Wszyscy zagłębili się w krzaki, w których musiał znajdować się nieznajomy. Jednak jego lokalizacja, chociażby przybliżona nie była wiadoma. Hałas czyniony przez Lothara, który krzyczał i ciachał krzaki więcej szkodził niż pomagał. Był w stanie nieco zagłuszyć obecność kompanów, ale równocześnie uniemożliwiał zorientowanie się, gdzie ów „ktoś“ się kryje.
Gdy w końcu tamten się poruszył, okazało się, że znajduje się już za plecami awanturników. Najwidoczniej jednak nie miał złych zamiarów, bo zamiast wykorzystać element zaskoczenia i zaatakować plecy któregoś ze śmiałków, sądząc po tempie kroków, popędził w kierunku wieży sygnalizacyjnej. Minął przywiązane konie i wtedy go zobaczyli, jak pędzi po rampie w górę, przytrzymując ręką czapkę, żeby mu nie spadła. Bernhardt miał wrażenie, że już go kiedyś widział...