Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-08-2018, 23:05   #93
Flamedancer
Konto usunięte
 
Flamedancer's Avatar
 
Reputacja: 1 Flamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputację

I tym razem Yastra nie zmrużyła oczu. Wystarczyło że na moment je zamknęła, a przed nimi znowu budowały się te same koszmary zrzucające całą winę za los Phaendar na nią, a nawet gorzej. Wpatrując się więc w roztańczone płomyki z zaangażowaniem obejmujące spory kawałek drzewa, siedziała oparta o cienką drewnianą ścianę - jedynej ochrony przed oleistą czernią fangwoodzkiej nocy kojarzącą się z trzewiami wiecznie głodnej bestii.
Z ich dwójki jedynie bezimienny kot spał sobie smacznie, zwinięty w puchatą kulkę na jej udach, zupełnie głuchy na potępieńcze jęki otaczających chatkę drzew.
Trzask! Elfka aż wstrzymała oddech. W tej złowieszczej ciszy goszczącej jedynie ciche trzaskanie ognia w kominku oraz irytujące brzęczenie owadów, nowy dźwięk był niczym błyskawica po zachodzie słońca. Zimny dreszcz przeszedł jej po plecach, gdy tylko zaczęła sobie wyobrażać co mogło krążyć pośród drzew. A może to Rhyn i pozostali?
A może to tylko wiatr złamał jakąś gałąź?
Odgoniła wszystkie myśli, prosząc w duchu by jednak to była jedynie gałąź. Inni mieli przybyć dopiero jutro wieczorem, a potwory...
W Fangwood wszystko było możliwe.
“Spokojnie, dziewczyno. Pamiętaj czego cię uczył twój tata”.
Zmówiła najdłuższą w swoim życiu modlitwę do Desny o powodzenie wędrówki phaendarczyków i o pieczę nad ich oraz własnymi snami...
... i padła z wyczerpania.

Następny dzień dłużył się w nieskończoność. Każda próba oceny przybliżonego czasu do zmierzchu na podstawie położenia słońca kończyła się tym samym - zdawało się ono stać w miejscu. Bogatsza w leżący na ławeczce obok niej złożony w kostkę płaszczyk objęty jako swoja domena przez znalezione w lesie kocię, obserwowała i wyczekiwała przybycia innych, najzwyczajniej w świecie odpoczywając. Otoczone prowizorycznymi opatrunkami rany wciąż doskwierały. Żniwo pajęczej trucizny nadal było wyczuwalne w kończynach, zwłaszcza w wręcz znieczulonych palcach. Niestety i tej nocy nie spała jak bogowie istotom żyjącym przykazali, więc czasami zdarzało się jej przysypiać na kwadrans, budząc się nagle z gwałtownym szarpnięciem, gdy została szturchnięta przez niezbyt rozmownego Sulima przygotowującego swoje dziwaczne preparaty chyba mające na celu wywrócenie jej żołądka do góry nogami.

Czas jednak płynął nieubłaganie, a wraz z nim rósł niepokój.

Lecz wieczorem, gdy ostatnie promienie słońca z złowrogim bulknięciem zostały porwane przez błotne trzęsawiska, a katana błyszczała jakby wykonana z niebiańskiej stali, pierwsze umorusane twarze noszące na sobie znaki zmęczenia wreszcie wyłoniły się z lasu. Ulga porównywalna była do chłodnego deszczu w cholernie upalny dzień, jednak szukała pewnej konkretnej osoby… tej prawie zawsze uśmiechniętej.
I ukazała się jako ostatnia. Tak samo udręczona przez Fangwood jak pozostali, ale to, kilka otarć i podarte miejscami ubrania nie potrafiły stłamsić jej jestestwa.
Nie miały znaczenia rany i drętwoty. Odbiła się od ławki i wybiegła na spotkanie traktowanej przez siebie jak siostrę przyjaciółki, czując się tak, jakby całe lata jej nie widziała.
- Rhyn! Na wszystkich bogów! Nawet nie wiesz jak się bałam. - Z ulgą wyrzuciła z siebie Yastra, gdy właściwie obie wisiały na sobie po rodzącym tyle złych myśli dniu bez jakichkolwiek wieści o sobie. Poczuła jak jej ciało w ramionach akolitki się rozluźnia po całym dniu stresu. Ból po ukąszeniach dał się jednak nieco we znaki, co poskutkowało lekkim skrzywieniem się, przez co akolitka odsunęła się od niej z wyrazem strachu wymalowanym na twarzy, jakby jej właśnie zrobiła krzywdę.
- Coś ci jest? - zapytała z niepokojem dziewczyna, omiatając wzrokiem prowizoryczne opatrunki.
- To tylko kilka ran. Sulim sobie nawet poradził z nimi - uniosła uspokajająco dłonie Yastra, nie chcąc jednak wdawać się w szczegóły spotkania z największym koszmarem arachnofobów.
- Jak się czujesz? Jak inni? Jak podróż? - Od razu zalała ją pytaniami, próbując zręcznie uniknąć dalszych pytań dotyczących jej stanu, usiłując przy tym wyglądać jakby czuła się absolutnie świetnie. Pytając o resztę, jej wzrok na chwilę padł na Silvię ciągle będącą pod opieką Olgi… Zdecydowała, że później z nimi porozmawia.
- Kilka, ale chyba poważnych - Rhyna bezceremonialnie przyjrzała się elfce, z uznaniem oceniając starania krasnoluda - Ten Sulim ma prawdziwy talent. Z kilkoma ziołami i liśćmi leczy tak dobrze jak inni z całym workiem medykamentów. Droga zeszła nam dobrze, nic się nie wydarzyło, ale wszyscy potrzebujemy zatrzymać się gdzieś i odpocząć, zebrać siły. Ty tak samo… jakoś niemrawo wyglądasz. - skończyła niepewnie, z zatroskaniem patrząc elfce prosto w oczy, która opuściła na moment wzrok na buty Rhyny tylko po to, by znów unieść go wraz z goszczącym mu bezradnym uśmieszkiem.
- Rhyn... Znasz mnie za dobrze, co? Nie chciałam cię martwić. - Przyznała się wreszcie - Obie wyglądamy okropnie. Ale jesteśmy całe i…
- Nie udawaj, to nie jest zabawne! Jeśli coś Ci jest, masz mówić. - Akolitka stanowczo wbiła klin w wypowiadane przez nią zdanie, uniemożliwiając Yastrze dalsze wymigiwanie się od prawdy, zdzierając w ten sposób jej maskę. Rhyna znów ujrzała tą samą biedną, przestraszoną dziewczynę, z niepewnością drepczącą za jej plecami, próbując odnaleźć się w nowej rzeczywistości po ciążącej jej na przygarbionych ramionach niczym wielkie kowadło świadomości, że całe życie się jej rozpadło.. Teraz już wiedziała, że choć w oczach phaendarczyków elfka może być nawet bohaterem, to jednak sama potrzebowała pomocy.
To wszystko było niczym teatralna scena, gdzie już starsi aktorzy odgrywali te dane role, co kilka lat temu. To się już wydarzyło - te same słowa, te same miny.
- D-dobrze - bąknęła - To były pająki. Wielkie jak psy, a nawet większe. One zadały mi te rany. Też mnie zatruły... - roztarła odrętwiałe palce, zabarwione na czerwono - Boję się, że jest ich więcej. Że nie damy rady. Chcę stąd odejść jak najszybciej. A poza tym… Poza tym chciałbym później porozmawiać… Na osobności. Wiesz… wygadać się czy coś.
Kobieta uścisnęła ją mocno za ramię jakby na znak zrozumienia - nic więcej nie musiała mówić.
- Chętnie, rudzielcu - powiedziała z uśmiechem - Jak tylko się rozłożymy. Poszukam też czegoś na zatrucia.
W tym czasie druga grupa zdołała już przybyć na polanę. Byli w nie lepszym stanie, czasami nawet znacznie gorszym, jednak Aubrin, pomimo swej rany, dziarsko prowadziła pozostałych.
A pośród nich była Jet - wyczerpana, ale wciąż stała na nogach. Ona posłała Yastrze słaby uśmiech… a ta ją przywitała tak samo ciepło, jak swoją siostrzyczkę. Nie zapomniała o niej, o nie! Po prostu wiedziała, że Jet jest zaradną kobietą i na pewno by sobie poradziła.
A Rhyna?
Cóż…
 
__________________
[FONT="Verdana"][I][SIZE="1"]W planach: [Starfinder RPG] ASF Vanguard: Tam gdzie oczy poniosą.[/SIZE][/I][/FONT]
Flamedancer jest offline