Decyzje zapadły, plany ustalono... i w końcu można było wyruszyć.
Pomysł, by parę osób poszło przodem, w charakterze zwiadu. Lasy zwykle nie należały do bezpiecznych, a Fangwood nie należał w tej dziedzinie do wyjątków. Wręcz przeciwnie. Warto było przetrzeć drogę, a poza tym pozostali uciekinierzy nie zostali pozostawieni samym sobie. Mieli odpowiednich przewodników.
Rathan, po wejściu głębiej w las, poczuł się jak w domu. Zdecydowanie lepiej, niż w mieście. I nawet nie do końca żałował swoich kompanów, którzy w lesie czuli się jakby mniej komfortowo niż on czy Sulim. "Miejskie dzieci" troszkę cierpiały na skutek braku domów dokoła czy bruku pod nogami, ale wszystko było kwestią wprawy i Rathan był pewien, że za parę dni przywykną. Na razie po prostu rozkoszował się wędrówką.
Niewątpliwą radość z wędrówki popsuł widok, jaki prezentowała siedziba łowców. Wyglądała na opuszczoną, a to nie wróżyło dobrze.
- Pójdę się rozejrzeć - powiedział Rathan. - Poczekajcie tu na mnie.
Ostrożnie, z łukiem w dłoni, ruszył w stronę siedziby łowców. Miał nadzieję, że znajdzie jakieś ślady mówiące o tym, co się stało z lokatorami opuszczonej siedziby.
I czy będzie można tu na dłużej się zatrzymać z całą grupą mieszczuchów.