Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-07-2018, 11:56   #30
Leoncoeur
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację

Klub w Lillehammer wieczór
Wyjście magów i Hannah zbiegło się z chwilą ciszy w czasie której ten emochłopiec zapewne zbierał siły na kolejną odsłonę swojego wycia. Leif nie zmieniając pozycji wciąż bawił się opróżnioną w dwóch trzecich szklanką piwa i rozmyślał nad skończoną dopiero co rozmową. Brak informacji od wiedźm po co tak naprawdę miał spotkać się z Valerią był mniejszym problemem, bo wampir skupiał się raczej na informacji iż czarodziejka ma zamiar zostać tu jakiś czas. Na tyle długi, aby układać się z Camarillą w kwestii nie wchodzenia sobie w drogę. Mogło chodzić o jakąś misję zleconą magini przez jej górę konfraterni, ale taką misję od magów miał wszak również sam Leif, nawet gdy nie do końca wiedział co wiedźmy mu tu przeznaczyły. W tej sytuacji mogło zatem chodzić o to samo… ale wtedy gdyby Valeria była tu z poruczenia Emmy lub Stanisławy, lub choćby w sojuszu z nimi jej frakcji, dostałby zapewne dokładne informacje na temat oczekiwanej współpracy jego i młodej magini. Mogło być i tak, że cel był ten sam, ale wiedźmy i frakcja Valerii rywalizowały, jednak wtedy niejasne polecenie wspierania rudowłosej czarodziejki trąciło by absurdem.

Fakt iż Waleria zwróciła się do niego o wręcz podstawowe informacje o Rodzinie w Lillehammer świadczył jasno o tym, że nie posiadają ich ani jej pryncypałowie, oraz nie było tu nikogo z czarodziejów z frakcji Valerii w zorientowanego w wampirzych koneksjach tego miasta, aby informacje wziąć od niego. Słowem - Leif zorientował się, że miasto jest wolne od zorganizowanej obecności czegoś co wedle wiedzy wampira magowie zwali “Tradycją”. Ich “Sojuszu”.
Skontatował również, że nie musiało chodzić o jasno określony cel w postaci misji jaką miał tu on. Pojawiała się kolejna możliwość. Ustanowienia tu kabały mającej rozwinąć sferę wpływów o to miasto jeżeli było w kwestii wojny wstąpienia puste i neutralne. Lub też, gdyby kabała Walerii była wojenną, odbić Lillehammer jeżeli tradycje je ostatnimi czasy utraciły.
Jakby nie było... w tym mieście były już nie dwie frakcje wampirze: Sabat i Camarilla, ale trzy: Sabat, Camarilla i kabała Sojuszu.
W takiej sytuacji zaraz frakcji mogło się zrobić ‘cztery’, a chęć rozmowy Valerii z księciem mogła oznaczać chęć luźnego przymierza Tradycji z Camarillą przeciw Sabatowi i tych od technologii…

Nie były to jedyne scenariusze jakie przebiegały przez głowę Leifa w ujęciu celów Walerii jakie miała w Lillehammmer, ale wampir złapał się na tym, że zaczyna desperacko czepiać się jakichkolwiek innych możliwości. Równoległe dwie wojny frakcji spokrewnionych i magów w jednym mieście jawiły się tak przerażająco, że…

- To krzesło wolne? - spytał po norwesku jakiś brodaty chłopak wskazując miejsce na którym siedział wcześniej Gerard. Zaraz odrzuciło go lekko, gdy Leif uniósł na niego wzrok.
- Wolne - odpowiedział powoli.
- O ja pierd…. - brodacz odsunął się nieco spoglądając w oczy wampira.
Leif sięgnął do kieszeni i wyciągnął z niej plastikowy pojemnik na soczewki potrząsając nim lekko i leniwie.
- Zainwestuj, a zwiększysz szanse na nocowanie poza domem. - Kiwnął głową w kierunku trzech dziewczyn, które gromkim “IIIIIIIIIiiii” zareagowały właśnie na emochłopca, wychodzącego po przerwie znów na scenę.
Brodaty roześmiał się i usiadł, a miejsce Walerii i Hannah zajęli dwaj jego kumple.

Emoboy znów zaczął wyć, a Leif był już zmęczony rozmową z magami i czekała go kolejna, z wampirzycą. Perspektywa jeszcze jednej z grupką ludzi odzywała się chęcią torsji.
Wstał bez słowa i ruszył ku wyjściu.


Pod jednym z mostów Lillehammer
Stojąc pod betonowym wspornikiem Leif wspomniał wczorajszą noc gdy leżał tu przerażony i zlany krwią, co ponownie naprowadziło jego myśli na “Burzooką”. Wzdrygnął się i potoczył wzrokiem wokół po ciemnej, brudnej, wybetonowanej przestrzeni pod mostem.
Przeciągnął się lekko, uniósł głowę i wydał z siebie głośny, przejmujący pisk. Wzywane zwierzęta przybywały czasem wolniej, czasem szybciej, czasem pojedynczo, czasem całą masą, ale rzadko zdarzało się aby nie odpowiadały na zew wampira. Poza tym część z nich piła wczoraj jego krew.
Leif stał w bezruchu czekając cierpliwie.

Rozmowy ze zwierzętami nie były łatwe nawet dla niego, który w czasie swego istnienia robił to częściej niż z ludźmi. Zwierzakom brakowało zdolności abstrakcyjnego myślenia i przyswajania skomplikowanych poleceń. Niezależnie od doświadczenia w tej materii dla kogoś kto myślał jak człowiek nie było na to rady. Nawet on po tylu latach miał problemy w precyzowaniu własnych myśli gdy przekazywał je zwierzętom.
Prośba o śledzenie takich jak on, takich jacy budzą strach i obrzydzenie… Jak inaczej opisać szczurowi wampira? Te szczury które ochoczo przybyły na zew odpowiadały sprzecznie na zadanie jakie im wczoraj przydzielił.
“Wszędzie”
“Nigdzie”
I weź tu zrozum czy chodziło o to, że uznały iż każe śledzić im podobnych jemu ludzi, których wokół pełno, czy zrozumiały ale wampira nie uświadczyły?
*Szukajcie dalej* przekazał im starając się jak mógł sprecyzować przez mentalną więź, iż chodzi mu o wampiry. Leif był cierpliwy i mógłby czekać choćby miesiąc aż szczury zrozumieją, ale Waleria była człowiekiem, nie nieśmiertelnym dla którego czas nie był ważny.
Wyjął telefon



Z mroków miasta, dziwnie wciśniętego rejonu mroku oddalonego od latarni ulicznych wyłoniła się pokraczna sylwetka. Szczerzyła garnitur niewymiarowych, przerażających zębów w stronę Leifa. Był to nikt inny, jak zadowolona, uśmiechająca się Monika. Zalotnym gestem poprawiła garstkę włosów opadających jej na czoło. Wampir był pewny, że gdyby spojrzał akurat w to miejsce, dojrzałby ją, co znaczyło, iż Monika równie skutecznie co nadnaturalnie, korzysta z bardziej zwyczajnych technik ukrywania się.
I chyba tropienia.
- Czołem. Już se myślałam, że mi szczura nie poślesz… ale tak późno? Wstyd, w głębi mego serduszka będę rozpaczać. Ja sem myślę, że ino ciekawe towarzystwo łapnąłeś i ja se nudna zrobiłam. Ale jak to mówią, kołek z serca. - Mrugnęła. Chyba na powitanie chciała go przytulić ale się powstrzymała.
- Jedną z ciekawszych jesteś, które przez lata poznałem - Leif uśmiechnął się lekko - od znudzenia daleka. Ale wpierw musiałem co szybko załatwić by resztę nocy wolną mieć.
- Ja bym radziła być ostrożnym. - Nosferatka odrobinę spoważniała siadając na wystającym fragmencie betonowej podpory. Gromadka szczurów do niej podbiegła, po chwili zmieniła krok i zniknęła w mrok nocy.
- W tym mieście i ostrożność nic nie da, by się w co nie wplątać - odmruknął nie spuszczając z niej oczu. - Mylę się? - Uśmiech mu się poszerzył.
- Po drodze myślałam, że se nie będę tajemnic robiła. Więc tak idę i myślę, co ten Leif robi. I widziałam tych, czarodziejów. I se myślę, że masz jaja ze stali. Jak nasi chcieli z nimi pogadać to się skończyło na dwóch skasowanych autach… i dwóch skasowanych naszych. No ale se pogadali na koniec, nawet przyjaźnie. Zawsze te magołaki takie trudne?
- Dumne - odpowiedział powoli, jakby z zastanowieniem. - Świadome własnej wszechmocy, ale i swej śmiertelności. Potęga i strach śmierci. Kiepska mieszanka.
- Ha, mądre, strach śmierci - Monika odparła dość swobodnie. - Kuzyk mówi, że widział jednego, i to raczej on by się go bał. Był trochę jak.. te… se zapomniałam. Ten klan co się rozkładał. To miał takie se coś w sercu. Ale - machnęła na ręku - magołaki nie dla nas.
- Nie dla was - Leif kiwnął głową z uśmiechem - ale Twoi gadać z nimi chcieli tak bardzo, że by przyjaźnie pogawędzić w niepamięć puścili dwóch skasowanych, co?
- Ja sem nie znam. Znasz moich, znać się nie można dopóki inni nie uznają, że się zna - zwinnymi słowami streściła pewną formę sabatowego zamordyzmu. - Ale też wiesz ile u nas wart jest inny brat. Dla jego grupy, jak brat. Ale dla reszty? Nas jest legion. To se wyjaśnimy czemu bardziej jestem z MOIMI, a potem, trochę… trochę mniej… z moimi.
- Szczęśliwaś. MOICH już nie ma, a i moich nie mam - odpowiedział opierając plecy o beton. - Tedy mi droga by dobrze żyć ze wszystkimi, póki się da. Czy z twoimi, czy z tymi od samochodowej pacynki czy… z magołakami.

Monice niemal nie zaświeciły się oczy z ciekawości. I chociaż całym ciałem dawała Leifowi znać, iż jest piekielnie ciekawa co mógłby powiedzieć, nie śmiała zapytać. On zaś nie wyglądał na skłonnego do rozwijania tematu. Nie znał się na ludziach, ale na zwierzętach już tak. Przez Monike przebijała czysta kocia ciekawość, a taką należało podlewać by rosła, dojrzewała.
- Przemyślałaś już jakąż przysługę chcesz za twą łaskę nie wyssania mnie do cna? - spytał zmieniając nęcący ją temat.
Nosferatka zamyśliła się.
- Kuzyna nie krzywdź. Jak ja cię znalazłam, przyjęłam se jak swego, pogadałam, tak i on ci wrogiem nie jest. Nawet gdybyś miał inne zatargi z resztą, jego nie ruszaj. Sądzę, że to uczciwe.
- Uczciwe - wampir odpowiedział poważnie. - Nie ukrzywdzę, choć byłoby lepiej bym go poznał.
- To jedyny z nas w Camarilli, trudno nie poznać.
- Niepojęte… Dwoje, po obu stronach barykady. Twoi chcieliby zniszczyć tych jego i odwrotnie, a wy się wzajem chronicie.
- Będąc brzydkim mniej się wybrzydza w znajomych. Tyczy to obu stron - przyznała prostolinijnie lecz szczerze. Zamyśliła się, jakby jeszcze coś chciała dodać.
- O tak, to wiem. Jeno tak sobie myślę, że gdyście blisko ze sobą to więcej wam zależy aby twoi i jego na ostro za łby się nie wzięli w otwartej wojnie, czyż nie?
- Widać, żeś se do serca oględzin miasta nie wziął. Wojna szaleje na dobre. I to w całkiem fizycznej skali. Ja jestem sobie tylko ta, ino płotka. Ale... - kocia ciekawość znowu pojawiła się w oczach Moniki - co tam u magołaków? Czarodzieji się nie gniewają na nas? Czy inne sprawy macie?
- Chciałabyś abym dowiedział się po co tu są i jakie plany mają wobec spokrewnionych, jednych i drugich? - odpowiedział jej pytaniem na pytanie.
- Za młoda jestem aby coś od ciebie chcieć - przyznała szczerze - tylko ciekawa jestem czemu i dlaczego się kumacie. A potem możemy się wymienić, nasze spotkanie za wasze.
- Znam takich jak oni od wielu lat - odrzekł swobodnie. - Czasem ja im przysługę, czasem oni mi. Dawniej i ja parałem się magią, inną. To trochę zbliża. - Znów uśmiechnął się lekko. Magia run była czymś zupełnie innym niż magyia, ale wszak nie kłamał, a i Verbeny częściowo z jej powodu trzymały go na smyczy. Przynajmniej innych powodów nie znał, choć miał świadomość że były. - Czemu zaś twoich tak interesują, że chcieli z nimi gadać? - dodał przekrzywiając z zainteresowaniem głowę.
- Nie jestem pewna. Szukałam se zaczepienia, ale do końca… Tak ogólnie to chcemy być na dobrej stopie. Trwa wojna. Aby nikt trzeci się nie wcinał, to będzie dobrze. Może coś więcej. - Wzruszyła ramionami.
- Mądre - Leif przytaknął skwapliwie. - Ale i co więcej za tym pewnie się kryje.
- Jeden z naszych był… kiedyś jak oni. Twierdzi, że są potężni. Takie oczo uwagi - wtrąciła naturalnie.
- Są - potwierdził mrużąc oczy. - Chciałabyś wiedzieć o nich więcej? - spytał zgadując, że młoda nosferatka o magach wie tyle, że zasadniczo istnieją. - Czym są, co mogą czynić? Mogę ci tę wiedzę dać Moniko.
- Gadasz jak czarownik. Mogę dać wiedzę, jam potęga, mogę dać skarb - wyrecytowała z lekką, w sumie przyjacielską drwiną.

Leif skinął głową i uniósł dłoń do ust. Wysunęły się kły i przedziurawiły bladą skórę. Wampir wolą wypchnął część swej krwi z otwartej rany, po czym ukucnął i położył ją na podłożu.
- Loki… - wymruczał, a resztę tego co mówił cedził niewyraźnie, w starym języku. Znak jaki zostawił malując swą krwią był bardzo prosty, ale tylko formą. Skomplikowane było nie malowanie tego krwią po betonie, a wręcz rycie esencją krwi w rzeczywistości. Stara magia run dawniej była silna, dziś osłabła, ale jej echo było obecne. Dzięki niej Leif wciąż wierzył, że bogowie nie odeszli, bo siła ta pochodziła od nich i od krwi Canarla jednocześnie.
- Kenaz - rzekł głośniej odsuwając się i skupił. - Kenaz! - Wymówił imię runy będącej elementarną siłą ognia.

Poczuł gorąco, ciepło w swym wnętrzu jak po wypiciu młodej krwi zawierającej w sobie żar życia. Jego głos był potężny, znak - czuć było jego wagę. W okolicy rozpowszechnił się silny zapach spalenizny. I tylko tyle.
- Magia umarła - stwierdziła Monika. Brzmiała jak ktoś, kto powtarza cudze słowa, nie do końca je rozumiejąc.
- Jeszcze nie - wampir odparł smutno, ale z przekonaniem we własne słowa. - Ta magia odchodzi, jak ci od której pochodzi. - Podniósł się i spojrzał na nosferatkę. - Za to magia magołaków jest silna i daleko jej do śmierci. Chciałbym czegoś od ciebie - dodał jakby zmieniając temat.
- Tak?
Zapytała pełna ciekawości. Wydawało się mu, że ma coś dodania w sprawie mocy magów ale to przemilczała.
- Chcę wiedzieć jak najwięcej o Camarilli w Lillehammer.
- Proponuję z nimi pogadać. Nie ukrzywdzą Cię jeśli szanujesz ich prawa. Możesz też mi listę zrobić…
- Mam ich prawa tam gdzie twoi - prychnął. - Gościem będąc muszę ich jednak przestrzegać. Rozpytując zwrócę ich uwagę. A sama rzekłaś, że oni nie głupi, jeno za takich uchodzą. Ilu ich w mieście?
- Sama dokładnie nie wiem - przyznała - musiałabym z kuzynem pogadać. Ale, ja sem myślała, że z nimi ci łatwiej będzie. Nasi cię nie lubią, z nimi to lepiej, kuzyn opowiadał.
- Już z księciem rozmawiałem - mruknął. - Wyborne doświadczenie. - Zaraz uśmiechnął się lekko. - Nie lubią - potwierdził - bośmy sobie w drogę z twoimi za często wchodzili. Powiedz mi tedy gdzie się nie kręcić, aby się na nich nie natknąć, coby awantury nie było z przypadku.
- Trwa wojna, wpływy się zmieniają, miejsca… obawiam się, że w tej chwili nie ma miejsca bezpiecznego, a niebawem całe miasto będzie nasze - stwierdziła Monika. Spauzowała na chwilę.
- Camarilia jest mniej walnięta niż się wydaje.
- Gdyby była, to byście dawno sobie z nimi dali radę. - Leif kiwnął głową. - Wiem, że w trakcie wojny wszędzie można się na kogo natknąć, z pewnością jednak są takie miejsca i rejony miasta, gdzie ciężko byłoby się na twoich nie napatoczyć. Jak wysypisko. Lub po prostu wasz teren.
- Nie znasz taktyki naszych. Ja sem zawsze myślała, że to sprytne. Raz myślta, że mu tu, a my ino poszli gdzie indziej aby wrócić. Grupy zmieniają miejsca, nie meldują się… Przepraszam, trudno mi pomóc. Wysypisko nie jest niczym ważnym, kilka razy zrobiliśmy tak… nowych.

Wampir zamyślił się. Jeżeli Monika niewiele wiedziała o Camarilli to i prosić ją aby przez kuzyna wyciągnęła te informacje było średnim pomysłem. Z drugiej strony ją samą rozpytywać o Sabat… to mogło wyciec do Sabatu, a on wolał u nich uchodzić za takiego co interesuje sie Camarillą.
Politykowanie i frakcje śmieszyły zwykle starego einherjar, teraz zaś zaczynało przyprawiać go to o ból zębów.
- Umówisz mnie z kuzynem? - spytał znów spoglądając na wampirzycę.
- Mogę ci jego numser wysłać. Chyba, że wolisz puszczać szczury.
- Prosiłem już te nicponie by znalazły kogoś z naszych, nie udało im się.
- Telefony są lepsze - stwierdziła.
- Tedy telefon - przyznał. - A dowiedziałaś się czegoś o tej dziewczynie?
Nosferatka wyjęła swój piękny, bardzo kobiecy telefon i podyktowała numer swojego kuzyna Leifowi.
- Tej co mówiłeś? Niestety. Chciałem se podpytać naszych ale… głupo mi było wczoraj. Szkoda gadać.
- Głupio? - Leif nie ukrywał zdziwienia.
- Takie tam wewnętrzne pierdu-pierdu. Se poradziłam.
- Rozumiem… - Leif znów się lekko uśmiechnął. - Wciąż jednak zależy mi na wiedzy o niej. Chętnie zapłacę za to, jak i za wiedzę o Camarilli, oraz… to o czym magołaki rozmawiały z twoimi.
- Ciiii… ciiii… na plotkach się nie mówi o zapłacie. Na plotkach się plotkuje. Ja mówię co chcę, ty mówisz co chcesz, i se gadamy. I plotki polegają na tym aby nikt nie wyszedł z nich z poczuciem krzywdy - uśmiechnęła się szczerze, a Leif uwierzył w ten uśmiech, choć przecież nie powinien. Miał wszak swoje słabe strony.

Roześmiał się.

- Tak… Nieczęsto plotkowałem. Dawniej i lata nie otwierałem ust do kogo kto na dwóch nogach chodził.
- Widać - stwierdziła bez cieniu pogardy czy uszczypliwości. - Dokładnie sama nie wiem o czym rozmawiali. Ale szef kazał ich nie ruszać. I że mamy początkowy etap sojuszu. Czyli punkt dla nas. Będzie spokojniej.
- Spokojniej jeżeli magołaki nie zechcą porozmawiać i z Camarillą by zdecydować z kim wygodniej im utrzymać sojusz. - Wampir przechylił lekko głowę.
- To już jest zdrada, he? Albo przynajmniej brak szacunku. - Wzruszyła ramionami. - Nie moja rzecz. Trzymam się daleko od polityki.
- Czasem ciężko się utrzymać od polityki z dala, ale zawsze choć próbować mądrze. Dajmy na to, ja niby trzymać się chciałem, a gdybym plotkarzem był to mógłbym powiedzieć, że magołaki z księciem rozmówić się też chcą jak to zrobili z waszymi.
- I dużo im ta rozmowa z księciem dałaby? Dobrze się z nim rozmawia, he?
- Jeżeli są fanami opowieści o spotkaniach ze ścianą w trakcie siedzenia na przednim siedzeniu Volvo, to z pewnością będą wniebowzięci.
- Zastanów się jakim cudem miasto i tak funkcjonuje, a każdy poddany księcia wie co ma robić. Bo oni są piekielni zorganizowani. Ta rada była gratis. - Mrugnęła.
- Moja też będzie gratis. Uważaj na siebie bardziej niż dotychczas, bo wasza wojenka może się okazać przedszkolem przy tym co jak czuję tu się niedługo rozpęta.
- Zapamiętam.
- Wiesz który z nich sprawuje tu prawdziwą władzę nad Camarillą? Ze mnie sobie zakpili w tej kwestii - przyznał z rozbrajająca szczerością.
- Jeśli spotkałeś manekina, to wierz mi, nie zakpili. To jest książę. Kolejne z rodu. Jak se gadałam z kuzynem, to mówił, że to już kolejny. Nawet historię całej rodziny kukieł znał. I był poważny.
- Dziwne miasto…

Schronisko dla zwierząt “Glad Pote” na obrzeżach Lillehammer
Gdzieniegdzie rozlegało się pojedyncze szczeknięcie czasem przechodzące w krótkie, bezcelowe ujadanie. W muzykę tę włączały się akordy cichych skomleń oraz rzadkie, krótkie riffy wycia.
Mimo tej kakofonii psiej muzyki schronisko pod miastem sprawiało wrażenie opustoszałego nocną porą i sprawiało przygnębiające wrażenie.
Przygnębiające szczególnie dla nieumarłego tak mocno związanego ze zwierzętami, które tu mijane przez niego błyskały ślepiami ze swych klatek i kojców. Obecność wampira nie wywoływała mocniejszego rozgardiaszu, wręcz przeciwnie - psy cichły zauważając go, a żałosne ujadania i wycia przechodziły w cichsze szczeki puentowane machnięciami ogonem.
*Zabierz, zabierz. Weź mnie, weź. Zabierz* - trafiało do niego gdy nawiązywał więź z mijanymi zwierzetami, ale wampir ignorował te mniej lub bardziej desperackie prośby bezpańskich psów, bo nie takich czworonogów szukał. Psy w większości nawet lekko zdziczałe zatraciły instynkt zabójców i gdy nie były przybite strachem to zazwyczaj garnęły się do ludzi. Leif zaś potrzebował niewielkiego gangu zabijaków.
Powolnym krokiem zbliżał się do klatek z kotami.

Schronisko na uboczu jak większość mu podobnych opierało się na wolontariacie i nawet gdy w środku tej nocy ktoś był w budynku, to wygaszone światła świadczyły o śnie kogoś komu wypadł nocny dyżur. Nikt nie pilnował, bo i nie było sensu. Któż mógłby chcieć kraść bezdomne zwierzęta?
Ano okazało się, że ktoś chciał.

Pierwszych kilka kocurów zignorowało nieumarłego, a kolejny trochę stary, uparcie twierdził, że nigdzie nie idzie bo *Tu dobrze*. Leif zaczął odczuwać lekką frustrację. Dawniej żyjącym w górach drapieżnikom starczała obietnica srogiej wyżerki, teraz jednak ta retoryka rozbijała się o nieźle zaopatrzone miski z karmą. Dawniej wizja potęgi pochodzaca z krwi była łakomym kąskiem dla rysia lub wilka, a nawet dla roślinożerców mogacych dzięki niej się bronić lub łatwiej wymknąc drapieznikom, dziś dla takich kotów miasto było szwedzkim stołem. Wampir był jednak cierpliwy, bo nawet wolał wyjść stąd z kilkoma niepokornymi i dzikszymi zwierzakami o silniejszym instynkcie i silniejszym duchu źle reagującym na zamknięcie.
Trochę to potrwało nim takich znalazł.

[MEDIA]http://www.krakowpost.com/wp-content/uploads/2018/02/Luck-Krakow-cat.jpg[/MEDIA]


Okolice skoczni narciarskiej
Czułe zmysły Thore-Andre Hannkatta musiały wyczuć nadchodzącego wampira, bo wyjrzał z namiotu jeszcze zanim Leif się do niego zbliżył. Postawny blondyn minę miał niewyraźną i wybitnie zgrywał niewiniątko ocierając twarz z wody. Nieumarły wszedł do namiotu przylepionego do kampera w ślad za cofającym się mężczyzną i sięgnął po moc krwi. Jego oczy zapłonęły czerwienią, a kompletny mrok wnętrza przestał być problemem. Przez chwilę Leif wodził palcami po grubych kocach pokrywających ściany i dach namiotu, ale coś go nagle tknęło.
- Gdzie zwłoki? - spytał.
- Schować. Jak kazać - odpowiedział niwyraźnie blondyn.
Wampir pokiwał głową i zbliżył się do posłania rozłożonego na ziemi z boku, po czym odsunął koc i leżący na nim śpiwór. W wykopanym pod posłaniem płytkim dołko lezała kobieta którą wyssał po zmroku, ale wyglądała nieco inaczej. Bok szyi, policzek i ramię miała ogryzione ludzkimi zębami, w kilku miejscach przebijała kość. Krwi było rzecz jasna niewiele, ale otwarta, opróżniona do połowy butelka wody mineralnej stojącej obok świadczyła, że mężczyzna był cwany i słysząc, że ktoś się zbliża obmył twarz z resztek posoki.

Wampir odwinął się i strzelił blondyna w pysk, jakby tak lekko, delikatnie, a mimo to mężczyzna odleciał, huknął o bok kampera i spłynął po nim oszołomiony. Zaraz jednak skoczył na nogi i podpierając się rękoma zmarszczył nos i wyszczerzył zęby sycząc.
- Głodny. głodny. Kazać pilnować. Nie móc polować. Głodny!
- Nie mogłeś poczekać do rana kretynie? - Leif odpowiedział spokojnie na powrót przykrywając ciało.

Klommander vel Thore Andre jak wedle ID card nazywał się w ludzkiej postaci uspokoił się widząc, że nie zanosi się na kolejne razy. Stracił zainteresowanie wampirem i zaczął oblizywać dłoń czyszcząc ją z ziemi.
- Przyprowadziłem kogoś. Nad ranem wytłumaczysz im co mają robić - powiedział nieumarły podchodząc do lodówki turystycznej i wyciągając z niej czarne opakowanie. - Możliwe, że będziecie mi potrzebni w dzień - dodał rozrywając plastikową powłokę.

Po namiocie rozlała się woń krwi, ale nie zwykła. Przyjemna. Nęcąca.
Leif miałknął cicho rzucając torebeczkę na ziemię, na co do środka ostrożnie, strzygąc uszami zaczęły wchodzić cztery dorodne koty.
Po chwili prychając lekko na siebie zaczęły pić.


Lillehammer
Ciemne zaułki.
Dziury których obecności nie byli świadomi ludzie, a które prowadziły do piwnic.
Przestrzenie między starymi ścianami, a starymi panelami.
Rynsztoki przy krawężnikach parkingów i połacie trawy na miejskich skwerach.
Kanały wentylacyjne znaczone kratami otworów w czynnych jeszcze o tej porze pubach.
Leif drobił łapkami niezmordowany, jako że nieumarli nie odczuwają zmeczenia, ale towarzyszące mu szczury zmieniały się zmęczone prowadzeniem go tymi dobrze znanymi sobie trasami.

Szczurze oczy wampira spoglądały na wszystko nie tylko zwykłym wzrokiem. Leif uważnie wypatrywał aur, ale jak na razie wszystkie były do bólu ludzkie. Niewykonalnym było oblecenie tak choćby dziesiątej części miasta w jedną noc, ale nie wadziło spróbować licząc na ślepy traf przydybania jakiegoś spokrewnionego spędzającego noc w swym leżu, lub załatwiającego sprawy we wnętrzach miejskich budynków.
Jeszcze jeden dom, jeszcze jedno piętro i trzeba będzie zmierzać ku wysypisku by zdążyć rozejrzeć się tam przed świtem.

 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"
Leoncoeur jest offline