Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-07-2018, 11:04   #103
Zormar
 
Zormar's Avatar
 
Reputacja: 1 Zormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputację
godnie z propozycją Ivora awanturnicy ruszyli na południowy zachód, w stronę Ostoi, by oddalić się od miejsca doznania przerażających wizji oraz potencjalnego zagrożenia ze strony koboldów. Obecność tych ostatnich w okolicy była niemal pewna, lecz dzięki łasce Tymory nie dane im było jeszcze się z nimi zmierzyć. Łasce, bądź niełasce, gdyż ich celem było przecież dostać w swe ręce jeńca, który to miałby stanowić źródło informacji o sytuacji pomiędzy koboldzim klanem, a osadą niziołków.

oszukiwania odpowiedniego miejsca na nocleg czynione były w pośpiechu, bowiem nie dysponowali ani czasem, ani dobrą znajomością tych terenów, a zmierzch był tuż tuż. Pierwsze skrzypce grały w nich Astine oraz Shee’ra, które to najlepiej ze wszystkich znały się na dzikich ostępach. Starała się im również pomóc Elely, aczkolwiek biorąc pod uwagę stan niziołki sprawił, że nie zdało się to na wiele. By tego było mało przesiąknięte lękami oraz strachami umysły zaczynały płatać im figle. Kątem oka dostrzegali fragmenty obrazów, albo istoty ze swych widzeń. Były dławione krzyki, jęki oraz pośpiesznie wyciągana broń i uderzanie nią na oślep.

korzystała na tym wszystkim jedynie trójka czaromiotów, którą dotknął czysto magiczny problem, czy może raczej przypadłość. Wrośnięte w dłonie kryształy delikatnie pulsowały energią, nie na tyle by lśnić w mroku, ale wystarczająco by być lekko ciepłe. Podczas poszukiwań rozdzielili się tak, iż każdy szedł w inną stroną, by zwiększyć odległość między sobą. Spoglądali co i rusz na klejnoty, lecz nie wyczuwali żadnych zmian. Być może dzieląca ich odległość dalej była zbyt mała, bądź też nie miało to na nie żadnego wpływu. Trudno jednak było poczynić tego typu stwierdzenia na chwilę obecną, zwłaszcza, że musieli jeszcze rozbić obóz.

edynym miejscem w jakikolwiek znaczący sposób dobrym na obozowisko była nieopodal dwóch dużych drzew rosnących bardzo blisko siebie, tak, iż nie łatwo byłoby pomiędzy nimi przejść. Wokoło zaś rosły dwa dość spore zagony wysokich krzewów. Większy na rozpościerający się tuż obok wspomnianych drzew i ciągnący od południa, aż na wschód. Drugi z kolei był zauważalnie mniejszy, aczkolwiek sprawiał, iż niezwykle trudne byłoby dojrzenie ich z zachodu. Najbardziej otwarty teren mieli na północ, gdyż bezpośrednio przy nich nie rosło zbyt wiele roślin, które to dopiero zaczynały paręnaście metrów dalej.

ozpalanie ogniska było dość ryzykowne biorąc pod uwagę miejsce, aczkolwiek ciągnący od wschodu chłodny, wilgotny wiatr zapowiadał, iż nadejść mogą zimniejsze dni, a kto wie, czy nie będzie towarzyszył im deszcz. By tego było mało nie tylko chłód wiatru im doskwierał, ale również strwożone serca. Wreszcie jednak uznali, że muszą się ogrzać. Zebrany profilaktycznie po drodze chrust okazał się prawdziwym błogosławieństwem, z którego pomocą Astine szybko rozpaliła ognisko. Ostatnim razem czyniła to Shee’ra, lecz tym razem nie kwapiła się do tego.

ozsiedli się wokół ognia na wyciągniętych uprzednio posłaniach. Na całe szczęście ziemia wokół nich była sucha, a od paru dni okolicy nie nawiedził deszcz. Mimo to posiłek nie smakował dobrze, niektórzy wręcz stracili apetyt. Nie toczyły się rozmowy, czy rozważania nad sytuacją. Wszyscy, co do jednego, pogrążeni byli we własnych myślach, w odmętach swych umysłów starając się dociec cóż tak właściwie się stało dzisiejszego popołudnia. Chwile te pozwoliły Ivorowi przypomnieć sobie o swoim pomyśle z rzuceniem na kryształy wykrycia magii. Poprosił więc do siebie pozostałych i na uboczu wypowiedział inkantację.

obaczył wówczas, iż wrośnięte w nich dłonie klejnoty emanują tą samą energią, która odznaczała się na tle mocy menhiru. Niemniej teraz mógł dojrzeć go w czystej postaci, a właściwie na taki widok liczył, gdyż aura kryształów była poprzetykana zielonymi, białymi oraz purpurowymi smugami. W pierwszej chwili nie wiedział co ma o tym myśleć, lecz wystarczyło, że spojrzał po Xhapionie i Shee’rze, by zrozumiał. Były to ślady ich indywidualnych esencji. Jego biała, zielona Shee’ry oraz purpurowa Xhapiona. Niemniej najważniejszą informacją było to, iż rzeczywiście kryształy połączone były wiązaniami splotu, lecz nie mógł stwierdzić nic więcej. Obiekty te były tak dziwne, tak niespotykane, że doprawdy nie wiedział jak się do tego zabrać.

owrót czaromiotów do ogniska nie przełamał trwającej ciszy, a mało owocne badania nie pociągnęły za sobą tematów do rozmowy. Zasiedli na swych miejscach, Shee’ra zauważalnie w większej odległości od ognia, aniżeli pozostali. Położył się przy niej jednak Nazir, którego ciało ofiarowało nawet więcej ciepła, aniżeli trawione ogniem gałązki. Wreszcie aurę niemocy przerwały nieśmiałe słowa Elely:
Widzę, że nie mnie jedynej dane było… zobaczyć… coś… – powiodła wzrokiem po pozostałych, a wyrazy ich twarzy były wystarczająco jednoznaczne, by stwierdzić, że miała rację. – Ja… To… Wiem, że… duszenie tego w sobie jest złe… Ale te obrazy…
Zdawało się, iż znów zacznie płakać, lecz powstrzymała się, a w kącikach jej oczu jedynie delikatnie zajaśniała wilgoć.
To… o czym chcę powiedzieć nie jest… łatwe… dla żadnej kobiety. Ja… Nie zdziwiło Was, że nie mamy dzieci? Chcieliśmy, ale… Pierwszy raz rodziłam jakieś cztery lata temu. Wszystko było dobrze, aż do porodu… – przełknęła ślinę, głos jej słabł i znów zaczął się łamać. – Ono… moje… ono n-nie żyło. Wpadłam w rozpacz, ale Dunin mi pomógł. Dwa lata mu spróbowaliśmy znowu. Ja… straciłam je nim się urodziło… A dzisiaj…
Elely przysłoniła usta ręką, oddech jej spłycił się, po policzkach poczęły płynąć łzy.
Musze to powiedzieć, bo zaraz oszaleję… Widziałam jak… jak… rodzę martwe dzieci, jedno za drugim przez całe godziny… dni…!
Zalała się płaczem, a siedząca obok Helena przytuliła się. Wszechobecną ciszę przerywały jedynie kolejne szlochy niziołki…


ankiem Torin grzebał w swych rzeczach w poszukiwaniu młota i kowadła. Przyszedł czas na modlitwę. Kątem dostrzegł jak pozostali zakładają na siebie zbroje, czy kończą posiłek. Swój już dawno zjadł. Odszedł parę kroków, nogą ubił ziemię i postawił nań swe narzędzia. Przez las poczęły przetaczać się metaliczne uderzenia. Jedno za drugim.

elena pochylała się by wygrzebać coś ze swoich tobołków, kiedy to pomiędzy uderzeniami młota usłyszała świst. Torm musiał ją mieć w swej opiece, gdyż dokładnie obok niej rozbrzmiał głuchy dźwięk wbijającego się grotu w drzewo. Podniosła momentalnie wzrok i zobaczyła na krawędzi osuwiska jeźdźca. Nie był to jednak zwyczajny konny, gdyż przede wszystkim nie dosiadał on konia, a stworzenie przypominające wielką łasicę, a strzelcem była mała istota, wzrostu może niziołka, pokryta łuską i z odstającym pyskiem. Widząc swój niecelny strzał kobold wzniósł łuk w górę i wydał z siebie szczekliwy okrzyk. Zza drzew oraz spośród krzaków zaczęły wybiegać koboldy...




 
Zormar jest offline