Po jakimś czasie modlitwa się skończyła. Kadzidło zostało przesypane do dwóch ustawionych na trójnogach mis, z których wolno zaczęły unosić się smużki wonnego dymu. Duchowny prowadzący modlitwę usunął się na bok i usiadł na ławie obok Berwyna. Inny kapłan wstał i wyszedł na środek. Zsunął z głowy kaptur... Consantus!
- Bracia - zwrócił się do zgromadzonych. - Już wkrótce nasz cel zostanie osiągnięty. Przeklęci Asuranie jawnie występują przeciw nam i naszemu bogu! Nie ma dla nich świętości! Dzisiaj, gdy zmierzałem na to spotkanie, ku mojej karecie rzucił się zamaskowany napastnik! Jednak dobrzy wierni znajdujący się w pobliżu obronili mnie, zabijając napastnika. Zwyczajni ludzie! Oto co miał przy sobie - Constantus wyciągnął zawieszony na rzemyku medalion. - Oto znak heretyckiego bożka! Oto znak przeklętego Asury!
Powiódł wzrokiem po wszystkich obecnych. Jego oczy prześlizgiwały się po twarzach współwyznawców. Na chwilę dłużej zatrzymał wzrok na stojącym z tyłu Cymmeryjczyku. Popatrzył głębiej na Makhara. - Bracia! Tak jak napisano w księdze: I dzień oczyszczenia jest bliski. Stój wierny i miej nadzieję w Jego osobie, a w chwili potrzeby On udzieli ci wsparcia. Będzie ci tarczą i ostrzem! Będzie ogniem, który zniszczy twych wrogów! Będzie płomieniem, w którym zahartujesz swą duszę! Bracia! Dziś poznacie kogoś, kto w godzinie prawdy przechyli szalę zwycięstwa na stronę Mitry! Na naszą stronę!
Skończył krzyczeć i gestykulować, zakrył głowę kapturem i wolnym krokiem skierował się do drzwi. Wśród kapłanów rozległy się szepty i ciekawskie pomruki. O co mu chodziło? Co chciał zrobić? Kim był nieznajomy? Gdzie był?