Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-08-2018, 22:18   #182
Noraku
 
Noraku's Avatar
 
Reputacja: 1 Noraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputację
Dave tęsknym wzrokiem spoglądał na kobiety na dwóch pięknych amerykańcach. Sam siedział za kierownicą 2CV. Chętnie by się z którąś z nich zamienił, ze względu na stare czasy. Nie było jednak na to szans. Lepiej było nie zostawiać rannej Alice z którąś z nich. Nawet jeżeli wyglądało, że nie planowały niczego niebezpiecznego. Jechali więc w wolnym tempie. Chciało by się rzec, że w stronę zachodzącego słońca, ale to akurat przypiekało z lewej strony. Prosto na jego twarz.
Gdy dotarli na miejsce zajął się rozładunkiem kurczaków. Nie chciał brać udziału w rozmowie i przekonywaniu dzieciaków do jednej albo drugiej decyzji. Musieli ją podjąć sami, a tak młode umysły łatwo wpadały pod wpływ mądrości starszych. Oni jednak odjeżdżali, a na koniec to właśnie Trevor pozostawał z ewentualnym problem. Co ma być to będzie. Swoje zrobili. Widok Dot, tonącej w ramionach Cynthii był najlepszą zapłatą o jaką mógł prosić. Nawet jeżeli podebrał kilka pocisków z zapasów kobiet, w ramach bardziej solidnej rekompensaty. Chwycił resztę kurczaków pomiędzy swoje ramiona i zaniósł je do wnętrza.

- Dobra czy wszystko jest zrozumiałe? Są jakieś pytania?
Widok pełnych determinacji dzieciaków utwierdził go w przekonaniu, że są gotowi. Ustawił się na pozycji i jeszcze raz powiódł po nich wzrokiem. Plan ataku był jasny, teraz trzeba było go tylko wykonać. Dał ręką dyskretny znak.
- Czerwony 253, Czerwony 253 - huknął zaszyfrowaną wiadomością. - Byki lewe, Byki lewe, hustle... Go, go, go!
Metalowy wichajster wylądował w jego dłoni. Dzieciaki rozbiegły się i wpadły w wał obrońców powstrzymując ich napór. Dave rozejrzał się ponad ich głowami. Zgodnie z planem szerokim łukiem po lewej stronie pędził mały blondynek. Był dużo szybszy od reszty i zostawił ich dawno za plecami. Teksańczyk wziął zamach i cisnął metalowym przyrządem. "Jajo" byłoby lepsze ale z braku laku, dobry kit. Dzieciak przechwycił podanie, a po kilku krokach cisnął nim o ziemię w wyznaczonym miejscu. Dzieciaki wydały z siebie okrzyk radości. To był dobry mecz.
Dave spostrzegł, że przygląda się im Trevor schowany w cieniu budynku.
- Dobra dzieciarnia, ja mam już dość. Zasady znacie. Uczciwej gry życzę.
Podszedł do chłopaka wycierając spocone czoło chustą.
- Czy to jest...? - zagaił młodzieniec gdy obaj stali już obok siebie.
- Futbol Amerykański - odpowiedział Dave z szerokim uśmiechem. - Jedna z najlepszych rzeczy jaką stworzyło USA. Przez ostatnią godzinę tłumaczyłem im zasady. Chyba im się spodobało.
Razem patrzyli jak dzieciarnia biega z jednego miejsca na drugie w pogoni za chłopakiem niosącym metalową puszkę. Trochę inaczej miało ty wyglądać w zamyśle najemnika. Odpalił jednego papierosa.
- Skąd w ogóle taki pomysł?
- Wspomnienie. Pamiętam jak sam z chłopakami z sąsiedztwa i braćmi spędzaliśmy popołudnia po wypasie bydła. Zawsze coś co mogło by oderwać nasze głowy od pracy i całego tego gówna dookoła. Pozwolić znowu być dziećmi.
Na dłuższy moment między rozmawiającymi zapanowała cisza spędzona na obserwacji niezmordowanej dzieciarni. Patrząc na nich można by pomyśleć, że całe to gówno za murem ich nie obchodzi. Jakby żyli w innym świecie.
- Chciałbym wam bardzo...
- Cynthia zrobiła tak jak jej zasugerowaliśmy?
Głos Dave'a był całkowicie beznamiętny, co speszyło trochę Trevora.
- Tak. Wzięła sobie do serca wszystkie rady. Kończy zabezpieczać "kurnik". W tygodniu postaramy się zdobyć jakąś słomę, siano żeby zrobić ściółkę. Jest zachwycona możliwością opieki nad zwierzętami. Cherry jest też bardzo pomocna. Dzieciaki tylko od niej stronią, ale to nie dziwne po ostatnich wydarzeniach. Rozmawia z nią właściwie tylko Dot. No i Cynthia. Myślisz, że powinniśmy im pozwolić zostać?
Dave podszedł do chłopaka i potarmosił mu czuprynę.
- Nie mnie o tym decydować, chłopcze. To wasz cyrk i wasze małpki. Zaufacie im, to je przyjmijcie. Będziecie mieli wątpliwości to wywalcie na zbity pysk. Każda opcja jest zarówno dobra jak i zła. Twoja rolą, jako lidera, jest podjęcie tej trudnej decyzji. Możemy radzić, ale wyboru dokonać musisz ty. Na razie jednak się tym nie przejmujmy. Chodź sprawdzimy co u naszego rannego ptaszka, a potem pogadamy już jak mężczyźni. Mniemam, że masz coś mocniejszego na gardło?

***

Jakiś czas po odjeździe Emmy Dave natknął się na Alice opartą o balustradę na zewnątrz. Sam wycierał akurat ręce w miarę czystą ścierkę po zmianie opatrunków chłopca. Stanął obok niej zapatrzony w ten sam punkt.
- Dokonałaś słusznego wyboru - powiedział po chwili przerwy.
Blondynka powoli odwróciła ku niemu głowę i uważnie przyjrzała mu się. W końcu uśmiechnęła się lekko.
- Dzięki - odparła z zadowoleniem w głosie. - Choć po prawdzie to sami dokonali wyboru - dodała, że wzruszeniem ramion. Odwróciła się tyłem do barierki, opierając o nią tyłkiem. - Jak się ma twój pacjent? - zapytała krzyżując ręce przed sobą.
- Umożliwiłaś im ten wybór. Czasami tyle potrzeba - wyciągnął paczkę fajek, zaproponował oczywiście Alice jednego buszka. - A co do moich pacjentów to właśnie kończę obchód. Mały dycha, zaczął nawet się śmiać, chociaż boli go przy tym jak jasny skurwysyn. Amanda też się zagoi. A Ty jak się czujesz?
- Taa, lubię myśleć, że to głupota zabija ludzi - Halsey gestem ręki odmówła papierosa i zrobiła zamyśloną minę, spoglądając na swoją dłoń.
- Ze mną dobrze. Trzeba więcej wysiłku włożyć, żeby mnie zabolało - odpowiedziała nie tracąc uśmiechu. Wyraźnie ucieszyła ją informacja i stanie rannego chłopaka. - Całe szczęście, że mamy tu ciebie. Osobiście uważam, że Teksas i wojsko Nowego Jorku ma najlepszych lekarzy - dodała z uznaniem dla umiejętności mężczyzny.

- Kiepski ze mnie lekarz. Po prostu wiem co zrobić, żeby klient dotrwał do przybycia prawdziwego konowała. Ty to inna sprawa. Pewnie dopiero postrzał w łeb mógłby cię zatrzymać, myle się?
Odpalił na spokojnie papierosa i zaciągnął się dymem. Dzieciarnia w oddali szła w zawody z kurczakami kto będzie głośniej.
- Hymmm - Alice zastanowiła się chwilę, unosząc wzrok na niebo, w końcu spojrzała na Dave'a. - Jest jakaś tam szansa, że to też mogłoby nie wystarczyć, dlatego dla pewności lepiej moją głowę pochować osobno od ciała - mrugnęła do niego uśmiechając się z rozbawieniem. - Przestałam już liczyć ile to razy powinnam była pójść do piachu - westchnęła, a w jej spojrzeniu pojawiło się coś na kształt nostalgii. - A ty już nie bądź taki skromny. Każdy cyrulik, który odróżnia ręce od nóg jest na wagę złota, a taki którego pacjenci dychają po jego czarach tym bardziej - znów się do niego uśmiechnęła. - Już nie wspomnę o tym, że wiesz też, którą stroną pistoletu strzelać, a to już tylko wojskowi medycy potrafią
Uśmiechnął się strzepując popiół.
- Dobra to skoro dupy już wylizane, przejdźmy do konkretów. Co Cię pchnęło by przystąpić do ochrony tego całego przedsięwzięcia?
Blondyna zrobiła zdumioną minę tym pytaniem. W końcu zmarszczyła brwi.
- To dosyć skomplikowane w swojej prostocie - mruknęła Alice i skrzyżowała ręce przed sobą. Odwróciła spojrzenie od Teksańczyka. - Nie wiem czy masz tak samo, w końcu jesteś daleko od ziemi na której się wychowałeś, ale ja zawsze tęskniłam za Nowym Jorkiem - wzruszyła ramionami. - Problem jest jednak taki, że choć tęsknię to nie potrafię sobie miejsca w nim znaleźć. Koleje to taka alternatywa. Niby Nowy Jork, a jednak poza nim - uśmiechnęła się ironicznie na własne słowa. - Ale uznajmy po prostu, że w Teksasie było dla mnie za nudno... - w końcu spojrzała na mężczyznę. - A ciebie co skusiło na zabranie się pociągiem?
- Zawsze byłem szwendasem. Mi po prostu Nowy York nie podpasował. Za dużo tam zasad, reguł, sztywniaków chodzacych po ulicach. Ruszyłem więc dalej. Pociąg jedzie do Detroit, a dawno mnie tam nie było to połączyłem przyjemne z pożytecznym. Zobaczymy, może praca w ochronie kolei też mi się spodoba. Też taki udany kompromis. Robota w drodze. - sięgnął za pazuchę po piersiówkę z resztkami “środka do przeczyszczania rur” i golnął. Tak jak wcześniej z papierosami, zaproponował też łyka Alice. - Zgadzamy się zatem w jednej chociaż sprawie. W Teksasie jest zdecydowanie za nudno…

Halsey bez wahania sięgnęła po piersiówkę i napiła się z niej.
- Całkiem, całkiem - skomentowała smak, oddając Dave'owi. - Czyli nie wiążesz dłuższej przyszłości z kolejami? - zapytała go.
- Tatko był kiedyś całkiem niezłym kowbojem, jeździł z bydłem po całym południu. Mnóstwo historii mi opowiadał. Nie planował swojej przyszłości, dopóki nie spotkał mamki i ta nie przyszpiliła go do ziemi. Żyjemy w czasach gdzie każdego dnia siłujemy się z kostuchą, jak w ogóle myśleć o przyszłości? Nie, nie wiąże mojej przyszłości z niczym ani z nikim do momentu spotkania kogoś, kto mnie osadzi w miejscu. Carpe diem czy jakoś tak. Tobie pewnie bardziej odpowiada. Niby życie w drodze ale nadal patriotyczny obowiązek spełniony
- Sama bym tego lepiej nie ujęła - odparła Alice na to jak jej motywy pracy w kolei podsumował Dave. - Żyjemy w takich czasach w jakich żyjemy, innych nie dostaniemy. Jeszcze długo nie będzie dobrze. Ale to żadna wymówka by nie robić planów na przyszłość. Wystarczy już taka prosta wizja spędzenia emerytury w domku na prerii jest dość konkretnym planem do dążenia - powiedziała z uśmiechem. - Ojciec zawsze mi mówił, że świat nie pójdzie na lepsze, póki coś z tym nie zrobimy. I choć sami najpewniej nie zobaczymy efektów naszych starań, to już kolejne pokolenia będą miały łatwiej - wspomniała z melancholią w głosie.
- Amen siostro - przytaknął Dave i wzniósł manierkę do toastu przekazując go dalej. - Obyśmy mieli więcej udanych przygód. Dzisiejsza była niezgorsza. Chociaż koniec końców trochę szkoda niepotrzebnych trupów
- Tak, było fajnie - zgodziła się Alice i sięgnęła za pazuchę swojej kurtki. Wyciągnęła z niej piersiówkę i odkorkowała. -Prawdziwy rednecki bimber - powiedziała i upiła łyk, po czym podała Dave'owi. - Spróbuj sobie, niestety już mi się kończy

Uśmiechnął się szeroko. Dawno już nie pił domowej roboty. Nie licząc tych szczyn, ktore produkowali na północy. Prawdziwy teksański bimber to było coś. Złapał za piersiówkę i pokręcił nią trochę. Faktycznie było tego mało. Uszczknął mały łyk, żeby nie wyżłopać więcej tego południowego nektaru niż wypadało. To i tak wystarczyło. Poczuł dawno zapomniane pieczenie gardło oraz słodycz na podniebieniu. Mlasnął z zadowolenia.
- Ugh, dziewczyno. Mam cię teraz ochotę ucałować. Jesteś pełna niespodzianek! - zwrócił jej piersiówkę. - Skąd to masz?
Halsey roześmiała się rozbawiona jego słowami.
- Jak to skąd? Z Teksasu. Sama przywiozłam w plecaku - odpowiedziała i zakorkowała piersiówkę. - Do Nowego Jorku przyjechałam prosto stamtąd - dodała dla wyjaśnienia, chowając piersiówkę z powrotem za pazuchę. -Za tym smakiem będę najbardziej tęsknić.
- Tak, ja również - dodał Teksańczyk patrząc na nią z ukosa.
- ...I miodowe żeberka dziadka Sowyera... Nah, brzmimy jak para tetryków rozczulając się tak - Alice pokręciła głową. - W końcu za robotę na kolei będzie nas stać na wypad po nowy zapas bimbru - dodała już pogodniejszym tonem.
- I miodowe żeberka dziadka Sowyera. Ktokolwiek to jest - dodał na zakończenie Dave

***

Reszta dnia była pracowita. Opatrzył Alice, na szczęście śrucina jedynie drasnęła ją w dłoń, zmienił i dokładnie zaszył opatrunek Amandy oraz sprawdził jak czuje się chłopak. Poprawiło to jego nastrój bo żadna z ran nie groziła zakażeniem. Wyglądało na to, że wszyscy wyjdą z tego względnie sprawniejsi.
Wieczorem nie posiedział długo z Trevorem. Golnęli właściwie po kilka szklanic, pogadali od serca, opowiedzieli sprośne historie, pofantazjowali o przeszłości, przyszłości i kobiecych atrybutach, a następnie zwalili się do wyrka ze zmęczenia, jak Dave, albo alkoholowego upojenia, jak Trevor. Następny dzień to było zbieranie sprzętu, podliczanie zabranych naboi oraz pożegnania. Uścisnął solidnie prawicę chłopaka, po teksańsku, a potem pożegnał się z Cynthią, dając jej jeszcze kilka rad na temat drobiu. Powrót do pociągu-bazy odbył się bez przeszkód. Tam jednak dopiero się zaczęło...
 
__________________
you will never walk alone

Ostatnio edytowane przez Noraku : 14-08-2018 o 13:46.
Noraku jest offline