Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-07-2018, 17:36   #31
Johan Watherman
Moderator
 
Johan Watherman's Avatar
 
Reputacja: 1 Johan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputację
Parafia w której zorganizowano pierwsze zebranie nowo tworzonej się fundacji zajmowała sporą przestrzeń, stanowi półotwarty kompleks ładnych, zadbanych budynków. Wydawały się pozbawione charakterystycznego dla wielu kościelnych własności przepychu pomieszanego z lekką nutą kiczu. Z drugiej strony, okolica była naprawdę bogata i utrzymana w czystości, zatem parafia po prostu nie odstawała nadmiernie od otoczenia.
Przybywających magów witał zakonnik w potężnej, umięśnionej osobie ojca Adama. Wielkolud zdobył się nawet na lekko wymuszony uśmiechi. Nie wyglądał jak ktoś wrogo nastawiony czy nawet nieżyczliwy. Zrazu dało się poznać, iż jest osobą dość zamkniętą i niełatwo okazującą emocje, a w oczach miał spokój i ból.
Zanim nie zebrali się wszyscy przebudzeni, rozmową zajmował magów tamtejszy proboszcz. Anemiczny, starszy jegomość wymieniał kilka uprzejmości, raczej ogólnie dopytywał o podróż oraz… wyrażał jakąś formę podziwu do magów. Co prawda trudno było stwierdzić ile tak naprawdę wie i ile z tej wiedzy jest prawdziwymi faktami – a nie jak to często bywało w przypadku akolitów i sojuszników magów, mieszaniną kłamstw, przesądów oraz silnych uproszczeń.
Gdy proboszcz ich opuścił, Jonathan zdobył się na nikły, gorzki uśmiech:
- Wygląda na to, iż mistrz Iwan zapewnił nam opinię lepszych ludzi niż w rzeczywistości jesteśmy. Postarajmy się zbyt szybko nie zniszczyć tego obrazu.

***

Leif powinien bardziej zaufać własnym instynktom. Nawet jeśli było to odległe echo szczurzego strachu, pierwotny lęk gryzonia, ten niski instynkt który nie przystoi prawdziwemu drapieżnikowi nocy – nie powinien go ignorować. Nie powinien zapuszczać się na wysypisko.
Nie spotkał na nim ludzi. Mówiąc ściślej – nie znalazł żywych ludzi. W złogach śmieci znalazł zwłoki. Niektóre ledwo nadgniłe, inne całkiem świeże lecz poranione i poćwiartowane, czasem znajdował pojedyncze kawałki ciała. Wiele zwłok pozbawionych było krwi. Wampir dostrzegł, iż niektóre ciała należą do spokrewniony. Co ciekawe, nie wszystkie były kompletnie zmasakrowane. Tliła się w nich uśpiona iska ducha. Letarg.
Zatem tutaj Sabat praktykował przeistoczenie. Zamiast zakopywać rekrutów ziemi, wrzucał ich w śmieci, grzebał pod tonami odpadków. Biorąc pod uwagę, iż zima nadciągała, a nocą grunt potrafił być ścięty zimnem mimo pozornego ciepła nad powierzchnią, wydawało się to rozsądne. W upiorny, potworny sposób.
Czuł też delikatną nutę magii. To oczywiste – w jakiś sposób zabezpieczali to miejsce. Wtedy wydawało się to takie oczywiste. Oczywiste, bo znał tą magię. Nie docierało to do rozumu spokrewnionego. Tylko na poziomie intuicji. I znana magia uśpiła jego czujność.
Przedzierał się przez tunel w odpadach ku centrum wysypiska gdy dotarło doń dokładnie co czuje. Wielka runa. Runa Hajmdala. Potężny glif strażniczy wpuszczający na swój obszar każdego, jak pułapka. Powoli, leniwie zbierający moc, a następnie obezwładniający intruza.
Zwana zgubą Lokiego, runa Hajmdala przywracała wszystkiemu pierwotny kształt, rozdzierając tymczasowe formy przebrań, przekształceń czy iluzji. W dawnych czasach Leif wykonał samodzielnie dwa takie. Teraz nie sądził, iz ta magia ma prawo działać. Mógł sobie przypomnieć swe śmieszny próby wywołania ognia, magie która umarła oraz TO – potężną, niezaprzeczalną siłę. Fale bólu ogarnęły jego ciało, szczurze ścięgna i kości pękały pod naporem krwi. Wymuszony powrót do ludzkiej postaci okupiony był pękającymi organami, skórą nie nadarzającą porosnąć wielkiego ciała, nagimi, drżącymi włókami mięśni umarłego, kapiącymi od krwi. Szczurze zęby wypadały mu aby uczynic miejsce dla wampirzych. Ogłuszającą agonię przerwał sen.

***

Właściwym miejscem zebrania została parafialna świetlica – wniesiono do niej zsunięte razem stoły, krzesła oraz zastawę. Organizacja przestrzeni naznaczona była pewnym chaosem, a blaty zestawionych mebli tworzyły wielką literę L jakby gospodarz celowo nie chciał tworzyć bardziej uprzywilejowanych i znaczących miejsc. Na miejscu znajdowało się także proste jadło. Chleb, masło, zupa jarzynowa, kawałki usmażonej ryby. Przybyli wszyscy magowie poza ocalałym uczniem.
Einar prezentował się podobnie jak na ostatnim spotkaniu z Klausem – jak człowiek który stracił niemal wszystko, a teraz traci i zdrowie. Niezdrowo blada karnacja kontraktowała z lekko przekrwionymi odbarwieniami na skórze. Ręce mu lekko drżały. Silny, entropiczny rezonans spowijał hermetycznego mistrza swym dławiącym smrodem śmierci, straty, rozpaczy, depresji oraz osobistego upadku. Mimo to, był tu, a harde, smutne spojrzenie kazało wierzyć, iż rzeczywistość i paradoks jeszcze nie całkiem stępiły wolę mistyka, wolę zdolną złamać świat. Przybył na ostatnią chwilę, tuż przed przejściem do tymczasowej sali obrad, wraz z pozostałymi hermetykami.
Pozostali hermetycy, w osobie Hannah oraz Jonathan siedzieli nieopodal Einara. Jak tylko przybili, Jonathan zajął Tomasa rozmową. Chłodny, zawodowy profesjonalizm eutanatosa w dość ciekawy sposób kontraktował ze spokojnym humorem hermetyka. Tym ciekawiej było ich obserwować gdy okazało się, iż rozmawiają dość serdecznie jak ludzie którzy znają się już od pewnego czasu, na tyle aby zdążyć zjeść ze sobą sporą cytrynę.
Iwan zasiadł na przypadkowym, niczym nie wyróżniającym się miejscu przy krawędzi przodu, mając u boku ojca Adama. Iwan prezentował się w sposób budzący skojarzenia ze srogim starcem, pozbawionym pewnego złowieszczego pierwiastka charakterystycznego dla takich skojarzeń, lecz mimo to przytłaczającego doświadczeniem, latami pracy oraz pewnością swych racji. Zdawała się o tym mówić każda z wielu zmarszczek na jego obliczu, pewność spojrzenia czy lekki, dobrotliwy (pobłażliwy jak do dzieci) uśmiech jakby na stałe wytrawiony w pomniku jego twarzy. Spokojnym, lekko monotonnym, acz w gruncie rzeczy ciepłym głosem rozpoczął zebranie.
- Bardzo miło mi powitać wszystkich zgromadzonych. Jak nietrudno zauważyć, brakuje wśród nas jednej osoby, Adam Fireson najprawdopodobniej zjawi się jutro, wedle moich informacji.
Iwan spauzował na kilka chwil. Wyglądał jak człowiek który się nad czymś zastanawia. Lub udaje, że się zastanawia.
- Gdy planowałem to spotkanie, chciałem je rozpocząć całkowicie formalnie, od przedstawienia planu, celów, wymiany informacji. Postanowiłem jednak przesunąć część formalną na później. Teraz proponuję uraczyć się strawą, przedstawić się wzajemnie oraz po prostu porozmawiać w nieco bardziej niezobowiązujący sposób. Rozumiem, iż część obecnych miała okazję poznać się na terenie Polski, jednakże nie wszyscy mieli taką sposobność.
Chórzysta wziął do ręki kromkę chleba.
- Nie mam zamiaru nikogo nakłaniać do patyk religijnych, zatem nie będzie dziś modlitwy przed posiłkiem. Proszę tylko aby każdy przełamał się kromką chleba z osobą przed nim – mówiąc to, uczynił jak powiedział względem Patricka. Po tym rozpęczniała się obiadokolacja.
- Skoro już jestem przy głosie, skorzystam z tego przywileju i powiem kilka słów o mnie – rzekł Iwan krojąc kawałek ryby. - Jak wszyscy wiedzą, Tradycje ustanowiły mnie dowodzącym tą wyprawą. Wiele jadowitych języków szepcze o mnie, zarzuca zbytni konserwatyzm, surowość czy nadmierne korzystanie z mocy. Nie mam zamiaru skupiać się kłamstwach - przerwał, spojrzał na Tomasa pytająco.
- Przepraszam, post - odparł chłodno eutnatos nie raczący się strawą - w tej materii być może jesteśmy podobni. Czystość ciała ułatwia czystość umysłu, czystość umysłu, ducha, czystość ducha...
- ...zestrojenie - Iwan dokończył tak samo łagodnym głosem. Lecz nie powiedział z czym, z cyklem, jedynym, światem, czymkolwiek.
- Żałuj, Tomas, zupa jest wyborna - uśmiechnął się porozumiewawczo w jakiś taki swojski sposób – wracając. Nie mam zamiaru skupiać się na na plotkach. Po prostu opowiem coś o sobie, na jakich podstawach wyrosła ma wiara, osądy i postawa.
Mistrz podniósł do ust kawałek ryby. Flegmatycznie, nie śpieszyło się mu, niczym nie niecierpliwił. Nie stresował.
- Urodziłem się w carskiej Rosji, tam dorastałem, przebudziłem się oraz odebrałem nauki. Jednakże, ze względów politycznych, dość szybko zmuszony byłem wyemigrować z ojczyzny. Stąd większość życia spędziłem związany z krajami zachodniej Europy. Jestem dość silnie związany z Kościołem Katolickim. Dużą część życia spędziłem również w Afryce, tam poznałem obecnego tutaj ojca Adama. Staraliśmy się łagodzić lokalne konflikty, odrobinę leczyć ranę nieustannej wojny w tym rejonie. Nie nawracaliśmy. Nie lubię tego – w jego głosie brzmiała szczerość – aby móc odbijać światło twórcy należy przynajmniej lekko zetrzeć kurz z wierciadła swej duszy. Wiara sama z siebie, bez odpowiedniej percepcji, charakteru i moralności, nic nie działa. Tylko nie mówcie głośno mej Tradycji, iż mówię takie herezje – żażartował tym samym, spokojnym, monotonnym głosem.

***

Leif obudził się w stercie śmieci, następnej nocy. Ranny, zmęczony, przetrwał dzień pod stertą odpadów. Powiew ciepłego, nocnego powietrze uderzył Leifa w twarzy gdy wygrzebał się ze śmieci. Czuł wokół ruch. Wiele ruchu. Drgały sterty odpadów. Drgało powietrze wzbudzane czyimś nerwowymi, odrobinę bezładnymi krokami. Ze śmieci wydobywali się spokrewnieni. Było ledwo po zachodzie słońca, Sabat raczej nie był w stanie tak szybko przeistoczyć nowych wampirów. Kiedy Leif dojrzał wygrzebującego się ze śmieci, nagiego, potwornie poranionego mężczyznę, był pewny, iż po prostu nakarmiono krwią. Dużą ilością krwi.
Blisko bramy wysypiska majaczył cień niskiego jegomościa przyglądającego się teatrowi śmierci. Nie czas było pytać jak. Czuł unoszący się w powietrzu głód. I czuł niebezpieczeństwo. Młode wampiry wyglądały na kompletnie szalone. Trochę jak zagubione zwierzęta, trochę jak drapieżniki żujące zdobyczy.
Gdzieś w roku właśnie dwóch rozrywało jakiegoś nieszczęśnika na kawałki pijąc zeń krew w ten mało wydajny sposób tylko po to aby po chwili rzucić się mu do gardła.
 
__________________
Otium sine litteris mors est et hominis vivi sepultura.

Ostatnio edytowane przez Johan Watherman : 24-11-2018 o 21:12.
Johan Watherman jest offline