Udało się ocalić wielu mieszkańców, udało się wysadzić most i odgrodzić, przynajmniej przez pewien czas, od bandy hobgoblinów, które zdobyły i (częściowo) zniszczyły Phaendar, przy okazji dziesiątkując mieszkańców.
A teraz trzeba było wziąć nogi za pas, bo jeśli hobgobliny były uparte, to mogłyby przepłynąć przez rzeczkę choćby w baliach. A wystarczyłoby, żeby przedostał się jeden. Potem mosty linowe i raz-dwa i mieliby na karku całą hordę napastników. A wtedy cały wysiłek, ze śmiercią Zazy na czele, poszedłby na marne. Co gorsza wyglądało na to, że niewiele osób przejęło się śmiercią dziewczyny. Ich życie było ważne, jej - nie. Czy warto więc było narażać dla nich swoje życie?
Ale... Rathan nie sądził, by następnym razem postąpił inaczej. Niektóre rzeczy trzeba było zrobić bez względu na okoliczności.
* * *
Mieć bandę hobgoblinów za rzeką i grupę mieszczuchów na karku to była wątpliwa przyjemność.
Rathan najchętniej zostawiłby jednych i drugich. Niestety, coś co zwało się poczuciem obowiązku nakazywało mu zostać przy tej bandzie nieudaczników... i paru osobach, które - od biedy - mógł nazwać przyjaciółmi.
Możliwości działania było parę... Zabawić się w niańkę i pilnować każdego kroku ocalonych. Rzucić ich na głęboką wodę i niech sobie radzą sami (w końcu byli dorośli)... a kto przeżyje, to dobrze. Wybrać się na polowanie - zapomnieć na jakiś czas o kłopotach, a przy okazji dostarczyć nieco jedzenia.
Można było, przy tej samej okazji, odwiedzić pustelnika. Nie tylko po to, by go uprzedzić o hobgoblinach i powiadomić o losach Phaendar. Pustelnik wiedział dość dużo nie tylko o lesie i gdyby na parę dni zerwał z pustelnictwem, przydałby się uciekinierom.
Byli też i łowcy. Ale było też i pytanie, czy nie uciekną gdzie pieprz rośnie, gdy na głowy zwali się im taka banda...
No ale nie mógł o tym decydować sam.
-
To co w końcu robimy? - zwrócił się do swych towarzyszy.