Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-07-2018, 15:38   #278
Arvelus
 
Arvelus's Avatar
 
Reputacja: 1 Arvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputację

Fyodor odwrócił się do starego inwizytorai przywitał go płytkiem ukłonem
- Walterze… “WAMPIR” - drugie słowo było jedynie ruchem ust.
Odwrócił się do przybyłych. Walter powiódł wzrokiem po zebranych. Fyodor do końca nie był pewien czy stary paladyn go zrozumiał.
- Rozumiem. No to jest to sprawa warta dłuższego omówienia. Usiądźmy. - rzekł Czerwony brat po czym postąpił krok i nagle oparł się mocniej na lasce pochylając głowę z mimiką bólu… a w myślach zmówił niemą modlitwę, proszą Pana o łaskę i ochronę. Umysł zakonnika od razu poczuł zmianę. Czuł się silny.
- Johanesie, wybacz starcowi, że tak cię wykorzystuje, ale wydajesz się bardziej rozgarnięty od tych tu ochroniarzy. Dogonisz jeszcze brata co mnie tu przyprowadził i poprosisz go o cienkie wino do rozmowy i jakieś zioła na ból? Kręgosłup mi się odezwał.
Fyodor zauważył, że Johanes najpierw spojrzał na Guzego, jakby czekając na przyzwolenie. Von Guze skinął głową i odprawił mężczyznę ręką. Ten skłonił się zebranym i ruszył zamykając za sobą drzwi.
Fyodorowi nie umknęło też, że Walter zajął miejsce na końcu stołu. Miejsce godne wojownika. Łatwe do obrony. Dobre do obserwacji sytuacji w sali. Praktycznie uniemożliwiające zajście od tyłu. To dało pewność Czerwonemu Bratu, że Walter dobrze rozczytał jego znak.

Mężczyźni zaczęli zajmować kolejne miejsca przy stole. Von Guze naprzeciw Waltera, u drugiego szczytu stołu. Jego obstawa czekała niczym posłuszne psy aż pan usiądzie. Dopiero po tym zajęli miejsca. Dwóch na lewo, dwóch na prawo od wampira.

- Mam nadzieję, że może brat podjąć rozmowę zanim Johanes wróci z winem - zaczął von Guze.

- Oczywiście - przytaknął Fyodor ciężko opierając się na lasce gdy siadał - Proszę tylko o minutę - dodał czerwony brat przyglądając się pieczęci na listach polecających. W normalnych okolicznościach miały być one wielką moc sprawczą, ale aktualnie… nie spodziewał się znaleźć w nich czegokolwiek co by choćby sugerowało, że mistrz szpitalników wie o stanie polecanego, ale i tak zamierzał je przeczytać.
Nie mylił się. Mistrz Zakonu nie mógł się nachwalić zaradności rodziny von Guze, ze szczególnym uwzględnieniem Dirka. Kilkukrotnie wskazał też na to, iż von Guze nie szczędzi ofiar na utrzymanie zakonu. Cóż, tam gdzie wiara była słaba srebrniki zastępowały Pana.

- Więc skoro przychodzisz do nas z propozycją to zamieniam się w słuch.
- Chodzi mi przede wszystkim o zabezpieczenie naszych interesów na Rusi. A tutaj wystarczy, że udacie się do biskupa Guntera i rzekniecie iż z całego serca popieracie inicjatywę rodziny Guze. Chcemy utworzyć nowy szlak handlowy z Italii. Nie muszę dodawać, że skromna inwestycja może przynieść wielkie profity. Ręka rękę myje, pieniądz nie śmierdzi i takie tam… - zakończył Dirk von Guze wykonując gest prawą dłonią.
- Rozumiem - pokiwał głową Fyodor - Potrzebuję wiedzieć więcej. Jaka miałaby być w tym rola biskupa? I co byłoby przewożone? Kto byłby kontaktem na Rusi? Potrzebuję znać szczegóły. Wiele szczegółów aby móc z czystym sumieniem powiedzieć, że popieram jakąkolwiek inicjatywę...
- Oczywiście. Nie śmiałbym inaczej. Ruś chciałbym pozostawić w rękach waszej rodziny bracie. Mielibyście prawo pierwokupu dóbr z karawany. Cała kontrola. Musimy sobie zaufać. Podobnie sprawa ma się z Johanesem na drugim końcu tego szlaku. Ja zadowalam się skromną opłatą od zysku. Siedem sztuk od sta. Przyznacie, że uczciwie?
Należało to przyznać. Oddanie całej kontroli nad załadunkiem i wyładunkiem na Rusi dawało pole do nadużyć rodzinie Reznova, ale calkowicie pozbawiało takiej możliwości von Guza. Siedem procent z zysku też było relatywnie niską opłatą, zwłaszcza, że to Germanin brał na siebie większość ryzyka. Trochę zbyt piękna i zbyt łatwa perspektywa zarobku.
- Gunter zaś nie chce mi pozwolić na przeprowadzenie szlaku przez Płock. Siemowit ma dużo bardziej pragmatyczne podejście, ale Siemowita tu nie ma. A boję się, że dla zasady będzie blokować naszą inicjatywę.
- W takim razie powiedz mi proszę… gdzie jest haczyk? - zapytał Fyodor - Twoja oferta jest nad wyraz dobra. Niemalże jednostronna. Jesteś pomysłodawcą i organizatorem, przyjmujesz na siebie ryzyko, nam oddajesz prawie wszelkie zyski… To bardzo szybka droga do bankructwa a nie sądzę abyś swój majątek zawdzięczał szczęściu.
- Mylisz się Teodozjaninie. I masz rację jednocześnie. Ponoszę ryzyko. Ale liczę na dużo większe zyski. Ta karawana będzie potrzebować punktów postojowych. W wielu znaczących miastach. Między innymi w Płocku. Wasz szlak handlowy przyciągnie innych. A oni już nie dostaną siedmiu procent od sta za całość trasy, tylko za korzystanie z placówki. Myślę, że będzie ich siedem lub osiem na całej trasie. Tak, żeby każdy tydzień marszu kończyć w jednej z nich.
Von Guze wstał i zaplótł dłonie za plecami. W tym samym czasie niby od niechcenia dłoń Waltera osunęła się z nogi na trzonek młota.

- Rozumiem - odpowiedział Fyodor - Muszę to przeanalizować… opowiesz nam w międzyczasie o konflikcie o którym mówiłeś? Nie orientuję się w polityce najwyraźniej tak dobrze jak ty…

Wyraz twarzy von Guza był pełen zaskoczenia. Na moment zawahał się, otrząsnął po czym zmienił minę i zaczął powoli mówić.
- Konflikcie? Wszak cała europa przetacza się burzą konfliktów, między diukami, książętami, watażkami i byle barbarzyńcami, co to ledwie wypełzli spod kamienia i już mają się za królów. Jednak od dawna wiadomo, że na wojnach zarabia się najlepiej. Dlatego pozwól, że nie podzielę się z wami swoimi przemyśleniami, bo nie ma to nic do rzeczy, a mi mogłoby wyhodować konkurenta. Chyba, że macie na myśli mój ostatni konflikt z biskupem. Nic ponad drastyczną różnicę zdań. Zaproponowałem ofiarę ku chwale Pana, on zaś dobitnie nauczał mnie, iż winnem oddać cały swój zarobek, gdyż prędzej wielbłąd przejdzie przez ucho igielne niż bogacz zazna Królestwa Niebieskiego. Jednak te śmiałe tezy nie przeszkadzają mu otaczać się służbą i pijać wina ze srebrnych kielichów.

W miarę jak Dirk przemawiał Fyodor układał sobie wszystko w głowie. To zdziwienie… na cóż? Wampir opisywał ofertę handlową. Której Fyodor nie przyjął. I wtedy wszystko zaczęło się składać. Nauka w zakonie, błogosławieństwo Pańskie oczyszczające umysł. I kolejne błogosławieństwo otaczające tarczą umysł inkwizytora. Wampir należał do gatunku tych, które z łatwością podporządkowują sobie ludzi. Wykorzystywał swą klątwę w interesach. Przecież żaden śmiertelnik mu się nie oprze. Stąd to zdziwienie. Jego pycha go zgubiła. Przybył do siedziby Inkwizycji w nadziei, że spęta swą wolą inkwizytora. Wybrał zły cel. Fyodor był już tego pewien. Dlatego przypuścił subtelny kontratak.

- W porządku. Potrzebuje jeszcze wiedzieć kilka rzeczy. Co wiesz o wampirach, Von Guze? - powiedział to spokojnym głosem. Jakby pytał: „jak sądzisz, kiedy miną te deszcze?” I chyba to było najbardziej przerażające. Proste pytanie. W strażnikach Dirka wywołało poruszenie. W samym wampirze blady strach. Zawoalowana groźba mówiła: „przejrzałem cię, twoje diabelskie sztuczki na mnie nie działają.”

Tymczasem handlarz stał wyprostowany. Ręce opuściwszy wzdłuż ciała.
- Rozumiem, że rozmowa skończona Inkwizytorze - ostatnie słowo zabrzmiało w ustach wampira jak obelga.

- Dasz radę wywrócić stół na ghule? - zapytał Fyodor szybko półgłosem sugerując Walterowi taktykę na zbliżające się starcie.
Siwy paladyn skinął nieznacznie głową.

- Zgadza się - przytaknął Fyodor wstając z krzesła. Wyprostowany i silny. Jego spojrzenie wwierciło się w Guzego pętając go najcięższymi kajdanami tego świata.

Dirk von Guze stał cały czas w tym samym miejscu. Zdawał się nie poczuć Boskiej mocy jaka za sprawą spojrzenia Fyodora przykuwała go do podłogi.
- Teodozjaninie odpuść! - krzyknał. Wtedy zaczęło się dziać. Walter jednym ruchem niczym niedźwiedź wstał i pchnął stół. Wielki stół, przy którym zwykło stołować się przeszło dziesięciu mężów. Ten siedzący najbliżej odskoczył i sięgnął po nóż. Dwóch siedzących najdalej również odskoczyło bez trudu. Ale jeden nie zdążył. najpierw był trzask łamanej kości, potem krzyk mężczyzny.

Fyodor zaś uderzył trzonkiem laski w podłogę i zalśniła ona złotym blaskiem na jedno mgnienie chwili. I w tej krótkiej chwili nie była podporą… była włócznią. Piękną i wspaniałą, emanującą mocą. I ta moc… ten blask pozostały nawet w inkwizytorach.
Gdy blask oświetlił pomieszczenie Dirk von Guze na moment przymknął oczy. Fyodor nie widział reakcji pozostałych mężczyzn.
- Dominus custodiat servis suis - “Panie chroń swe sługi”
Pan jednak zdał się być głuchy na jego wołanie. W pomieszczeniu nadal roznosił się blask pochodzący od włóczni. Ale Fyodor się rozproszył. Jak Bóg mógł go opuścić w tak ważnej chwili.

Walter zobaczył jak na plecach Teodozjanina wykwitły plamy krwi. Pięć plam, szybko formujących się w T… jak krzyż na którym dokonały się słowa Pisma. Mimo niepowodzenia Fyodor postawił na blef:
- Zając wszedł do wilczej jamy sądząc, że on tu ustala zasady. Pierwsza i ostatnia szansa. Każ ghulom rzucić broń.
- Rzuć broń paladynie - powiedział twardym i rozkazującym głosem w stronę trzymającego młot Waltera. Jednak rozkaz nie przyniósł oczekiwanego skutku. Miast tego Fyodor usłyszał jedynie splunięcie stojącego nieco za nim Weismutha.
- Mogę go rzucić na twój ryj, gdy już będziesz leżeć u moich stóp.

Von Guze pokiwał głową ze zrozumieniem. Musiał się srodze zawieść, bo jego wampirze moce nie imały się żadnego z inkwizytorów.
- W takim razie możemy się rozejść bez rozlewu krwi i zapomnieć, że nasze drogi się przecięły. Ta propozycja padła ostatni raz.

Ten ze strażników, który leżał z nogą uwięzioną pod stołem przestał krzyczeć.


Pan wystawiał go na próbę. Widać miał udowodnić, że jest narzędziem jego woli i potrafi działać nawet bez jego pomocy. I choć pierwszy raz od dawna kolana zadrżały pod jego szatą mina pozostała harda.
- Nas jest tu więcej. Każ ghulom rzucić broń. Inkwizycja ma do ciebie kilka pytań - jego głos był mroczny i krył ultimatum - to jedyny scenariusz gdzie masz szansę przetrwać. Choć ta oferta nie dotyczy twoich ghuli - dodał Fyodor jeszcze marchewkę do kija.

<jakby co to tutaj Fyodor łże =p Guze umiera, to tylko kwestia kiedy i jak>
- Dobrze. Skoro takie wyjście wybieracie. Zabić ich - powiedział Wampir.

- Masz jakiś drugi oręż? - zapytał Fyodor Waltera tak cicho jak wierzył, że paladyn dosłyszy starając się aby ruch usta był możliwie minimalny i nienaturalny… wiedział, że niektóre wampiry potrafią czytać z ruchu warg z dużych odległości.

Kulejący paladyn wysunął się nieco do przodu. Chciał odciąć jedyne drzwi prowadzące do pomieszczenia. Była to oczywista taktyka. Gdy mijał Fodora brat ledwie usłyszał krótkie, acz treściwe:
- Mam.
Po chwili Walter pokornie pochylił głowę. Opuścił młot. Złożył dłonie na jego trzonku i zaczął odmawiać krótką modlitwę.
Stali tak, dwaj starcy naprzeciw wampira i trzech jego uzbrojonych po zęby sług w kwiecie wieku.

Jeden z mężczyzn w czarnej zbroi uzbrojony we włócznie nie był oddzielony od inkwizytorów przewróconym stołem. Nic więc dziwnego, że natarł jako pierwszy z prawej flanki Waltera. Włócznia uderzyła w kolczugę na ramieniu siwego rycerza wbijając się mocno.

Fyodor nie widział jego wyrazu twarzy. Cały czas jego spojrzenie mierzyło się ze spojrzeniem wampira. Wiedział, że każda z tych istot jest inna. Spodziewał się brutalnego i błyskawicznego ataku, który spróbuje go rozerwać na strzępy. Jednak nic takiego nie miało miejsca.

- Nie oszczędzać ich! - Powiedział do swych sług. - Zabijcie tych dziadów.

Fyodor poczuł coś dziwnego. To nie był atak wymierzony w niego, czy w Waltera. Poczuł, że ta istota mroku jakoś podzieliła się swą mocą ze sługami.

Walter też zdawał się to poczuć. Jego zbroja zaszeleściła. Młot zawibrował Boską mocą. Rycerz z Akki. Zbrojne ramie inkwizycji. Człowiek okulawiony i mający na karku siedem dekad. A jednak Bóg napełnił jego ciało swą mocą. Fyodor tylko słyszał to co się działo. A i tak jego umysł ledwie dawał radę to rejestrować.

Pierwszy cios wymierzony w mężczyznę z włócznią. Trzask i dziwny rozbryzg. Jakby połamana szczęka zabrała ze sobą twarz ofiary i rozsmarowała na suficie. Drugim celem był mąż stojący naprzeciw. Ten, którego Fyodor spotkał wcześniej. Niosącego zaproszenie na spotkanie z von Guzem.

Jego ciało rzucone obuchem przeleciało między wampirem a Czerwonym bratem. Zbroja go nie uchroniła, choć on, w przeciwieństwie do pierwszego mężczyzny wydawał z siebie jeszcze jęki.

Wirujący młot zamiast wytracać rozpęd jeszcze go nabierał. Szata wampira pokryła plama krwi i kawałki mózgu. Ten leżący pod stołem nie miał jak się wybronić przed karzącą siłą młota. Ostatni był zbyt daleko, żeby kulawy paladyn do niego dobiegł. Jednak nie było to problemem. Cisnął swym młotem z całych sił w przeciwnika. Próbował zasłonić się mieczem. Jednak lecący młot połamał miecz i pociągnął mężczyznę do ściany.

Walter był bezbronny. Choć zapewne nikt nie chciałby stanąć przeciw niemu.

Obrońcy wampira jęczeli pod ścianą. Fyodor mógł spokojnie przystąpić do ataku. Jego święta włócznia uderzyła z wielką precyzją. Trafiła wampira w środek klatki piersiowej. Coś mówiło Czerwonemu bratu, że siła ciosu oderwałaby bestię od ziemi. Ten jednak nie mógł zrobić ani kroku. Opadł patrząc z niedowierzaniem na drzewiec. Czerwony brat zagryzł zęby. Wampir nadal był przytomny. One były martwe. Nie był w stanie ocenić ile w nim pozostało siły. W każdym razie ni to leżał, ni siedział na posadzce klasztoru, otoczony krwią swych sług, z dwumetrowym drzewcem sterczącym z klatki piersiowej.*

Fyodor nie czekał. Nogi od razu poniosły go do wampira. Nie było w nim widać słabości. Nie było widać starca który przed chwilą nie mógł ustać “bo krzyż się odezwał”. Jego krok był pewny i szybki jak silnego mężczyzny w kwiecie wieku.

- Walterze, dobij ghule - to nie był rozkaz, ale obaj rozumieli, że teraz nie czas na formułki grzecznościowe - potrzebuję kawałka drewna do wbicia mu w serce.
W tym momencie Fyodor doszedł do wampira i chwycił włócznię. Wciąż jarzyła się mocą.
- Noga od stołu się nada jak się odpowiednio ułamie - dodał i wyszarpnął oręż z piersi Guze’go. Ruch ten wyrwał wampirowi z piersi płomienie i iskry, jak kij nagle wyrwany z ogniska. Żarzące się węgliki wciąż rozświetlały przepaści przeklętej piersi w której kiedyś biło ludzkie serce, a pomieszczenie wypełnił zapach palonego mięsa. Nie podtrzymywany drzewcem wampir upadł na plecy ze stopami wciąż płasko i nienaturalnie przytwierdzonymi do podłogi.
Teraz nie była to już włócznia, a znów laska… starożytna broń która zatraciła swą pierwotną formę odzyskała dzisiejszą. Inkwizytor chwycił drzewiec oburącz i dźgnął nim wampira w lewy nadgarstek. Gruchot kości i skwierczenie mięsa. Dłoń się spięła i zwisła bezwładnie. Na drugim nadgarstku stanął B’Reznov przygważdżając ją swoim ciężarem. Laska zawisła dziesięć cali przed twarzą wampira.
- Jeden ruch. Jedno spojrzenie, czy próba użycia dyscypliny a wyłupię ci oczy tym drzewcem. Starczy ci krwi by to zregenerować?

Wampir zasyczał i spojrzał wyzywająco. Chciał dalej walczyć. Choć dwaj inkwizytorzy ewidentnie pozbawili go broni jaką były ghule.

Walter nie spieszył się. Ciągnął za sobą nogę i najpierw zabrał swój młot. Poruszał się jak starzec, którym był w istocie. Boska moc, która dała mu nadludzką szybkość odeszła równie szybko jak się pojawiła. Ale spełniła swoje zadanie.

Paladyn uderzył młotem w nogę stołu. Dopiero trzask pękajacego drewna uświadomił Fyodorowi jak karkołomnym wyczynem było przewrócenie tej wielkiej masy drewna. Nie był to mały karczemny stoliczek, a wielka drewniana ława.

Paladyn położył swój uświęcony młot na klatce piersiowej leżącego wampira, tak jak kładzie się święcony kamień, żeby przytrzymać bestię do wschodu słońca. Podał Czerwonemu bratu długą na jakieś trzy dłonie i szeroką jak klinga miecza drzazgę.

Potem wyszarpnął zza paska długi sztylet. Ową drugą broń, która miała się przydać Fyodorowi. Przyklęknął przed pierwszym z wampirzych sług i zaczął odmawiać krótką modlitwę. Spaczony czy nie, jego duszy należał się szacunek.

Ubrany na czarno mężczyzna, któremu lecący młot połamał ponad połowę żeber szeptał tylko:
- Nie, proszę. Nie.. litości.
Jego szepty były bardzo dobrze słyszane, gdyż w pomieszczeniu po walce panowała nieludzka niemal cisza.

Czerwony brat zerkał na leżącego wampira. Jego ciało zaczynało się regenerować, jakby odpowiadając na groźbę Fyodora.

Co prawda pierwotny cel dostania sztyletu został już rozwiązany. Inkwizytor potem miał powiedzieć Walterowi, że potrzebował go na walkę z Ghulami po tym jak się sam rozbroi ciskając swą włócznią w wampira i, że załatwi sobie swój własny na przyszłość. Ale teraz wykorzystał go. Wbił ostrze w pierś plugawca. Z mocą i siłą, ale… zatrzymało się po kilku calach.
- Tak sądziłem… - szepnął i naparł na ostrze znacznie potężniej, wspierając się ciężarem własnego ciała i nieumarłą i nienaturalnie twardą tkankę wampira. Sięgnął ostrzem serca plugawca. Metal nie miał mocy by odebrać wampirom władzę nad swym ciałem, ale w powstałą dziurę wraził kawał drwna który przebił się już przez nie na wylot aż do łopatki.

Mając już pewność, że wampir jest niegroźny (po wpatrzeniu się w niego jeszcze kilku sekund dla potwierdzenia) rozejrzał się po pomieszczeniu potwierdzając brak dalszych zagrożeń.
Skierował spojrzenie ku żywym wciąż ghulom.
- Jeśli któryś z was uważa się za chrześcijanina zmówcie ostatnią modlitwę i błagajcie o wybaczenie plugawego życia… Zawezwijcie się i wyrzeknijcie martwego władcy i oddajcie swe dusze łasce boskiej. “Jeśli kto zawezwie się “Chrystus jest panem!” i wierzyć w to będzie całym swym sercem, że Pan podniósł go z martwych to będzie zbawiony.” Macie ostatnią szansę by zmienić wieczność w piekle na męki czyśćcowe. Chciałbym wam zaproponować spowiedź i stos, ale okoliczności na to nie pozwalają. Walterze. Idę po Johanesa. Wiesz jak się obchodzić zakołkowanym wampirem.

Paladyn wyciągnął dłoń po sztylet, którym miał teraz zakończyć los sług wampira i skinął głową. Wprawdzie z wilkołakami miał nieporównywalnie większe doświadczenie, jednak przeciwnicy byli rozbrojeni i powaleni.

Fyodor ruszył krużgankiem do infimraża. Tam powinien być Johan.

I rzeczywiście spotkał mężczyznę wyraźnie zaniepokojonego w drodze powrotnej. Niósł w jednej ręce bukłak z winem, a w drugiej mieszek z którego unosił się silny zapach ziół*

Fyodor zatrzymał się przed mężem Franciski.
- Johanesie, musimy porozmawiać.
 

Ostatnio edytowane przez Arvelus : 18-07-2018 o 20:00.
Arvelus jest offline