Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-07-2018, 12:39   #76
Sindarin
DeDeczki i PFy
 
Reputacja: 1 Sindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputację
Na pytanie Rathana Jace przedstawił mu opracowany przez siebie, a dopracowany przez Kharricka i Yastrę plan. Zgodnie z nim, uciekinierzy mieli zignorować wspomnianą przez Aubrin polanę i ruszyć bezpośrednio w stronę stanicy Łowców z Chersanardo. Tempo tak dużej grupy było dość wolne, dlatego ci, którzy wyciągnęli ich z płonącego miasteczka, powinni ruszyć przodem, by upewnić się, że droga jest bezpieczna. Pozostali mieli w trakcie marszu zebrać dodatkowe zapasy, pilnowani przez kilku wyszkolonych zbrojnych - według szacunków Sulima, powinni dotrzeć na miejsce kilkanaście godzin po nich. W tym samym czasie, dwójka zwiadowców miała sprawdzić sytuację w Phaendar i odwiedzić Kelocha.

Popędzani lekko przez Aubrin i zmotywowani konkretnymi planami ich wybawców, Phaendarczycy sprawnie zebrali wszelki ekwipunek i rozdzielili tak, by nikt nie był zbytnio przeciążony. Widać było wyraźnie, że przynajmniej dla starszych osób nie jest to pierwszyzna - w końcu Phaendar było w przeszłości wielokrotnie najeżdżane, więc jego mieszkańcy nauczyli się już najlepszego sposobu na przetrwanie. Zebrać jak najwięcej dobytku i bydła, zapaść głęboko w las, przeczekać, aż najeźdźca znudzi się plądrowaniem praktycznie pustych zabudowań, wrócić, naprawić co zniszczone, żyć dalej. Płaskie równiny Nesmian pozwalały dostrzec zbliżającą się armię na kilka dni przed, więc obywało się bez jakichkolwiek ofiar. Ten atak może i był przerażająco niespodziewany, ale większość uważała, że za kilka dni, góra tydzień-dwa, hobgobliny opuszczą miasteczko i będzie można tam wrócić. Nikt nie był na tyle odważny, by zastanawiać się, jak będzie ono wtedy wyglądało. Przybysze spoza tych okolic, z Eraseną na czele, chcieli początkowo uciekać dalej, do najbliższego miasta, ale szybko zmienili zdanie, gdy Aubrin w dość szorstkich słowach wyjaśniła im, że jeśli mają ochotę przedzierać się przez prawie dwieście mil lasu, użerając się z bandytami i niewiadomo jakimi potworami, to proszę bardzo, ale idą sami.

Niedługo później wszyscy byli już gotowi do drogi. Tezzeret i Klara pożegnali się z rodzeństwem i rozeszli się, jedno by sprawdzić, co dzieje się w Phaendar i czy nikt jeszcze ich nie ściga, a drugie by ostrzec przed niebezpieczeństwem pustelnika Kelocha. Maria, wciąż owinięta w płaszcz Jace’a, przyglądała się ich odejściu z rozpaczą na twarzy, kurczowo ściskając rączki dzieci. Pozostali uciekinierzy byli już trochę spokojniejsi, powoli docierało do nich, że wciąż żyją i jakiekolwiek niebezpieczeństwo im grozi, nie wisi już bezpośrednio nad ich głowami. Po rozmowie z Sulimem Eric zaczął zachowywać się inaczej - dotychczas apatyczny, teraz sprawdzał i poprawiał wszystkie niesione tobołki, upewniając się, że wszystko zostało zabrane i nic nie zgubi się po drodze. Wyraz rozpaczy, nie schodzący z jego twarzy odkąd zobaczył zwłoki swojej córki, zaczął powoli ustępować miejsca determinacji. Dopiero, kiedy skończył, Aubrin życzyła powodzenia drużynie składającej się z Kharricka, Jace’a, Yastry, Rathana i Sulima z Psotnikiem, po czym zarządziła wymarsz.

Po godzinie forsownego marszu pod przewodnictwem krasnoludzkiego druida, pozostali uciekinierzy kompletnie zniknęli wśród gęstych drzew Fangwood. Jedynie Rathan i Sulim byli przyzwyczajeni do poruszania się po takich kniejach, dla reszty było to niesamowite przeżycie, chociaż nie do końca przyjemne. Teren lasu, w przeciwieństwie do pobliskich równin, z pewnością nie należał do płaskich. Liczne wzgórza, wąwozy, nagłe spadki, głazy wielkości domów, czy gęste poszycie leśne bardzo utrudniały marsz wszystkim poza krasnoludem, który przedzierał się przez największe zarośla, nawet trochę nie zwalniając tempa. Wyrastające na ponad trzydzieści metrów drzewa skutecznie przysłaniały gęstym listowiem większość światła słonecznego, przez co przy ziemi panował wieczny półmrok. Słaba widoczność sprawiała, że wzrok czasami płatał figle - skały wydawały przesuwać delikatnie, wzgórza malały lub rosły w oczach. Yastra i Jace przypomnieli sobie, że mogą to być pozostałości po starożytnej magii, używanej tu tysiące lat temu. Na szczęście, te przedziwne zjawiska były bardzo rzadkie i nie stanowiły dodatkowego utrudnienia w wędrówce.

Słońce chyliło się już ku zachodowi, gdy zmęczeni piechurzy dotarli do bagnistego wąwozu, w którym miała znajdować się stanica Łowców z Chersanardo. Miejsce to nadawało się idealnie na kryjówkę - gęste drzewa pokryte pajęczynami skutecznie blokowały niewielką już, przez brak światła, widoczność. Dookoła nich było znacznie mniej roślinności, zastąpionej przez rozległe, ale płytkie kałuże pełne mulistej wody, nad którymi krążyły całe chmary insektów. Kawałek dalej, na niewielkim pagórku stała piętrowa chata z bali, połączona wąskim mostkiem z niedużym wzniesieniem, którym przybyła tu drużyna. Nad ziemią unosiła się delikatna mgła, a poza brzęczeniem owadów nie było tu słychać odgłosów żadnych innych zwierząt, które w Fangwood były prawie że wszechobecne. Było to bardzo niepokojące, szczególnie w połączeniu z faktem, że z komina chatki nie wysnuwała się nawet najdrobniejsza smużka dymu. Nie było też widać nikogo z domniemanych mieszkańców.

 

Ostatnio edytowane przez Sindarin : 17-07-2018 o 12:41.
Sindarin jest offline