***
- Znowu kilogram w górę – stwierdził mężczyzna w garniturze, dotykając kartą czytnika.
- Nowa dieta się nie sprawdza? – zapytał drugi głos, a jego właściciel przestąpił przez otwarte drzwi. Wcisnął jeden z guzików na windowym panelu, dając pierwszemu rozmówcy jedynie chwilę na wejście do środka. Nad ich głowami zamigotała błękitna strzałka wskazująca kierunek jazdy.
- Rook, człowieku. Diety są dla idiotów i zdrowotnych pisarczyn. Jaki jest sens się głodzić, jeśli za dwa miesiące wrócisz do obżerania się chrupkami i zalewania ich piwem? To się całkiem mija z celem. Poza tym, nigdy nie słyszałeś o efekcie jo-jo? – odpowiedział malkontent, stając przed lustrem i poprawiając krawat. Materiał był kiedyś biały, ale kolor już dawno z niego wypłowiał. Rzecz miała się podobnie w przypadku satynowej koszuli wystającej spod marynarki.
- Słyszałem – przyznał wypytujący, tonem głosu zdradzając rosnącą ciekawość – Ale skoro tak dużo wiesz na ten temat, to skąd to dodatkowe kilo? Wiedza i siła charakteru nie maszerują do jednego rytmu? Wiem, że tak czasami bywa – sam wybijał paznokciem rytm windowej bossa novy. Zagwozdka nie miała złośliwego podtekstu, ale mimo to trafiony nią dietetyk-amator jęknął tak, jakby ktoś ulokował mu nóż między łopatkami. Jego palce odruchowo przestały wygładzać materiał.
- Zgadłeś. Gubią mnie procenty. Puste kalorie, a do tego spowalniają przemianę materii, więc wszystko, co przyjmiesz po drodze, też odkłada się na dłużej. Całe dnie wpieprzasz tylko kurczaka. Zapijasz białkiem i garścią supli. Ale potem przychodzi weekend…
- A gdy tyra się cały tydzień, w końcu trzeba się zabawić. Rozumiem, Dee. Rozumiem – Rook dokończył myśl kolegi, kiwnąwszy empatycznie głową. Ale nie rozumiał. Nie tak naprawdę. Jego własne eksperymenty z zakresu dietetyki ograniczały się do dożylnego przyjmowania substancji odżywczych co 48 godzin i mechanicznej filtracji zawartości jelit pod koniec każdego miesiąca. Dwie sylwetki wysiadły z windy, obierając kurs w głąb korytarza. Co jakiś czas, bez większego zastanowienia mijali niknące w mroku odnogi. Właściwą drogę oświetlały im podwieszone u sufitu jarzeniówki oraz wyrysowane na podłodze linie – złudnie podobne do tych szpitalnych. W końcu zatrzymali się przed metalowymi drzwiami. Jedynym charakterystycznym elementem warstwy wzmocnionej stali był wybity na wysokości oczu numer 24. Dee wyciągnął komórkę z głębi marynarki.
- Czekaj no, tylko sobie przypomnę, kogo mamy dzisiaj na tapecie – powiedział, przeciągając kciukiem po ekranie dotykowym. Robił to powoli, bez zbędnego pośpiechu czy zaangażowania, jakby przeglądał oferty serwisu aukcyjnego.
- Znalazłem. Dzieciak z placówki na brzegu Kalifornii, funkcja analityczna, podejrzany o złamanie przynajmniej kilkunastu punktów protokołu bezpieczeństwa, o świadome narażanie zdrowia i życia współpracowników… Są nawet materiały wskazujące na umyślne puszczanie farby osobom niepowołanym – w znudzonych życiem oczach po raz pierwszy tego dnia błysnął ognik ciekawości. - No, proszę ja Ciebie, trafił nam się prawdziwy VIP.
- Profil czerwony? – zapytał Rook, ale zdawał się znać odpowiedź z góry.
- Chłopak ma listę wykroczeń dłuższą niż mój wacek. Kontrola nie przysłała go tu na kawę i ciastko.
- Nie, pewnie nie. Szkoda. Ostatnio trafiają nam się same czerwone.
Skończyli autoryzację głosową i weszli do środka.
***