Wątek: [SF] Parchy
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-07-2018, 06:29   #361
Zuzu
 
Zuzu's Avatar
 
Reputacja: 1 Zuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=zA52uNzx7Y4[/MEDIA]
Sprawdzało się powiedzenie, że biednym zawsze wiatr w oczy i chuj w dupę. Zwłaszcza biednym, uciskanym i niesłusznie skazanym ofiarom kajdaniarskiego systemu, szykanowanym i na dokładkę terroryzowanym co krok przez elementy w psich mundurach, jakby te ostatnie godziny przed śmiercią nie mogły im minąć na podziwianiu pokazu Promyczka, albo coś w ten deseń. Niestety zamiast długonogich blondyn, okolica roiła się od trepów w wojskowych pasiakach. Dobrze chociaż, że jeden konkretny kundlowaty pendejo na razie trzymał się z daleka, dzięki czemu Diaz mogła się skupić na robocie i przełykaniu gorzkiej guli, gdyż robota owa, niestety, była legalna… znaczy bolesna.
Wychowawczego liścia od obroży szło przeżyć, bardziej zabolała godność. No ale nie było tego złego co ku dobremu iść nie mogło. Black 2 przemywając gębę wodą rozminęła się z nalotem MP, słuchając przez sklejkowe drzwi jak tamci wożą się po rewirze. Ktoś oberwał, krzyknął boleśnie, a latynoska morda ozdobiła się szerokim wyszczerzem. Dobrze tak chujowi, tak dla zasady.
Wyszła do reszty dopiero, gdy zamieszanie minęło, strząsnęła z kłaków resztki wody i zaraz podbił do niej ten brodacz… jak on się tam wabił. Piromance przypominał oposa… też taki mało przyjemny na pierwszy widok i z wytrzeszczem w małych, kaprawych ślepiach. Wzięła od niego torbę, ważąc ją w dłoni jakby sama ta operacja mogła dać odpowiedź na pytanie co takiego znajduje się w środku.
- Macie tu szlauch? - spytała kolesia, zakładając prezent na ramię z miną jakby właśnie wpadła na arcygenialny pomysł.

- Szlauch? - brodacz wyglądał na całkiem zaskoczonego takim pytaniem. Sądząc po minie kompletnie nie miał pojęcia czy ambulatorium dysponuje taki urządzeniem. Spojrzał pytająco na Kozlova ale ten najwidoczniej nie był podatny na takie subtelności.
- Jest tu jakiś szlauch? - zapytał więc słownie siedzącego przy stole lekarza. Ten zrewanżował mu się niezbyt przytomnym spojrzeniem. Roy spróbował jeszcze raz, tradycyjnie mówiąc trochę wolniej i głośniej. Ale efekt był podobny jak za pierwszym razem. W końcu więc odwrócił się do Black 2 i rozłożył bezradnie ręce.
- Jak ci potrzebny to chyba sami musimy poszukać. Po co ci w ogóle szlauch? - zapytał rozglądając się po ambulatorium z zastanowieniem jakby próbował zgadnąć czy i jak tak to gdzie może być ten kawał zwiniętego węża do polewania.

- Mierda… do szczęścia mi potrzebny, nie wnikaj cabrón - Diaz przewróciła oczętami dając jasny znak jak się poświęca dla dobra ogółu musząc kooperować z podobnym elementem. Westchnęła ciężko do kompletu i splunęła na podłogę - Szafka pożarowa, macie tu coś takiego? To by było według norm BHP. Wy białasy lubicie takie gówna.

- Chyba gdzieś coś powinno być. - odpowiedział niepewnie chemik znowu rozglądając się po otoczeniu. Po chwili oglądania ścian, tablic, oznaczeń, kodów i napisów wreszcie znaleźli coś obiecującego. Na korytarzu przed wejściem do ambulatorium była skrytka z gaśnicami, toporkami, łomami i właśnie przewodem do toczenia wody czy innych substancji gaśniczych. Pozostawiony żandarm obserwował ich dzieląc uwagę między ich dwójkę kręcącą się przy tym schowku a dziwnym kamieniem który sobie nadal świecił, buczał i lewitował w pomieszczeniu naprzeciwko. No i nadal kręcił się tam i coś zapisywał przy świecy starszy naukowiec w okularach ale na ich dwójkę już kompletnie nie zwracał uwagi.

Hełm, taki czerwony. Strażacki. Latynoska z bólem serca stwierdziła, że przydałby się jej teraz, bo wyglądałby całkiem w pałkę. Co prawda od wody wolała ogień, ale w obecnej sytuacji zmuszona była iść na ustępstwa dla dobra świata i takie tam. Szybko odwinęła węża, rozprostowując go na ziemi. Pewnie chwyciła odpowiedni koniec z sikawką i odkręciła kurek szczerząc się jakby właśnie nadeszła pora krojenia chałupy znienawidzonego sąsiada, białego na dodatek. I z policji.

W pierwszej chwili chemik był trochę chyba zaskoczony gdy odgadł zamiary latynoskiej piromanki. Ale chyba ciekawość wzięła górę bo skoncentrował się na roli obserwatora a na twarzy zaczął mu rosnąć wyraz oczekiwania i dziecinnej radości z planowanego psikusa. Gdy Chelsey odkręciła spust węża od razu poczuła szarpnięcie cieczy pod ciśnieniem. Z początku trochę szarpnęło ale lekarz chyba był zbyt zamroczony by zareagować na nowy czynnik w jego ambulatorium. Zaraz potem gdy Diaz opanowała już moc węża i skierowała go na właściwy cel reakcja była znacznie bardziej żywiołowa.

Uderzony biczem wodnym Kozlov krzyknął, czy raczej próbował gdy ściana wody chlusnęła go w pierś i głowę. Zaskoczonym mężczyzną rzuciło do tyłu. Próbował zasłaniać się ramionami zaczynając coś krzyczeć ze zdziwienia i gniewu ale przez szum wody trudno było zrozumieć słowa. W końcu gdy tak machał rękami by zasłonić się przed wodnym atakiem stracił równowagę i grzmotnął na podłogę. Przez co stół przy jakim siedział trochę zasłonił go przed wzrokiem Diaz i jej biczem wodnym. Roy roześmiał się na całego.

Zaciekawiony żandarm też podszedł bliżej i patrzył na to widowisko z ciekawością.
- Co wy robicie? - zapytał patrząc na szalejący po ambulatorium strumień spienionej wody.

System Obroży nie potraktował wody jako atak, cóż. Pechowo dla ruskiego konowała, dobrze dla Diaz. Wyszczerzona ponad wszelką miarę, z radością tańczącą na dnie ocząt, zrobiła trzy kroki w bok aby móc znowu bezpośrednio polewać cel bez zapór z jakiś zjebanych desek.
- Por tu puta madre, polla, nie widać? Skurwol napruty jak mój stary w dzień wypłaty. - zatrzepotała rzęsami na gada w mundurze przybierając pozę żywego wcielenia niewinności. Tylko lejąca się woda atakująca starucha na glebie trochę temu przeczyła, ale oj tam, oj tam. Szczegóły.
- Wytrzeźwiałkę robimy - dodała z pełnią powagi, wracając do obserwacji typka na glebie.

- No dobra. Tylko nie przesadźcie. - żandarm pokiwał głową i wrócił stopniowo na swoje poprzednie stanowisko. Widowisko się już raczej skończyło. Gdzieś na krawędzi stołu pojawiła się przemoczona dłoń Kozlova a nawet w korytarzu słychać było jego jęki, kaszel, wypluwanie wody i złorzeczenia. Pierwsza próba powrotu do cywilizowanej pozycji nie przyniosła skutku i chwilowo lekarz wciąż leżał na podłodze ambulatorium razem z wylaną na niego wodą.

- Chodź zobaczymy jak to teraz wygląda. - zaproponował chemik i wrócił do ambulatorium.

Pacjent wracał do normalności, coś ruszało się do przodu. Black 2 przerzuciła wąż przez ramie z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku, chociaż wolałaby chujka zlać napalmem, niestety miała swoje ograniczenia. I dobre serce oczywiście, pełne empatii, miłosierdzia i miłości do bliźniego, jak to każdy Chrześcijanin miał w pakiecie startowym.
- Que tal, puta? - zapytała doktorka wesoło, idąc ramię w ramie z Hipsterem - Wróciłeś już do nas czy ci potrzebna repeta?

Kozlov chyba miał jeszcze trochę kłopoty z wysławianiem się. Nawijał coś chyba w sporej mierze po rosyjsku a z tego co dało się zrozumiale wyłapać to dało się wyłowić coś o bandyckiej napaści i braku poszanowania dla ludzi nauki. Czy coś w ten deseń. Roy pomógł mu podnieść się do pionu i sadzając na tak samo mokrym jak on krześle. Lekarz usiadł na nim wycierając twarz czym się dało, głównie własną dłonią i rękawem.
- Czego do cholery się tak na mnie uwzięłaś?! - zapytał z pretensją patrząc gniewnie na skazańca ze szlauchem.

- Zbieraj się i ruszasz dupę z nami.- wyjaśniła prosto i łopatologicznie, bujając końcówką szlaucha - Condor mówił że jesteś potrzebny, claró? Najebiesz się potem, teraz łap konowalskie zabawki i pokurwiamy wężykiem tam, gdzie trzeba. - wzruszyła ramionami, przekrzywiając głowę na brodacza. Gapiła się na niego chwilę, potem wzrokiem zjechała na ciurkający wąż, a potem znowu popatrzyła na męska gębę i nagle uśmiechnęła się radośnie - Este bastón - machnęła łapą na miejsce gdzie lewitował pokurwiony do kwadratu kawałek żwiru - Myślisz że jest wodoodporny, que?

- Banda zwyrodnialców… chwili spokoju człowiekowi nie dadzą… zawsze coś… no co chwila… a mogłem wziąć urlop…
- lekarz zebrał się w sobie i z krzesła i chyba uznał wyższość argumentów drugiej strony przechodząc do biernego oporu werbalnego czyli marudząc i utyskując po drodze. Ale zaczął się przebierać, zdejmując z siebie mokry fartuch i sweter, potem z jakiejś szafki wyjął inny, podobny zestaw no i wyglądało, że pomagając sobie zrzędzeniem i gderaniem jednak szykuje się do drogi.

- Oj, nie wiadomo jak zareaguje. Może dojść do nieprzewidzianej reakcji chemicznej. Gwałtownej. Na przykład wybuchnie czy coś. - Roy któremu cała heca ze szlauchem chyba przypadła do gustu i pozwalała się chociaż na chwilę szczerze pośmiać i rozerwać teraz nagle spoważniał słysząc propozycję Diaz. Wydawał się nawet być zaniepokojony przeprowadzeniem takiej próby.

- Wybuchnie powiadasz… - Black 2 wydawała się za to zafascynowana tym detalem, łeb automatycznie obrócił się we właściwym kierunku zaplecza, na gębie pojawił się wyraz czystej zadumy. Byłoby bien gdyby durny kamyk wziął i się rozjebał. Od razu odpadłby im jeden kłopot.
- Bierz konowała, Hipster, i zatargaj go do rannych. Kudłaty powie ci co i jak - mruknęła do brodacza, chociaż uwagą była już przy trepach, czterookim grubasie i latającej skale do których ruszyła.

- Trzeba być z tym bardzo ostrożnym. To naprawdę może być coś, nie wykonane ręką człowieka. Znaczy nie wiadomo jak zareaguje na różne, obce czynniki. Reakcja może być trudna do przewidzenia. - chemik z słyszalną w głosie obawą dopowiedział swoje uwagi. Jednak posłuchał się Diaz i razem z Kozlovem zaczęli zbierać się do wyjścia. Lekarz jakoś się ogarnął ale nie zapomniał wyglądać i przypominać wszystkim, że jest na nich obrażony za takie poniżenie jakie go spotkało. Zwłaszcza na Diaz oczywiście. Niemniej obydwaj w końcu wyszli z zaciemnionego ambulatorium i ruszyli równie ciemnym korytarze przyświecając sobie lighstickami. Żandarm albo miał wyczulenie na podejrzane zachowania albo coś może usłyszał z ostrzeżeń chemika bo obserwował Black 2 wyraźnie podejrzliwym spojrzeniem. Jedynie Jensen wydawał się całkowicie pochłonięty swoją pracą, badaniami czy co on tam robił. Chyba jakieś pomiary bo coś oglądał przez monookular powiększający na jednym oku, dość długo, a potem zapisywał to szybko w jakimś papierowym notesie. Bo wszelkie elektronicznie pewnie szlag trafił tak samo jak światło.

Trep gapił się na Parcha jakby ten miał coś niecnego w planach. Skandal, no za grosz zaufania do drugiego człowieka: jego dobrej woli i takich tam pierdów. Skrzeki konowała puściła między uszami, pakując je tam, gdzie w tej chwili winny się znaleźć, czyli miała je głęboko w dupie. Ten też niewdzięczny padalec. Nikt nie doceniał starań Latynoski, co za parszywy los.
- Co tak się gapisz bonita, jakbym ci miała zaraz detonować claymore’a pod nogami? - zagaiła wesoło do typka w mundurze, opierając się o ścianę tuż obok niego. - Que tal? Kumple cię za wabia zostawili, a sami wycięli kurwy obracać? No nie dziwię się - pokiwała głową z mądrą miną - Świnie pierwsza klasa tu mają, koks tak samo. A jacuzzi… mówię ci, cabrón. pierwsza klasa… co ty taki spięty, que? Po chuja was tu zrzucali? Mało im niewinnych ofiar tu na dole?

Typ w czarnym mundurze obserwował Diaz niemniej czujnym spojrzeniem jak przed chwilą. Zupełnie jakby puścił jej gadkę mimo uszu tak samo jak ona utyskiwania lekarza.
- Co ty kombinujesz? - zapytał patrząc na nią podejrzliwie. Co prawda w tej ciemnicy rozjaśnianej jedynie upiornym, nienaturalnym światłem kawałka skały jaką sobie lewitowała od jakiegoś czasu i zapalonymi tam i tu świecami czy lighstickami nie było widać jak przy porządnym świetle ale wystarczająco by wychwycić mimikę twarzy osoby z jaką się rozmawiało. No i żandarm coś chyba miał jakieś dziwne, niewytłumaczalne podejrzenia względem Latynoski.

- Ja? Coś kombinuję?! - popatrzyła na niego z wyrzutem i przyłożyła dłoń do urażonej piersi, kryjącej niemniej urażone serce. Pierdolony rasista! - Mierda, co ty taki uprzedzony, que? Podbijam do ciebie, zaczynam nawijkę bo dobra dupa z twarzy z ciebie i bym cię najchętniej wycięła z tej blachy i zaciągnęła gdzieś na bok żeby ci spuścić ciśnienie bo coś spięty jesteś, a ty mi się tak odwdzięczasz - westchnęła równie ciężko co dramatycznie.

- No pewnie. - facet pokiwał głową i coś chyba nie był skory zmieniać zdania ot, tak. - Po co ci ten szlauch? Skończyłaś swoje to go odłóż. - wskazał brodą na urządzenie gaśnicze jakie Latynoska wciąż miała trochę przy sobie a trochę na sobie.

- Jak możesz mi nie ufać… ja tu do ciebie z sercem na dłoni, a ty… - zrobiła dramatyczną pauzę, ponawiając wzdychanie i kręcenie głową - Por tu puta madre, ściśnij rowa i daj na luz, si? Mamy wystarczająco przejebane żebym was wysadzała tak o, dla samej radochy. Jeszcze się przydacie… a dla ciebie bym nawet miała parę zastosowań - wyszczerzyła się po zwyrolsku, obcinając go od góry do dołu i z powrotem - Nawet więcej niż parę… - dodała niskim pomrukiem i parsknęła wskazując na czterookiego i jego zabawkę - Coś wam nie idzie zabranie tego dziadostwa, broni się? Nie chce dać zapakować w skrzynkę i wywieźć na orbitę, que? Próbowaliście łapami? Może być jak generator. Przepnie się to się wyłączy. Wtedy da się go przenieść i w nim majstrować - zrobiła się poważna jak na jej standard, wylewając na kamyk całą nagromadzoną niechęć - Ma swoje zasilanie, kto wie? Może nie lubić wody. Grubas może to sprawdzić, albo i soy. Najpierw małą dawką, a jak nie wypierdoli nas w kosmos to da się pomyśleć o cięższym kalibrze. Jest tu sala operacyjna z szybą. Dacie radę się schować na wszelki, gdyby jednak wziął i pierdolnął. Wam zależy żeby się stać zmyć, nam żeby to gówno przestało zakłócać sieć, bo co? W tym stanie chyba sobie w kakao go zapakujecie i balonem wyniesiecie na orbitę. Żaden latacz z tym na pokładzie nie wystartuje. Trudne sprawy - pokiwał głową.

- A jak chcesz to przenieść do tej sali operacyjnej? - wojskowy gliniarz chyba miał więcej wspólnego z gliniarzami właśnie niż z wojskowymi. Na nazwisko miał Armstrong co Diaz rozczytała z jego plakietki na pancerzu. Propozycja na temat ruchów i manewrów z tą lewitującą skałą chyba go zastanowiła na poważnie. I sądząc po tym z jaką niechęcią zaakcentował “to” chyba nie żywił do “tego” ciepłych uczuć. Albo też był podobnie ufny jak względem zamiarów rozmówczyni.

- A po chuja to przenosić? - Latynoska zdziwiła się szczerze, kiwając brodą na przeszkloną salę - Wy się tam skitracie - wyjaśniła rozbrajającą, susząc klawiaturę. Podniosła rękę i przeparadowała palcami do napierśniku trepa, wydymając lekko usta w smutnym grymasie - Dobrzy chrześcijanie muszą sobie pomagać, si? Szkoda takiej duperki żeby się jej coś stało. Potknęła się i zarysowała tą zacną buźkę - zaniuniała do trepa, czy tam gliniarza, un polla - Grubas ma cywilne łachy, ty tylko ten pajacyk… - spojrzała w dół, na własny hermetyk i sapnęła - Jak się spierdoli mnie mniej zaboli, zresztą co to za zabawa jak jucha nie leci.

Wojskowy gliniarz czy może gliniarski wojskowy spojrzał w dół na kobiecą dłoń na swoim napierśniku. Zastanawiał się nad tym co proponowała. Popatrzył na lewitujący kamień, na badającego go naukowca, w końcu zajrzał ponad ramieniem Diaz na ambulatorium i widoczne w głębi pomieszczenie o jakim mówiła. I chyba po tej chwili namysłu zdecydował się w końcu.
- Dobra, niech będzie. Mądre głowy coś chyba nie mają pojęcia jak to cholerstwo wyłączyć. - wskazał kciukiem ogólnie na całą zawartość kanciapy Kozlova gdzie dominowała dziwna poświata od nieregularnej bryły która uparła się przeczyć prawom grawitacji. Dalej poszło dość szybko chociaż niekoniecznie gładko. Żandarm wszedł do pomieszczenia i chwilę przekonywał naukowca do opuszczenia pomieszczenia. Gdy słowne argumenty okazały się nie wystarczająco Amstrong pomógł sobie w przekonywaniu chwytając Jensena za łokieć i “po przyjacielsku” mówiąc coś o względach bezpieczeństwa o jakie miał dbać zaprowadził go do ambulatorium. Ten oczywiście opierał się protestując i mówiąc coś o niespotykanej dla ludzkości szansie. Ale w twardej relacji z młodszym i bardziej wprawnym w takich bezpośrednich argumentach mężczyzną był na dość straconej pozycji. W końcu więc Black 2 została sama, ze szlauchem na ramieniu, lewitującym kamieniem promieniującym dziwnym blaskiem lewitującym nad stołem kanciapy Kozlova.

Brakowało tylko nostalgicznych skrzypiec w tle, bolejących muzycznie nad głupotą parchatej piromanki, której zachciało się bawić w tą całą naukę, no ale skoro miały być wybuchy, mogła iść na ustępstwa. Poczekała aż towarzystwo znajdzie się za szybą i zakluczy za sobą klapę.
- Szkoda że cię tu nie ma Wujaszku - mruknęła pod nosem, a potem nagle uniosła wąż i odkręciła kurek, posyłając promień wody nad kamień. Zaraz się jednak zmitygowała i chlusnęła po nim pełnym ciśnieniem.

I stała się ciemność. No prawie. Jakiś lightstick ocalał oświetlając błękitnym, bladym światłem wnętrze kanciapy jaka zwykle służyła miejscowemu lekarzowi do pijatyk. Gdy tylko skumulowany strumień wody zderzył się z lewitującą skałą zmagał się z nią ledwo ze dwa szybkie oddechy a potem wszystko zgasło a kamień ciśnięty siłą skumulowanego strumienia wody poleciał gdzieś w ciemność. Wraz z nim znikła dziwna, niezdrowa poświata jaką wydzielał, ucichł dziwny burczący dźwięk i nastała właśnie cisza i ciemność. Szalejąca rozbryzgami woda pogasiła te kilka świec i palników jakie były ustawione właśnie głównie na stole nad jakim dryfował w powietrzu kamień. Został tylko jakiś lightstick którego podmuch wody też zdmuchnął gdzieś na podłogę. W jego świetle Diaz namierzyła skałę która wreszcie zachowywała się jak na okruch skały przystało. Czyli leżała cicho i bez ruchu na podłodze i w ogóle nie świeciła.

Pierś latynoski urosła o trzy rozmiary, gdy zaczęła ją rozsadzać duma wewnętrzna.
- I na chuja komu te całe mądre głowy - mruknęła tryumfalnie, odrzucając wąż i łapiąc za broń. Pstryknęła pstryczkiem latarki, aby rozjaśnić sobie życie, a także okolicę przy okazji. Niestety latarka jak nie działała, tak nadal się opierdalała i świecić nie zamierzała.
- Naprawiłam! - krzyknęła do dwójki za szybą - Gruby pakuj to w walizkę i nie majstruj więcej, claró? Chyba że też chcesz trafić ekspresem na wytrzeźwiałkę. Nadal chujem wieje od elektryki, ale może przejdzie. Mierda… napiłabym się. Dupeczko masz coś do chlapnięcia? Albo… ten zapijaczony ryj musiał tu coś jeszcze schować - domruczała do siebie, idąc po lightstick.

Zza pleców Black 2 doszły pośpieszne kroki i zdenerwowany głos naukowca. Ale zarzymał się w progu kanciapy do której wyprzedził żandarma okazując przy tym całkiem sporo zapału.
- Co zrobiłaś?! - krzyknął z pretensją. Zaraz rzucił się do przodu i uklęknął po tym jak jeszcze w pośpiechu zawadził biodrem o róg stołu. Ukląkł przy leżącym bezwładnie kamieniu i zaczął mu się uważnie przypatrywać wyciągając skądeś własnego lighsticka. W drzwiach zjawił się też Armstrong obserwując całą scenę wewnątrz.

- Doktorze, potem pan sobie to zbada. Proszę to zapakować. Musimy się stąd zwijać. Skoro nie ma już kłopotu z zabraniem tego czegoś to nie ma na co czekać. - zwrócił się do naukowca który chyba był w lekkim szoku. Ale, że ten nie zareagował jakoś w odpowiedni sposób więc żandarm wszedł do kanciapy i znowu musiał pomóc mu w spojrzeniu na sytuację przy pomocy odpowiednich argumentów.

Przeszukanie flaszek przyniosło wymierny skutek. Diaz znalazła niedopitą butelkę, co szybko nadrobiła bo co się będzie tak szkło i procenty marnować? Zostawiła dopitkę i zabełtała nią, podnosząc torbę Hipstera. Dumna i uśmiechnięta przeszurała się w okolicę trepa.
- To co, pendejo? - zagadała pogodnie - Zwijacie manele i wypierdalacie latającym zestawem na lotnisko? Jak tam będziesz pozdrów ode mnie Harcereczkę. Tama mała chica w biżuterii. Brown 0... trochę szkoda że się zwijacie - mina zrobiła się jej smutna, powiało nostalgią gdy patrzyła na wojskowego gada. Wreszcie westchnęła melancholijnie i nagle skoczyła do przodu, wpadając na niego i zarzucając ramiona na szyję. Czuła jak stężał zaskoczony i zamarł z uchylonymi ustami, które zaraz zamknęła swoimi w mocnym, intensywnym pocałunku w którym prócz warg, brał udział ruchliwy język. Nie mieli czasu na wyciąganie z puszek i wygibasy w poziomie, a zmarnowana szansa gryzłaby meksykańską duszę... jak z Majstrem.
Jego też nie zdążyła wyruchać.

 
__________________
A God Damn Rat Pack

Mam złe wieści. Świat się nigdy nie skończy...
Zuzu jest offline