Życzenia powodzenia były im potrzebne. Każdemu z osobna, wszystkim razem i oddzielnie dwóm grupom, na które się podzielili. Dixie została w tej trzyosobowej, na dodatek z wciąż krwawiącym Frankiem. Nie było czasu aby przystanąć i go opatrzyć, mimo wiszącej u pasa apteczki.
Nie mieli nawet czasu aby przystanąć i złapać oddech - nie pozwalała na to pogoń depcząca po piętach i wywijająca wściekle mackami.
Jakby tego było mało ciągle lało jak z cebra, ziemia rozmiękała. Robiło się ślisko, oni uciekali przez dżunglę - idealne warunki dla wszelkiej maści urazów.
- Droga! Jakakolwiek! - popatrzyła na towarzyszącą jej dwójkę - Znajdźmy drogę! Nam będzie łatwiej, a to coś jak ma nas dogoni to zrobi bez względu na teren!