Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-08-2018, 14:53   #44
Highlander
 
Highlander's Avatar
 
Reputacja: 1 Highlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputację
'Cats don't have names,' it said.
'No?' said Coraline.
'No,' said the cat. 'Now you people have names. That's because you don't know who you are. We know who we are, so we don't need names.”

― Neil Gaiman, Coraline

Magus znowu bawił się pogodą. Z efektem trochę gorszym niż to, co zafundował im ostatnio. Ale to, że w okolicy było mniej aerodynamicznie niż poprzednio, nie znaczyło, że dookoła wieży koteł dalej nie mógł przypadkiem wzbić się w powietrze. Wiatr wył jak sam skurczysyn, lało jak z cebra, a oswobodzone ze swoich ziemskich więzów elementy tła wirowały w pobliżu chętne i gotowe, żeby zapoznać się z czyjąś potylicą. Ale to zdawało się stanowić najmniejsze zmartwienie członków magicznej krucjaty. Jako większe rysowało się stado pomagierów chłopca w bieli – stworzeń podobnych tym, które cudotwórcy już spotkali na swojej drodze, a niedługo potem zręcznie zamietli pod dywan. Ilość okazów zgromadzonych na klifie była liczna, ale Seign i Elaine również zabrali ze sobą wsparcie. A mając za plecami tak liczną kawalerię, przebicie się przez masę eterycznych kłów i kłaków stanowiło tylko kwestię czasu. Było dopełnieniem uporczywego acz błahego obowiązku przed wypiciem wieczornej kawy.

Czarodziejka fatum rzuciła niepewnie okiem w stronę wrogiej watahy. Niespecjalnie zajmowała się takimi stworami – większe rozeznanie posiadała na temat istot pochodzących z Arkadii - ale bywając towarzysko wśród innych magów, nadziewała się na przeróżne dyskusje dotyczące jeszcze bardziej ezoterycznych bytów. Pamiętała skrawek jednej takiej konwersacji przeprowadzonej między Dantem, Morganą i nią samą. Wymiana zdań luźno nakreśliła jej, jak to istoty duchowe miały tendencję do wpływania sobą na świat rzeczywisty. Że więź między królestwami ducha i ciała cechował charakter dwustronny – silne idee kreowały odpowiednie im istoty, a te, dzięki synergii tematycznej, jeszcze bardziej wzmacniały pasujące do nich koncepty. Podczas konwersacji przewinął się nawet pomysł rozpoczęcia łowów na co bardziej toksyczne duchowe cholerstwa celem usunięcia ich szkodliwych wpływów, co w dłuższej mierze zaowocowałoby upiększeniem metafizycznej fizjonomii miasta. Oczywiście teraz czarokleci nie musieli nawet bawić się w polowanie. Tuż przed ich nosami wykwitała cała gama plugawych stworów, spirytystycznych chwastów i czyraków, którą ciężko było objąć wzrokiem, a co dopiero wyplewić. Nadszedł czas, aby zakasać rękawy i zabrać się do roboty. Preferowanie ignorując i obchodząc szerokim łukiem wrogie zaklęcie przeznaczenia, które wisiało nad głowami przybyłych na klify magów jak jakiś oręż podwędzony wprost z greckiej mitologii. Elaine, czując zew swojej Strażnicy, zdecydowała się jednak na bardziej bezpośrednie podejście. Zamiast się przed nią chować i bezsensownie kluczyć, zamierzała rozwikłać tajemnicę pradawnej magii.

Koteł z kolei miał inną gamę zainteresowań. Swego adwersarza w bieli nie dostrzegł w tłumie szponów i zębisk, ale to nie przeszkodziło mu przeskanować otoczenia raz jeszcze, tym razem przy okazji tego wewnętrznego oka, którym tak bardzo zachwycał się w swoim czasie Szekspir. A, że kocie paciorki umysłu były nader wścibskie, toteż nie tylko zlokalizowały opozycję, ale również odnotowały intensywność jej emocjonalnej aury. Było w niej… cóż. Coś, czego kotowaty nie do końca się spodziewał. Poczucie trwania wiecznie w oblężonej wieży, bycia samotnym, niezrozumianym przez świat obrońcą, którego poświęceń nikt nie doceniał. Oraz nadzieja. Wątła, ale wiecznie zielona nadzieja na odsiecz, rycerza na białym koniu przybywającego w ostatniej chwili, na odmianę losu na lepszy. A gdzie był chłopak? Na przedostatnim piętrze wieży, idealnie na samym środku.


Jeśli zaś o w/w rycerza chodziło, to mógł teraz leżeć i wygrzewać się na masce jakiegoś samochodu. Albo smacznie drzemać przy grzejniku elektrycznym rozkoszując się bijącym zeń ciepłem. Ale nie, oczywiście, że nie. On musiał wpieprzyć się na egzystencjalną minę w postaci magicznej krucjaty przeciw bóg wie czemu, za diabli wiedzą co. Podziemne korytarze, cholerstwa wygrzebane z egipskiej mitologii, a na dokładkę cała masa chodzących poronień, które nie zdołały załapać się jako antagoniści tła do Władcy Pierścieni. Tych ostatnich dość miał już serdecznie po osiedlowej przepychance na mentalne szpile. W teorii mógł się owymi maszkarami nie przejmować i skupić na rzeczach ważniejszych - ilość mięsa armatniego sprowadzonego przez Asha gwarantowała mu tę skromną wygodę. W praktyce jednak każde spojrzenie w tamtym kierunku mąciło kotu w żołądku. Strach? Nie, zdegustowanie. Powykręcane, zalane cienistą breją oblicza był najlepszym przykładem na to, że boga nie ma. Lub, co gorsza, że on również jest jakąś spaczoną kreaturą, której pożywkę stanowią smutek oraz cierpienie. Bo przecież tylko sadystyczny, wyzuty z moralności stwórca skazałby człowieka na dzielenie świata z czymś takim. Ot i odsłaniała się najstarsza i najbardziej rażąca luka w ludzkim rozumowaniu - naiwne przeświadczenie, że ktoś (lub przynajmniej coś) czuwa nad tym, aby na końcu tunelu nie zgasło światło nadziei. Ale nikt nie czuwał. Jasność nie sięgała ani na Klify Moheru ani na resztę upadłego świata. Może miała inne priorytety. Może zwyczajnie o nich zapomniała. Jedynym światłem, na jakim mogli polegać, było to, które nosili wewnątrz, w sobie. A on zamierzał użyć swojego, żeby wypalić całe to skurwysyństwo do gołej ziemi.

Zaczął więc wtłaczać swoją wolę w imago mentalnego spirytusu, ale... skrawki informacji, jakie otrzymał z poprzedniego zaklęcia sprawiły, że się zawahał. Żałość, jaka biła od chłopca w bieli, powściągnęła agresywne odruchy sierściucha. Chociaż ową mieszankę izolacji i niesprawiedliwości cechował egocentryzm, była w niej też szczerość - a od tej ostatniej zadziwiająco łatwo można było przejść do empatii. Empatii? Względem faceta, który próbował przerobić kocich konsyliarzy na szaszłyki, a samego kota wysłać ekspresem do Krainy Oz? Względem frajera, który pewnie miał nad łóżkiem plakat Wszechwidzącego Oka Saurona? Najwyraźniej. Na to właśnie wyglądało. Seign był frajerem, jeśli chodziło o głodne kawałki. Jeszcze przed chwilą chciał nafaszerować wrogiego magusa umysłową amunicją kaliber 13mm, a teraz? Teraz zamierzał z nim porozmawiać. Jak jedno krwawiące serce z drugim.
- Ja pierdolę, co ja wyprawiam? - prychnął, kształtując nowe zaklęcie.

Jakby w odpowiedzi na retoryczne pytanie kotła, Elaine wydała z siebie ciche westchnienie. To nie była rozrywka, na która miała ochotę. Delikatnie przesuwała palcami po papierowym statku, zastanawiając się gdzie w tym wszystkim było miejsce Julii. Łączył ich wspólny cel? Dlaczego pojawiła się w przełomie i czy ten mężczyzna też tam był? Czy wrogi mag mógł być Cúchulainnem, o którym wspominała dziewczynka spotkana podczas wizyty w tajemniczym domostwie? Za dużo pytań, a do tego to irytujące zamieszanie wokół! Trzeba było zakończyć fatum.
 
Highlander jest offline