Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-07-2018, 13:02   #40
Col Frost
Kapitan Sci-Fi
 
Col Frost's Avatar
 
Reputacja: 1 Col Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputację
Stan pani porucznik nie był bardzo poważny, a przynajmniej tak oceniała go Kara. Co prawda uderzenie o ścianę spowodowało niewielkie rozcięcie na potylicy, gdzie pojawiła się krew, oraz utratę przytomności, ale Lang uznała, że wkrótce powinna się obudzić. Podobnie jak dwójka pilotów, wciąż była skrępowana, a niedawna próba odzyskania wolności powinna ostudzić ich zapędy. Nie było sensu zwiększać ich ochrony, BX świetnie sobie poradzi z tym zadaniem. Trzeba było jednak opatrzyć imperialną oficer. Korzystając z pokładowej apteczki, wspólnie z Jeronem, zrobiła coś co od biedy można by nazwać opatrunkiem. Mogli mieć tylko nadzieję, że rana sama zakrzepnie po jakimś czasie.

Zaraz po tym jak skończyli, do pomieszczenia wszedł Danpa.

- Mamy problem – oznajmił. - Jakieś myśliwce nas przejęły.


- Wejść! - usłyszał Lox, a więc wszedł.

Widok, który zobaczył zmroził mu krew w żyłach, choć naturalnie nie dał po sobie niczego poznać. Za biurkiem jak zawsze siedział Ziesman, ale gościł u siebie innego wysokiego rangą oficera i to właśnie on przeraził Sahna. Był to major Terwal Bergschellen, szef IBB na stacji TML-474. Nie było tajemnicą, że obaj majorowie za sobą nie przepadali, co jest zresztą nieoficjalnym zwyczajem w stosunkach oficerów z różnych tajnych służb. Nie mogła to więc być wizyta towarzyska, tym bardziej że według znanych wszystkim plotek Bergschellen nie miał życia prywatnego, dla niego istniała tylko praca. Kapitanowi wydawało się, że zna cel jego wizyty.

- Lox, jestem trochę zajęty – powitał go oschle Ziesman. - Czego pan chce?

- Panie majorze, chciałem zameldować o porwaniu naszego promu z porucznik Atyde na pokładzie – zaczął Lox, który uznał, że jeśli IBB przechwyciło jego rozmowę, nie może kłamać. Jednak zanim wyjawi wszystko, musiał mieć pewność, że rzeczywiście tak się stało, a Bergschellen nie przyszedł tu w innej sprawie.

- Wiem o tym, kapitanie. Jeśli to wszystko, to...

- Nawiązałem kontakt z porywaczami, sir.

Na twarzy Ziesmana pojawił się ciepły uśmiech.

- Widzisz, Terwal? - zwrócił się do szefa IBB. - Mówiłem ci, że Lox o tym zamelduje. To wierny oficer. Przestań więc, z łaski swojej, szukać zdrajców wśród moich ludzi, dobrze?

- Taka praca – oznajmił Bergschellen, który minę wciąż miał poważną, a na jego czole pojawił się groźny mars. - Każdy jest podejrzany. I cóż z tym kontaktem, Lox? - zwrócił się do kapitana.

A więc podsłuchali jego rozmowę. Ale może nie całą, skoro dopytują go o jej treść? Albo może to kolejny test?

- Próbowałem się połączyć z porucznik Atyde, ale odebrał jeden z porywaczy, niejaki Jeron Sar. Według niego porucznik jest cała i zdrowa, a więc mogą próbować wyciągnąć z niej ważne informacje, a zna ich ona całkiem sporo.

- Czy to nazwisko, Jeron Sar, coś wam mówi? - pytał dalej Bergschellen.

- Nie, sir. Natrafiłem jednak niedawno na niejakiego Marlona Sara. Porucznik Atyde meldowała, że jedna z band szabrowników nadała komunikat o pochwyceniu imperialnego pilota dezertera o takim nazwisku. Potem okazało się to zasadzką. Wysłałem jednak zapytanie na Corellię, spodziewam się w ciągu kilku godzin otrzymać odpowiedź.

Bergschellen zmrużył oczy. Wydawał się niezadowolony z takiej odpowiedzi, może nawet rozczarowany.

- No dobrze – powiedział, podnosząc się z fotela. - Róbcie swoje. Nie możemy dopuścić do tego, by Atyde zdradziła im jakiekolwiek informacje. Gdybyście potrzebowali wsparcia, mamy dwie kompanie specjalne gotowe do użycia. Chociaż osobiście radziłbym wam zniszczyć prom, jeśli tylko będziecie mieli okazję. A właśnie, kapitanie Lox. Dlaczego zabronił pan kapitanowi Leftonowi zrobienie tego?

- Kapitan Lefton nie miał takich uprawnień, sir. Tylko dowodzący siłami w regionie może podjąć decyzję o zniszczeniu przyjaznej jednostki, nawet w wypadku jej przejęcia przez...

- Oszczędźcie mi kolejnych cytatów z regulaminu. Pytam dlaczego zabroniliście Leftonowi zniszczyć prom?

Lox milczał przez chwilę.

- Porucznik Atyde, sir – powiedział w końcu. - Znamy się od dawna, jest dla mnie jak siostra.

- A więc przełożyliście prywatny interes nad interes Imperium? - na twarzy Bergschellena pojawił się wyraz triumfu. - Na wasze szczęście rzeczywiście postąpiliście zgodnie z regulaminem, ale major Ziesman za chwilę odsunie was od tej sprawy. Wszelkie próby komunikacji z porywaczami, albo ingerowanie w nią w inny sposób, będą poczytane jako niesubordynacja, być może nawet zdrada. Rozumiemy się?

- Tak jest!

- Doskonale. A teraz pozwolicie panowie, że się pożegnam.


- Co się dzieje?

Kara weszła do kabiny pilotów, ale Marlon nie musiał jej nawet odpowiadać, sytuacja była oczywista. Wkrótce dołączyli do nich Jeron, Danpa i Jayltre. BX wciąż pilnował więźniów.

Lecieli jakiś czas za jednym z myśliwców, podczas gdy drugi leciał za nimi, zapewne gotowy w każdej chwili otworzyć ogień. Nie były to jednak statki imperialne. W zasadzie nie przypominały żadnych znanych im jednostek. Nie przypominały nawet siebie nawzajem. Danpa i Sarowie, po bliższym przyjrzeniu się, zaczęli dostrzegać w prowadzącym statku elementy znanych im modeli. Wyglądało na to, że były to „składaki”. Nietrudno było zgadnąć kto mógł latać tego typu konstrukcjami.

Wreszcie na horyzoncie dojrzeli ciemną plamę, która niewątpliwie musiała być miastem. Według komputera pokładowego było to Hyyjuro. Myśliwiec nie skierował się jednak w jego stronę, obrał za to kurs na pobliskie wzniesienia, które od biedy można by nazwać wzgórzami. Wkrótce ich oczom ukazało się lądowisko. Usłyszeli komunikat pilota:

- Natychmiast ląduj na platformie.

Marlon spojrzał na Karę, która kiwnęła tylko głową, po czym posłusznie wykonał polecenie. Gdy wyłączył silniki platforma lądownicza zaczęła opadać w dół i wkrótce prom zniknął pod powierzchnią ziemi. Zaraz też otwór w suficie hangaru, w którym się znaleźli, zasunął się i na chwilę pogrążeni byli w ciemnościach.

Światła zapaliły się dopiero, gdy platforma osiadła na samym dnie. Chociaż może tego widoku woleliby akurat nie oglądać. Wokół ich statku zgromadziła się około setka istot, każda z bronią. Pośród nich można było zauważyć ciężkie karabiny blasterowe, wyrzutnie rakiet oraz automatyczne działka. Na przód tego komitetu powitalnego wyszedł jakiś Zabrak, który jako jedyny nie celował do statku.

- Opuśćcie rampę i wychodzić pojedynczo z rękoma podniesionymi do góry!


Podróż na Soccoro przebiegła spokojnie. Pojedynczemu człowiekowi nietrudno jest przeniknąć przez imperialną blokadę. Po co jednak ją ustawiać na takiej planecie, jak ta? I jeszcze ta stacja na orbicie? Wszystko to było bardzo zagadkowe. W każdym razie teraz można było zrozumieć, że Gerrera nie wysłał swoich ludzi na wakacje.

Mężczyzna był na tej planecie nie po raz pierwszy, miał tu wielu znajomych. Rozpoczęcie poszukiwań nie stanowiło więc dla niego większych kłopotów. Zaledwie godzinę po przylocie znał już większość szczegółów z lądowania grupy Wulfa. Wieści bardzo szybko się rozchodzą. Kierując się swoim niezawodnym instynktem wyruszył natychmiast do Hyyjuro, choć oczywiście nie zrobił tego sam.

Generał Draven pewnie nie byłby zachwycony, gdyby usłyszał o jego nowych kompanach. Mazsew i P'ck byli bowiem łowcami nagród, ale znakomicie spisywali się w roli ochrony. Co dziwne dla ich profesji, nie byli zbyt inteligentni, być może właśnie dlatego trzymali się razem, ale dzięki temu nie przyjdzie im do głowy kombinować na boku. A w walce byli znakomici, mało kto wiedział jak się bronić przed ich unikalnym arsenałem zabójczych zabawek.

W Hyyjuro udali się do kolejnego starego znajomego. I był to strzał w dziesiątkę. Teraz mieli idealny widok na rozwój sytuacji, miejsca w pierwszym rzędzie, jakby powiedział Wulf...


Jak tylko znaleźli się na zewnątrz, Zabrak machnął ręką, a cały zgromadzony tłum rzucił się na nich. Ich głównym celem wydawało się rozbrojenie przybyszów, bo cała szóstka, nie wyłączając BX'a, w parę chwil została pozbawiona wszystkiego co strzela, tnie lub wybucha. Zabrali też komunikatory i holoprojektory. Droida przed przeciwdziałaniem powstrzymał skutecznie Besalisk, który pochwycił go w swoje potężne ramiona, krępując w ten sposób jego kończyny.

Napastnicy nie żałowali jednak uderzeń i kopnięć. Nie robili tego by poturbować swoich „gości”, raczej by od razu pokazać kto tu rządzi. Rebeliantom przybyło trochę sińców, ale nic poza tym. Potem zaciągnęli ich do najbliższych drzwi i poprowadzili labiryntem korytarzy do następnych. Za nimi znaleźli się w czymś w rodzaju sali tronowej. Na jej końcu znajdował się wygodny fotel, z którego siedzący musiał mieć doskonały widok na całe pomieszczenie.

Więźniowie zostali ustawieni tuż przed nim, a następnie zmuszeni do klęknięcia. Każdemu skrępowano za plecami ręce kajdankami, albo jakimś ich suplementem. Jedynie BX'owi tego oszczędzono, a to dlatego, że przypięto mu ogranicznik.

Wkrótce zza fotelu wyszedł jakiś mężczyzna. Był to człowiek o długich blond-włosach i kilkumiesięcznym zaroście. Miał umięśnioną sylwetkę, co podkreślała ciasno opięta skórzana kamizelka bez rękawów. Usiadł na fotelu, zakładając jedną nogę na podłokietnik, po czym wyciągnął z kabury blaster, którym zaczął wywijać młynka. Spojrzał z góry na przyprowadzonych do niego ludzi.

- No, który tu dowodzi? – spytał, celując po kolei do każdego z nich.
 
Col Frost jest offline