Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-08-2018, 02:25   #48
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 6 - Podzieleni

Podziemia metra, chłodnawo, ciemność




Wszyscy



Chaos wypełniony strachem o własne istnienie. Ucieczka na oślep przez nienazwanym zagrożeniem nieznanego pochodzenia i możliwościami. W nieznanym terenie, dość wąskim korytarzem i to po ciemku. To nie mogło się skończyć bezproblemowo. I nie skończyło.

Uformowany w dziwny kształt dym wystrzelił nagle, zupełnie jakby świadomym ruchem w stronę próbujących się przepchać do zamaskowanego dymem wyjścia ludzi. Rozległ się kobiecy krzyk strachu, zaskoczenia i bólu. Ale nikt nie upadł, nikt nie został z tyłu. Za dymem będąca na czele Szwedka właściwie wpadła na te zamknięte drzwi. Zawiesiła się na nich ciężko łapiąc oddech. Nie miała pojęcia co się stało. Ale czuła jakby zdzielił ją ktoś niewidzialnym łomem. Tylko, że w ogóle nie czuła uderzenia a jedynie sam ból i jakiś niedowład w barku i łopatce. Zaraz właściwie wpadł na nią Polak nie spodziewając się blokady już tak blisko. Dym był gęsty, tak gęsty, że było widać coś na kilka, do kilkunastu centymetrów od oczu. Właściwie bezpieczniej trzeba było się posługiwać innymi zmysłami niż wzrok.

Drzwi zgrzytnęły tak samo jak wówczas gdy używali ich stalkerzy. Obojgu udało się je otworzyć ale za nimi była tylko bezdenna otchłań ciemności. Gnani jednak potrzebą ucieczki przed nieznanym zagrożeniem i popychani od tyłu przez resztę grupy nie było się nad czym zastanawiać. Runęli w tą ciemność. Potem było już tylko gorzej. Korytarz był na tyle wysoki, że nawet wielkolud Joe mógł poruszać się dość spokojnie. Ale był dość wąski, pewnie niewiele szerszy niż drzwi przez jakie wszyscy przeszli. Napędzany adrenaliną tłumek nie zostawiał wyboru, ci na końcu popychali tych na początku. Nagle ktoś upadł gdy podłoga korytarza nagle skończyła się tak samo jak i korytarz. I do tego tory. Które w tej chwili wydawały się perfekcyjnie zaprojektowaną pułapką na poruszających się w pośpiechu i po ciemku ludzi. Hibernatusi wpadali po ciemku jeden na drugiego. Ktoś komuś stanął na rękę, ktoś się przewrócił a inny potknął się i też runął w ciemność. Ktoś rozbił sobie brew czy nos o szyny czy podkłady gdy też się wywrócił. Ciemność tunelu metra została wypełniona ludzkimi krzykami, przekleństwami, odgłosami kroków i upadających ciał. Nie miało to nic wspólnego z ciszą i dyskrecją w jakiej przebyli ciasną rurą pierwszy odcinek podróży. A potem się pogubili do reszty.



Marian i Joe



Marian który początkowo przed sobą miał tylko Szwedkę z irokezem na głowie nie miał pojęcia gdzie ona się podziała. Musiała być jedną z osób które zostawili za sobą. Po ciemku gdy sytuacja nieco się uspokoiła znalazł się tylko z wielgachnym Joe. On z kolei też nie miał pojęcia gdzie podziała się Keira którą jeszcze trzymał za rękę na początku korytarza. Zgubił ją po tym gdy się wszystko pomieszało, w chaosie nerwów i strachu gdy chyba wszyscy wpadli na wszystkich.

Obydwaj nie mieli pojęcia gdzie są. Nawet kierunek, w którą stronę ruszyli. W lewo czy w prawo? Na północ czy na południe? Reszty też już chyba nie słyszeli. Znaczy słyszeli coś. Dochodziły ich jakieś dziwne dźwięki. Po ciemku nie mieli jednak żadnej orientacji z jak daleka mogą dochodzić. Ciągnął się z jakichś odległych trzewi metra? Dochodzą gdzieś z powierzchni? Mogą pochodzić od kogoś z ich towarzyszy czy jeszcze kogoś innego? Joe rozbił sobie łuk brwiowy gdy zderzył się z czymś twardym na ziemi. Chyba z szyną czy innym podkładem. Nie był pewny. Potem jeszcze ktoś chyba na niego wpadł, potknął się czy upadł. Nie miał pojęcia kto. Zresztą sam też gdy odzyskał równowagę chyba kogoś kopnął. Marian też miał podobne przygody gdy najpierw chyba komuś stanął na rękę a potem ktoś inny wpadł na niego przewracając go na dno metra. Każdy próbował wydostać się z tego kłębowiska, zanim to coś co wyszło z dymu na suficie ich dopadnie. W końcu przynajmniej ich dwójce chyba się chociaż chwilowo udało. No ale byli sami. I właściwie nie było wiadomo gdzie. Ani co czy kto może być w pobliżu.



Sigrun i David



Szwedka nie wiedziała co się stało tam przy wchodzeniu do korytarza za ścianą ciemnego dymu ale stało się i chyba nie miało zamiaru przejść tak od razu. Oddychało jej się ciężej jakby na serio ktoś ją zdzielił czymś ciężkim. Tylko za cholerę nie czuła samego uderzenia. I nie chodziło o to co działo się potem. Gdy ktoś ją zdzielił w krzyż łokciem, butem czy kolanem gdy upadła z rampy peronu czy co to tam było i ten ktoś zwalił się z niej na nią zaraz potem. Bo to już mogła skojarzyć akcję i do tego ból rosnącego siniaka w krzyżu. Ale była w końcu chowana przez ulicę więc i jedno i drugie zderzenie mogła zdzierżyć i nie było to w stanie jej powalić. Wyrwała się z tego ociemniałego pogo u końcu korytarza i czmychnęła jak najdalej.

Po ciemku okazało się, że znaleźli się z Australijczykiem. David też oberwał. Niezbyt poważnie ale pechowo. Potknął się o coś czy o kogoś, ktoś za nim nie zdawał sobie pewnie sprawy z zagrożenia i wpadł na niego i tak razem po ciemku spadł w ciemność. Nie spadali długo, zaledwie może z pół metra czy metr. Ale prosto na czyhające tam w ciemności szyny i podkłady. David pechowo przygwoździł w te szyny i podkłady twarzą rozbijając ją sobie. Teraz krwawił z warg i nosa a cieknąca krew utrudniała mu oddychanie więc oddychał łapczywie przez usta.

Ani on, ani ona nie mieli pojęcia gdzie są. Ktoś jeszcze do nich dojdzie czy nie? Coś słyszeli w syczących i dudniących dźwiękach. Przed i za sobą. Czy to ktoś z pozostałych hibernatusów? Ktoś czy coś innego? Te tunele tak zniekształcały dźwięki, że ludzkie głosy brzmiały tak jak nie-ludzkie głosy czy to coś innego? Czekać? Wracać? Iść przed siebie? Nie mieli nawet pojęcia którą stroną tunelu zwiali.

Wtedy się zorientowali, że w tych ciemnościach dostrzegają coś. Jakąś bladą, błękitną poświatę. Migotała jakby pulsowała. Musiała być trochę wyżej niż ich głowy. I albo robiła się coraz większa albo zbliżała się w ich stronę. To chyba od niej mógł pochodzić jakiś cichy dźwięk. Coś podobnego do cichego syku albo szumu. W ciemnościach trudno było jednak oszacować odległość a więc i wielkość tego zjawiska.



Koichi i Mervin



Dwójka mężczyzn po chwili gdy wstali i otrzepali się po upadku, przecierając dłonią twarz z mokrej, brudnej wody i błota. Mogli stwierdzić, że chyba są sami we dwóch. Jeszcze chwilę słyszeli jakieś zamieszanie na górze, odgłos wpadających na siebie ciał, upadki, przekleństwa i chaos. A może parę chwil temu? Albo z kwadrans? Właściwie wydawało się, że “krótko” ale jak bardzo temu “krótko” to było to już umykało w tej ciemności i adrenalinie buzującej w żyłach.

Sami też właśnie w tym “przed chwilą” uczestniczyli. Mervin z zaskoczeniem odkrył, że ledwo przestał dłonią wyczuwać ciało przed sobą, chyba czyjeś plecy i sam runął w dół. Zderzył się z czymś twardym, zimnym i żwirowatym. Pewnie dno tunelu metra. Potem chyba niechcący na kogoś nadepnął bo potknął się, przewrócił i znów upadł. Ale tym razem stoczył się się gdzieś a potem spadł “tutaj”. Azjata również wywalił się gdy jeszcze ktoś w korytarzu wywalił się przed nim a ktoś za nim wepchnął go na tego przed nim więc runął na ziemię. Potem te ktosie przebiegły przy nim i częściowo po nim. Gdy jakoś udało mu się pozbierać nastąpił “etap kolejowy” pośród ciemności i chaosu ludzkich ciał. Efekt był podobny jak do mervinowego, ziemia w pewnym momencie osunęła mu się spod nóg, poturbował się na dół i wpadł na Mervina który zaczynał się właśnie próbować podnosić.

Teraz już obydwaj zdążyli wstać ale nie mieli pojęcia gdzie jest to “tutaj”. Ani z jak wysoka spadli. Chyba niezbyt skoro poza paroma siniakami i zadrapaniami nic im się w sumie nie stało. Po ciemku jednak trudno było ustalić czy da się wyjść z powrotem. Za to “tutaj” chyba było jakimś korytarzem. Niskim ale dało się stanąć względnie normalnie. Chociaż Mervin musiał pochylać głowę. Pod stopami czuli zatęchłą, śmierdzącą wodę sięgającą gdzieś do połowy łydek. Cali byli więc kompletnie mokrzy gdy wpadli w tą wodę przed chwilą. No i nie mieli pojęcia jak ten chyba korytarz ma się do tuneli metra poza tym, że chyba był pod nimi.

W tej wodzie w jakiej stali słyszeli jakieś pluski. Cichły w miarę jak stali nieruchomo i woda uspokajała się. Dało się słyszeć też jakieś kapanie, cichy szum jaki niósł się korytarzem czy gdzie tam wylądowali. I coś jeszcze. Plusk. Znowu plusk. Kolejny. Coraz bliżej. Wreszcie cisza. Zupełnie jakby ktoś czy coś się zatrzymał czy zatrzymało. Nasłuchiwał? Przyglądał im się? Widział ich? Czekał na coś? Sprawdzał? Nie mieli pojęcia ale pluski dziwnie się układały w świadomy ruch kroków jakiegoś żywego stworzenia.



Michael i Keira



Michael przewrócił się jeszcze w korytarzu. Pewnie dlatego, że ktoś za nim tak cholernie się przepychał bez względu na wszystko. Więc najpierw przycisnął go twarzą do betonowej, wilgotnej ściany gdy go mijał a potem kolejny ktoś przewrócił go ostatecznie gdy wpadł na niego po ciemku i obydwa ciała runęły na posadzkę korytarza. A potem na nich z kolei jeszcze ktoś wpadł. Potem było tylko gorzej, te wszystkie rampy, szyny, krzyki, jedno wielkie zamieszanie.

Keira też nie czuła się zbyt dobrze. Nie była pewna co się stało ale chyba dorwało ją to coś z sufitu. Przez chwilę widziała jakby smugę dymu która wyszła jej z piersi jak wielgachny haczyk z dymu. Przebiła ją na wylot?! I teraz gdzieś pod mostkiem, w płucach czuła jakby tkwił tam jakiś stalowy pręt czy inny kamień. Coś co osłabiało i utrudniało oddychanie. Zasłona z Joe nic nie pomogła, to coś jakoś go minęło. A może nie minęło? Może przez niego też przeszło? Nie miała pojęcia. Joe’go nie było. Zgubili się gdzieś w kłębowisku ciał i chaosu ciemności, nerwów, przekleństw i krzyków. Nie miała pojęcia gdzie może teraz być. Właściwie nie miała pojęcia gdzie jest ktokolwiek.

Dopiero po jakimś czasie zlokalizowała po ciemku kogoś. Tym kimś okazał się altruista który wrócił po spóźnialską dwóję do rury jaką wszyscy przyszli. Znaleźli jakąś wnękę. Chociaż może był i jakiś korytarz bo dało się przejść nawet z kilka kroków i się nie kończył. Mógł być nawet podobny do tego jakim tak szaleńczo wybiegli. Zostali sami. Obtłuczeni, zadrapani, posiniaczeni po tej chaotycznej ucieczce. I nie mieli pojęcia gdzie się znajdują. Ani gdzie może być reszta. Wiedzieli tylko, że jest ciemno, wilgotno, śmierdzi mieszaniną bagna i starej piwnicy i z jednej strony mieli tunel metra gdzie kompletnie nie wiedzieli w którą stronę prowadzi. No a z drugiej był ten wąski korytarz co też nie mieli pojęcia dokąd prowadzi.

No i były jakieś dźwięki. Jakieś. Podobne do jakiegoś świstu czy buczenia. Trochę jak jakiś dziwny wiatr zniekształcony przez nie wiadomo jak długie tunele. Ale może coś innego? Na pewno nie słyszeli już innych. Ani ich głosów, ani przekleństw, ani kroków, ani żadnych śladów ludzkiej obecności. Po ciemku umysł błądził i nawet trudno było ustalić ile czasu minęło. Ile już tak wędrowali zanim znaleźli ten korytarz. Parę chwil? Minut? Kwadrans? Mniej, więcej? Bez tego trudno było określić ile czasu już nie słyszą innych.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline