Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-07-2018, 14:31   #51
Asmodian
 
Asmodian's Avatar
 
Reputacja: 1 Asmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputację
Hassan szedł za Ireene i Ismarkiem po drewnianych schodach. Starał się nie słuchać jej denerwującego gderania, zachwalania pokoi.. Nie interesowała go specjalnie oferta lokalu. Wiedział, że wystarczyło poprosić, a wątpliwości co do obsługi się wyjaśnią i to wydawało się jasne jak słońce. Jednak Danika chyba lubiła swoją robotę, bo świergoliła irytująco jeszcze chwilę po wejściu gości do pokoi, jakby chciała się upewnić, że niczego im nie zabraknie.
“Idź już stąd kobieto! Albo po prostu się zamknij”, chciał krzyknąć wojownik, nie mogąc już ścierpieć nadmiernej gościnności. Chciał zostać z Ireene sam na sam. Czuł wstyd i zażenowanie, ale starał się tego nie okazywać. Był głupcem. Nie chciał by do tego doszło, ponieważ bał się właśnie takiej jej reakcji, jednak z niewiadomego powodu musiał. Musiał powiedzieć co tak naprawdę o niej myśli i czuję. Podobała mu się. Dla kobiet takich jak ona gotów był zabić.
Unikała kontaktu z nim niemal przez cały dzień. Szukał jej spojrzenia raz po raz, skruszony i wewnętrznie pobity ale ona go nie chciała znaleźć, odwracając twarz i uciekając spojrzeniem. Źle to rozegrał. Upił się winem Vistanich i wtargnął do jej pokoju w nocy, niczym jakiś zbir Al-Baida, niczym barbarzyńca porywający swoje branki w nocy. W niczym wczoraj nie przypominał oświeconego Zakharyjczyka, którym się tak mienił.

Ismark wciąż tam stał. I kiedy żona karczmarza w końcu wyszła ze swym szczebiotaniem, zapadła spodziewana, krępująca cisza. Hassan powoli rozpakowywał rynsztunek. Zdejmował z siebie po kolei fragmenty zbroi, rozkładając je dokładnie, niemal pedantycznie poprawiając ich ułożenie na podłodze. Ismark wciąż tam był, blisko siostry, milczący, ale wyglądający na zadowolonego. Zbyt ślepy by widzieć pogardę w oczach swojej siostry, która rzucała mu spojrzenia siedząc na skraju łóżka. Hassan powoli tracił resztki szacunku dla tego człowieka, choć powinien czuć wdzięczność. Gdyby go nie spotkali, nie poznałby jej.

- Zostaw nas samych - Hassan wstał i obrócił się w stronę Ireene i Ismarka, lekkim gestem wskazując Ismarkowi drzwi.
- Ale jeszcze nie zdą… - jęknął Ismark zdziwiony
- Natychmiast! - warknął wojownik posyłając Ismarkowi spojrzenie po którym ten zamknął się, i po chwili stukot jego butów na schodach był jedynym dźwiękiem który Hassan mógł usłyszeć. Zapadła w końcu cisza, przerywana jedynie nerwowym biciem jego serca. Albo jedynie mu się to zdawało.

Ireene wciąż siedziała, nieporuszona, jakby cała ta sytuacja w ogóle jej nie obeszła. Ale wojownik zauważył delikatny rumieniec na jej policzku. Drżenie jej rąk również nie było udawane. Pod tą fasadą obojętności i siły kryły się pokłady buzujących uczuć.
“A może nie wszystko jeszcze stracone?” - Hassan z trudem powstrzymał się, by się nie uśmiechnąć. Chwycił się tego słabego promyczka nadziei niczym jakiejś liny. Pociągnął za nią.

- Ireene… - zaczął mówić, z trudnością szukając słów, na chwilę przerywając kiedy wstała z łóżka i spojrzała na niego. Jej śliczne oczy patrzyły na niego, a jej zacięta mina sugerowała, że kobieta była wściekła. Gdyby nie drżenie jej rąk, można byłoby w to uwierzyć. Jednak Hassan drżał również. “Wielki wojownik który obawia się jednej kobiety...ogarnij się człowieku!” zaklinał się w duchu - zachowałem się wczoraj niegodnie. Nie powinienem był tego robić. Wybacz - Hassan wyrzucił te słowa z nieopisanym bólem. Były szczere, ale brzmiały… pusto - w moim kraju mężczyzna przeprasza kobietę, obsypując ją klejnotami. Przyjmij proszę moją skruchę. Przebacz mi - Hassan wyjął z sakiewki owinięty czarnym jedwabiem naszyjnik z topazem, platynowy i błyszczący i klęknął, prezentując podarek na otwartych dłoniach.

- Doprawdy, myślisz, że kobiety w Barovii dadzą się przekupić pięknymi zabawkami? - rugała go słowami niczym biczem. Zadrżał, myśląc, że to nie będzie jednak takie proste.
- Topaz. Siwo-niebieski.Jak twoje oczy. Lis z ciebie Hassanie. Wiesz o tym? - Upajała się tym zwycięstwem i bawiła się jego cierpieniem. Hassan zaciskał zęby, zdecydowany znieść wszystko co mogła mu jeszcze powiedzieć. “Niech mnie klnie i poniża. Zniosę to niczym żołnierskie tysiąc plag”.
- Uważasz, że nie jestem szczery Ireene? - zapytał patrząc jej w oczy po przedłużającym się milczeniu. - Nie jestem miodoustym młodzieniaszkiem, szepczącym swoim kochankom kłamstwa które chcą usłyszeć. Jestem jaki jestem. Prostym wojownikiem, i bez ogródek mówię, co myślę - bronił się wojownik. Jego szare oczy znów na nią patrzyły, dostrzegając tą samą iskrę co wczorajszego wieczoru. Ale mógł być wtedy tak pijany, że po prostu ją sobie wymyślił. “Co mam do stracenia?” Hassan gorączkowo zadawał sobie to pytanie w myślach. Ale musiał zaryzykować.
- Wciąż jesteś piękna, a ja dziś jestem trzeźwy. - Odważnie spojrzał w twarz kobiety. Nie zamierzał już dłużej uciekać.
- I wciąż się w tobie kocham… - wyszeptał tak cicho, że niemal nie mogła go usłyszeć.

Długo wpatrywała się w niego, a potem demonstracyjnie popatrzyła w okno, ważąc jego słowa, z zaciętym wyrazem twarzy i przez chwilę wydawało się Hassanowi, że wszystko już jest stracone. Zamknął oczy i opuścił głowę, pokornie przyjmując swoją karę. Trwała wieki.

- A zdołasz mi go założyć wojowniku? Bo chyba nie będziesz tu wiecznie klęczał? - zachichotała.
Podniósł oczy zdumiony. Los oszczędził mu widoku swojej miny, ale dziewczyna musiała świetnie się w tej chwili bawić.
Ręce mu drżały, kiedy zakładał naszyjnik na jej łabędzią szyję. Chwilę, która zdawała się wiecznością mocował się z zapięciem naszyjnika. Palce miał stanowczo za twarde i zbyt grube do takiej delikatnej roboty. Ireene nie pomagała mu w najmniejszym stopniu. Wydawało się, jakby bawiła się tą chwilą. Odgarnęła jedną ręką bujne, ciemne włosy na bok, ukazując długą, łabędzią szyję. Stojąc za nią, Hassan mógł wpatrywać się w jej opięte ciasno koszulą piersi, falujące szybkim oddechem. Omal nie upuścił naszyjnika, kiedy zalotnie na niego spojrzała, kusząco otwierając usta, jakby ponaglając go. Zachęcając. Upajała się jego niezdarnością. Drżenie jego rąk przeszło w falę gorącego ciepła, która pomknęła do jego trzewi, kręcąc się po nich jak oszalała i jęcząc niczym zbity kundel pod budą. W końcu jednak udało mu się opanować misternie wykonane zapięcie i ozdoba zgrabnie leżała już pomiędzy jej wspaniałymi, krągłymi piersiami.

Objął ją natychmiast, chłonąc zapach jej skóry i perfum, jakby chciał zagarnąć ją całą tylko dla siebie. Przez chwilę był w niebie - Nie gniewaj się… ja…
Wywinęła się zwinnie z jego ramion, jednocześnie cmokając go w policzek. Wyglądała na rozbawioną jego zdziwioną miną. Bawiła się nim od samego rana. Wcale nie była zła.
- Myślisz, że kobiety w Barovii nie umieją docenić pięknego podarunku? Oj, wojowniku... - droczyła się Ireene z przekąsem, kładąc jednocześnie zadziornie ręce na biodrach.
- Och, dziewczyno… igrasz ze mną… - wysapał Hassan, zaciskając ręce na jej talii. Nie stawiała oporu, ale on nie chciał jej już więcej peszyć. Chciał ją widzieć radosną, i zamierzał zrobić wszystko, by tak właśnie dziś było.
- Porwę cię dziś. Będę przechadzał się z tobą po Vallaki, wezmę lutnię i będę przygrywał ci, dziś aby cię zabawić. Pójdziemy nad jezioro i obejrzymy zachód słońca. Nie będziesz dziś się smucić. Pokażę ci, jak kocha mężczyzna z Zakhary… - Uśmiechnął się i pociągnął ją na korytarz, rozchichotaną i wesołą, łapiąc w biegu swoją lutnię i płaszcz.

Dudniąc krokami po drewnianych deskach schodów, zeszli na dół i ruszyli przez miasto w stronę jeziora.
Szli w jego stronę, ciesząc się pięknymi widokami lasów, odległych gór i pojawiających się czasem, nie wiadomo skąd, dzikich zwierząt, takich jak sarny, czy króliki. Nawet przerażająca mgła wydawała się teraz urokliwa. Po około dziesięciu minutach dotarli do brzegu jeziora.
Na brzegu, nieopodal zakochanej pary, znajdowały się trzy małe łodzie. Każda miała swoje wiosła. Na oko jedna łódź była w stanie pomieścić około pięć osób. Hassan zepchnął jedną łódź na jezioro, szarmanckim gestem zdjął swój płaszcz, kładąc go na ławce łodzi, następnie przeniósł dziewczynę do łodzi, sadzając na wymoszczonej w ten sposób ławeczce. Potem wsiadł sam, licząc, że wyschnie w czasie przejażdżki po jeziorze. Wiosłował, a raczej starał się to robić, bo nie był w tym zbyt wprawny. W Zakharze nie było zbyt wielu jezior aby nabrać w takich sprawach wystarczająco dużo doświadczenia. Pocieszał się że pływa na tyle sprawnie, że jeśli przez przypadek wywróci łódź przez swoją niezdarność to uda mu się dopłynąć z Ireene do brzegu.
Czterysta stóp od brzegu, w głębi jeziora, znajdowała się czwarta łódź, a w niej mężczyzna z wędką. Nie zauważył Hassana i Ireene.
Po chwili zakrył twarz dłońmi i pokręcił głową. Schylił się i łódź zaczęła się kiwać na wszystkie strony. W końcu uniósł do góry worek z... czymś wielkości dziecka, miotającym się w środku i próbującym wydostać.
Mężczyzna coś szepnął, ale nie można było usłyszeć z tej odległości co.
Uniósł worek nad wodę…
- Hassan. - Ireene chwyciła mężczyznę za dłoń - co tam się dzieje?
Hassan chyba się domyślał, ale nie powiedział tego wprost kobiecie, nie chcąc jej dodatkowo straszyć. Barovia znów nie potrafiła dać o sobie zapomnieć. Hassan widział jakiegoś człowieka, który najwyraźniej zamierzał utopić jakieś dziecko. Lub kobietę. Być może składał ofiarę jakimś pogańskim bożkom, bluźniąc na środku jeziora. Hassan był zirytowany,że ten wieczór zostaje tak brutalnie przerwany ale zamierzał przerwać temu tajemniczemu rybakowi jego szaleństwo.
- Szlag by to…- mruknął i po prostu rzucił się z łódki do wody, mając nadzieję, że dopłynie na czas.
Hassan sunął w wodzie niczym delfin. Ireene chwyciła wiosła i zaczęła z całych sił próbować dopłynąć w stronę tajemniczego mężczyzny, gotowa chwycić miecz. Mężczyzna mimo hałasów w ogóle nie reagował, patrzył tylko w wodę. Puścił worek, który ciężko wpadł w jezioro i zaczął tonąć. Hassan zniknął z pola widzenia Ireene, gdzieś pod wodą.
- Kogo tam wrzuciłeś, wariacie? - krzyknęła z daleka Ireene. Mężczyzna jedynie zarzucił wędkę i czekał.
Po krótkiej chwili Hassan wyłonił się z wody, łapiąc haust powietrza. Ireene właśnie do niego podpłynęła. Wyciągnęła ręce, aby pomóc mu wrzucić worek do łódki i pomóc mu wejść.

Hassan wrzucił worek do łódki.
- Ireene, rozwiąż go. Tam ktoś jest - po czym podpłynął do łódki “wędkarza” zamierzając wejść do niej i przepytać tego człowieka, w jakim celu wywala worki pełne ludzi do jeziora.
Mężczyzna nie próbował się bronić. Gapił się nadal w wodę, ignorując obecność Hassana.
Ireene wykonała polecenie Hassana. Z nadmiaru nerwów nie potrafiła rozwiązać worka, więc zrobiła w nim dziurę swoim mieczem.
- Tu jest jakaś dziewczynka! - krzyknęła Ireene.
Dziecko zaczęło kaszleć i przez dłuższą chwilę nie potrafiło złapać oddechu. W końcu jednak się uspokoiło. Usiadło zdezorientowane w łódce i spojrzało na Ireene.
Dziewczynka miała kruczoczarne włosy, śnieżnobiałą skórę i czarne jak węgiel oczy. Chciała coś powiedzieć, ale chwyciła się za gardło i zamilkła.
- Cii… zaraz nam wszystko opowiesz. Odpoczywaj teraz - uspokoiła ją Ireene.
Hassan wzruszył ramionami na nie reagującego człowieka, po czym łupnął go kilka razy w szczękę, dopóki tamten nie padł nieprzytomny na deski łodzi. Potem chwycił wiosła łodzi tajemniczego rybaka i podpłynął do łódki z dziewczynami
- płyńmy do brzegu. Małą trzeba osuszyć, a tego hultaja oddać trzeba straży. Poradzisz sobie z wiosłami, czy przywiążemy łodzie do siebie? - spytał Ireene.
Ireene prychnęła, próbując ukryć rzucający się na twarz uśmiech.
- Oczywiście, że dam radę! - Pogładziła dziewczynkę po ramieniu i chwyciła wiosła. - Trzymaj się, zaraz zaprowadzimy cię w bezpieczne miejsce.
- Do taty - powiedziała cicho mała.
- Hm? - Ireene nie usłyszała, albo nie była pewna, czy słyszy dobrze.
Dziewczynka tylko pokręciła głową i wskazała na gardło. W końcu obie łodzie dotarły do brzegu. Słońce nadal wisiało na niebie, lecz powoli pędziło na spotkanie odległym górom.
Kiedy Hassan, Ireene, dziewczynka i nieprzytomny rybak byli już w połowie drogi do miasta, mała w końcu zdołała się odezwać pełnym głosem.
- Jestem Arabelle i dziękuję wam za ratunek. Gdyby nie wy, byłabym już martwa. Pozwolę sobie poprosić was o odprowadzenie mnie do mojego ojca, zamieszkującego w obozie Vistani, tuż przy mieście. Jeśli pójdziemy do Vallaki od południowej strony, natrafimy na ścieżkę, która będzie prowadzić do obozowiska. Ojciec z całą pewnością wynagrodzi was za wasze szlachetne poczynania - dziewczynka, wyglądająca, ale wcale nie brzmiąca jak siedmiolatka, uniosła wysoko głowę i przymrużyła oczy. Wypięła dumnie swą malutką pierś i czekała na odpowiedź.
- Daleko ten wasz obóz? - Hassan popatrzył na zachodzące już powoli słońce. - Nie to, że boję się chodzić po Barovii po zmroku, ale ludzie tu dosyć nerwowo reagują na noc dziewczyno. - Wojownik popatrzył na te przedziwne dziecko.
Arabelle pokiwała przecząco głową.
- Ścieżka odbiega w bok tuż przed bramą do miasta. Podróż tam zajmuje niewiele czasu. Nalegam, aby iść tam jeszcze dziś. Mój ojciec się martwi - odpowiedziała.
Hassan machnął ręką.
- Dobrze. Prowadź - odparł zrezygnowany. “Kobiety” pomyślał idąc za dziewczynką i Ireene, wciąż taszcząc nieprzytomnego rybaka.
W końcu dotarli do ścieżki, o której mówiła Arabelle. Ścieżka miała mnóstwo śladów wozów, oraz końskich kopyt. Ścieżka początkowo prowadziła przez las, ale w końcu las przerzedził się, ukazując rozległą polankę, oraz niewielkie, obrośnięte trawą wzgórze z niskimi domami zbudowanymi na bokach. Budynki były elegancko zdobione rzeźbieniami i miały ozdobne lampiony wiszące na daszkach.
Na szczycie wzgórza mnóstwo wagonów wypełnionych beczkami tworzyło krąg. Otaczały duży namiot. Namiot był bardzo jasno oświetlony od wewnątrz. Nawet z tak dużej odległości można było poczuć zapach wina i koni. Przy niektórych domkach siedziały, bądź stały wysokie, ciemnoskóre elfy. A przy wielkim namiocie znajdowali się ludzie Vistani.

Hassan podążył za dziewczynką obserwując dokładnie otoczenie - Ireene, najlepiej nie mów kim jesteśmy - szepnął cicho do dziewczyny tak, aby nie dosłyszała ich Arabelle - nie wiem, czy mamy tu przyjaciół - mruknął do niej i szedł za dziewczynką.
Ireene w odpowiedzi skinęła jedynie głową i głośno przełknęła ślinę. Wtuliła się odruchowo w Hassana. Wojownik poprawił pas z mieczem i ruszył odważnie w stronę obozu.
Kiedy cała czwórka zbliżała się do dużego namiotu, zobaczyła scenę, gdzie jeden rosły mężczyzna stał nad klęczącym nastoletnim chłopakiem i raz za razem wymierzał mu siarczyste policzki. Drugi, również bardzo dobrze zbudowany Vistana stał obok i ziewał.

- Tato, tato! Stop! Zostaw Alexieja w spokoju! Tu jestem, tato! - krzyczała Arabelle i zaczęła biec w stronę bijącego chłopca mężczyzny. Mężczyzna spojrzał na nią, ale przez chwilę nie mógł uwierzyć, że to jego córka.
- Arabelko, to naprawdę ty? Gdzie się podziewałaś? - również zaczął biec w jej stronę z rozstawionymi umięśnionymi ramionami i chwycił ją, i podniósł do góry kiedy się spotkali.
- Oni mnie uratowali - wskazała na Hassana i Ireene.
Mężczyzna odstawił dziewczynkę na ziemię i wyszedł na spotkanie parze.
- Widocznie jestem wam winny podziękowania. Jeszcze nie wiem co się działo z Arabelle, ale chcę najpierw podziękować odpowiednio jej wybawicielom. Zaproponowałbym wam wino, ale niestety ostatnio dostawy nie docierają. Więc zaoferuję wam coś innego. Podejdźcie tutaj proszę - powiedział, wskazując na jeden z wagonów - mogę poznać imiona bohaterów? Ja jestem Luvash, ojciec Arabelle.
- Hassan al-Saif, a to jest Ireene - odparł nie wdając się w szczegóły wojownik, podchodząc do wskazanego wagonu. - Znaleźliśmy dziewczynkę na jeziorze, w rękach tego oto człowieka. Chciał ją utopić, przeszkodziliśmy temu - Hassan położył nieprzytomnego człowieka na ziemi przed Luvashem.
- Bydle. Zabrać go! - krzyknął i zza namiotu wyszło dwóch mężczyzn Vistani, którzy podeszli do leżącego rybaka i zaczęli go gdzieś ciągnąć.
- Wybacz, że nie skorzystamy z gościny, ale musimy wracać do miasta… - Hassan wciąż czekał, jak też zamierza wynagrodzić ich Vistani z którym rozmawiali.
- Rozumiem, a więc podejdźcie tu i zagramy w prostą grę - uśmiechnął się mężczyzna - wszystko, co tu się znajduje, jest wiele warte. Wybierzcie jedną rzecz jako nagrodę. Tylko zignorujcie tę małą drewnianą skrzyneczkę. Zawiera pewne mikstury, które… mogły już stracić dawno swe właściwości.
W wagonie znajdowało się: Drewiana skrzynia. Żelazna skrzynia. Onyksowe pudełko na biżuterię ze złotymi wykończeniami. Przykryty płachtą tron. Zwinięty dywan przykryty płachtą. Mała drewniana skrzynka.
- A co powiesz na to. Potrzebuję koni. Sześciu. Wierzchowych. Zamiast skarbów które tu trzymacie. Możecie je nam pożyczyć na tydzień, może więcej - wojownikowi nie potrzeba było kolejnych skarbów, a zdawało się, że Vistani dysponowali jedynym transportem w okolicy.
- Hmm… konie. Rozumiem. Normalnie bym na to nie przystał, ale życie mojej córki jest warte wszystkiego. Mamy od groma koni pociągowych, a tylko sześć wierzchowców. Możesz dostać trzy pociągowe i trzy wierzchowce. Pasuje?
- Słyszałem o problemach z winem. Tak się składa, że jestem w stanie pomóc. Więc jeśli jednak dostanę sześć wierzchowców, problem z winem zostanie rozwiązany w ciągu najbliższych dni - wojownik zaproponował nowe rozwiązanie. Konie musiał mieć, nawet, jeśli oznaczałoby to popracowanie na nie nieco.
- Dobrze, więc umowa stoi! Trzymam cię za słowo. Jeśli zobaczę w tym tygodniu dostawę wina, uznam, że spełniłeś swą powinność. Winiarnia Maga, bo tak się nazywa, znajduje się na zachodnim krańcu doliny.
Hassan uśmiechnął się widząc rozpromienioną twarz Luvasha i szybko dobił targu.
- A więc załatwione. Bierzemy wierzchowce, a wino niebawem zostanie tu dostarczone. Sporo problemów macie w tej Barovii - zarechotał i czekał, aż Vistani przygotują wierzchowce do drogi. Musieli wracać do Vallaki, zanim ich towarzysze nie zaczną ich szukać lub się niepokoić. Poza tym narażał Ireene na podróż nocą, a tego chciał uniknąć.
 
Asmodian jest offline