Kiedy wściekła jak osa Yastra wypadła z pomieszczenia i ze złością wymalowaną na twarzy pomaszerowała na skraj rozkładanego właśnie obozowiska, pozostali nie mieli już ochoty na dalsze dyskusje. Jak na razie można było jedynie czekać na powrót Klary z pustelni Kelocha, a potem podjąć decyzję, w którą stronę wyruszyć. Bo pozostawanie na bagnach było zdecydowanie kiepskim pomysłem.
Poważna awantura w chatce była słyszana nie tylko przez tych kilku ciekawskich, którzy zdecydowali się podsłuchiwać pod drzwiami. Wiadomość o niepewnych planach, i związanych z nimi konfliktach, szybko sama rozeszła się po całej grupie, kiepsko wpływając na morale. Phaendarczycy bali się podnosić głos w tej upiornej okolicy, ale wciąż dało się usłyszeć utyskiwania, czy ciche kłótnie. Jedni żałowali, że dali się zaciągnąć na mokradła zamiast zostać w wygodniejszym miejscu, zaś inni sprzeczali się o to, czy ryzykować kilkutygodniową wyprawę do Tamran, czy zaszyć się w Fangwood i czekać, co wydarzy się dalej. Tak jak ich nieformalni przywódcy, uciekinierzy nie byli w stanie dojść do porozumienia. Spowodowana tym irytacja, podsycana dodatkowo przez tnące bezlitośnie owady, w innych okolicznościach zapewne skończyłaby się bójkami. Tym razem jednak zmęczenie i zrezygnowanie zadziałało na korzyść grupy - kłótnie urywały się, kiedy ich uczestnicy po prostu rozchodzili się do swoich posłań. Nie minęło wiele czasu, gdy jedynym, głośniejszym odgłosem było pobekiwanie dwóch odnalezionych w lesie owiec, teraz uwiązanych do drzewa.
***
IV dzień miesiąca Arodus, Fangwood, 3 dni po ucieczce z Phaendar
Poranek
W chatce Łowców udało się upchnąć kilkanaście osób w mało komfortowych warunkach, jednak było im i tak lepiej niż pozostałym, zmuszonym do spędzenia nocy na wilgotnej ziemi. Na szczęście, zgodnie z przewidywaniami Sulima, wciąż było bardzo ciepło. Ranek przyniósł jednak delikatny chłód, który mógł być zapowiedzią pogarszającej się pogody - nie wiadomo, ile nocy jeszcze będzie można przespać ot tak, na mchu i bez dachu nad głową. Nastroje uciekinierów z pewnością się nie poprawiły - większość była niewyspana, a wszyscy, którzy spali na zewnątrz, mieli całą masę swędzących bąbli po ukąszeniach komarów.
Do rozmawiających właśnie Kharricka i Sulima podeszła Rhyna. Kobieta wyglądała na czymś zaaferowaną, może odrobinę przestraszoną? Na rękach trzymała małego kotka.
- Nie mogę znaleźć Yastry, spała niedaleko mnie, ale rano już jej nie było. Wiecie, czy nie poszła na jakiś zwiad albo coś takiego? -
***
Wieczór
Kiedy słońce zaczynało chylić się ku zachodowi, cała rodzina Belerenów, a raczej jej pozostałości, wypatrywała powrotu Klary. W tym czasie pozostali zajmowali się swoimi obowiązkami, chociaż nikt nie mógł powstrzymać się przez ukradkowymi spojrzeniami w stronę lasu - w końcu to od wyniku jej zwiadu zależało, co będzie następnym celem grupy. Do tego Yastra wciąż nie wracała - czyżby miała jakiś swój plan, który zamierzała zrealizować? Bo ciężko byłoby komukolwiek uwierzyć, że elfka mogłaby ot tak opuścić tych, których pomogła uratować, i za których dotąd ryzykowała życiem.
Gdy Klara wyłoniła się z lasu, mały Sam od razu popędził w jej stronę, by uściskać ulubioną ciocię. Tym razem nie został jednak wzięty na ręce i wycałowany jak zawsze - kobieta nie tylko była zmęczona marszem, ale miała też przewiązane bandażami ramiona i jedną nogę. Materiał zdążył już porządnie nasiąknąć krwią.
- Dotarłam do pustelni Kelocha - rzuciła bez wstępów, jakby chciała zdać raport, zanim upadnie - Wygląda na pewno lepiej niż ta okolica, wzgórze jest tylko trochę pozarastane. Keloch chyba gdzieś wyruszył, bo z komina nie ulatywał dym. Nie dałam rady sprawdzić, bo coś się na mnie rzuciło.- wskazała na bandaże - Ledwie mu uciekłam. Myślę, że jeśli uda się je ubić, to będziemy mogli tam się zadomowić, czy się to Kelochowi spodoba, czy nie.