Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-08-2018, 21:02   #274
Kolejny
 
Kolejny's Avatar
 
Reputacja: 1 Kolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputację
Nie lubił marnować czasu, a miał wrażenie jakby jego wyprawa na Mirial była niczym więcej niż właśnie tym. Negocjacje na Mygeeto były wystarczająco irytujące, a teraz po znaczącej przerwie z wypraw poza Coruscant znów musiał użerać się z wywyższającymi się politykami. Sprawa nieuchwytnego obserwatora też działała mu na nerwy, ale miał wrażenie, że ostatnią akcją przynajmniej go odstraszył. Szczęśliwie Laila miała na niego kojący wpływ i pomiędzy drobniejszymi misjami w stolicy z zapałem rozwijali swoją znajomość. Miał też dużo czasu na treningi, z czego skrzętnie korzystał. Republika głównie pod wpływem Akademii rozpoczynała kontratak przeciwko Czerwonemu Kraytowi i chciał być gotowy. Yuthura okazała się być dobrym nauczycielem i pod jej okiem wraz ze starymi Mistrzami rozwijał swoje umiejętności.
Cała sprawa z Rohenem była niepokojąco śliska. W czasie jego małego śledztwa z każdą chwilą okazywało się, że to nie rodzina specjalnie go kontrolowała, tylko pomagała mu w spełnianiu jego własnych życzeń. Okręt wojenny specjalnie dla niego wydawał się sporym przegięciem, ale dopiero informacja o wyruszeniu na Ziost w celu tak zwanego zwiększenia mocy była prawdziwie niepokojąca. Wiedział, że Morlen jest dziedzicem bogatej rodziny, ale nigdy nie był przez to inaczej traktowany w Akademii i samemu też się nie wywyższał. Jon specjalnie go nie znał, dogadywał się z nim jak z każdym innym. Był dla niego jak młodszy kuzyn. Wyglądało jednak, że powrót do rodzinnych luksusów i wywyższona pozycja obudziły w nim… No właśnie kogo, zachodził w głowę Baelish, patrząc chcąc nie chcąc z podziwem na Mirial Stygian. Rohen wciąż był młody i z charakteru pasował mu na dowódcę takiego potężnego okrętu jak pięść do nosa. Wstępnie biorąc pod uwagę wszystko czego się spodziewał, padawan Jedi wpadł w samozachwyt i zbytnio upodobał sobie Ciemną Stronę. W końcu cała gadka o zwiększeniu swojej mocy i wybór Cytadeli Sith na jego pierwszy przystanek przypadkowe być nie mogły. Trzeba będzie mu przypomnieć, komu w ogóle zawdzięcza możliwość kontrolowania Mocy.

Przeszukiwanie tego kompleksu zawiłych antycznych sal i korytarzy nie należało do przyjemnych. Nie miał żadnej mapy i kierował się jedynie wyczuciem, jednocześnie uważając na wszelkie pułapki i inne przeszkody, które mogli zostawić za sobą Sith. Miejsce rzeczywiście było przesiąknięte Ciemną Stroną, kuszącą podszeptami i obiecującą wielką potęgę. Jon wiedział, jak wykorzystywać jej moc bez bycia pochłoniętym, ale nie wątpił, że w tym miejscu gdyby się w pełni otworzył na dłuższy czas miałby problem w oparciu się korupcji. Nigdy nie przekroczył tak prawdziwie tej niewyraźnej linii i miał cholerną nadzieję, że Morlen też nie.
Usłyszawszy odgłosy bitwy przystanął na chwilę. Przez głowę przemknęło mu szybko parę scenariuszy, ale zdecydował podejść do wszystkiego ze spokojem. Oczyścił umysł, skupił się i z jeszcze nieodpalonym mieczem świetlnym powoli pokonał zakręt. Nie chciał na siebie od razu zwracać niepotrzebnej uwagi, bez uprzedniego przekonania się kim są przeciwnicy oddziału mirialian.
Tym razem znalazł się w długim i szerokim korytarzu, po którego obu stronach stały posągi, prezentujące zapewne jakichś antycznych Sith. Część z nich była powalona, ale reszta trzymała się zupełnie nieźle.
Pośrodku toczyła się walka, którą wcześniej Jon miał okazję jedynie usłyszeć.
Oddział mirialian nie mieli przeciwnika, tylko walczyli między sobą. Około szóstka z nich strzelała, walczyła wręcz naprzeciwko trójce, w której był też wywijający mieczem Morlan. Strzały padały właściwie z przyłożenia, dźgano się wibronożami, bito i kopano. Na posadzce z kamiennych płyt leżało już pięć nieruchomych ciał.

Po chwilowym zawahaniu na ten chaotyczny widok Jon zabrał się do działania. Zebrał moc na pchnięcie i wymierzył je w czterech strzelców prujących z blasterów do grupy Rohena, powalając dwóch z nich. Następnie z nienaturalną wręcz szybkością ruszył przed siebie, odpalając miecz świetlny i będąc w gotowości do ścięcia wszystkich agresorów. Liczył tylko, że nie będzie musiał zabić wszystkich.
W jego kierunku odwrócił się tylko jeden mirialianin z lekkim karabinem blasterowym. Rycerz Jedi bez problemu odbił jego strzały. Chciał krzyknąć do Rohena, czy powinnien starać się ich obezwładniać, ale uzyskał odpowiedź gdy tamten korzystając z okazji ściął kolejnego wroga. Jon w biegu korzystając z wolnej ręki przydusił wroga z blasterem, tak że ten aż oderwał się od powierzchni i przyciągnął go mocno do siebie, przepaławiając niemal na pół w przelocie. Odbił parę boltów w kierunku jeszcze jednego atakującego, jednym z nich trafiając z powrotem prosto w dłoń i rozbrajając go chwilowo. Zerknął, czy obaleni wcześniej strzelcy przypadkiem się nie pozbierali i zaatakował od boku ostatniego z przeciwników z wibroostrzem.
- Rohen, druhu, jak leci? - krzyknął w międzyczasie, bo sytuacja była już niemal pod kontrolą.
Starł się w zwarciu z przeciwnikiem, wymieniając parę ciosów, zanim drugi Jedi przeszył go na wylot swoim niebieskim ostrzem.
Ostatni z stojących przeciwników trafił boltem w głowę w jednego z dwójki komandosów stojących po stronie Jedi. Jakby widząc nadchodzącą porażkę sięgnął za pas wyciągając granat. Było w tym miejscu coś, co kusiło, żeby zabawić się z wrogiem, ale Jon niekoniecznie chciał widzieć, jak tamten rozpaćkuje się po wszystkich dookoła. Szybko ściśnięciem zadał mu ból, w zamyśle chcąc by wypuścił ładunek przed odpaleniem, ale na wszelki poprawił pchnięciem w drugi koniec sali. Mirialianin uderzył o ścianę i upadł zwijając się z bólu. Rohen nie zwlekał tylko doskoczył do powalonych wcześniej i bezlitośnie dobił ich cięciami miecza świetlnego.
Baelish westchnął i wyłączył miecz. Wyglądało na to, że nie musiał namawiać Morlana do dobijania swoich nie tak starych podwładnych. Ciekawiło go tylko, co było powodem tej walki. Podejrzewał od początku aurę tego miejsca i jej wpływ nawet na tych nieczułych na moc, ale jeśli było to co innego to wyglądało bardzo źle. Poczekał aż tamten skończy, w międzyczasie mierząc wzrokiem jednego pozostałego komandosa i całą salę.
Tymczasem Rohen odwrócił się do ostatniego przy życiu ze swoich towarzyszy. Ten zauważył to spojrzenie i zrobił krok w tył.
- Szefie, ze mną jest wszystko w porządku! - w jego głosie był strach.
Morlan zrobił krok w jego kierunku, a ten poderwał broń. Jedi był szybszy i dekapitował go jednym machnięciem miecza świetlnego.

Jon powstrzymał odruch odpalenia miecza i z intensywnym zapytaniem w oczach zaczął:
- To naprawdę było konieczne? Wyjaśnij mi może najpierw co tu w ogóle robisz? - w jego głosie było słychać nieustępliwość. Przyszła pora na wyjaśnienia.
- Witaj Jon - odparł nie patrząc na niego tylko na żołnierzy, czy któryś z nich mógł być jeszcze zagrożeniem. Dopiero gdy się upewnił, wyłączył miecz i schował go za pas. - Duchy starożytnych Sith. Nie czujesz ich? - dopiero teraz zwrócił się do swojego starszego kolegi. - Przejmowały kontrolę nad słabymi umysłami. Jeśli zabiliśmy jednego z opętanych, przeskakiwali na następnego.
Jon skupił się na chwilę i mocniej wsłuchał w Moc. Poczuł zimny powiew Ciemnej Strony i czyjąś obecność, próbującą go nękać. W pewnym sensie ulżyło mu, że zgodnie z jego wcześniejszymi przypuszczeniami komandosi zostali opętani. Na pewno stawiało to mirilianina w lepszym świetle, ale wciąż nie wyjaśniało wszystkiego.
- Masz rację. Ale nie doszłoby do tego całego bałaganu, gdybyś ich tutaj nie zaciągnął. Świątynia Sith to nie jest miejsce dla zwykłych ludzi… Dla Jedi zresztą też nie. Chcesz skończyć jak Alkes?
Rohen spojrzał na niego spode łba.
- Nie zaczynaj nawet - podszedł do jednego z swoich komandosów i wyciągnął z jego kieszeni komunikator. - Zresztą Alkes poszedł sam i przecenił swoje możliwości. Jak do tej pory mi się udawało, a teraz jest nas dwóch - podał sprzęt Jonowi.
- Doceniam twoją pewność siebie, ale jeśli nie ma tu czegoś cennego lepiej, jeśli się wycofamy. - obrócił w dłoni komunikator - Rozdzielenie się to słaby pomysł.
- Nie chcę się rozdzielać, to tylko na wszelki wypadek - wyjaśnił. Sięgnął za pas i wyciągnął małą tubę, z której wyciągnął zwitek papieru. - To mapa, którą ofiarował mi jeden z Wielkich Rodów z okazji mojego ślubu. Wynika z niej, że za tym korytarzem mamy zejść schodami na prawo, potem cały czas przed siebie, nie skręcając nigdzie w bok. Idziemy?
Baelish mierzył go przez chwilę wzrokiem, oceniając sytuację.
- Pomogę ci, żebyś samemu nie pakował się w niebezpieczeństwo. Ale jak zapewne się domyślasz, nie trafiłem tu przypadkiem. Wielki Mistrz chce z tobą porozmawiać osobiście. Wiem, że byłeś zajęty, ale wciąż masz zobowiązania wobec Akademii.
- Ech… - Rohen pokręcił głową z niedowierzaniem. - Nie jestem dzieckiem żeby lecieć pół galaktyki żeby zostać bezpodstawnie opieprzony, ale niech ci będzie. Zobaczę co się da zrobić.
Jon przytaknął głową na te słowa.

Ruszyli dalej zostawiając za sobą trupy mirialańskich komandosów. Rzeczywiście na końcu korytarza były schody rozchodzące się w dwie strony. Zgodnie z mapą skręcili w prawo i powoli schodzili coraz niżej. Naturalne światło nadal jakimś architektonicznym sposobem tutaj docierało, choć był jedynie półmrok.
Gdy znaleźli się u spodu schodów, natrafili na korytarz biegnący w prawo. Jego odnoga w drugą stronę była zawalona. Na wprost schodów była ściana z płaskorzeźbą przedstawiającą jakiegoś czworonożnego drapieżnika.
- Na pewno prosto? - zapytał Jon studiując obraz przed nim. Nie chciałby spotkać czegoś takiego.
Morlan sięgnął po mapę, żeby się upewnić.
- Tak. Co więcej, te dwie odnogi są przekreślone krzyżykami.
Wziął głęboki oddech, wyciągnął miecz świetlny ale na razie go nie odpalał. Podszedł do płaskorzeźby uważnie ją badając. Jon również podszedł i zaczął ją opukiwać. Po uderzeniu kamień na chwilę się rozmywał zamieniając w dym, następnie znów formował w poprzednie stadium.
- To jest jakaś iluzja. Odsuń się, spróbuję ją rozproszyć. - polecił Morlanowi i skupił się, zbierając Moc na pchnięcie. Wyrzucił obie dłonie przed siebie, posyłając potężny ładunek prosto w przeszkodę.
Uderzenie sprawiło, że cała ściana w miejscu płaskorzeźby zamieniła się w dym. Rohen nie czekał tylko zrobił krok do przodu i przeszedł na drugą stronę. Baelish poszedł zaraz za nim i zdążył w ostatniej chwili. Tuż za jego plecami ściana ponownie stała się materialna.
W tym miejscu panowała zupełna ciemność. Nie można było zobaczyć nawet końca swojego nosa.
Zanim jednak zdążyli na to w jakiś sposób poradzić gdzieś przed nimi zaświeciła para czerwonych ślepi. Po niej następna, i jeszcze kolejne dwie…
Obaj Jedi jak na zawołanie uruchomili swoje miecze świetlne. Niebieska poświata otoczyła ich obu, ale nie rozświetliła okolicy. Jakby mrok na nich napierał i starał się ich otoczyć.
- Nie ruszaj się! - krzyknął Baelish do padawana przy ramieniu.
Jeśli to nie była iluzja to pchanie naprzód mogło się równać z samobójstwem. A Jon nie miał jak tego sprawdzić bez użycia najmniej humanitarnej mocy w jego posiadaniu. Opuścił miecz, zamknął oczy i wyciągnął rozczepione palce dłoni przed siebie. Przez krótką chwilę otworzył się na Ciemną Stronę, pozwalając emocjom przepływać przez niego. Przywołał jedno ze wspomnień, gdy użył tej mocy. Gdy Kha go zdradziła. Rana dawno się zasklepiła, ale uraz wciąż pozostał i teraz zasilany znów odnalezionym gniewem zaczął pochłaniać energię życiową wszystkiego przed sobą.
 
Kolejny jest offline