David po paru chwilach przestał słuchać tego, co mówił Nick.
Było rzeczą jasną, że cokolwiek tamten powie, nijak się będzie miało do tego, co zastaną po opuszczeniu kopuły z dymu.
Przypomniał mu się film... Labirynt? Więzień labiryntu? Tam też, z każdym nadejściem świtu, zmieniał się układ ścian i przejść. Najwyraźniej strefa działała w podobny, bardzo niemiły dla tych, co chcą ją przebyć. I jeszcze bardziej niemiły dla nowicjuszy, dla tych, co stawiają w strefie pierwsze kroki. Czyli dla nich.
To było zdecydowanie gorsze, niż jakakolwiek wersja Krainy Oz.
Próbował jeszcze nieco odpocząć, gdy nagle odezwały się gwizdki.
Same.
A to nie tylko potwierdzało słowa stalkerów o tym, że w sferze dzieją się rzeczy, o których nie śniło się filozofom. To, przynajmniej zdaniem Davida, oznaczało zbliżające się kłopoty.
Wystarczył rzut oka na pozostałych hibernatusów by się przekonać, że i oni spodziewają się kłopotów.
Wnet i te podejrzenia się potwierdziły, gdy do dymu tworzącego ściany dołączył się kolejny - różniący się od istniejącego do tej pory.
Wiara w to, że nowy 'dym' jest przyjacielski, nie zagościła w sercu Davida nawet na sekundę. Nie czekając dłużej chwycił swój plecak i, nie potrzebując nawet zaproszenia ze strony Koichi, ruszył w stronę wyjścia - tam gdzie niby miało się znaleźć Kennington.
Poprzednio, gdy myślał o ewentualnej ucieczce, myślał o zabraniu świeczki lub dwóch. Teraz jednak wyrzucił to ze swych planów. Miał nadzieję, że dymna kopuła opóźni nieco pościg, stanowiąc swego rodzaju klatkę dla przybysza.