawować pieczę nad kuflem piwa albo ćpun nad działką białego proszku. Stworzenie, owszem, podbiegło do swojego chlebodawcy, ale z zamiarem łapczywego pochłonięcia ofiarowanego skrawka godzin minionych, a następnie przekłucia tkwiących weń żali i smutków na nowe pokłady życiodajnej energii. Benon nie mógł mieć wątpliwości, że to, co rozgrywało się pod jego nosem było bezpowrotną destrukcją fragmentu przeszłości, a nie jakąkolwiek formą jej hołubienia. Ale mimo tego małego błędu przy analizie czynników motywujących kulkę czerni, dobrze ocenił jej pokorny charakter - po łapczywym stłamszeniu posiłku między polikami, od razu zaczęła ufnie ocierać się o upadłego anioła.


Ameth w międzyczasie wymiotła z pomieszczenia resztki piasku i strzaskanych talerzy. Pomijając kilka brakujących elementów śniadaniowej zastawy, losowy widelec oraz obruszony zamek w drzwiach, stan pomieszczenia niczym nie sugerował, że kilka chwil temu miało tu miejsce starcie nadnaturalnych frakcji. Dziewczyna nonszalancko odrzuciła mopa w kąt i otarła z czoła nieistniejący pot.
- Pozamiatane. Dosłownie i w przenośni. A jeżeli moje dwie księżniczki skończyły już popychać ploteczki przy porannej herbatce, to chyba czas na nas. Chciałabym zdążyć na samolot - fakt, Benon pamiętał, że dziewczyna wcześniej już wspomniała o planach powrotu do domu. Niedługo przed tym jak obrócili starca w garść pyłu.
- Wiem... po prostu wiem, że będę żałować tego pytania, ale... czy chcesz, żeby gdzieś Cię podrzucić zanim ruszymy w swoje własne strony? - spytała niewiasta w żółci, zawieszając wzrok na Celine. Niecierpliwość oraz wyniosłość spojrzenia nadal krępowała jakaś forma zobowiązania. W końcu bez (nieświadomej) współpracy ze strony upadłej, plan Ameth raczej nie zostałby wprowadzony w życie tak gładko.
- A ty w końcu coś na siebie włóż, bo narobiłeś mi dość wstydu jak na jeden dzień! Ludzka forma, ludzkie obyczaje - fuknęła na swojego pomagiera. Ten spuścił głowę, ukrywając lekko uniesione koniuszki warg. Powoli, potulnie i przewrotnie zarazem, zaczął śledzić palcem wzór tatuażu na swej klatce piersiowej.

- Podrzucić, powiadasz - złośliwe iskierki zapaliły się w oczach mężczyzny. - A gdzie wam będzie po drodze? Uruszalim, być może? - na chwilę obecną każde inne miejsce było równie dobre, a według wspomnień Benona, to tam była szansa spotkać pobratymców. - Bo jeżeli nie, to wysiadłabym tam gdzie wy.
Cisza. Murzyn i dziewczyna spojrzeli po sobie, jedno wzruszyło do drugiego ramionami, ukazując całkowity brak zrozumienia dla podtekstów snutych przez Celine. Do tego dochodził także zupełny brak chęci zgłębiania okruchów nadnaturalnego suchara, który właśnie przeciął powietrze. Anielica nie mogła zdusić w sobie rosnącego przekonania, że dwie pozostałe istoty rodem z okultystycznego tomiszcza postrzegają ją jako dobrą ciocię z paroma poluzowanymi klepkami, jako krewną, do której uśmiechasz się szeroko przy niedzielnym obiedzie, licząc, że wasza konwersacja nie rozwinie się poza “tak”, “nie” i “podaj mi sól, skarbie”. Ameth wypuściła z gardła niezręczne chrząknięcie.
- Uhm. Hm. Uruszalim, tak. Oczywiście. Nie, raczej się tam nie wybieramy - rzuciła niezobowiązująco, za nic w świecie nie chcąc wyjść na nieobeznaną z natychmiast storpedowanym tematem.
- Jim jest bardzo tutejszy, toteż on wraca na swoje śmieci, do Malibu. Możemy cię tam podrzucić, ale potem radzisz sobie sama. Możemy, prawda? - spojrzała na długowłosego mężczyznę, który właśnie kończył pałaszować wcześniej zwędzony z lodówki kawałek mięsa. Między kęsami i ich przeżuwaniem, pokiwał twierdząco łepetyną.
- A jeśli chodzi o mnie - dodała dziewczyna w żółci - to nie żartowałam z tym samolotem. Odlatuję z Ontario, toteż jeśli chcesz wysiąść tam, nie mam nic przeciwko. Tylko nie licz, że kupię Ci bilet, dobrze? I tak przekroczyłam już budżet o dobre kilkaset dolarów.
To ostatnie zdanie wycelowała w swojego zacnie owłosionego kompana, co sugerowało, że ekonomiczny dołek Ameth był w jakiś sposób jego winą.
- Moffem fę... - Jim przełknął - Mogę Cię też wysadzić w LA, w końcu będziemy je mieli po drodze, kiedy już skończymy na lotnisku - zaoferował i nerwowo poprawił spodnie, jakby ich obecność miała w jakiś sposób udobruchać żółtą kapturnicę. Skąd się właściwie wzięła ta para nogawek? Jeszcze przed chwilą ich nie miał.
 
Highlander jest offline